lena1 napisał(a): Mój dziadek ma 86 lat. Pracował całe życie, dokładnie całe, od 12 roku życia, kiedy to Ukraińcy rozstrzelali jego rodzinę. W niego i jednego z braci nie trafili. Dziś jest osobą leżącą, mieszka ok. 20 km od miasta Bolesławiec. Jeszcze dwa tygodnie temu był w dość dobrej kondycji, siedział, jadł, rozmawiał, rozpoznawał nas, cieszył się na widok moich dzieci. Gdy poczuł się źle wezwaliśmy lekarza, zabrali go do szpitala. Po trzech dniach został wypuszczony do domu. W domu okazało się, że dziadek jest w gorszym stanie niż pojechał. Jakby był o 10 lat starszy, objawy na nasze oko jak po udarze. Ale tego się od lekarza nie dowiemy, ponieważ dziadek jest tak stary, że w szpitalu w Bolesławcu nie wykonają mu badań. Na pytania mój ojciec usłyszał, że jak sam się zna na udarach, to niech sam sobie leczy. Lekarz do dziadka nie może dojechać bo już wyszedł z przychodni, mimo, że dyżur trwa jeszcze kilka godzin. Jutro przyjedzie. Po skardze złożonej przez mojego ojca, przyjeżdża przed 18.00. Wypisuje antybiotyk (jak się po 2 dniach okaże nie trafiony), zapisuje 2 razy w tygodniu pielęgniarkę, ale żebyśmy na nic nie liczyli bo są długie kolejki. Po 2 dniach dziadek nie daje się wybudzić całą dobę, nie je, nie przełyka leków. Wzywamy karetkę, przyjeżdżają wiozą do miasta, mówiąc, żeby po 2 godzinach przyjechać po niego (dodam że dziadka już od kilku miesięcy nie można przewozić samochodem osobowym). W szpitalu zmieniają antybiotyk, nie podają mu go, tylko wiozą go karetką z powrotem, z receptą do wykupienia, jakby zapomnieli, że on nie przełyka. Co będzie dalej, nie wiem? Chyba znów powinniśmy wezwać karetkę, ale oni mówią, że przecież byli wczoraj... Dziadku dlaczego zawsze chciałeś tak bardzo być po tej stronie granicy. Tak niedaleko są Niemcy, mają łóżka na pilota, materace na odleżyny, pieluchy, podkłady, leki, kilka pielęgniarek przychodzi do nich przez cały tydzień. I nawet Polki siedzą przy ich łóżkach, wiesz nawet kilka z naszej rodziny.
Po niedzieli spędzonej z dziadkiem, bezsilna, z poczuciem niesprawiedliwości, zawstydzona swoim krajem, wdzięczna koleżance Marcie, że była tam ze mną, że nauczyła jak go dotykać, jak oprzeć głowę, jak dbać o skórę, jak mówić, jak przewrócić na drugą stronę - musiałam to z siebie wyrzucić.
ZNAM to niestety......teściowa lat 68,pół roku w szpitalach a raczej pomiędzy szpitalem a domem,wożona bez przerwy w te i wewte bo niby udar a poźniej niby krwiak ....na badania czekała ponad miesiąc,nawet jak doktor szanowna podejrzewała guza mózgu to trzeba było czekac na tomograf miesiąc kolejny.....utrata swiadomości,,,,padaczka....kolejne 2 miechy jeżdzenia po szpitalach kolejki i brak jakiej kolwiek organizacji.....oni maja czas...po kolejnym miesiacu okazało sie ze to jest nie udar nie krwiak a przeżut nowotworu do mózgu....nie mówi nie je...nie dają chemi bo lekarz onkolog stwierdził że ,,raczej nie da to nic bo to przezuty a nie bede szukał guza docelowego bo to chyba nie ma sensu,, cytuję.........ręce k..r..wa opadają...wynik tesciowa umiera w domu bez leków nawet morfiny bo do onkologa kolejną wizyte ma na marzec....tak marzec,osoba chora na raka,,,,rodzinny nie wypisze morfiny bo tu powinien działac onkolog a poki nie ma onkologa to nie ma nic...ale pan doktor z pogotowia dał radę od serca cytuję ,,zapalcie jej żarówkę bo nie powinno się umierać w ciemności ,,