MOTTO
Na ryby - w kaździuteńki wolny dzień
Na ryby - nad leniwą rzeczkę w cień
zabieramy sprzęt i starkę
a na drzwiach wieszamy kartkę
Nie wracamy aż we czwartek
zapuszczamy się pod Warkę
Na ryby - by zielony wdychać chłód
Na ryby - by odbiciem tykać wód
Jedną twarzą łyknąć z flaszy
Drugą z toni w niebo patrzyć
Na ryby...
(z Kabaretu Starszych Panów)
Z pamiętnika
Było to kilkanaście, a może kilkadziesiąt lat temu, kiedy jeszcze komputerów i komórek nie było na świecie (a przynajmniej w Polsce). W lecie dogrzewało słońce, a ryb w jeziorach i stawach było co nie miara.
Postanowiliśmy z kumplem wybrać się do Parowej na ryby - a raczej na karpie. Gdy spałem jeszcze a świtać zaczynało, usłyszałem gwizdanie. Wyjrzałem przez okno, a to mój kumpel, czekał już na mnie na podwórku z rowerem i wędkami. Szybko wysunąłem się spod kołdry, nie myjąc się ubrałem i wymknąłem z domu, aby nie zbudzić nikogo. Były przecież wakacje i każdy, jeśli tylko mógł to chciał pospać dłużej.
Gdy zszedłem na dół do komórki okazało się, że mój rower jest zepsuty i faktycznie nie do naprawienia - złamana kierownica. Co robić? - pomyślałem.
Z pomocą przyszedł mi Waldek - Nie martw się, wezmę Cię na ramę i jakoś dojedziemy - powiedział. - Jest wczesny ranek, nikt nie zauważy jak przemkniemy – dodał.
Zgodziłem się natychmiast, bo wędkowanie i możliwość złapania dużego karpia była dla mnie tak silna, że nie mogłem mu odmówić tej drakońskiej jazdy.
Podróż przebiegała dość sprawnie chociaż gniotło mnie niemiłosiernie w tyłek i nie tylko. Ale w sukurs przychodziły mi górki na których mój kumpel nie miał siły pedałować, a rower przepuszczał - czyli łańcuch spadał z zębatek. Musieliśmy schodzić z roweru i podchodzić. Ale przesuwaliśmy się jakoś do przodu. Pomału, ale do przodu. Już Osiecznica, zaraz Parowa - powiedział Waldek.
Już widać stawy i kanały doprowadzające do nich wodę. Ale wszędzie tablice i napisy. „Łowienie ryb surowo wzbronione”. Co robić? Mamy wędki, przynętę i silną żyłkę na kołowrotku.
Zaryzykujmy - ale łapmy na kanale może nam nikt nic nie zrobi - powiedziałem. Waldek z ochotą przyjął tę propozycję. Rozłożyliśmy sprzęt i zarzuciliśmy wędki. Szło dobrze - płotka, okoń, znów okoń, karaś, ale wszystko drób..
Wreszcie lepsze branie, spławik zanurza się, ryba wyraźnie prowadzi go, zacinam, czuje opór na wędce, powoli staram się ciągnąć rybę, aby nie zerwać jej z haczyka. Holuję do brzegu, biorę podbierak. Jest karp - około 2 kg! A więc wymiarowy.
Potem już tylko oczekiwania i wpatrywanie się w spławik. Nic nie bierze. Nagle słyszymy konie, że jedzie furmanka, a na niej kilku mężczyzn. Kiedy podjeżdzają bliżej, mój kumpel, nie wiadomo dlaczego wyjmuje siatkę z wody i mówi:
- Panie ładne ryby, co?
- A kto tu Wam pozwolił łapać? - krzyknął stawowy jadący na przedzie. Rekwiruję wędki, a i jeszcze kolegium zapłacicie - wrzeszczał.
Cóż było robić? Szepnąłem do kumpla: uciekamy! Złapaliśmy wędki i w nogi. Stawowy pobiegł za na nami, ale zobaczył rower i wsiadł na niego, chciał nim pojechać. W tym momencie spadł łańcuch o on wyrżnął jak długi. Wszyscy na wozie śmiali się z rozpuku. A on krzyczał:
- Nie dość, że nielegalnie łapią ryby, to jeszcze dobrego roweru nie mają! Zapłacicie mi za to!
- Daj im spokój, to jeszcze dzieci - mówił ktoś na wozie. Jedźmy do roboty!
Stawowy długo się nie zastanawiał, z siatki wypuścił do kanału ryby, zdenerwowany wsiadł na furmankę i odjechał.
My, upewniając się, że nikogo już nie ma, podeszliśmy pomału do miejsca połowu ryb i zabraliśmy nasz rower. Trudno, wracamy do domu - powiedział Waldek.
Jechaliśmy tą samą drogą, ale znacznie wolniej, bo sił brakowało. Po drodze zatrzymywaliśmy się, aby pojeść trochę: szczawiu, jagód i borówek, i aby regenerować siły.
Już Dobra, widać Bolesławiec, jeszcze tylko zjazd z górki. I nagle, o zgrozo, milicja!
- Proszę zsiąść z roweru, nie wolno jeżdzić na ramie! Za to jest mandat 500 złotych! Proszę o dokumenty - krzyczał na nas milicjant.
I wtedy wpadła mi do głowy taka myśl - będę udawał głuchoniemego. Znam trochę alfabet migowy, więc zacząłem coś pokazywać, że nie rozumiem, że nie słyszę itd. On nie bardzo wiedział, co zrobić. W tym momencie podszedł do nas starszy facet i tak powiedział:
- Panie władzo, nie widzisz pan, że to głuchoniemi, jak pan masz sumienie ich karać. Daj pan im spokój!
Gliniarz popatrzył groźną miną i powiedział: żeby mi to było ostatni raz - idźcie w pierony. My szybko oddaliliśmy się od tego miejsca, a on nie zorientował się, że doskonale usłyszeliśmy to, co mówił. Tak zakończyła się nasza przygoda wakacyjna.
Dobrze jest znać wiele języków i mieć zepsuty rower - pomyślałem.
Tę przygodę wspominał niedawno mój znajomy, kiedy odwiedziłem go na działce i piliśmy kawę z filiżanki z bolesławieckiej ceramiki.
- To były czasy - powtarzał bez przerwy.
- Tak, bo byliśmy wtedy znacznie młodsi - odpowiedziałem.
Życzę Wam wspaniałych przygód wakacyjnych i taaaaaakiej ryby. A może Wy podzielicie się swoimi wspomnieniami z wakacji?
Pozdrawiam z Parowej,
J. Bolesławiecki
|