Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Wróć do komentowanego artykułu:
Tajemnica szmaragdu - odcinek 30
~Pomarańczowoczerwona Inkarwilla niezalogowany
19 grudnia 2020r. o 10:30
c.d.
---------------------------------------------
Zanim Bolesław poczuł na czole i na policzku dwa ciepłe całusy, nie mogąc ich jeszcze niestety odwzajemnić, w okresach przypływów i odpływów świadomości miał wystarczająco wiele czasu na myślenie, chociaż nigdy nie lubił zanadto i zbyt długo poświęcać się tej czynności. W swoim dotychczasowym prawie półwiecznym życiu starał się unikać zbędnego filozofowania czy rozklejającego wspominania wydarzeń z przeszłości. Zwłaszcza po tym, kiedy Julia zniknęła z jego życia na dobre. Całą winę za to, co się stało tamtej czerwcowej nocy i w późniejszych tygodniach przyjął na siebie, co utkwiło w nim jak niemożliwa do usunięcia zadra pod paznokciem. Ale krótko potem jakimś pstryczkiem wyłączył w sobie chęć rozpamiętywania i roztrząsania w rodzaju „co by było gdyby”.

Po pocałunkach Julii pikanie urządzenia nieco zwiększyło tempo. Ewidentnie to serce Bolesława przyspieszyło swoje bicie. Przeszło mu przez myśl, że do tego szybszego taktu nie dałoby się już wyśpiewać żadnych hitów Modern Talking. Piosenek, które jemu i Julii towarzyszyły podczas ich spotkań, wspólnego słuchania radia, czy dyskotek, na które chodzili od czasu do czasu, tak jak prawie wszyscy nastolatkowie licealiści w wyjątkowej drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Pamiętał, że nie tylko ten zespół należał do ich ulubionych wykonawców. Rytmiczne, choć o niezbyt głębokich tekstach przeboje zespołów grających muzykę pop i disco sprawiły, że klimat tamtego okresu był niepowtarzalny i nigdy się już więcej nie powtórzył. Na przekór sobie zastanowił się jednak przez chwilę, jakby to się dalej wszystko potoczyło, gdyby tak dało się cofnąć czas…

„Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy”, przypomniał mu nagle się początek genialnego wiersza polskiej noblistki. Tak prawdziwe i tak straszne słowa zarazem. Szymborska była kiedyś jego ulubioną współczesną polską poetką od czasu liceum. Właściwie jedyną, do której twórczości od czasu do czasu wracał. W wierszu, którego nie znał co prawda w całości na pamięć, „Wisia” na początku wydaje się odbierać takim jak on i Julia nadzieję i wiarę, ale tylko pozornie.

"Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy"

Bolesław poczuł usta Julii przy swoim uchu i usłyszał jej wyszeptane słowa „Teraz już nie pozwolę ci się wymknąć. Nigdy”. Chciał natychmiast odpowiedzieć coś w stylu „I ja cię też już nie wypuszczę”, ale znów tylko niewyraźnie zachrypiał. Czy Julia powiedziała to z serca, czy może tylko z litości? A może w nagłym przypływie poczucia winy? Czyżby wiedziała coś, czego on nie wie i obawiała się, że historia może się powtórzyć? Że zanim na dobre się ponownie odnajdą, coś mogłoby ich znów rozdzielić. Nie potrafił jeszcze do siebie dopuścić, że być może otrzymują z Julią drugą szansę. I że Julia tak jak on nie chcieć tej szansy wypuścić z rąk. Że to, co było złe, przeminie. Jak to potem szło?

"Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne"

Bolesław starał się dotąd brać życie takim, jakim było i korzystać z tego, co mu codziennie przynosiło. Z każdego przeżytego dnia wyciągał wnioski, próbując unikać popełniania ponownie tych samych błędów. Nauczył się nie snuć planów. Ani dalekosiężnych, ani na następny rok, ani nawet na miesiąc naprzód. Bo właściwie, po co? Wojsko nauczyło go co prawda myślenia o przyszłości, ale raczej w sensie bycia zawsze przygotowanym i to z reguły tylko na szybką ewakuację. Zabranie najpotrzebniejszych rzeczy i pozostawienie zbędnego balastu. Choćby i takiego jak uczuciowe zaangażowanie.

Takie racjonalne podejście nie pozwoliło mu jak dotąd nawiązać jakiegokolwiek trwalszego związku z innymi kobietami. Także wśród nieżeńskich przedstawicieli gatunku ludzkiego mało kto potrafił zaskarbić sobie jego całkowite zaufanie i otwartość. Wymieniłby może na palcach jednej ręki tych, którzy w latach czynnej służby dotarli do niego, ale tak naprawdę, do samego środka Bolka. Chłopca, który w ważnym, kształtującym osobowość okresie swojego życia dużo przeszedł. Strata rodziców, całkowite zerwanie kontaktów z bratem, wyprowadzka Julii i utrata prawdziwej, młodzieńczej, pierwszej i jedynej miłości. Może to było zbyt wiele jak na jednego skromnego, wchodzącego w dorosłość nastolatka?

A teraz przez grzebanie w przeszłości chyba ponownie wpakowali się w jakieś kłopoty. Miało być tylko ostateczne wyjaśnienie z Julią tajemnicy wojskowej skrzynki, a do czego to ich doprowadziło? Podejrzany sześcian, strzelający facet z blizną… Nie rokowało to najlepiej. Czuł gdzieś w środku, że kłopoty mogą się dopiero zacząć. Bolesława ogarnął nieokreślony na razie niepokój.

Ciekawe, czy drań zorientował się już, że buchnął pustą skrzynkę, czy nie? Musi szybko o tym powiedzieć Julii, żeby ukryła wydostaną przypadkiem z pojemnika zawartość i że powinna na siebie uważać, bo i ją może spotkać coś złego. Ale jak jej to powiedzieć, skoro nie mógł na razie wydać z siebie żadnego zrozumiałego słowa? Julia musiała zauważyć, że Bolek ma wyraźne problemy z nawiązaniem kontaktu zarówno słownego jak i wzrokowego, bo oprócz wyszeptanych słów nic więcej do niego nie powiedziała. Bolesław poczuł za to, że zaczęła głaskać go to po dłoni, to po czole i policzku.

Po chwili usłyszał na sali prawdopodobnie pielęgniarkę mówiącą coś do jakiegoś mężczyzny i tytułującą go „Panie doktorze”. Rozmyty obraz się zmienił i postaci zaczęły przy nim wykonywać wiele czynności, wymieniając jakieś fachowe medyczne uwagi. Julia musiała chyba zostać wcześniej poproszona o opuszczenie pomieszczenia. Bolesław miał jednak nadzieję, że szybko wróci i znów go będzie pocieszać, zarówno słownie jak i dotykowo. Już teraz wiedział, że pragnie, by ponownie stała się częścią jego życia.

Kiedy medycy wyszli, wbrew sobie popadł w nostalgiczny nastrój. Zanim ponownie zasnął, popłynął na chwilę w przeszłość.

W ostatnich latach, od kiedy wreszcie osiadł, można powiedzieć, ponownie na stałe w Bolesławcu, nastąpiło wiele zmian w jego życiu. Jako doświadczonemu, jeszcze młodemu emerytowanemu żołnierzowi, zaoferowano mu opcję pozostania w wojsku, tyle że w pionie szkoleniowym, jako doradca i wykładowca. Mógł wybrać miejsce dalszej służby, a więc wybrał i na własną prośbę trafił do swojej pierwotnej, macierzystej jednostki w Bolesławcu. Wykładał głównie taktykę pola walki i przystosowanie do działań w trudnym terenie. Dzięki temu, że nierzadko zapraszano go także do innych jednostek, czuł się nadal potrzebny i doceniany. Powoli zmieniało się tym samym jego podejście do własnego życia. Do tego, co było i do tego, co będzie. Zaczął odczuwać coraz większą potrzebę stabilizacji. Fundamentem owej stabilizacji i priorytetem przy realizacji tego celu stało się dla niego znalezienie sobie własnego miejsca na tej planecie.

Kiedy dwanaście lat temu dziadkowie odeszli, jedno po drugim w odstępie 8 miesięcy, zapisali mu mieszkanie na ulicy 1 Maja. Mieszkał tam z nimi od pierwszej klasy liceum, od wypadku rodziców. Przez kilka lat mieszkanie stało puste, ponieważ nie miał możliwości zrobić w nim remontu na odległość. Mieszkanie było dwupokojowe, cholernie nieustawne, z przejściową kuchnią, jednym przejściowym pokojem stołowym i jedną nieprzejściową sypialnią, a do tego bez toalety ani łazienki wewnątrz.

Próbował wynajmować to nieco zaniedbane mieszkanie, znajdujące się w starej poniemieckiej kamienicy, ale rzadko kto decydował się na zamieszkanie w „apartamencie” nie wyposażonym w nowoczesne wygody. Dopiero po remoncie, którym w większości sam się zajął, wydzielił i urządził wewnątrz mieszkania niedużą łazienkę z toaletą. Wtedy dopiero mieszkanie zrobiło się wystarczająco komfortowe. Wszystkie pozostałe pomieszczenia także uległy wielkiej przemianie i unowocześnieniu, zupełnie jak w jakimś programie typu ”Odmienimy twój kwadrat”. Pamiętał, że w dniu zakończenia remontu stanął w kuchni, podparł się pod boki i stwierdził, że przygotował sobie ładne i przyjemne gniazdko dla emeryta. Duży krok do przodu na drodze do stabilizacji.

Do mieszkania przynależała dość duża niegdyś komórka, widoczna z wszystkich wychodzących na podwórko okien. Komórkę tę Bolesław po skończonym remoncie i po zakupie mercedesa postanowił w końcu przerobić na garaż. Na wiosnę załatwił wszystkie konieczne pozwolenia wspólnoty oraz nadzoru budowlanego i powoli przystosowywał budynek do nowej funkcji. Przerobił i od nowa wyposażył jego wnętrze, powymieniał instalacje, odnowił posadzkę i wstawił nowiutką bramę. Wszystko pachniało nowością i świeżą farbą. Wisienką na torcie był wstawiony do garażu jakieś trzy tygodnie wcześniej nowiutki rower niezłej klasy. Rower ten miał być pierwszym krokiem do realizacji jego ostatniego noworocznego postanowienia o zgubieniu paru nadmiarowych kilogramów, które zaczęły się powoli, acz skutecznie odkładać po zmianie pracy na bardziej biurową.

Bolesław na wszelki wypadek zainstalował także w garażu alarm. To samo urządzenie, które dziwnym przypadkiem nie zadziałało podczas włamania. Kiedy wjechał na podwórko alarm nie wył i nie błyskał, mimo, że Bolesław doskonale pamiętał, że przed odwiezieniem Julii na Graniczną uzbroił system za pomocą pilota. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. System alarmowy musiał zostać więc przez włamywacza dezaktywowany. Ale jak? Skopiowanym pilotem?

Ciekawe, jak zabezpieczyli mój garaż i auto, martwił się Bolesław. Kluczyki zostawiłem w stacyjce, to może przynajmniej zabezpieczą mietka i nikt mi go nie podprowadzi, pomyślał. Zresztą wątpił, czy ktokolwiek miałby chęć wejść w nielegalne posiadanie jego sfatygowanego i nadgryzionego zębem czasu wehikułu. A co z bramą garażową? Czy trzeba będzie ją wymienić? Na pewno tak, jeżeli została uszkodzona przez siłowe wyłamanie.

Bolesław domniemywał, że tak jak w filmach, policjanci zabezpieczą i okleją miejsce przestępstwa, czyli cały garaż. Domyślał się, że wkrótce, czyli wtedy kiedy tylko lekarz pozwoli, pojawią się u niego ludzie z Policji, bo jest dla nich obecnie nie tylko ofiarą, ale i kluczowym świadkiem. Na pewno pierwsze, o co będą go pytać, to wygląd przestępcy. Bardzo starał się więc przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z feralnego wieczora i utrwalać je, aby jak najlepiej pomóc śledczym w ich pracy. Jak wyglądał napastnik, jak był ubrany, czym się posługiwał, jak się zachowywał, jak mówił i tak dalej. Wszystkie te pytania na pewno padną już podczas pierwszego przesłuchania.

Bolesław był pewien, że to nie bandyta wiedziony wyrzutami sumienia w czysto humanitarnym odruchu wezwał pogotowie i że co najmniej kilkoro sąsiadów musiało usłyszeć strzały. Więc to zapewne dzięki nim nadal żyje. Ciekawe, który z sąsiadów okaże się tym bohaterem? Musiał przyznać, że niewielu z nich interesowało się dotąd jego osobą, a na pewno jeszcze mniej znało go z nazwiska. A to dlatego, że sam stronił od zawierania zbyt wielu znajomości zarówno w swojej kamienicy jak i w sąsiednich. Bolesław był jednak pewien, że wszyscy sąsiedzi, ci życzliwi, ale i ci mniej sympatyczni widzieli starania nowego i zaradnego lokatora. Co poniektórzy na pewno zazdrościli mu pomysłowości, zaangażowania i efektów jego pracy. Zazdrość jest niestety drugą naturą sąsiada. U niektórych nawet tą prawdziwszą i tą najlepiej widoczną z zewnątrz.

Nie wiedział, czy też mu zazdrościł, ale na pewno podziwiał go za wykonaną przy mieszkaniu i garażu pracę pan Stefan Rybka z kamienicy obok, z którym od momentu wprowadzki do mieszkania po dziadkach bardzo się zaprzyjaźnili. Pan Stefan, emerytowany nauczyciel i obecnie wdowiec, pamiętał Bolesława doskonale z czasów liceum. Był bardzo sympatycznym, elokwentnym staruszkiem, którego wcześniej nie podejrzewał o takie ciepłe poczucie humoru, jakim potrafił jeszcze mimo wieku błysnąć. Bolesław zapamiętał go jako wymagającego, ale i sympatycznego nauczyciela, z cierpliwością potrafiącego tłumaczyć opornym na wiedzę uczniom różnice między ruchem jednostajnym a jednostajnie przyspieszonym. Raz tłumacząc klasie jego i Julii pojęcia napięcia i natężenia prądu wprawił ich w niemałe rozbawienie, kiedy powiedział:

- Tłumaczę to wam dziesiąty raz. Nawet ja sam już to zrozumiałem, a wy jeszcze nie?

Zarówno panu Stefanowi jak i Bolesławowi brakowało bliskiej osoby czy to do rozmowy o sprawach ważnych i w razie potrzeby poproszenia o poradę, czy po prostu zwykłej pogawędki o pogodzie. Stąd musiała powstać między nimi pewna szczególna więź, którą można nawet byłoby nazwać przyjaźnią, mimo dzielącej ich różnicy wieku. Ktoś z zewnątrz mógłby określić tę więź jako synowsko-ojcowską. Bolesław potrzebował od czasu do czasu pogadać z kimś bardziej doświadczonym życiowo, a pan Stefan często potrzebował pomocy w wielu rzeczach, z którymi sobie nie mógł sam poradzić: drobne naprawy, przesunięcie mebla, wniesienie cięższych zakupów czy choćby znalezienie zapodzianych gdzieś okularów.

Bolesław uwielbiał wysłuchiwać opowieści pana Rybki o historycznych ciekawostkach ziemi bolesławieckiej. Pozazawodową pasją pana Stefana, nie wiadomo nawet od kiedy, było odkrywanie i poznawanie historii Bolesławca i okolic. Kiedy już dotarła do niego jakaś nowa, intrygująca informacja, potrafił poszukiwać i docierać do źródeł w polskich archiwach znajdujących się we Wrocławiu, a nawet kilkakrotnie odwiedzał miejsca przechowywania zbiorów historycznych w Niemczech. Kilka razy Bolesław na jego prośbę podwoził go nawet do stolicy Dolnego Śląska.

Pan Rybka swoją wiedzą i pasją dzielił się w sposób szalenie interesujący i dowcipny, zarówno wobec grona znajomych, jak i poprzez tworzenie artykułów do prasy. Kiedyś pisał je do wojewódzkich i lokalnych czasopism, a odkąd Internet wypchnął periodyki drukowane, zanosił pisane na maszynie historyczne przypowieści do lokalnych portali, gdzie ktoś zamieniał je w format elektroniczny i publikował.

Ostatnio jednak i to hobby pana Stefana musiało zostać ograniczone, jako że jego wzrok i słuch powoli odmawiały posłuszeństwa, a coraz słabszy ogólny stan zdrowia nie pozwalał na niezbędne wyprawy w teren, ani na zbyt częste odwiedziny we wrocławskich archiwach. Jednak od czasu do czasu któryś z redaktorów zapraszał go jeszcze na wywiady prowadzone najczęściej na żywo, co w zupełności i z sukcesem zastępowało rubrykę historyczną dawnych gazet, a panu Stefanowi zapewniało zaspokojenie nadal silnej potrzeby dzielenia się wiedzą i realizowanie jego powołania jako pedagoga. Każdy kto kończył swoją edukację w minionym tysiącleciu z nostalgią wspominał podobnych panu Rybce nauczycieli starej daty, których dzisiaj można tylko zobaczyć praktycznie jedynie w czarno-białych filmach z okresu powojennego.

To właśnie przed panem Rybką w ostatni Tłusty Czwartek Bolesław pierwszy raz w życiu się otworzył i zrelacjonował przebieg wydarzeń czerwcowej nocy 1990 roku. Opowiedział też mu o jedynym potem i zarazem ostatnim, przypadkowym spotkaniu z Julią na imprezie u ich wspólnego znajomego we Wrocławiu, kiedy on był już zawodowym żołnierzem, a ona studentką drugiego roku medycyny.

Ta swoista spowiedź trwała jakieś cztery godziny, które spędzili wspólnie przy trzech herbatkach i sześciu pączkach od Kruka, z których pan Stefan zdołał wcisnąć zaledwie jednego. Kiedy włożył w końcu puste szklanki i talerze do zlewozmywaka, w ojcowskim odruchu podszedł do siedzącego przy stole kuchennym Bolesława, chwycił jego głowę w swoje dłonie, uniósł twarz do góry tak, aby widzieć jego oczy i powiedział zupełnie tak, jakby był jego prawdziwym ojcem:

- Synu, to nie była twoja wina. Przestań się wreszcie zadręczać. Zobaczysz, że jeszcze ci się wszystko poukłada, bo bardzo dobry z ciebie człowiek. A tak z ciekawości, czy próbowałeś dowiedzieć się, jak potoczyły się potem losy Antoniny? Znaczy Julii…?

Pana Stefana oczywiście od tamtej pory korciło pogrzebać w jakichś wojskowych dokumentów w poszukiwaniu informacji na temat tajemniczego konwoju opuszczającego polską jednostkę wojskową tylną bramą. Zdawał sobie jednak sprawę, że po tylu latach nie będzie szans na uzyskanie dostępu do jakichkolwiek papierów, zwłaszcza że pewnie wiele z nich mogło opuścić kraj razem z wyjeżdżającymi jednostkami dawnej armii radzieckiej. A pewnie i znalezienie świadków tego wydarzenia graniczyłoby z cudem. Chciał nawet zapytać Bolka, czy zna może w jednostce wojskowej kogoś, kto ma dostęp do archiwów, ale dość szybko porzucił ten pomysł.

Od tamtej pory zatem nie rozmawiali więcej ani o przygodzie Bolka i Julii przy dawnym Waldschloss, ani o podziemnej dziupli bandy Wiewiórskiego, ani o rosyjskich ciężarówkach, ani nawet o Julii. Do czasu kiedy jakieś trzy tygodnie temu, kiedy Bolesław akurat kończył malować pierwszą ze ścian garażu, zadzwonił jego telefon.

Bolesław spojrzał z wysoka na wyświetlacz telefonu. Nie znał dzwoniącego numeru. Położył pędzel na najwyższym szczeblu pięciostopniowej drabiny, wytarł ubrudzoną farbą rękę o artystycznie ufajdane już od całego tego remontu spodnie, wziął leżący na stole warsztatowym telefon do ręki i nacisnął zieloną słuchawkę. W słuchawce odezwał się kobiecy głos.

Nieco zmieniony i zniekształcony przez głośnik telefonu, ale Bolesław nigdy by go z żadnym innym głosem nie pomylił. Pomyślał, że dobrze zrobił, że zszedł był z drabiny, bo inaczej mógłby z niej spaść. Wesoły i jak zwykle żartujący głos odezwał się do niego tak, jakby zakończyli poprzednią rozmowę jakąś godzinkę wcześniej:

- Bolek? Jak się miewasz? Tu Julka, gdybyś nie pamiętał. Masz może ochotę troszkę powspominać?
------------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam skromne grono czytelników.
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.