Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
23 stycznia 2021r. godz. 19:59, odsłon: 2173, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 41

Część w której Dymitr okazuje się nie być samotnym wilkiem, a redaktor Żaklinie grozi niebezpieczeństwo.
Taksówka
Taksówka (fot. pixabay)

Już jest czterdziesta pierwsza część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Trzydziesta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta dziewiąta część tajemnica szmaragdu - TUTAJ

Czterdziesta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Jeśli podobnie jak my trzymaliście kciuki za relację Hieronima i Żakliny, z pewnością będziecie zaskoczeni. Znajomość nabiera rumieńców w dość nieoczekiwany sposób. Jak napisał sam autor, niezastąpiony Pan M.: akcja przyspiesza. Śledźcie ją razem z nami. Zapraszamy do lektury!


- Poznaję, to na pewno był ten mężczyzna – popijając herbatę z prawdziwej szklanki odpowiedział Radosław Samborski, poprzedni właściciel ciemnego audi A6, w którym zabezpieczono ślady i odciski palców prawdopodobnego sprawcy napadu na Bolesława Wilczyńskiego. Siedzieli z aspirantem Świgoniem przy stole, znajdującym się w kuchni jego dużego mieszkania. Znajdowało się na trzecim piętrze czteropiętrowego bloku przy ulicy Białoskórniczej w Środzie Śląskiej.

- Nawet jeśli to zdjęcie jest nie do końca ostre, to nie dałoby się tej twarzy pomylić z żadną inną. No bo wie pan, te jego blizny, one były dość charakterystyczne. Nie po zwykłej ranie, ale tak jakby po poparzeniu. Na całej dolnej połowie lewego policzka. No, a jeszcze ten płaszcz. Trudno nie zapamiętać kogoś, kto latem się tak ubiera i ma tak pokancerowaną twarz. Tym bardziej, że minął niecały miesiąc, kiedy tu był.

Pan Radosław, siwiutki, postawny mężczyzna, po wpuszczeniu do domu młodego policjanta z Bolesławca przedstawił się jako emerytowany pracownik PKP. Ponad trzydzieści pięć lat przepracował jako konduktor w pociągach jeżdżących na lokalnych dolnośląskich trasach. Twierdził, że praca ta wyrobiła mu pamięć do twarzy, co było szczególnie przydatne w wyłapywaniu gapowiczów.

Aspirant Świgoń w lateksowej rękawiczce trzymał przed sobą i analizował zadrukowaną, białą kartkę wielkości A4. Nagłówku głosił „Umowa kupna-sprzedaży samochodu”. Druk był gotowy, najpewniej ściągnięty z Internetu. Puste miejsca przeznaczone na dane sprzedawcy, nabywcy i przedmiotu sprzedaży wypełniono niebieskim długopisem. Jeszcze raz spojrzał na datę sporządzenia umowy – 24 lipca. Przeczytał dane kupującego, które były mu już znane: Dymitr Jacenko, zamieszkały w Legnicy przy ulicy Wojska Polskiego 22F/8.

Aspirant postanowił na wszelki wypadek, że w drodze powrotnej poleci koledze z komendy podjechać pod ten adres, choć był przekonany na sto dziesięć procent, że to także fałszywka, jak i sam dokument tożsamości Jacenki. Ale ponieważ i tak będą wracać do Bolesławca przez Legnicę, więc nie zaszkodzi sprawdzić osobiście.

- Dane spisał pan z dowodu osobistego, prawda? – zapytał gospodarza domu.

- Nie ja. To on spisywał umowę, którą tak w ogóle to miał ze sobą, w kieszeni płaszcza. Widać musiał był nastawiony, że od razu kupi mój samochód. Ja i tak nie mógłbym pisać, bo miałem wtedy bandaż na palcu. Kilka dni wcześniej skaleczyłem się, jak ostrzyłem noże – odpowiedział pan Radosław, podnosząc palec wskazujący prawej ręki, na którym widniała już ciemna, podłużna blizna.

- Rozumiem więc, że jest to pismo mężczyzny, który kupił pańskie audi? – aspirant zaciekawiony uniósł brwi ponad niespadającymi mu już okularami. Czyżby taki fuks i będą mieli oprócz zdjęcia twarzy także i charakter pisma?

- Yhm – Pan Samborski potwierdził mruknięciem i skinieniem głowy.

Silniejszy podmuch wiatru spowodował przeciąg, który wybrzuszył firankę, wiszącą nad otwartym oknem. Aspirant spojrzał na zewnątrz. Wokół strzelistej wieży kościoła latało pokaźne stado gołębi. Dziesiątki z nich okupowały dach starego, ceglanego, gotyckiego budynku z przyporami i strzelistymi oknami. Coś mu nie pasowało z tą wieżą, zupełnie jakby powstała w całkiem innej epoce niż pozostała część murów świątyni.

Kilka gołębi usiadło na parapecie za oknem i zaczęło gruchać tak donośnie, że ciężko było się skupić na zadawaniu kolejnych pytań. Być może nie tylko głośne ptaki tak rozpraszały aspiranta Świgonia, ale też leżące na stole dwa zdjęcia podejrzanego. A może także absorbująca jego myśli redaktor Żaklina, która je wydrukowała i przekazała mu niecałe dwie godziny wcześniej, w bolesławieckiej redakcji. Przy okazji oczywiście próbowała zalotnie droczyć się z nim i dwa razy wyrywała mu kartki z dłoni, kiedy już je prawie miał w ręce. Za trzecim razem pozwoliła mu za kartki chwycić, ale za to przez chwilę mocniej je przytrzymała, przez co musiał jej spojrzeć w oczy. Wówczas przez łączący ich papier zaczęły przepływać wyczuwalne ładunki emocji.

Kiedy już przekazali sobie w ten sposób bez słów wzajemne zainteresowanie i jednocześnie żal, że tak szybko muszą przerwać ich pierwsze spotkanie, Żaklina wreszcie puściła plik wydrukowanych zdjęć. Jednocześnie puściła też do niego oko, a przy tej okazji obiecała mu również puścić strzałkę ze swojego prywatnego telefonu i tak też zrobiła. Po krótkiej chwili od opuszczenia redakcji on, Hieronim Świgoń, miał więc już zapisane oba numery telefonu atrakcyjnej pani redaktor i zmierzał na spotkanie z podinspektorem, aby przekazać mu kopie wydrukowanych zdjęć jeszcze przed swoim wyjazdem do Środy Śląskiej.

Aspirant po chwili wrócił myślami z Bolesławca i skupił się wreszcie na zdjęciach na stole. Jedno ze zdjęć przestawiało siedzącą na ceramicznej ławce całą postać jakiegoś mężczyzny w ciemnym płaszczu, a to obok zbliżenie jego twarzy. Na tym drugim, powiększonym zdjęciu samej głowy poszukiwanego mężczyzny, mimo wysokiej jakości fotografii, można już było zauważyć pojedyncze piksele, więc aby skupić się na rysach podejrzanego należało oglądać wydruk z nieco większej odległości. Dlatego właśnie poprosił wcześniej pana Samborskiego, żeby nie brał ich do rąk, tylko oglądał z dystansu.

- Czy tylko pan dotykał tej umowy? – zadał wreszcie kolejne pytanie śledczy, kiedy obraz Żakliny w jego głowie na moment gdzieś zniknął.

- Nie tylko. Byłem też w wydziale komunikacji i u ubezpieczyciela – odparł były kontroler biletów.

- Dobrze, pokwituję panu teraz „wypożyczenie” tego dokumentu. Odeślemy, kiedy tylko sprawdzimy, czy da się z papieru zdjąć jakieś odciski palców – aspirant Świgoń wsunął kartkę z umową do przezroczystej koszulki i schował w przyniesionej teczce razem ze zdjętą rękawiczką, a z jej środka wyjął z kolei odpowiedni formularz, wypełnił go i oddał swojemu rozmówcy. – Jeszcze jedno. A jak panu ten Jacenko zapłacił za auto?

- Gotówką, oczywiście. Co do złotówki miał odliczone, tyle ile mój syn dał w ogłoszeniu do Internetu – odparł pan Samborski. – Zdziwiło mnie nawet, że się nie targował, jak przeważnie robią to ludzie przy kupowaniu samochodu. Byłem zadowolony, bo poszło za naprawdę dobrą cenę.

- A te pieniądze? Ma je pan jeszcze? – pytał dalej śledczy, mając nadzieję na znalezienie kolejnych odcisków palców i być może także odkrycie źródła pochodzenia banknotów.

- Niestety, panie aspirancie. Zaniosłem zaraz do banku – rozczarował aspiranta pan Radosław. – Wpłaciłem potem przelewem zaliczkę na nowe auto w salonie. Teraz mam już małą, oszczędną škodę. Coraz mniej jeżdżę, a fabia jest niewielka i mało pali, nie to co ten smok audi. Cieszę się teraz, że syn namówił mnie na zmianę samochodu, bo przy mojej emeryturze trzeba liczyć każdy grosz.

- Rozumiem doskonale. Wszystko jest coraz droższe, a pensje i emerytury nie nadążają – pozwolił sobie na społeczno-ekonomiczną uwagę aspirant, jeszcze bardziej zjednując sobie przychylność starszego pana. – Czy coś jeszcze zwróciło pana uwagę? Zapamiętał pan może coś nietypowego?

- No, nie wiem… Może to, że w ogóle nie marudził na stan techniczny, a nawet nie chciał wypróbować jak mu się jeździ? – po chwili namysłu odpowiedział emerytowany konduktor. – Wcześniej, zanim podpisaliśmy umowę i zapłacił, oglądaliśmy samochód na parkingu. On wsiadł, uruchomił silnik, zajrzał pod maskę i obejrzał opony. Ale dziwne dla mnie było, że niczego nie skrytykował, ani nie chciał się nawet przejechać. Potem przyszliśmy do mieszkania, on napisał tę umowę, zapłacił i wyszedł – pan Samborski kolejną chwilę zastanawiał się nad czymś, drapiąc się w zamyśleniu po czole. Następnie wyciągnął palec wskazujący w kierunku policjanta i dodał: – No i może jeszcze to, że mówił z takim wschodnim nalotem. Ale samo imię i nazwisko wskazuje, że nie pochodzi z Polski, prawda? Za to mówił absolutnie bezbłędnie po polsku. Widać mieszka w Polsce już bardzo długo.

- Panie Radosławie, byłby pan świetnym detektywem! Ewidentnie pomylił pan zawody – zaśmiał się aspirant Świgoń, pełen podziwu dla spostrzegawczości byłego konduktora. Wstał, odsunął krzesło od stołu i sięgnął po swoją teczkę, powoli zbierając się do wyjścia. – Ze swojej strony nie mam już więcej pytań. Musimy jechać, więc będę się żegnał. Dziękuję za rozmowę i mocną herbatkę. Dawno takiej dobrej nie piłem.

- Nie ma za co. Niech pan wraca do domu ostrożnie. Macie kawał drogi do tego waszego pięknego Bolesławca, a drogi są teraz takie ruchliwe i niebezpieczne. Wszystkim ciągle się gdzieś spieszy – odparł uprzejmie pan Samborski. – Nie wiedziałem, że policjanci tak do późna pracują. Pewnie w domu czeka na pana stęskniona żona, co? A może i dzieci?

- Nie jestem, żonaty, proszę pana. Ale wie pan, dzisiaj poznałem jedną taką kandydatkę, zdaje się. Może i coś z tego wyjdzie… – zamyślił się aspirant wstając i zasuwając cicho krzesło, które widocznie musiało być podklejone filcem.

- Obyście się tak pokochali, jak ten Jacenko ze swoją kobietą… – życzył aspirantowi pan Samborski, który wstał, aby odnieść puste szklanki do zlewozmywaka.

- Kobietą? – zamarł w bezruchu policjant.

- Ano. Kiedy zostałem sam, wyjrzałem przez okno, aby ostatni raz spojrzeć na moje audi – spokojnie wyjaśnił były właściciel czterech kółek. – Na dole, przy samochodzie przywitała tego faceta ekstra babka w okularach przeciwsłonecznych. Stała przy drzwiach pasażera, jakby tam na niego czekała. On podszedł do niej, objął ją i chyba z minutę się całowali. Wie pan, namiętnie, tak jak w filmach. Ona nawet, jak jakaś aktorka, podwinęła nogę w kolanie, o tak – tu pan Radosław zaprezentował ruch stając na lewej nodze i zginając prawą nogę w kolanie.

- A wcześniej gdzie ona była? Nie przyszła z Jacenką do pana mieszkania? – aspirantowi Świgoniowi dzwoniły w głowie dzwony ostrzegawcze, głośne jak w katedrze na Wawelu. Czuł po skórą, że to może być bardzo ważny trop. Poczuł wyraźny przypływ detektywistycznej adrenaliny.

- Nie wiem, gdzie była. Może w tej taksówce, co nią przyjechali? – zastanawiał się na głos pan Samborski.

- W taksówce? – aspirant odsunął bezszelestne krzesło i ponownie się w nim rozsiadł. Absolutnie nie spodziewał takich rewelacji. Jacenko wydawał się być jak dotąd raczej samotnym wilkiem. A tu nagle wyskakuje jak z kapelusza albo raczej z taksówki jakaś kobieta! To się Kamiński i prokurator zdziwią.

- A co? Nie mówiłem, że przyjechał taksówką? – starszy pan także ponownie usiadł przy stole.

- W sumie, to ja o to nie pytałem, a powinienem – samobiczował się śledczy. Ale miał jednocześnie nadzieję, że pamięć byłego konduktora i w tym wypadku będzie niezawodna. – Zapamiętał pan jakieś szczegóły tej taksówki? Była z Legnicy czy z Bolesławca? Może numer boczny?

- W sumie to ja nie widziałem tej taksówki, wie pan? – emeryt nieco zawiódł aspiranta swoją odpowiedzią. – To ten gość powiedział o taksówce, kiedy witałem się z nim na dole. Zapytałem, jak podróż i jak droga z Legnicy. On odpowiedział „Jak to taksówką”. Ale nigdzie naokoło nie widziałem żadnej taryfy. Pomyślałem wtedy, że pewnie zdążyła już odjechać. Ale on być może kazał kierowcy gdzieś stanąć specjalnie tak, żeby nie można jej było zauważyć, skoro ta blondynka potem przyszła do niego i się z nim przywitała. No chyba, że babka jest stąd i spotkali się już tutaj na miejscu.

- Panie Samborski, naprawdę ma pan niezrównane zdolności analityczne. Zapytać w kadrach, czy mamy jeszcze jakieś wakaty w dochodzeniówce? – pozwolił sobie na kolejny żart i pokiwał z uznaniem głową aspirant Świgoń. Przyszło mu do głowy coś jeszcze. – Chwileczkę, a skąd pan wiedział, że kupiec już przyjechał i że należy do niego zejść na parking, skoro spotkaliście się już tam koło auta? Chyba nie siedział pan cały czas w oknie?

- Zszedłem po jego telefonie. Chyba to nic dziwnego, że facet zadzwonił kiedy był już na miejscu? Grzecznie się zachował. Nie byłoby sensu czekać na niego nie wiadomo jak długo na parkingu, prawda? – pan Samborski mocno zdziwił się postawionym mu przez aspiranta pytaniem.

- Telefonie? A ma pan jeszcze jego numer na liście rozmów przychodzących? - śledczy powziął założenie, że dzisiaj każdy dysponuje i jednocześnie używa telefonu komórkowego. Bardzo szybko okazało się, że domniemanie aspiranta niestety było błędne.

- Ale on nie dzwonił na moją komórkę. Dzwonił na stacjonarny – odparł pan Radosław. – Wie pan, syn stwierdził, że to niebezpiecznie podawać w ogłoszeniach numer komórki, skoro mam jeszcze w domu normalny telefon. Mówi, że potem będą dzwonić jacyś różni naciągacze na garnki, pigułki czy inne odkurzacze. Więc wpisał do ogłoszenia numer telefonu stacjonarnego.

- Trochę szkoda. Oczywiście z mojego punktu widzenia, jako policjanta, szkoda – wyjaśnił aspirant. – Każda informacja może nam pomóc w schwytaniu tego człowieka. Musi pan wiedzieć, że jest to bardzo niebezpieczny bandyta, gdyby przypadkiem pan go jeszcze kiedyś spotkał. Czy byłby pan w stanie opisać tę kobietę, z którą obejmował się Jacenko?

- Nie za bardzo. Rozumiem, proszę pana, że może to być dla was ważny świadek, ale tu z góry, z trzeciego piętra nie dojrzy pan szczegółów twarzy żadnego z przechodniów. Czasem trudno nawet rozpoznać, czy to mężczyzna, czy kobieta – pan Samborski wstał, podszedł do okna i odsunął firankę na bok. – Niech pan tu zresztą podejdzie i sam zobaczy…

Aspirant Świgoń już wstawał z krzesła, ale z jego teczki odezwał się bardzo donośny, najbardziej charakterystyczny fragment piosenki „Final countdown”. Pan Samborski przestraszony aż drgnął i w teatralnym geście, udając zawał, chwycił się za serce. Aspirant opadł z powrotem na krzesło i sięgnął szybko do wnętrza zapinanej na zamek błyskawiczny bocznej kieszeni swojej teczki. Tylko jednej nowopoznanej osobie na liście kontaktów przypisał ten dzwonek zaraz po opuszczeniu redakcji…

- … że oprócz rudych włosów nie zobaczyłby pan nawet, czy to młoda, czy starsza osoba jest, więc jak mówiłem… – głos starszego pana zagubił się wśród donośnych taktów znanego przeboju z lat osiemdziesiątych i nie wiadomo, czy którekolwiek z jego słów dotarło do uszu policjanta.

Aspirant, słysząc bardzo głośny dźwięk dzwonka, wydawał się całkiem rozproszony i nieobecny, jakby czekał na wieści ze szpitala, że został ojcem. W nerwach niedokładnie wycelował palec w miejsce zielonej słuchawki na ekranie, więc dźwięki muzyki trwały łącznie około dziesięciu sekund, zanim połączenie wreszcie zostało odebrane, a odtwarzanie znanego niegdyś przeboju grupy Europe przerwane.

- No, co tam, Żaklina? Już zatęskniłaś za Hirkiem? – wesoło odezwał się do słuchawki aspirant Świgoń. W telefonie głos po przeciwnej stronie musiał być chyba bardzo cichy, bo śledczy powtórzył pytanie. – Żaklina? Halo, to ty?... Mów głośniej, bo cię nie słyszę… Głośniej!... Jak to nie możesz? A gdzie ty jesteś… Gdzie? W jakim bagażniku? – w głosie aspiranta rozbrzmiało wręcz przerażenie pomieszane z paniką – W czyim samochodzie? Tego faceta ze zdjęcia?... Nie rozłączaj się! Żaklina!... Nie rozłączaj się!... Żaklina!

- Jezus Maria! O Boże! Matko jedyna! – krzyczał aspirant Świgoń zbiegając po chwili z trzeciego piętra po schodach, z teczką w jednej ręce i telefonem w drugiej. Za sobą, w drzwiach wyjściowych mieszkania, zostawił zdziwionego jego nagłym wybiegnięciem pana Radosława. Aspirant skakał co trzeci schodek próbując wybrać numer podinspektora Kamińskiego. Mimo trudności udało mu się to za pierwszym razem, jeszcze zanim wybiegł z klatki.

- Panie podinspektorze! Niech pan powiadamia wszystkich… Wszystkich, mówię… Antyterrorystów, helikopter, może wojsko! On ją porwał!... Jak to kto? Ten Jacenko!... Redaktor Żaklinę Sadzę porwał!... Tak, właśnie tę, która mu zrobiła to zdjęcie!

Aspirant wypadł z klatki schodowej, a po kilku sekundach, chyba z rekordem świata w sprincie, dopadł do radiowozu, czekającego na niego nieopodal, na małym parkingu przy kościele. Ręką z teczką otworzył przednie drzwi pasażera, rzucił niesioną teczkę na tylne siedzenie, wsiadł do środka i trzaskając drzwiami wrzasnął do kierowcy: „Na bombach do Bolesławca!”. Przez cały czas próbował trzymać telefon przy uchu i nadal wyjaśniać zagrożenie swojemu partnerowi z dochodzeniówki:

- Nie wiem… Niech pan dzwoni do Skrętkowskiego albo do redakcji i zapyta, dokąd Żaklina mogła iść albo jechać!... Niech próbują namierzyć jej komórkę. Podobno leży teraz zamknięta w bagażniku auta tego Jacenki i on dokądś ją wiezie… Nie wiem, dlaczego akurat ją. Pewnie dowiedział się o zdjęciu…. Niech pan coś zrobi! To wszystko przeze mnie!... Jak mam się nie denerwować!... Jezu! Róbcie coś po prostu!... On jej przecież nie zabrał na wycieczkę do Karpacza! On ją na pewno chce zamordować!

- Pojedziemy autostradą, panie aspirancie. Prędzej będzie. Niech się pan czegoś dobrze trzyma, bo na zakrętach będziemy trochę driftem latać… – uprzedził kierowca radiowozu.

Po kilku sekundach gnali przez miasto na sygnale przecinając na czerwonym świetle drogę numer 94, aby jak najszybciej dotrzeć do wjazdu na autostradę. Funkcjonariusz prowadził bardzo szybko, ale i bardzo pewnie. Skupiony, choć blady na twarzy czuł, że wkrótce może wydarzyć się coś strasznego. Nie oszczędzał samochodu. Próbował wykorzystywać wszystkie jego możliwości i wszystkie swoje, nabyte podczas kursów szybkiego prowadzenia, umiejętności. Silnik wył, jakby chciał wyskoczyć spod karoserii, a opony na każdym bardziej lub mniej łagodnym zakręcie głośno piszczały. Kierowcy aut cywilnych przepisowo zjeżdżali na pobocza, robiąc im wolny przejazd. Już po chwili mijali Ciechów i dojeżdżali do Cesarzowic.

Aspirant Świgoń odłożył telefon na półeczkę w konsoli. Trzymając się uchwytu nad drzwiami, przymknął na chwilę oczy. Nie tylko z powodu niebezpiecznej prędkości, ale również dlatego, że próbował wyobrazić sobie, w jakim niebezpieczeństwie może znajdować się dopiero co poznana, młoda dziewczyna. Odgonił wszystkie najgorsze myśli, które pakowały się do jego głowy setkami, ponownie otwierając oczy.

- Nie zdążymy! Szybciej! Szybciej! – domagał się od kierowcy, chociaż ten niewiele więcej mógł już z pędzącego pojazdu wycisnąć.

- Pojedziemy na Ujazd, zyskamy parę minut – stwierdził funkcjonariusz tuż przed skrzyżowaniem w jakiejś wiosce. Aspirant nawet nie odnotowywał nazw mijanych miejscowości.

Minęło kilkanaście sekund. Tuż przed wielkim jak patelnia zakrętem na wylocie z wioski, prowadzący radiowóz policjant wyraźnie zwolnił, ale i tak wcisnęło ich w pasy i przechyliło w siedzeniach na prawą stronę. W pewnym momencie usłyszeli głośny huk. Zarzuciło ich, obróciło na asfalcie dwa razy jak w piruecie i z lekkim uderzeniem w miękką, porośniętą trawą ziemię, wylądowali tyłem w rowie. Silnik zgasł.

- Jasna cholera! Chyba złapaliśmy gumę! – krzyknął kierujący radiowozem policjant, odpiął pas, szarpnął klamkę i wybiegł z samochodu, aby sprawdzić, czy jest może jakaś choćby nikła szansa, aby mogli kontynuować tę szaleńczą jazdę.

Załamany aspirant, otworzył drzwi, wystawił nogi na zewnątrz, ukrył twarz w dłoniach i przeplatając krótkie zdania „On ją zabije” i „To moja wina”, zapłakał jak dziecko.


Czy rzeczywiście Żaklina zostanie zabita? A może posłuży jedynie jako zakładniczka? Czy aspirantowi uda się ją uratować przed najgorszym, czy zepsuta opona w radiowozie skutecznie mu to uniemożliwi? Kim była ruda kobieta przy samochodzie? Oraz czy to znaczy, że Ola może poczuć się bezpieczna?

Cieszymy się, że jesteście z nami. Pozostajemy pełni zdumienia dla kreatywności Pana M. oraz pomysłowości wszystkich komentujących. Jak wyobrażacie sobie dalsze losy bohaterów? Czekamy na Wasze wrażenia!

Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych.

Tajemnica szmaragdu - odcinek 41

~~Szaroczarny Dzwonek niezalogowany
26 stycznia 2021r. o 23:46
c.d. wciąż jakieś tajemnice i niespodzianki
----------------------------------
- Zaraz otrzymasz te fotografie, Benedykt… Jak to, kiedy? Kiedy tylko sam je dostanę… – agent Wilczyński podniesionym głosem mówił do kogoś po drugiej stronie telefonu. Na jego kolanach leżał laptop z podniesioną pokrywą. – Czekam właśnie, aż ktoś z miejscowej Policji mi je prześle. Nie ma co się denerwować, kolego.

Zmierzali z agentem Moczydłą służbowym autem w kierunku szpitala na ulicy Jeleniogórskiej w Bolesławcu. Przed nimi jechał i tym samym wskazywał im drogę prokurator Zbigniew Pietrzak. Być może zdenerwowanie Waldka nie wynikało jednak z zachowania jego rozmówcy, a po prostu najzwyczajniej przepełniały go strach i niepewność przez wizytą u dawno nie widzianego brata. U brata, który podczas ostatniego ich spotkania w lesie, prawie trzydzieści lat wcześniej, wyraził dobitnie i szczerze, że mimo więzów krwi nie darzy go jakimkolwiek uczuciem. Poza nienawiścią, rzecz jasna.

- Wiem, że jest już dosyć późno, Benek – najwyraźniej starał się przekonywać współpracownika z agencji do wypełnienia służbowego polecenia, bo raczej nie koleżeńskiej prośby. – Najwyżej posiedzicie po godzinach... Wiesz, że to nie ode mnie zależy… Dobra. Jak chcesz, to zadzwonię do starego i będziecie mieli to zlecone od niego. Naprawdę chcesz, żebym mu znów zawracał cztery litery?... No widzisz, nie można tak było od razu?... Muszę mieć ten portret, ale po obróbce. Tak, żeby nadawał się do publikacji w mediach i do listu gończego… Po co pytasz, na kiedy? Na wczoraj, oczywiście… Co mają zrobić? Niech graficy najpierw usuną te blizny i przygotują dodatkowo wersje odmłodzone… Jedną wersję o jakieś dziesięć-piętnaście lat, a drugą o dwadzieścia, no może dwadzieścia pięć lat… Tak, razem trzy zmodyfikowane fotki odeślij do mnie… Mailem na razie wystarczy. I tak pewnie nie wrócę do Warszawy przez kilka dni… Dobra, przywiozę ci jakiś fajny kubek ze stempelkami… Dzięki i na razie, Benek.

Waldek cały czas obserwował ekran otwartego laptopa, ze zniecierpliwieniem czekając na maila z fotografiami podejrzanego, niejakiego Dymitra Jacenki, od podinspektora Kamińskiego. Siedząc z telefonem przy uchu i non-stop dzwoniąc, czuł się trochę jak w biurze jakiejś korporacji, albo jak w dawnej centrali telefonicznej, do której kilka razy miał okazję zajrzeć, kiedy jego i Bolka mama jeszcze przed śmiercią tam pracowała. Przyszło mu do głowy, że korzystając z okazji wypadałoby podjechać na groby rodziców i dziadków. Tak dawno nie był na tutejszym cmentarzu.

Niemal natychmiast po rozłączeniu z kolegą z warszawskiej centrali SKW wybrał kolejny numer. Tym razem do swojego przełożonego. Samochód zatrzymał się na dużym skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną. Prokurator jadący przed nimi zdążył przejechać na żółtym świetle, ale budynek szpitala już było widać, więc z łatwością powinni tam trafić, tylko trzeba znaleźć wjazd na jakiś parking. Kiedy czekali na zielone, Waldek miał okazję przyjrzeć się zmianom, jakie zaszły na terenach byłej spółdzielni mleczarskiej. Na miejscu dawnej OSM, naprzeciwko targowiska, zwanego od zawsze Manhattanem, stało teraz niewielkie centrum handlowe. No cóż, nic dziwnego. W końcu to bardzo dobra lokalizacja. Po wielu niegdysiejszych przestarzałych, niedoinwestowanych fabrykach w Polsce, nie tylko po bolesławieckiej mleczarni, pozostały już tylko wspomnienia bądź fundamenty. A często właśnie centra handlowe.

- Dzień dobry, szefie… - przywitał się Waldek już całkiem grzecznym tonem ze swoim kolejnym rozmówcą. – Tak, dzieje się, a ledwie sześć godzin temu przyjechaliśmy do Bolesławca… Gorąco, chyba nawet cieplej niż u nas… W skrócie może na razie powiem, a wieczorem szczegółowo napiszę w raporcie… Tak, mam czuja, że wkrótce na niego wpadniemy. Typ dotąd dobrze się kamuflował, ale z tego co przekazali nam policjanci z dochodzeniówki, widać, że popełnia ostatnio dużo błędów… I to zdjęcie. Spadło nam jak z nieba… Myślę, że niedługo będą efekty, przecież każdy pozostawia po sobie ślady. A już na pewno coś się ruszy po opublikowaniu przerobionych zdjęć… Tak, dopiero co prosiłem o to Benedykta. Oczywiście, może pan także ze swojej strony zmotywować jego i grafików. Będę panu za to bardzo wdzięczny… Spokojnie, szefie. Ja nie za bardzo mam czas. Ale tu kolega ma oko na niewiasty, zatem ja muszę mieć oko na niego… Cóż, lato jest, odzież się skraca, więc pokusa jest oczywista… Tak, na pewno powiem mu, że mamy wracać we dwóch, a auto służbowe nie służy do podwożenia autostopowiczek…

Uśmiechnięty Waldek, trzymając telefon przy uchu, spojrzał na Antka, który wydawał się nie rozumieć aluzji do jego osoby, gdyż skupił się na prowadzonym na smyczy długowłosym yorku z czerwoną kokardką, a być może też na przechodzącej przez przejście dla pieszych jego właścicielce. Końcówkę zebry przesadnie szczupła, krótkowłosa brunetka pokonywała już na czerwonym, więc Antek nie mógł odmówić sobie tej przyjemności i zatrąbił na nią. Obtrąbiona kobieta podbiegła do przodu przestraszona, jakby ktoś ją klepnął, ugryzł albo uszczypnął w pośladki. Spojrzała na Antka wymownie i pogroziła mu środkowym palcem, który to mało przyjazny gest definitywnie zakończył ich krótką wzrokową znajomość. Antek ruszył, ale dopiero kilka sekund po tym, kiedy światło na sygnalizatorze zmieniło się na zielone.

- Oczywiście, szefie... W imieniu prokuratora mam jeszcze małą prośbę o interwencję w sprawie przyspieszenia zapytania do operatora sieci komórkowej… Dobrze, przypomnę panu w mailu… No to do zobaczenia… Mam nadzieję, że najpóźniej w piątek będziemy wracać – zakończył rozmowę z przełożonym Waldek i nagle krzyknął. – O, jest!

- No, fajna jest ta z głową jak niezapominajka… – potwierdził Antek.

Przejeżdżali właśnie koło przystanku autobusowego przy targowisku, a jego zajęta poszukiwaniami godnych uwagi celów głowa tym razem skręciła się nienaturalnie, o niemożliwy dla przeciętnego człowieka kąt, w prawą stronę. Na przystanku, zasłuchana w jakiejś muzyce, siedziała w oczekiwaniu na autobus dziewczyna z krótko obciętymi, ufarbowanymi na niebiesko włosami. Była chyba jeszcze niepełnoletnia, choć wyjątkowo trudno to było stwierdzić bez dokładnego sprawdzenia jakiegoś dokumentu tożsamości.

- Jest ten mail od podinspektora! – ucieszył się Waldek, wpatrując się w ekran przenośnego komputera i ignorując uwagę całkiem rozproszonego, kierującego autem agenta Moczydły. Zgodnie z obietnicą, Waldek natychmiast przesłał otrzymanego maila dalej, do swojego kumpla Benka w centrali. Potem wyświetlił jeszcze po kolei dwie otrzymane fotografie, próbując trwale wtłoczyć do swojej pamięci oglądane detale fizjonomii oraz ubioru bandyty, z którym miał nadzieję wkrótce spotkać się oko w oko.

Odrywając się na moment od wyświetlonego na ekranie zdjęcia oszpeconej twarzy, podniósł głowę i gdyby nie zauważył stojącego po lewej stronie drogi, na parkingu przed szpitalem, samochodu prokuratora, pojechaliby dalej i za chwilę zwyczajnie wyjechaliby z miasta. Waldemar przypomniał sobie, że to właśnie tam, niedaleko, za kilkoma zakrętami, znajdowała się kiedyś podziemna kryjówka, w której miał do wykonania swoje pierwsze zadanie, jeszcze jako osoba formalnie skazana i osadzona w więzieniu na warszawskiej Białołęce.

To właśnie w tym zakładzie karnym go zwerbowano i warunkowo zwolniono z odbywania zasądzonej kary, aby go natychmiast potem zatrudnić w celu rozpracowania bandyckiej szajki Wiewiórskiego. Wcześniej miał okazję przez pewien czas przebywać z nim w jednej celi. Niedługo potem Wiewiórski vel „Taśma” jakimś cudem kolejny raz wystrychnął milicjantów na dudka i podczas z jednej ze swoich rozpraw uciekł z budynku sądu, tym razem przez okno. Wtedy zabrano Waldka z celi i podczas spotkania z dwoma tajemniczymi funkcjonariuszami Komendy Stołecznej zaproponowano mu układ. Współpraca za wolność. Jako bardzo młody człowiek wykorzystał daną mu szansę na anulowanie dalszej części kary i dopiero wtedy odkrył swoje życiowe powołanie. Z biegiem czasu i na polecenie osób na odpowiednio wysokich stanowiskach, wyrok uległ zatarciu, a dzisiaj nikt już w jego papierach nie mógłby znaleźć wzmianki o niechlubnym więziennym epizodzie z jego przeszłości. Po sukcesie operacji zakończonej ujęciem „Taśmy” i po nabyciu kilkuletniego doświadczenia w pracy dochodzeniowo-śledczej przeniósł się do kontrwywiadu wojskowego i tam z powodzeniem kontynuował karierę.

- Skręć w lewo! Prokurator czeka na nas tam, na parkingu…

Nie skupiony na uważnym prowadzeniu Antek, bez hamowania i bez włączania kierunkowskazu po prostu skręcił kierownicę ostro w lewo. Zajechał tym samym drogę jadącemu z naprzeciwka renault, którego kierowca musiał ostro nacisnąć hamulec i z piskiem opon zatrzymał się, pozostawiając podłużne czarne ślady na asfalcie. Bez tej natychmiastowej reakcji wbiłby się w bok ich służbowego bmw, a dokładnie w siedzącego na miejscu pasażera Waldka. Kiedy kierujący francuskim autem ponownie ruszył, bezgłośnie wymawiał jakieś słowa i pukał się w głowę tak mocno, jakby chciał sobie w czaszce wybić palcem dziurę. Nie trzeba było posiadać umiejętności czytania z ruchu warg, aby stwierdzić, że we wnętrzu starej, nie wyposażonej prawdopodobnie w ABS renówki, można było teraz wysłuchać mocno niekulturalnego i niecenzuralnego monologu.

- Antek, kurde, uważaj trochę! – ofuknął go stanowczo i bez ogródek Waldek, który mógłby zostać najbardziej poszkodowany w wyniku ewentualnej kolizji. Pakując laptopa z powrotem do dość obszernej do teczki podjął strategiczną decyzję. – Od dzisiaj ja będę prowadził, bo jak tak dalej pójdzie, to jeszcze dzisiaj buńkę skasujesz.

Wjechali na parking, wysiedli z auta i ignorując widniejące na tablicy żądanie wniesienia opłaty parkingowej, pomaszerowali w kierunku budynku szpitala, który Waldkowi wydawał się niewiele zmieniony od czasu, kiedy był w tym miejscu po raz ostatni. Prokurator wprowadził ich do budynku i skierował się pewnym krokiem od razu po schodach wiodących na oddział intensywnej opieki medycznej. Widocznie bardzo często bywał w tym miejscu z racji wykonywanych obowiązków i związanych z nimi koniecznych do przeprowadzenia przesłuchań, które nie mogły być odkładane na później ze względu na dobro śledztwa.

Tak było i tym razem. Bolesław Wilczyński to wciąż jedyny, a więc i najważniejszy świadek napaści na swoją własną osobę. Im szybciej z nim porozmawiają, tym szybciej być może uda się przesunąć do przodu w prowadzonym dochodzeniu. Dostarczone dosłownie w ostatniej chwili przed ich wizytą w szpitalu przez aspiranta Świgonia zdjęcia, z pewnością wydatnie pomogą im w dalszych poszukiwaniach uzbrojonego przestępcy, uznanego przez kierownictwo obu ich agencji za groźnego szpiega.

Korytarz prowadzący do trzech nowocześnie wyposażonych sal, w których przebywali pacjenci w stanie zagrożenia życia, między innymi po wypadkach i urazach, wydawał się Waldkowi ciągnąć w nieskończoność. Z powodu mającego nastąpić za chwilę spotkania nerwy zaczęły u niego trochę brać górę nad rozsądkiem. Żeby tylko nie wypadło fatalnie. Żeby tylko Bolek niepotrzebnie się nie zestresował, bo głupio by było, gdyby to z powodu ich kiepskich rodzinnych stosunków miałaby ucierpieć cała ta sprawa i prokuratorskie dochodzenie.

Waldka naszła nagła ochota zapalić papierosa. Cholera jasna, przecież są w szpitalu. Jakoś trzeba wytrzymać to ssanie i nerwowe drżenie palców. Idący przed nimi prokurator Pietrzak zobaczył otwarte drzwi dyżurki pielęgniarek i wszedł do środka. Czekając na prokuratora na korytarzu razem z Antkiem, zauważył, że dość korpulentna siostra podniosła słuchawkę telefonu na biurku. Prawdopodobnie musiała dzwonić po lekarza, gdyż bez jego zgody zapewne nie mogła wpuścić obcych osób do żadnego z chorych znajdujących się na oddziale, nawet jeśli wizytujący okazałby legitymację samego prezydenta RP. Prokurator wrócił na korytarz, spojrzał na nerwowo stukającego czubkiem jednego z eleganckich butów agenta kontrwywiadu i zagadnął:

- Co, Waldek, pewnie chciałbyś zapalić? Próbujesz to ukryć, ale niestety widać, że się denerwujesz. Pamiętaj, że nie musisz brać udziału w rozmowie, jeśli obawiasz się, że coś pójdzie nie tak. Mogę twojego brata najpierw uprzedzić, że ktoś z rodziny chciałby z nim porozmawiać…

- Zbyszek, spokojnie. Dam radę – przerwał mu Waldek. – Oddzielmy sprawy prywatne od zawodowych. Jeśli będę musiał tu zostać parę dni, to może znajdzie się jeszcze okazja pogadać z Bolkiem o naszych dawnych rodzinnych problemach. Teraz skupmy się na tym, żeby jak najszybciej odnaleźć naszego podejrzanego…

- No, bo wiesz… – tym razem to prokurator Pietrzak nie pozwolił dokończyć wypowiedzi Waldkowi. – Zaraz będzie tu lekarz, a ja muszę mu powiedzieć, że ciebie i pacjenta łączy coś więcej niż tylko nazwisko. Nie mogę ukryć tego faktu, bo gdyby Bolesławowi się pogorszyło z powodu twojej wizyty, to ja będę za to odpowiadał. A on musi dzisiaj z nami porozmawiać.

- Rozumiem, Zbyszek. Może faktycznie masz rację. Powiemy lekarzowi i niech on zdecyduje, czy możemy zaryzykować. Zdrowie najważniejsze.

- O, chyba idą nasze dochtory… – wtrącił się niepoważnym głosem do tej poważnej dyskusji Antek.

Waldek spojrzał ponad ramieniem prokuratora i zobaczył zbliżającego się lekarza z drugim lekarzem. A właściwie z lekarką, sądząc po długich, ciemnych włosach i po długości fartucha lekarskiego. Cięższy chód i lekko zgarbiona sylwetka wskazywały na starszy wiek doktora. Za to energiczny chód i wyprostowana postawa wskazywały na dużo młodszy wiek towarzyszącej mu lekarki, która wzrostem przewyższała swojego towarzysza nawet o kilka centymetrów. Jasna cholera, tego tylko było trzeba, zaklął w duchu Waldek. Antek z pewnością już szykuje oręż oraz poleruje swój górnolotny dowcip. Zbliża się kolejna katastrofa. Zaraz znów najem się wstydu, pomyślał i przyłożył na moment wolną od trzymanej teczki z laptopem dłoń do czoła, jakby ocierał skraplający się pot. Popatrzył na swojego kolegę i miał wrażenie, że w kącikach jego ust zaczęła pojawiać się ślina. A może mu się tylko przywidziało.

- Też się tak pocisz na jej widok? – wypalił z głupia frant Antek, mimo iż półmrok pozbawionego okien korytarza nie pozwalał im jeszcze dojrzeć szczegółów wyglądu zmierzającej ku nim pary medyków.

Prokurator i Antek okręcili się, tworząc z Waldkiem trzyosobowy szereg, co mogło wyglądać z daleka jakby chcieli zablokować przejście do dalszej części oddziału szpitalnego. Ale w ten sposób każdy z nich mógł obserwować zbliżających się lekarzy, a samo przywitanie i prezentacja miały być o wiele łatwiejsze.

- O rany, ale klasa doktorantka! Może sobie w stopę strzelę, to będzie mnie musiała reanimować? – uruchomił swoje specyficzne poczucie humoru Antek. – Jakby co, wy bierzecie na siebie gościa z lewej, a ja spróbuję zapewnić jakąś rozrywkę tej umęczonej bidulce.

- Uspokój się, chłopie! – Waldek z zaciśniętą szczęką próbował napomnieć Antka. W szpitalu nie wypadało się drzeć. Gdyby miał nieco więcej desperacji i lepiej znał rozkład szpitalnych pomieszczeń, Antek siedziałby już w jakiejś ciemnej pakamerze zakneblowany końcówką mopa i przywiązany do kija od miotły.

Lekarze w końcu podeszli na tyle blisko, że znaleźli się w kręgu światła rzucanego przez cztery jasne świetlówki lampy zamontowanej w suficie podwieszanym ponad nimi. Waldek uważnie przyjrzał się najpierw niemal całkiem łysemu doktorowi w wieku około sześćdziesięciu lat. Przez grube okulary spoglądały na nich łagodne brązowe oczy, które z pewnością widziały w tym szpitalu wiele ludzkich łez, zarówno szczęścia jak i smutku. Kolor skóry i rysy twarzy wskazywały wyraźnie na pochodzenie arabskie albo hinduskie. Obcokrajowcy od wielu lat wykonywali w Polsce różne zawody, co w dzisiejszych czasach dla nikogo nie było już niczym nadzwyczajnym.

- Doktor Kumar Butani – przedstawił się medyk całkiem poprawną polszczyzną, ale z jakimś wyraźnym miękkim, szeleszczącym nalotem, po czym podał rękę wszystkim ubranym w garnitury mężczyznom. Ci odwzajemnili uściski, ale jedynie prokurator zdradził mu swoją funkcję oraz imię i nazwisko, jako że tylko on był zaproszony telefonicznie do szpitala po przebudzeniu pacjenta po postrzale. – To ja dziś dźwoniłem do pana, że naś paćjent się obudził – dodał patrząc na prokuratora Pietrzaka.

- A kto to przybył z panem doktorem? – Antek stanął na wysokości zadania, ale w tym gronie tylko Waldek wiedział, że jego pobudki do postawienia tego pytania były z pewnością niskie.

- Ach, przeprasiam panowie. To nowa śtażyśtka w nasim śpitalu – wskazał dłonią na stojącą obok niego lekarkę.

Pierwszy wyciągnął do świeżo upieczonej pani doktor rękę Waldek, jako że stał najbliżej, chociaż był pewien, że to Antek chciał dokonać swojej autoprezentacji jako pierwszy.

Zanim Waldemar Wilczyński, brat Bolesława Wilczyńskiego, przywitał się z wysoką niemalże jak on sam, atrakcyjną kobietą, która niewątpliwie mogłaby być jego córką, powinien był z pewnością czegoś się przytrzymać. Jeszcze przed tym, kiedy na głos przedstawiła się im trzem, poznał personalia młodziutkiej lekarki, gdyż lekko się do niej zbliżywszy miał możliwość nie tylko dokładniej przyjrzeć się jej twarzy, ale i plakietce z nazwiskiem. Nagle poczuł, jakby ktoś walnął go obuchem w potylicę. Krew napłynęła mu do głowy, a na szyi poczuł pulsowanie w rytm bicia serca. Już wiedział, że dzień ten stanie się dla niego dniem w jego życiu absolutnie wyjątkowym.

Przyjrzał się rysom jej twarzy. Toż to kropka w kropkę młody Bolek, tyle że w wersji żeńskiej! No, cóż takie przypadki podobieństwa zdarzają się… Ale intuicja podpowiadała mu, że nie może się mylić. Krew z krwi, kość z kości. Ten kolor włosów, ten wzrost. To nie może być przypadek. W Bolesławcu podczas jego wieloletniej nieobecności musiało dojść do dużych zmian w życiu Bolka, o których on, jego rodzony brat, nie miał nawet fiołkowego pojęcia.

- Aleksandra Wilczyńska. Witam panów – odezwała się bez żadnego onieśmielenia Ola, nieświadoma, że wśród trzech stojących przed nią mężczyzn znajduje się kolejny, nieznany jej dotąd bliski krewny, choć z daleka.

- Waldek Wilczyński, brat Bolesława – Waldek postanowił zaryzykować i zobaczyć reakcję Aleksandry. Jej twarz zastygła i zbladła, przez co chwilowo upodobniła się jakby do wyrzeźbionego dłutem Michała Anioła posągu z białego marmuru. A więc miał rację! Jednak ktoś z rodziny! Czyżby córka Bolka?

Antek, zaaferowany raczej prezencją Oli, a nie dokonaną przez nią prezentacją, puścił mimo uszu fakt kolejnej tego dnia stwierdzonej zbieżności z nazwiskiem swojego kolegi. Tym razem dopiero co spotkanej młodej pani doktor. Antek zachowywał się tak, jakby miał zamiar wkrótce oświadczyć się pannie Aleksandrze i wyznać jej miłość oraz wierność aż po grób. Rzucił się do przodu z wyciągniętą ręką, lecz nie spojrzał, że na przeszkodzie do szczęścia stoi kosztownie obuta stopa Waldka, której ten nie zdążył jeszcze cofnąć, tak jak i nie puścił trzymanej nieco zbyt długo dłoni Oli. Potknął się o wypolerowanego półbuta i poleciał do przodu jak długi, przecinając ręczne połączenie między Olą a jej stryjecznym wujkiem. Tym samym stracił nie tylko równowagę, ale też realne jak dotąd, w jego wyłącznym mniemaniu oczywiście, szanse na kontynuację ich tak dobrze zapowiadającego się gorącego związku.

Prokurator Pietrzak spojrzał wymownie na próbującego się pozbierać z podłogi Antoniego Moczydłę. Dłuższą chwilę nic nie mówił, tylko kręcił głową w lewo i w prawo. Wyglądał, jakby chciał zrobić „pufff” i zniknąć, aby nie musieć oglądać agenta Moczydły i jego następnych, równie beznadziejnych co efektownych amorów. Nigdy więcej nie oglądać.

W tym towarzystwie, oprócz dwojga Wilczyńskich, tylko on jeden zaczynał powoli rozumieć, co tak naprawdę przed chwilą wydarzyło się na korytarzu bolesławieckiego szpitala.

Waldek i Bolesław Wilczyńscy to bracia. Niepodobni, ale bracia. Niezła rodzinka, swoją drogą, co ze trzydzieści lat omijała się z daleka. Aleksandra to zdaje się córka. Do Waldka jest niepodobna, stwierdził zdecydowanie w myślach, co jednak jak wiadomo ojcostwa nie przesądza. Bolesława jeszcze nie widział na żywo, więc trudno na razie cokolwiek stwierdzić. A więc który z nich to ojciec? I kto jest jej matką?

No i wreszcie nasuwa się niemniej ważne pytanie: kim jest dla Bolesława Wilczyńskiego i dla Aleksandry ta Antonina Polańska, która przedstawiła się tuż po napadzie jako jego narzeczona? W głowie prokuratora skomplikowane rodzinne puzzle powoli, acz systematycznie zaczęły się wreszcie układać w pewien całościowy obraz. Lecz czy ta narzeczona brata Waldka aby czegoś jeszcze przed nim nie zataiła? Ona z pewnością wie o wiele więcej o tej całej sprawie z włamaniem. Zdaje się, że będziemy musieli ponownie ze sobą porozmawiać, droga pani Antonino, wreszcie zakończył dedukcyjny wywód w swojej głowie prokurator.

- Panie doktorze, pozwoli pan nam teraz na przesłuchanie Bolesława Wilczyńskiego? – prokurator Pietrzak zadał wreszcie lekarzowi konkretne pytanie, aby niepotrzebnie nie przeciągać wizyty w szpitalu.

- Nieśtety, moi przijaciele. Nie mogę na to poźwolić…

- Jak to! Pan doktor chyba nie zrozumiał po polsku. My musimy. Bandyta, który go postrzelił nadal jest na wolności! – zwrócił się z pretensjami do lekarza Antek, który wstał już z kolan i zdążył nawet otrzepać swój przykurzony garnitur. – Nie może nam pan zabronić z nim poroźmawiać!

Doktor Butani taktownie zignorował trącącą uprzedzeniami uwagę. Krótką chwilę patrzył na Antka i na wszystkich po kolei, po czym wreszcie się odezwał:

- Nie krzyczi na mnie pan. Nie mogę na to poźwolić, bo zanim waś do niego puszcię, musicie mi wyjaśnić jak dla czterolatka, o co chodzi z tymi waszimi naźwiśkami. Pan Boleśław w jego śtanie nie mozie się absiolutnie denerwować…
----------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Niebieskawozielona Żurawina niezalogowany
19 lutego 2021r. o 3:33
To wasza połówka. Aż szkoda oddawać
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Pomarańczowożółty Maczek niezalogowany
19 lutego 2021r. o 7:33
No. Jak tam zwał to zwał. To już mówią geny Za siebie ;) polskie dziewczy takie już są było miło a się skończyło. No w moim od czegoś się akurat zaczęło. Ale to nie ja wybierałem ;) będzie jeszcze pięknie
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Kalinowykardynalska Żurawka niezalogowany
23 lutego 2021r. o 6:12
Kierowca z merca lapy teleskopem ci polamie. Wyjasniala mi ze nie darzy mnie uczyciem. Jednak bardzo dobrze 2,5roku wstecz mielisny sie swietnie. I na 4 osobowa rodzinke. Takie lby jak p i m. K rozpierdalaja porzadnym chlopakom zycie z panna
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Szkarłatny Dereń niezalogowany
23 lutego 2021r. o 6:26

видеоролики о кубани
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Kalinowykardynalska Żurawka niezalogowany
23 lutego 2021r. o 6:56
Teraz jakies lby do niej jezdza i gada o naszym zwiazku. Niebieskie wstazki na kurtce podczas mohego pobytu w de. Co one mialy oznaczac?
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Lawendowoniebieska Morwa niezalogowany
23 lutego 2021r. o 7:14
Hirek się rozkleił nie z byle powodów. Widocznie tego potrzebował po ty by się nie rozpędzić do czynów z kk
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Beżowobrązowy Kosmos niezalogowany
23 lutego 2021r. o 21:33
Hirek wszystkich jeszcze zadziwi. Wspomnicie moje słowa...
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).