Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Wróć do komentowanego artykułu:
Tajemnica szmaragdu - odcinek ósmy
~Ultramarynowa Psianka niezalogowany
23 września 2020r. o 21:02
Skoro Karolina pyta, to ja odpowiadam, że tak, za chwilę zdarzy się ten cud...
******************
Już po trzech krokach Bolesław ocenił, że planowany manewr dosięgnięcia broni w biegu mu się nie powiedzie, więc odbił się od podłogi garażu, rzucając się do przodu na szczupaka. Zaczął lecieć z wyciągniętą przed siebie prawą ręką, znów trochę przypominając Supermana, ale bez peleryny i bez kosmicznego, puszystego kombinezonu. Przez chwilę rejestrował tylko pojedyncze klatki trwających wydarzeń. Wydawało mu się, że frunie nieruchomo i poziomo w nieskończoność, całkiem jak na japońskich kreskówkach, gdzie za lecącym bohaterem rysują się smugi oznaczające lot w powietrzu. Brakowało jeszcze tylko zbliżenia na jego wykrzywioną w grymasie i pokrytą kropelkami potu twarz, jak to bywa zwykle rysowane przez autorów tego rodzaju komiksów.

Bolesław doskonale wiedział, że ze względu na większy dystans miał mniejsze szanse w konkurencji doskoku do śmiercionośnej broni. Na szczęście dla niego, pomoc boska nadeszła i to nadeszła w sam czas, bo włamywacz przydeptał i zaplątał się w przewód stetoskopu, którego nie zdążył przed skokiem wyjąć z uszu. To spowodowało, że zanim jeszcze dobrze uniósł się na nogach, potknął się i nie znajdując żadnej podpory, machając rękami runął w przód jak kłoda, wprost pod nogi nadlatującego Bolesława.

Bolesław doleciał więc do pistoletu jako pierwszy, jednak z powodu znikomego oświetlenia powierzchni stołu, nie trafił dłonią precyzyjnie na uchwyt broni. Potrącony pistolet przesunął się głębiej pod ścianę i obrócił tłumikiem w kierunku wnętrza garażu. Bolesław próbował chwycić się blatu i podeprzeć nogami, aby jeszcze raz spróbować dosięgnąć broni, ale w tej samej chwili poczuł jak „kłoda” pod jego nogami chwyta go za nogawki i ściąga na podłogę. Bolesław stracił resztki równowagi i zsunął się w dół, ledwie unikając uderzenia brodą o krawędź stołu.

Na niedawno pomalowanej, jeszcze pachnącej żywicą epoksydową posadzce garażu, rozpoczęła się dynamiczna kotłowanina dwóch rosłych, silnych, zdesperowanych, byłych wojskowych. Walka wyglądała trochę jak mistrzowskie zapasy na macie. Każdy z zapaśników, polegając na swoim wyszkoleniu i doświadczeniu, usiłował unieruchomić zarówno kończyny górne, jak i dolne tego drugiego poprzez próbę objęcia przeciwnika wszystkimi swoimi własnymi kończynami. W takim zwarciu nie próbowali nawet wyprowadzić żadnego ciosu czy kopniaka, bo w tym momencie musieliby się odsłonić i narazić na kontratak nieprzyjaciela. Obydwaj sapali, stękali, ale nie odpuszczali i nie poddawali się. Tak byli wyszkoleni. Ktoś, kto by ich w tym momencie zobaczył, mógłby pomyśleć, że ewidentnie tą dziwną parę naszła ochota na jakieś gorące, wieczorne amory…

Amory trwały na podłodze jakieś półtorej minuty. Bolesław był świadomy, że uzbrojenie włamywacza mogło nie ograniczać się do leżącego gdzieś tam na stole pistoletu. Był przekonany, że przeciwnik może i nie wyciągnie zza pazuchy broni długolufowej, ale jakiś nóż na pewno tkwił gdzieś u niego w zwyczajowym miejscu chowania noża. Najbardziej prawdopodobne miejsca to pochwa przytroczona do paska spodni, albo pochwa przyczepiona do łydki i ukryta pod nogawką. Sądząc po ubiorze, zachowaniu i umiejętnościach włamywacza, Bolesław stawiał na łydkę. Musiał być więc bardzo czujny i starać się zawczasu wychwycić ewentualny moment sięgania przez kolesia w kierunku którejś z nogawek.

Podczas szamotaniny Bolesław osiągnął na razie tylko tyle, że zerwał z głowy bandyty opaskę z latarką. Nie licząc odcięcia go z sukcesem od dostępu do cichej i zabójczej broni, oczywiście. Opaska wylądowała dokładnie pośrodku garażu lampką do góry i mocnym strumieniem światła oświetliła sufit. Dzięki temu po całym garażu rozlała się rozproszona poświata. Od tego momentu szanse stron zdecydowanie się wyrównały.

Włamywacz pierwszy zrozumiał, że w przypadku niespodziewanego gościa, który nakrył go na włamaniu, a w którym zdołał rozpoznać faceta ze zdjęcia, taktyka unieruchomienia jednak się nie powiedzie. Wiedział już, skąd się wzięło to dziwne przeczucie, kiedy oglądał typa na zdjęciu. Czyli polowanie jednak będzie, ale nie z dystansu, lecz w bezpośrednim starciu i to na dużo groźniejszego zwierza, niż przypuszczał. Postanowił zastosować stary fortel. Udając opadnięcie z sił poczuł, jak również przeciwnik zwalnia uścisk, a wtedy lekko cofnął biodra, sprytnie uwolnił jedną nogę i wycelował nią precyzyjnie w brzuch Bolesława.

Ciężki wojskowy but zrobił robotę i Bolesław został z dużą siłą odrzucony pod prawą ścianę garażu, tę, na której wisiał rower. Przytrzymując się za brzuch i podpierając drugą ręką, Bolesław szybko przesunął się do ściany i oparł się o nią plecami. Włamywacz z kolei odwrotnym czworakiem także chwilowo wycofał się, ale pod drugą ścianę, tę bliżej której pod stołem znajdował się sejf. Stwierdziwszy, że długi płaszcz będzie przeszkadzał mu w dalszej walce, bez zbytniego odsuwania się od ściany powoli zsunął go z ramion, spuścił na podłogę między plecami a ścianą, po czym mocno popchnął zwinięty pakunek w kierunku otwartej bramy garażowej. Nie chciał widać, by cokolwiek z jego płaszcza dostało się w tej chwili przypadkowo w ręce rywala, gdyż był przekonany, że ten z wielu niepozornych nawet przedmiotów potrafiłby zrobić skuteczną i zadającą bolesne obrażenia broń. Wiedział też, że pozostawiony w płaszczu, co delikatniejszy ekwipunek z pewnością musiał ulec uszkodzeniu podczas zwarcia na podłodze.

Ale nie było to w tej chwili aż takie istotne, jak to, że jego przeciwnik ewidentnie pragnął i był zdolny z ofiary stać się myśliwym.
**************************
c.d. jutro
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Kruczoczarna Cynia niezalogowany
24 września 2020r. o 9:22
Kolejny odcinek!!!!!!!!
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Ciemnopomarańczowa Calibrachoa niezalogowany
24 września 2020r. o 20:20
c.d.
*************************
Siedząc i opierając się o przeciwległe ściany garażu, rywale mierzyli się nienawistnym, zimnym wzrokiem. Bez ustanku, dysząc, pompowali adrenalinę do układów krwionośnych i zbierali niezbędne na dalszą walkę siły. Nie spuszczając się z oczu rzucali też mimowolne spojrzenia po przestrzeni garażu. Bolesław oceniając, jakich zniszczeń podczas jego nieobecności dokonał intruz, a intruz analizując dostępne narzędzia, których mógłby użyć w celu unieszkodliwienia przeciwnika, bo przecież nie znał garażu aż tak dobrze, jak jego właściciel. Obydwaj chcieli też mieć jak najlepszy ogląd przyszłego pola bitwy.

W obydwu głowach musiało też jednocześnie następować przegrupowanie myśli, obmyślanie zmiany taktyki i planowanie dalszych posunięć w celu zdobycia przewagi. W tej grze brakowało tylko dużej szachownicy na około trzymetrowej przestrzeni pomiędzy nimi. Obydwaj doskonale rozumieli, że ta nietypowa partia szachów raczej będzie krótka i że tylko jeden z nich wyjdzie z tego pojedynku zachowując swoje życie, tak jak w „Nieśmiertelnym” z Christopherem Lambertem. „There can be only one!” – cisnęło się na usta Bolesławowi, który bardzo pragnął stać się w tym momencie Connorem MacLeodem lub przynajmniej być w posiadaniu jednego z jego mieczy. Żaden z mężczyzn opierających się o ściany garażu nie był nieśmiertelny, zatem żadne błyskawice raczej nie spłyną dzisiaj na któregokolwiek z nich, po wygranym poprzez ścięcie przeciwnikowi głowy starciu. Obaj byli realistami i liczyli się z tym, że czeka ich już za chwilę ostateczna rozgrywka twarzą w twarz, a nie naparzanka kiboli jak po meczu trzecioligowym, czy bójka o honor kobiety na parkingu przed barem. Pytanie tylko, kto dostanie końcowego mata? I w ilu ruchach?

Bolesław, mimo słabego światła, zobaczył na podłodze koło nadal zamkniętego sejfu odłożony łom, którego włamywacz zapewne użył do brutalnego potraktowania szafki z szyfrem, znajdującej się na stole po prawej stronie garażu. Tuż obok łomu leżał poplątany stetoskop, który miał służyć do cichego otwarcia sejfu ukrytego pod stołem po jego lewej stronie, a który to lekarski przyrząd wybawił Bolesława niewątpliwie od niechybnej i szybkiej śmierci w wyniku cichego postrzału. Zapewne raz w środek czoła, a potem dwa razy w klatkę piersiową dla pewności. Tak, jak likwidował swoje cele zawodowy morderca w ostatnio obejrzanym przez Bolesława „Zakładniku” z Tomem Cruise’m w roli głównej.

Bolesław nie miał pojęcia, dlaczego akurat ten film przyszedł mu teraz na myśl, ale miał nadzieję, że nie będzie to zarazem ostatni obejrzany film sensacyjny w jego życiu. Nie da się ukryć, że po zakończeniu kariery w wojsku liczył też na sowitą emeryturę, więc musiał szybko podjąć dalszą walkę o utrzymanie i życia, i widoków na tę sowitą emeryturę. Nie poznał jak dotąd wszystkich możliwości ani umiejętności przeciwnika. Na żółtodzioba to mu jednak koleś nie wyglądał, a raczej na zawodowca, skupionego na celu i doprowadzającego zadania do samego końca, bez względu na koszty. Tu przyszedł Bolesławowi do głowy kolejny świetny film, tym razem „Żółtodziób” z Clintem Eastwoodem, który jako policjant Nick Pulovski, dochodząc sprawiedliwości urządził rozpierduchę na pół Los Angeles. Jeżeli bandyta jest podobnie zdesperowany, niewykluczone, że będzie próbował wkrótce otworzyć sejf za pomocą walizki semtexu i w ten sposób w miejscu garażu Bolesława powstanie wkrótce drugi staw miejski.

Bolesław zdziwił się, że wciąż i wciąż nachodzą go w tym momencie te przedziwne skojarzenia filmowe. To zapewne dlatego, że podświadomie pragnął, aby to wszystko nie działo się naprawdę, a było jedynie hollywoodzkim planem filmowym, gdzie po zakończeniu zdjęć spokojnie można umówić się na kolację ze śniadaniem z rudowłosą odtwórczynią głównej żeńskiej roli pierwszoplanowej. Bolesław nie liczył oczywiście na Oscara, ale nadal wierzył, że scenarzysta nie planował uśmiercić go w końcowej scenie filmu i będzie jeszcze mógł wystąpić z Julią u boku w wielu arcydziełach światowej kinematografii albo choćby w krótkiej migawce z jakiegoś wydarzenia, zamieszczonej na stronie głównej lokalnego portalu internetowego. Oczywiście byle nie w żadnej rubryce kryminalnej, czy kolejnej relacji z miejsca zbrodni, opatrzonej chwytliwym, sensacyjnym tytułem, jak na przykład „Opowiem wam, jak zginął”.

Do Bolesława dotarło, że włamanie absolutnie nie jest dziełem przypadku, a włamywacz nie jest na głodzie narkotykowym i na pewno nie szuka w jego garażu kleju do wąchania. Na wszelki wypadek starał się jednak sobie przypomnieć, w której to szufladzie mógł przechowywać ten stary słoiczek z butaprenem, który służył mu zwykle do naprawiania rozklejonych kapci i obuwia, tak jak i kiedyś jego dziadkowi, parającemu się przez wiele lat amatorsko szewstwem. Biorąc pod uwagę upływ czasu istniała co prawda szansa, że klej będzie już całkiem wyschnięty, ale Bolesław miał nadzieję, że może jakikolwiek aromat da się jeszcze w słoiczku wywąchać i gość odejdzie stąd szczęśliwy i na haju, zapominając o celu swojej wizyty oraz pozostawiając cały swój ekwipunek Bolesławowi do wyłącznej dyspozycji.

Wszystko tutaj wyglądało na starannie zaplanowane: rozbrojony alarm, profesjonalny sprzęt i cicha broń na stole przygotowana na jakąś nieprzewidzianą komplikację. Niestety dla Bolesława, póki co to on był tą właśnie komplikacją. Żałował, że nie postanowił jednak odprowadzić Julki do domu, bo może jednak posunęliby się o kilka kolejnych płomiennych kroków do przodu na obecnym etapie ich odnowionej znajomości, a włamywacz na spokojnie zdążyłby w tym czasie uwinąć się ze swoją robotą. Wówczas Bolesław mógłby żałować co najwyżej utraty odkopanej skrzynki, nie licząc zniszczonego wyposażenia garażu, w tym uszkodzonego mechanizmu służącego do otwierania bramy. Cokolwiek by w tej skrzynce złodzieja jednak nie interesowało, na pewno nie było w tym momencie warte dla Bolesława więcej, niż jego własne życie. Nie chciał też, aby Julia została wdową, nie zostając uprzednio jego żoną.

W tym momencie musiał zdecydowanie odegnać mgliste wizje przyszłości ich związku z Julią, bo zauważył, jak jego przeciwnik, siedzący jak w lustrzanym odbiciu pod drugą ścianą, prawie niezauważalnie podciąga bliżej prawą nogę. Myśli w głowie Bolesława przyspieszyły jak rollercoaster po przejechaniu szczytu paraboli, a napięcie mięśni Bolesława zaczęło osiągać punkt krytyczny.

Jak można się było spodziewać włamywacz niesamowicie szybkim ruchem jednej ręki podniósł nogawkę i sięgnął po broń, a Bolesław, szurając plecami o ścianę, jednocześnie podniósł się gwałtownie do góry, przygotowując się na walkę wręcz. Ale zanim jeszcze się w pełni wyprostował uderzając przy tym głową o wiszący rower, zauważył, że bandyta uśmiecha się chytrze i trzyma w dłoni mały, srebrny, wyglądający trochę jak plastikowa dziecięca zabawka, gotowy do strzału rewolwer.

O, jasna cholera! Przecież to miał być nóż!
***********************
c.d. jutro
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Ciemnopomarańczowa Calibrachoa niezalogowany
25 września 2020r. o 20:02
c.d. nerwowej sytuacji w garażu
---------------------------------------------
Zastygły w zaskoczeniu Bolesław mógł tylko na razie obserwować, jak bandyta również podnosi się i staje na nogi z wyjętym z kabury umieszczonej na łydce pod nogawką, wycelowanym w niego rewolwerem Smith & Wesson 637 kaliber 0.38 Special. Bolesław znał ten model, ale nigdy dotąd nie miał okazji z niego korzystać, bo ten mały ważący zaledwie ćwierć kilograma kieszonkowy rewolwer, nie miał praktycznie żadnego wojskowego zastosowania.

Z powodu swoich niewielkich rozmiarów i wagi był jednak idealny dla cywilów do samoobrony i bardzo skuteczny na bliskie odległości, dlatego znajdował dość często miejsce w torebkach kobiet, które bały się same wracać do domu wieczorem i to pustymi ulicami. Każdy napastnik, który zobaczył tę wyciąganą z damskiej torebki sześciostrzałową szminkę z gustownym obrotowym bębenkiem, natychmiast porzucał myśl o dalszym zaprzątaniu uwagi kobiety swą skromną osobą, po czym porzucał też zajmowaną w danym momencie pozycję i oddalał się z niej bezzwłocznie, licząc, że niedoszła ofiara nie choruje na Parkinsona, nadpobudliwość czy inną chorobę wywołującą drżenie rąk i palców.

Bolesław, jak najbardziej świadomy skutków choćby i przypadkowego pociągnięcia za spust podczas nieopatrznego kichnięcia, czy rozprężenia zebranych gazów jelitowych u włamywacza, absolutnie wykluczał też wykonanie jakiegokolwiek nagłego ruchu, czy wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby wytrącić bandytę z równowagi. Wyraził jednocześnie w duchu głęboką nadzieję, że gość nie ma alergii na składniki żywicy epoksydowej, ani nie jadł tego dnia na obiad żadnej wiatropędnej potrawy pokroju bigosu czy fasolki po bretońsku.

Stał więc nieruchomo i w skupieniu z rękami podniesionymi do góry, wyczuwając wierzchem obu dłoni szprychy kół wiszącego za nim na ścianie roweru. Uważnie obserwując rozwój sytuacji czekał na kolejny cud, albo na jakąś inną, nieoczekiwaną okazję do odebrania broni włamywaczowi. Bolesław nie planował na razie odwoływania się do jego zapewne głęboko skrywanego poczucia litości dla bezbronnego przeciwnika albo choćby zwykłej zawodowej solidarności z kolegą po fachu. Drugi cud tym razem długo nie nadchodził, więc w głowie Bolesława musiał szybko narodzić się jakiś inny plan na nadchodzące sekundy, które zaczęły nagle się przeciągać w minuty, a może i w wieczność.

Dziewięciomilimetrowych pocisków nie interesowało, czy cel, do którego z ogromną energią zmierzają nosi jakikolwiek mundur, posiada jakikolwiek stopień wojskowy, zwiewną spódnicę, garnitur czy czarną dyplomatkę. Jeśli tylko cel ten nie był zaopatrzony w minimum 8-milimetrowej grubości stalową blachę, pocisk kalibru 0.38 robił w nim zawsze jednakową, niemal centymetrowej średnicy dziurę wlotową o równych krawędziach. Czasami robił też drugą dziurę, wylotową, dużo większą niż pierwsza, bo wylatując po drugiej stronie celu nie był już przecież taki smukły, jak zaraz po opuszczeniu lufy.

Pocisk wystrzelony z broni o tak dużym kalibrze i tak krótkiej lufie robił praktycznie zawsze dwie dziury, jeżeli tylko odległość strzelającego od celu była tak mała, jak obecna odległość złodzieja od Bolesława. Jeżeli natomiast rozpędzony pocisk trafił po drodze na jakąś twardą kość, bywało, że już w ciele ofiary zmieniał kierunek lotu i czynił wtedy niewyobrażalne spustoszenia w narządach wewnętrznych, skutkujące bolesną i szybką śmiercią, najczęściej w szybko powiększającej się kałuży krwi. Z dwojga złego Bolesław wolałby więc jednak, aby po wystrzale w jego ciele pojawiły się dwie dziury i to najlepiej w linii prostej. Dawało to mimo wszystko większe szanse na przeżycie, jeżeli oczywiście przelatujący pocisk po drodze nie rozerwał żadnej ważnej arterii, ani nie uszkodził jakiegoś ważnego dla podtrzymania czynności życiowych organu.

Bolesław postanowił na razie nie prowokować włamywacza do sprawdzenia w praktyce teorii o dwóch dziurach. Na tyle, na ile pozwolił panujący w garażu półmrok, przyjrzał się nieproszonemu gościowi trochę uważniej. Zauważył, że twarz bandyty była z lewej strony pokryta charakterystycznymi bliznami, jakby kiedyś uległ jakiemuś poważnemu poparzeniu. Na dłoni trzymającej rewolwer, spod rękawa wystawał jakiś tatuaż, ale Bolesław nie mógł dojrzeć jego szczegółów. Po zdjęciu płaszcza facet był obecnie ubrany w zapiętą pod szyję, dopasowaną, ciemną koszulę, na której wisiały specjalne, cienkie, skórzane szelki. Do szelek z lewej strony pod pachą przypięta była charakterystyczna, podwójna, także skórzana kabura. Bolesław wiedział, że chwilę temu, zanim znalazły się połączone ze sobą na stole, tkwiły tam osobno i pistolet, i tłumik. Podwójne uzbrojenie włamywacza w pistolet i rewolwer świadczyło jednak o tym, że raczej nie będzie mógł liczyć na przyjacielski gest pojednania, wspólne opuszczenie garażu i kufelek jasnego pełnego w nieistniejącej już po sąsiedzku knajpie „Zacisze”.

Bolesław w ogóle zastanawiał się, czy to odpowiedni moment na nawiązanie jakichkolwiek stosunków z intruzem, bardziej lub mniej dyplomatycznych. Po oczach faceta zorientował się, że pokojowe rozwiązanie tej trudnej sytuacji będzie raczej niemożliwe do osiągnięcia. Musiał się zacząć liczyć z tym, że jego minuty albo i nawet sekundy są policzone. Nie był tylko pewien, czy przysłowiowe przelatywanie całego życia przed oczami powinno zacząć się już teraz, czy dopiero po otrzymaniu postrzału.

Jakkolwiek głupio mu się zrobiło, bo powinien zacząć sentymentalną, przedśmiertną podróż gdzieś od przedszkola, potem wrócić pamięcią do szkolnych lat w podstawówce w Warcie Bolesławieckiej, następnie przypomnieć sobie śmierć rodziców na przejeździe kolejowym w Iwinach i aresztowanie starszego brata, dłuższą chwilę spędzić myślami w czasach nauki z Julią w bolesławieckim liceum, odtworzyć w szczegółach historię ich cudnego, kilkuletniego związku, potem wyświetlić sobie w głowie film wojenny opisujący jego służbę pełnioną w wojsku, dawną, jak i obecną, wspomnieć smutny rok śmierci obojga opiekujących się nim aż do usamodzielnienia dziadków, a na końcu ponownie usłyszeć dzwonek zaskakującego telefonu otrzymanego przed dwoma tygodniami od Julii z prośbą o pilne, pierwsze po niemal dwudziestu siedmiu latach, spotkanie.

Zamiast tego wszystkiego pomyślał jedynie o dwóch najistotniejszych dotąd wydarzeniach w całym jego życiu. O pierwszym spojrzeniu na szczupłą, wysoką, rudowłosą dziewczynę na korytarzu, tuż przed pierwszą lekcją w dniu rozpoczęcia nauki w liceum i o dniu, kiedy przypadkiem i niespodziewanie natknęli się na siebie pewnego wieczora na całonocnej prywatce u ich wspólnego kolegi we Wrocławiu, ponad dwa lata po maturze i tyle samo czasu po wyprowadzce Julii z rodzicami z Bolesławca. Wyprowadzce sprowokowanej tamtymi dramatycznymi wypadkami czerwcowej nocy, kiedy próbowali odkryć przeznaczenie podziemnych tuneli na terenie Waldschloss. Wyprowadzce, która musiała jednocześnie oznaczać definitywny koniec ich znajomości i zarazem natychmiastowe zerwanie łączącej ich pięknej miłości.
--------------------------------
c.d.n. w środę
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
REKLAMA VISION EXPRESS zaprasza!