Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
6 lutego 2021r. godz. 16:30, odsłon: 1768, Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 45

Część w której Waldemar odwiedza w szpitalu brata, a podkomisarz dostaje niepokojący telefon.
Stetoskop w sali szpitalnej
Stetoskop w sali szpitalnej (fot. pixabay)

Już jest czterdziesta piąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Czterdziesta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Czterdziesta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Czterdziesta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dzisiaj Pan M. zabiera nas do szpitala, gdzie bracia spotkają się ponownie po wielu latach. Zapraszamy do lektury:


Gdyby nie ciemna, szeroka opaska na oczach, spojrzenie, którym po raz pierwszy od trzydziestu lat Bolesław mógłby w tej chwili obdarować swojego rodzonego brata, powinno zamienić Waldemara w kupkę popiołu. Zauważalna zmiana w mimice twarzy świadczyła niezaprzeczalnie o tym, że wejście Waldka do sali oddziału intensywnej opieki medycznej wywarło na nim ogromne wrażenie. Absolutnie się nie spodziewał tej wizyty. Mimo upływu czasu natychmiast rozpoznał głos swojego brata, zanim ten się jeszcze odezwał.

- Cześć, Bolek. To ja, Waldek. Co jest nie tak z twoimi oczami?

Bolesław nie słyszał w pomieszczeniu nikogo poza nim. Dłuższą chwilę jednak wymownie milczał. Nie dlatego, że wzruszenie spotkaniem z bratem odebrało mu mowę tuż przed tym, kiedy zalani łzami szczęścia powinni paść sobie w objęcia. Po prostu nie wiedział, czy powinien powiedzieć cokolwiek, zanim Waldek wyjawi mu powód swojej wizyty. Być może ktoś Waldka odnalazł i powiadomił, że z jego bratem jest źle. Być może w końcu odezwało się w nim sumienie i postanowił przyjechać, aby na wszelki wypadek pożegnać się z nim, a potem jako jedyny żyjący krewny Bolka – zgarnąć po nim spadek. Być może jednak, choć to akurat najmniej prawdopodobne, po prostu przechodził korytarzem i jedynie przypadkiem tu zajrzał.

- Lekarz uznał, że zanim porozmawiasz z prokuratorem, powinieneś najpierw zobaczyć… To znaczy spotkać się ze mną. Troszkę wyłysiałeś i chyba przytyłeś, ale ogólnie wydajesz się być w formie – w ten bezpośredni i niezbyt delikatny sposób Waldemar chciał żartobliwie skomentować wygląd leżącego na szpitalnym łóżku Bolesława. Dowcip ten nie trafił jednak na podatny grunt.

- Miło słyszeć, że jesteś ważniejszy od prokuratora. Czyżbyś awansował na przywódcę świata przestępczego i teraz trzęsiesz też politykami i całym wymiarem sprawiedliwości? – Bolesław z trudem wycedził te słowa przez ściśnięte gardło.

- Widzę, że mój młodszy braciszek utrzymuje w formie również swój intelekt. A może to tylko efekt uboczny postrzału i potężnego wyrzutu adrenaliny? – odparował Waldek. – Słyszałem, że ludzie w stresie pourazowym są zdolni do uruchomienia drzemiących w nich supermocy.

- Przyjechałeś tu, żeby nadal mnie podle traktować, tak jak wówczas w lesie? – wznowił niedokończoną przed laty litanię pretensji Bolesław. – Wiesz w ogóle, jak to się skończyło dla Julki? Przez ciebie i tę twoją bandę niemal zginęła!

- Raczej przez ciebie, Romeo – Waldek trochę za mocno dał się wciągnąć w tę wymianę inwektyw. – Ja nie mam za co jej ani ciebie przepraszać. Zapomniałeś, kto ją tam zaciągnął? Chciałeś stać się wtedy mężczyzną, czy jak?

- Jak śmiesz! Ty, który miałeś czelność skumać się z bandytami! – Bolek poruszył się, jakby miał zamiar wstać, ale Waldek zrobił szybkie trzy kroki i przytrzymał jego ramię. Bolek druga ręką zrzucił z siebie dłoń brata z takim obrzydzeniem, jakby łaził po nim karaluch. – Nie dotykaj mnie!

- Bolek, uspokój ty się, chłopie! – skarcił go niemal krzykiem Waldek. – Lekarz pozwolił na naszą rozmowę tylko pod warunkiem, że nie będziesz się denerwował. Jestem tu między innymi po to, aby ci to wszystko, co się wtedy wydarzyło, jakoś pokrótce wyjaśnić. Ale jeżeli nie przestaniesz się wydzierać, to wychodzę, bo jeszcze ci jakaś żyłka pęknie i przeze mnie wykorkujesz.

Bolesław znów na dłuższą chwilę zamilkł. Oczywiście, że miał ochotę zadać bratu dziesiątki słownych batów i rózg, ale również i pytań, na które pragnął potem wysłuchać odpowiedzi. Musiał widocznie przemyśleć szybko całą sytuację, bo ze swoim zwykłym spokojem, jakby nic przed chwilą nie zaszło, stwierdził:

- Masz rację. Nie warto się denerwować, a już na pewno nie z twojego powodu. Wszedłeś, zaraz wyjdziesz i pewnie nie będziesz chciał się ze mną widzieć przez kolejne kilkadziesiąt lat. Więc czym ja się tak przejmuję…

- No, nie wyjdę tak zaraz – Waldek musiał wreszcie zacząć wyjawiać mu strzępy pewnych otrzymanych przed wyjazdem w rodzinne strony tajnych informacji. Ale najpierw postanowił nawiązać do sprawy sprzed trzydziestu lat, od czasu której ani razu jeszcze nie mieli okazji, a może też i chęci spotkać się z Bolkiem. – Przyjechałem do Bolesławca, można tak to określić, w celach służbowych, a konkretnie, aby pomóc miejscowej prokuraturze w śledztwie dotyczącym napadu i postrzelenia ciebie. Powinieneś wiedzieć, że po tamtej aferze przy wojskowych basenach jestem już po właściwej stronie. Obecnie pracuję w kontrwywiadzie wojskowym nad jedną dużą sprawą. U nas na górze stwierdzono, że te dwa postępowania mogą się jakoś łączyć.

Takich rewelacji Bolesław kompletnie się nie spodziewał, więc nic nie powiedział. Milczał jednak już nie z powodu wciąż skrywanej niechęci do swojego rodzonego brata, ale dlatego że wyczuł, że teraz właśnie powinien pozwolić Waldkowi dokończyć mówić i rozliczyć się z minionych, spędzonych osobno lat.

Waldek podszedł do okna, spojrzał na plac budowy za budynkiem szpitala i stojąc tyłem do swojego brata, kontynuował opowieść o wydarzeniach z ich dość odległej już przeszłości:

- Wtedy, w czerwcu 1990 roku była to, można tak to nazwać, moja próba. Dano mi szansę na wyjście z kryminału, jeżeli zgodziłbym się pomóc organom ścigania. Wkręciłem się do bandy i zdobyłem zaufanie samego Wiewiórskiego, którego wcześniej poznałem w więzieniu na Białołęce. Mimo, że mi moją pracę wtedy w nocy prawie zaprzepaściliście, ostatecznie banda „Taśmy” została rozbita, a duża ilość łupów odzyskana. Ale jak na to teraz popatrzeć, to w sumie może i nawet to trochę dzięki Wam się udało. Wiewiórski z Mańkiem zostali ujęci i wsadzeni na długie lata do paki. Mańka akurat złapać było najłatwiej. Po prostu chwycili go pod pachy i zanieśli pijanego do radiowozu. Ale za to Gienek podczas tej niespodziewanej strzelaniny z żołnierzami dostał w płuco. Jako jedyny z nas wychylił się zza poloneza i próbował odpowiadać ogniem z pistoletu. Ja z „Taśmą” wiedzieliśmy, że nie mamy szans i czekaliśmy na rozwój wydarzeń, bo przewaga ogniowa tamtych wojskowych była zbyt duża. Nie było sensu uciekać. Jeszcze kilkanaście minut Gienek się wykrwawiał. Leżał mi na kolanach, a ja próbowałem ręką przyciskać dziurę na jego klatce piersiowej. Zanim mu się oczy zapadły, wyszeptał jeszcze: „Powiedzcie w mojej wsi, że niezły był ze mnie scyzoryk”. Pamiętam te słowa do dzisiaj. Szkoda fajnego chłopa, niech mu ziemie lekką będzie. Ale co nabroił, to nabroił, więc skończył, jak skończył.

Do Bolesława wróciły wszystkie obrazy z feralnej nocy, kiedy to dzięki Waldkowi prawie zdołali uciec z tamtego niebezpiecznego miejsca. Gdyby jednak nie szalona fantazja nastoletniej Julii, udałoby im się w końcu wrócić po rowery i później, może nawet nad ranem, ale przynajmniej w całości, bezpiecznie wrócić do domów. Waldek opowiadał dalej:

- Dopiero po niecałej pół godzinie przyjechali policjanci i karetki, a żołnierze odeszli. Jeszcze zanim nas wsadzili do nyski, usłyszałem strzały w lesie i nawet zdziwiłem się, po co i do kogo ktoś tam jeszcze strzela. Przecież nikt z naszej bandy nie uciekł.

- To do Julki jeden z żołnierzy strzelał – włączył się wreszcie do Waldkowych wspomnień Bolesław, jakby uznał, że tylko we dwóch i wspólnie mogą swoje sprawy nareszcie jakoś poukładać.

- Do Julki? Ale dlaczego? – szczerze zdziwił się Waldek. Widocznie o tym akurat nie wiedział. – Co takiego zrobiła?

- Mieliśmy zamiar uciec skrajem drogi, a potem po uspokojeniu się tego wszystkiego, wrócić po schowane przy zbiorniku wodnym rowery i ciuchy – wyjaśnił Bolesław. – Prawie się nam udało oddalić, ale tam na poboczu, na drodze wyjazdowej z koszar, stała ciężarówka, której kierowca musiał pójść na stronę. To był zdaje się pierwszy samochód z jakiegoś konwoju, który właśnie wyjeżdżał z jednostki, kiedy twoje strzały w powietrze zaalarmowały żołnierzy. To od tego się narobiła ta późniejsza awantura. Julka postanowiła wleźć do tej ciężarówki, bo koniecznie chciała sprawdzić, co wywożą radzieckie gruzawiki pod osłoną nocy z terenu należącego do polskiej armii.

- No i co żeście na tej ciężarówce zobaczyli? Bursztynową komnatę czy może wzbogacony uran ukryty w rosyjskich matrioszkach? – Waldek wreszcie przestał obserwować robotników na budowie i z prawdziwym zaciekawieniem odwrócił się do Bolka.

- Skrzynie – spokojnie odpowiedział Bolesław.

- Skrzynie? – Waldek powtórzył, jakby czegoś nie dosłyszał.

- No, skrzynie. Na własne oczy widziałem. Drewniane, różnej wielkości, z niemieckimi napisami. A wśród nich jedna taka mała, biała, którą Julia…

- Bolek, poczekaj – przerwał mu nagle Waldek. – Ktoś jeszcze musi tego posłuchać. Jest tu ze mną prokurator i śledczy. Najpierw mieli wejść razem ze mną, ale zgodnie z sugestią lekarza uznaliśmy, że powinienem pojawić się u ciebie pierwszy – poinformował brata i skierował się do drzwi. Wychodząc mówił sam do siebie. – Fiu, fiu. To się robi ciekawie…

Waldek wyjrzał na zewnątrz, obrócił głowę w lewo i podniesionym głosem zwrócił się do kogoś na korytarzu:

- Zbyszek! Panie podkomisarzu! Zapraszam. Mamy tu całkiem ciekawą pogawędkę. Ale lepiej, żebyście to usłyszeli prosto ze źródła. A ty, Antek, może jak chcesz, to zostań tam z panią doktor i zajmij ją jakąś pogawędką. Potem ci streszczę naszą rozmowę…

Prokurator Pietrzak i podkomisarz Kamiński weszli do pomieszczenia, przywitali się, przedstawili i zapytali Bolesława o jego zdrowie. Prokurator poinformował, że razem z podkomisarzem prowadzą jego sprawę, w której póki co jest nadal więcej pytań niż odpowiedzi i jeszcze bardzo dużo wątków pozostało do zbadania.

Waldek pokrótce streścił im wydarzenia z czerwcowej nocy 1990 roku widziane ze swojej strony, a po chwili przytoczył ostatnie słowa Bolesława o odkrytych na ciężarówce skrzyniach. Kiedy skończył, wszyscy widzący na oczy w tej sali, spojrzeli po sobie.

- Mała, biała skrzynka? Bez widocznych uchwytów, ani zamków? Skradziona podczas napadu z pańskiego sejfu? – spytał prokurator przypominając sobie słowa Antoniny Polańskiej zapisane w raporcie podkomisarza.

- Mała, biała, metalowa, bez uchwytów ani zamków. Kiedy ją widziałem ostatni raz w czwartkowy wieczór, chowając ją w sejfie w moim garażu, była jeszcze pokryta piaskiem i igliwiem – przyznał Bolesław. – Tak, tak, panowie. To ta sama skrzynka, którą Julia wyrzuciła wtedy z ciężarówki, a ja zakopałem pod drzewem. I która przeleżała w tamtym miejscu trzydzieści lat nieodnaleziona przez nikogo.

- Pani Antonina Polańska twierdzi, że po wydobyciu skrzynki z ziemi, nie mieliście okazji jej otworzyć i sprawdzić zawartości. To prawda? – dołączył do rozmowy podkomisarz Kamiński.

- Prawda. I tak zresztą nie wiedzielibyśmy jak się dostać do środka. Mieliśmy zamiar spróbować ją otworzyć następnego dnia – Bolesław nie wiedzieć czemu po raz pierwszy skłamał. Gdyby znaleźli to, co ze skrzynki przypadkiem wydobył, nie zadawali by mu takich pytań. Przecież musieli przeszukać zarówno cały garaż, jak i mercedesa. Kto w takim razie zabrał z bagażnika tą szmatę z zawartością? Czy to możliwe, żeby cały czas tam tkwiła? – Czyli już wiecie wszystko o naszych wykopkach przy Leśnym Potoku…

- Kto to jest Antonina, Bolek? Ile ty masz w końcu tych kobiet? – Waldek z niedowierzaniem potrząsnął głową i zmarszczył brwi. Trudno mu było uwierzyć, aby jego brat był bigamistą.

- Julia tak naprawdę nazywa się Antonina. Ale od zawsze używa drugiego imienia, bo pierwszego nie cierpi – wyjaśnił wszystkim swoim rozmówcom Bolesław.

- Ale dlaczego akurat teraz postanowiliście odszukać i odkopać tę skrzynkę, a nie wcześniej? – prokurator zaczął nareszcie zadawać pytania związane z prowadzonym dochodzeniem.

- Po tamtych wydarzeniach, kiedy w kolejnym roku Julia zdała maturę, rodzice Julii wyprowadzili się z Bolesławca i nasz kontakt się urwał – opowiadał Bolesław. – Potem widzieliśmy się jeszcze jeden jedyny raz na imprezie u wspólnego kolegi we Wrocławiu. Ja odbywałem służbę wojskową, a Julia była studentką medycyny. A potem przez jakieś dwadzieścia siedem lat ona nie dawała znaku życia, a mnie i tak przeważnie nie było w kraju, bo byłem na zagranicznych misjach. Blisko trzy tygodnie temu Julia zadzwoniła do mnie i zaproponowała, byśmy spróbowali pogrzebać w lesie i odszukać skrzynkę.

- Dwadzieścia siedem lat… – mruknął Waldek pod nosem. – To by się z grubsza wiek zgadzał…

- Słucham? Co by się zgadzało? – zapytał prokurator.

- A nic, nic. Tak tylko na głos myślę – machnął ręką Waldek, po czym zwrócił się do brata. – Bolek, pomyśl. Czy nie wydaje ci się podejrzane, że nagle po tylu latach twoja Julia kontaktuje się z tobą i proponuje ponowną wyprawę po białą skrzynkę, a zaraz potem zostaje ona tak po prostu skradziona?

- Ano, właśnie – wszedł Waldkowi w zdanie podkomisarz Kamiński. – Wydaje się to prawdopodobne, że nieświadomie został pan częścią jakiegoś planu. Wiele poszlak na to wskazuje. Z naszego dochodzenia wynika, że wyglądało to tak: pan zna miejsce zakopania tajemniczej skrzynki, za namową pani Polańskiej jedziecie do lasu i wykopujecie ją, bandyta czeka, aż zapakujecie pojemnik do samochodu i jedzie za wami do centrum miasta. Kiedy po schowaniu skrzynki w garażu odjeżdżacie, wysiada z samochodu zaparkowanego pod cukiernią, idzie na podwórko, rozbraja alarm, wyłamuje bramę i wchodzi do środka. Dokładnie wie, gdzie ma szukać i do tego zna kod od sejfu…

- Nie znał kodu. Sam mu go podałem, bo mi groził bronią – sprostował Bolesław.

- Z której i tak chwilę potem pana postrzelił. Czyli od początku mieli zamiar się pana pozbyć – wysnuł nową teorię prokurator. – Czy to nie wygląda na zaplanowane usunięcie zbędnego świadka?

- Trochę to za szybko jak dla mnie, ale czy aby nie sugerujecie mi właśnie, iż Julia mogła być z włamywaczem w zmowie? – zaniepokoił się Bolesław.

- W sumie to mogło tak wyglądać. Przecież gość czekał na ciebie w twoim garażu z gotowym do strzału rewolwerem, czyż nie? – snuł swoje podejrzenia Waldek.

- Wcale nie. Kiedy wszedłem do garażu, on majstrował przy sejfie ze stetoskopem na uszach, a jego pistolet z tłumikiem był odłożony na stół – przybliżał kolejne szczegóły feralnego wieczoru Bolesław.

- Czyli do tego specjalista od otwierania sejfów. I to taki, który sprząta po sobie niemal wszystkie ślady… – podkomisarz Kamiński podrapał się w zamyśleniu po brodzie i spojrzał na prokuratora.

- Ale w ścianie tkwiły kule od rewolweru, a nie od pistoletu. Jak to możliwe? – starał się dociekać prokurator.

- Wcześniej się trochę poszarpaliśmy i on nie dał rady dosięgnąć do pistoletu. Ale oprócz niego miał jeszcze ukryty pod nogawką niewielki rewolwer – wyjaśnił Bolesław.

- Czyli to świetnie przygotowany do wykonania swojego zadania zawodowiec. I co potem? Z odległości około dwóch metrów aż pięć razy spudłował? – Waldkowi trudno było uwierzyć w aż tak beznadziejne umiejętności strzeleckie Jacenki.

- No tak, bo ja usiłowałem odskoczyć w bok, a on strzelał z bardzo trudnej pozycji – odpowiedział Bolesław.

- To znaczy? – zaciekawił się prokurator. – Chyba nie powie nam pan, że zmęczony pojedynkiem z panem relaksował się w pozycji lotosu?

- No, nie. Kiedy rzuciłem w niego rowerem, jego dłoń trzymająca rewolwer utkwiła między szprychami koła – Bolesław przypomniał sobie całą trudną do wyobrażenia scenę i krótko opisał niecodzienną sytuację.

Wszyscy poza leżącym na łóżku pacjentem uśmiechnęli się na te słowa. No przecież to całkiem oczywiste, że w ramach samoobrony należy rzucić w napastnika rowerem! Nikt nie zdecydował się jednak na drążenie tego tematu. Podkomisarz najszybciej spoważniał, bo przypomniał sobie opis miejsca popełnienia przestępstwa. Natychmiast zwrócił uwagę na jeden szczegół:

- A wie pan, że kiedy pana znaleziono nieprzytomnego, rower wisiał na swoim miejscu? Kurczę, nawet nie przyszło nam do głowy, aby zbadać go pod kątem ewentualnych śladów…

- To bardzo dziwne – stwierdził Bolesław. – Który bandyta sprząta po sobie miejsce przestępstwa? Może to jakiś psychol i ma takie natręctwo? On faktycznie bardzo nietypowo się zachowywał, jak tak sobie przypomnę. W rozmowie wydawał się ponadprzeciętnie bystry, ale psychopaci bardzo często mają wysoki poziom inteligencji. No i bardzo dużo wiedział o mnie. I o Julii też zresztą.

- A nie mówiłem? – wtrącił Waldek. – Facet mógł dobrze znać już wcześniej tę twoją Julię, czy tam Antoninę i wygląda na to, że mogli być w zmowie. Ewidentnie ten gość ma także świetny dostęp do wielu trudnych do zdobycia informacji. A to by potwierdzało, że jest członkiem jakiejś dużej siatki, czy organizacji.

- Tak naprawdę pozostaje nam więc, oprócz dopadnięcia samego Jacenki, znaleźć powód, dla którego tak usilnie on i jego mocodawcy próbowali odzyskać tę tajemniczą skrzynkę – stwierdził prokurator Pietrzak. – Co też takiego mogła ona zawierać? Kiedy się tego dowiemy, dalej pójdziemy szybko po nitce aż do kłębka.

Bolesława zastanowiły te słowa i sformułowane podejrzenia, a raczej oskarżenia rzucane pod adresem Julii. Kiełkowało w nim ziarno niepewności i miał uczucie, jakby stanął właśnie na jakimś grząskim gruncie. Z jednej strony głowę by dał za Julię. Z drugiej strony wszystko, co sugerują śledczy i Waldek, także trzyma się kupy. Julia zawsze znana była ze swoich aktorskich zdolności. Faktycznie dziwnie się jej zdarzało zachowywać w ostatnich dniach przed napadem. Najpierw w samochodzie, a potem pod jej domem… Dlaczego miał wrażenie, że coś przed nim cały czas ukrywała?

A Adam Mleczko? Przecież to on udostępnił mu te wszystkie stare mapy. Julii nie mógłby wpuścić do archiwum, ale Bolek był pracownikiem wojska, więc mimowolnie mógł stać się narzędziem w jakieś skrzętnie zaplanowanej grze. Czy chodziło tylko o skrzynkę, czy może jeszcze o coś innego? Musieli być przekonani, że tylko dzięki historii o ukrytych tunelach Bolek da się namówić na wizytę w lesie. A o tunelach wiedziała jedynie Julia…

Zaczął się zastanawiać nad tym, czy aby na pewno dobrze zna tego Adama? Może faktycznie ukartowali sobie z Julią to wszystko i wciągnęli go do tej intrygi tylko po to, aby osiągnąć swój cel i zdobyć zawartość skrzynki. Czyżby byli też zdolni wynająć zawodowca, aby po wykopaniu skrzynki ten posłał Bolka do piachu?

Bolesław zagłębił się w analizie wydarzeń z ostatnich kilku tygodni. Wyniki przemyśleń nie napawały optymizmem. Trudno zaprzeczyć, że wszystko to mogło nie być tylko niesamowitym zbiegiem okoliczności. Zaczął się zastanawiać, czy powiedzieć o tym teraz prokuratorowi i Waldkowi, czy na razie wszystko przemilczeć. Chyba lepiej jeszcze poczekać. A jak to wszystko to jednak rzeczywiście fałszywe teorie i zwykły przypadek?

- Dobrze, zostawmy na razie rower i skrzynkę – zasugerował podkomisarz i wyciągnął z teczki otrzymaną od aspiranta Świgonia fotografię. Położył ją na łóżku tak, aby wszyscy, oczywiście oprócz Bolesława, mogli jej się przyjrzeć. – Wie pan, panie Wilczyński, że badając pewne tropy prawdopodobnie weszliśmy w posiadanie zdjęcia napastnika? No, ale skoro lekarz stwierdził, że problemy ze wzrokiem nie pozwolą panu na razie na obejrzenie portretu podejrzanego, czy mógłby go pan zatem opisać nam słownie?

- Oczywiście, dobrze zapamiętałem drania. Twarz pociągła, kości policzkowe wystające, nos prosty, włosy krótko przycięte na jeża. Charakterystyczne blizny w dolnej części lewego policzka, jak po poparzeniu – podkomisarz słuchając tego opisu kiwał głową i wskazywał palcem na fragmenty zdjęcia, jakby potwierdzał po kolei wszystkie podawane szczegóły. – Miał ciemny płaszcz, ale ze mną walczył na podłodze bez niego, w samej koszuli. No i tatuaż. Na wierzchniej części dłoni. Taka mała gwiazda w otoczeniu liści laurowych. Podobny jak noszą członkowie Specnazu.

- No, no, Bolek, co za spostrzegawczość – Waldek aż gwizdnął z podziwu. – Nie pytam nawet skąd znasz takie szczegóły wyglądu rosyjskich komandosów. Muszę ci powiedzieć, że twój opis idealnie pasuje do twarzy faceta ze zdjęcia. Koleś posługuje się sfałszowanym dowodem osobistym na nazwisko Dymitr Jacenko. Mówi ci coś to nazwisko?

Bolesław już chciał zaprzeczyć, ale w tym momencie zadzwonił telefon podkomisarza Kamińskiego. Śledczy sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i rozpoczynając rozmowę słowem „Kamiński”, wyszedł z sali. W tym samym czasie do pomieszczenia, za plecami stojących przy łóżku wszedł mężczyzna w zielonym uniformie pracownika technicznego, dźwigający szarą skrzynkę z narzędziami. Nie przyciągając niczyjej szczególnej uwagi, przykucnął przy grzejniku pod najdalszym z okien, wyciągnął klucz francuski, po czym uklęknął, zaczął stukać o rury i nucić coś pod nosem.

- Moja agencja podejrzewa, że jest to jeden z zakamuflowanych szpiegów, którzy pozostali tutaj w spadku po wycofaniu wojsk radzieckich. – kontynuował Waldek nie zwracając uwagi na konserwatora. – A ty, braciszku, widocznie dostałeś się w sam środek jakiejś ich rozgrywki. Musisz wiedzieć, że pod twoim samochodem znaleziono działający lokalizator. A więc ktoś musiał cię od pewnego czasu śledzić, tylko jeszcze nie wiemy dokładnie od kiedy. Ale na pewno tego wieczora, kiedy zostałeś postrzelony, ktoś obserwował albo namierzał twój samochód.

- A skąd właściwie podejrzenie, że Jacenko to szpieg? – zainteresował się prokurator unosząc brwi.

- Chodzi o ten nick użytkownika allegro, jakim Jacenko posłużył się do zakupu urządzeń śledzących, Zbyszku – odparł enigmatycznie Waldek. Wszyscy usłyszeli, że na korytarzu podkomisarz coraz głośniej z kimś rozmawiał przez telefon.

- No, pamiętam. Nick brzmiał sonya1993. – przypomniał sobie prokurator. – A co to ma wspólnego z naszą sprawą?

- Zdaje się, że bardzo wiele, Zbyszek. Sonya to nie imię żeńskie, tylko oznacza po rosyjsku „śpioch”, a 1993 to co za rok? No, kto wie? To data… – Waldek zachowywał się jakby prowadził jakiś teleturniej i tylko on znał odpowiedź.

- To rok opuszczenia Polski przez wojska radzieckie… – dokończył za niego Bolesław.

Waldek podniósł prawy kciuk do góry w kierunku brata, chociaż ten nie mógł zobaczyć tego gestu. Rzucił więc do Bolka krótką pochwałę „Brawo!”. Dwie sekundy później do sali dosłownie wbiegł z korytarza podkomisarz Kamiński. Ciężko oddychał, jakby właśnie przebiegł półmaraton.

- Panie prokuratorze, chyba możemy skreślić panią Polańską z naszej listy podejrzanych! A w sumie to mi nawet ulżyło, bo nie lubię bezpodstawnie nikogo oskarżać. Właśnie dzwonił mój szef.

- No i co, panie podkomisarzu, trochę szybciej! – popędził go prokurator.

- Dzwonił mój szef, który także dość dobrze zna naszą sprawę. Powiedział, że było zgłoszenie do dyżurnego w sprawie napadu. Zgadnijcie na kogo? – podkomisarz postanowił chyba nieco dłużej utrzymywać wszystkich w napięciu.

- Nie mamy pojęcia, niechże pan wreszcie coś powie konkretnie, na litość boską! – niecierpliwił się prokurator Pietrzak.

- Mówił, że dopiero co miał miejsce bandycki napad na dom Antoniny Polańskiej. I właśnie ich wiozą do szpitala…

- Ich, czyli kogo? – przeraził się Bolesław, a miarowe pikanie aparatury oznaczające rytm bicia przyspieszyło.

Nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że oprócz sygnału urządzenia kontrolującego pracę serca, w pomieszczeniu nie było już słychać żadnego innego dźwięku, bo i pukanie w rury w tym momencie ustało...


Czy mężczyzna w zielonym uniformie naprawdę jest pracownikiem technicznym? Jak bardzo poszkodowani są Julia i Zygmunt? Czy prawdziwy diament wciąż jest bezpieczny? Czy relacje rodzinne Bolesława mają szansę na szczęśliwe zakończenie?

Cieszymy się, że jesteście z nami, a Panu M. niezmiennie gratulujemy pomysłowości. Jak wyobrażacie sobie dalsze losy bohaterów? Czekamy na Wasze wrażenia i opinie!

Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 45

~Burawa Jeżówka niezalogowany
6 lutego 2021r. o 17:11
Nie diament, a szmaragd. Chyba, że to była przenośnia...
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Rudy Bodziszek niezalogowany
10 lutego 2021r. o 2:24
c.d.
-------------------------------------------
- Jasna cholera – zaklął Dymitr i natychmiast odwrócił się, kiedy zobaczył, że jakaś nietypowo ubrana postać z czymś żółtym jak kanarek na głowie, przykucnęła koło jednego z dwóch radiowozów i skierowała obiektyw aparatu w jego stronę. Czy ona właśnie go fotografuje? A po co? Przecież jego pokiereszowana gęba na pewno nie nadaje się na okładki czasopism.

Szybko otworzył drzwi i wsiadł do auta. Szyby wypasionego audi przynajmniej częściowo powinny zapewnić mu zasłonę przed obiektywem wścibskiej dziennikarki. Samochód miał przyciemniane szyby, w tym co ciekawe także przednią. Jak on mógł przejść badania techniczne, zastanowił się w myślach. Może z banknotem w dowodzie rejestracyjnym? Kiedyś się w tym kraju tak robiło, teraz już dużo trudniej o lewe zaświadczenia.

Chwilę wcześniej widział, jak ta młoda, dziwacznie wyglądająca dziewczyna, zajechała w pobliże obserwowanego przez niego domu, odstawiła swój rower i zaczęła się kręcić pomiędzy samochodami służb ratunkowych. Robiła dużo zdjęć. Ewidentnie jakaś reporterka, która musiała dostać informację, że na tej ulicy miało miejsce niecodzienne, może nawet kryminalne zdarzenie, o którym trzeba pilnie poinformować czytelników. Na pewno ma wtyki w policji albo u strażaków, i stąd tak szybko się tu pojawiła.

Przed kilkoma minutami widział, jak spod obserwowanego domu odjechały dwie karetki. Pierwsza na sygnale wywiozła starszego człowieka, którego ponad pół godziny wcześniej musiał trzepnąć z pięści w twarz. Po otwarciu zamków wytrychem, zastał i zaskoczył go w kuchni, podczas posiłku. Ojczulek dosłownie zastygł ze strachu, kiedy zobaczył u niego pistolet z tłumikiem. Zrobił się taki blady, że Dymitr bał się, że mu wysiądzie pikawa jeszcze przed zadaniem jakiegokolwiek pytania. Mimo związania rąk za oparciem krzesła, dziadek nie chciał ujawnić ani dokąd pojechała ruda lisica, ani kiedy wróci. Dlatego oberwał. Miało być na postrach, a ten wziął i się odmeldował. Może faktycznie wcale nie wiedział, albo nie pamiętał dokąd ruda wybyła? W końcu, w takim wieku można mieć problemy z pamięcią. Nieważne. I tak ten staruszek nie będzie mu już do niczego potrzebny.

Druga karetka, która odjechała bez włączania sygnału dźwiękowego wywiozła za to osobę, która była mu pilnie potrzebna. A właściwie potrzebna była pilnie informacja, którą babeczka z pewnością posiadała. Dymitr miał nadzieję, że jeżeli szybko wróci do miejsca, z którego zabrał różową walizkę, to zdąży niezauważony ponownie wejść do domu i uda się mu zadać rudej pytanie o miejsce ukrycia prawdziwego kamienia. W razie odmowy odpowiedzi miał oczywiście przygotowany także plan B. A także plan C. Oba plany wymagały trochę zachodu, ale na to zdążył się akurat przez ostatnie dwa dni przygotować. Oba plany zakładały, że w pierwszej kolejności będą konieczne odwiedziny w szpitalu.

Żałował trochę, że się pospieszył z tym uderzeniem rudej lisicy w głowę. No, ale to dlatego, że przez okno zobaczył, że idzie do domu z różowym neseserem w ręce. Z tym samym, z którym w ostatni czwartek ze swoim gachem spacerowali po lesie. Liczył, że wystarczy przejąć walizkę, a zielony sześcian w końcu wejdzie w jego posiadanie. I wszedł, ale jak stwierdził Albert po konsultacji z jubilerem, podobno okazał się nic nie wartym świecidełkiem. Nie za bardzo ufał w tej kwestii wypachnionemu gogusiowi, ale lepiej to sprawdzić, zanim pojedzie do Legnicy po kasę i się ośmieszy. Dlatego wrócił do domu rudej, aby spróbować ją zapytać osobiście, co zrobiła z prawdziwym kamieniem. A tu niespodzianka. Albo sąsiedzi się przypadkiem nawinęli, albo musiał ją zbyt słabo walnąć i sama zdołała dokądś zadzwonić. Stąd pewnie zastał na miejscu policję, pogotowie i straż. No i tą żółtowłosą reporterkę…

Włączył silnik. Chciał się upewnić, czy dziewczyna faktycznie zrobiła mu jakieś zdjęcia. Postanowił podjechać bliżej i się jej przyjrzeć, albo może i nawet ją o coś zagaić. Najlepiej będzie udać kogoś, kto szuka adresu.

Ruszył i powoli zbliżał się do miejsca, w którym nadal stały dwa oznakowane radiowozy i czerwony pick-up Straży Pożarnej. Kiedy podjechał już całkiem blisko, dziewczyna zachowała się wyjątkowo dziwnie, jakby się czegoś przestraszyła. Sprytnie przeszła za plecy funkcjonariusza zabezpieczającego to miejsce. Nie było sensu się zatrzymywać, bo zaraz zwróciłby tym uwagę gliniarza i ten z pewnością próbowałby go stamtąd przepędzić albo przynajmniej wylegitymować. Przejeżdżając obok policjanta i dziewczyny, przyjrzał się jej wyjątkowo uważnie.

Dziwne, że z takim wyglądem wykonywała zawód reportera, w którym czasem trzeba wtopić się w otoczenie, aby robić dobre fotografie. Żółte, postawione włosy na pewno nie czyniły jej niewidocznej, chyba że na polu rzepaku. Boki głowy miała wygolone, a na uszach po kilka kolczyków. Po obu stronach szyi spod kołnierzyka wystawały jakieś tatuaże. Ubrana w podarte dżinsowe spodnie i flanelową koszulę z długimi rękawami, wyglądała dość dziwnie jak na upalną połowę sierpnia. Skutecznie jednak, jak zauważył Dymitr, ukrywała dzięki temu swoje kobiece atuty, choć dwa pozostawione rozpięte górne guziki kraciastej koszuli i tak wystarczająco mocno pobudzały męską wyobraźnię.

Dziewczyna na szyi miała przewieszoną na tasiemce plakietkę, ale była ona odwrócona, więc nie dało się z niej nic wyczytać. Zapewne była to legitymacja prasowa. W rękach dziennikarka wciąż trzymała aparat. Mimo, że starała się nie patrzeć w kierunku samochodu, Dymitr nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ukradkiem próbuje mu zajrzeć do wnętrza kabiny. Czyli jednak. Nie robiła zdjęć dziurom w asfalcie, ale kierowała na niego aparat celowo. Zastanawiał się, co z nią zrobić. Na pewno trzeba będzie jej zabrać aparat i wypytać, po co robiła te zdjęcia. A potem? A potem się zobaczy.

Postanowił, że na skrzyżowaniu pojedzie w lewo i zatrzyma się gdzieś za zakrętem. Spokojnie poczeka sobie przy ulicy, którą wcześniej dziennikarka przyjechała. Za chwilę pewnie skończy swoją pracę na miejscu, a kiedy będzie wracać, wtedy z pewnością wybierze tę samą drogę powrotną. Po chwili, na następnym skrzyżowaniu, zauważył niewielki supermarket. Na parkingu przed sklepem stały dwa samochody, a między nimi było jedno wolne miejsce. Idealnie. Wjedzie tam i niewidoczny będzie czekał, aż dziewczyna nadjedzie swoim welocypedem.

Włączył prawy kierunkowskaz i już miał zjechać na parking, kiedy zauważył ją we wstecznym lusterku. Nie do wiary, jedzie za nim, głupia papuga!! Pewnie pomyślała, że będzie go śledzić rowerem! Jak tak, to proszę bardzo, możesz za mną jechać. Ha, ha, dzięki za ułatwienie zadania. Wyłączył kierunkowskaz i zamiast skręcić pojechał prosto. Ale jechał teraz powoli, tak, aby mogła za nim nadążyć. Ciekawe, czego tak naprawdę ona może od niego chcieć? Przecież chyba się w nim nie zakochała?

***

Po otrzymaniu od podkomisarza informacji o napadzie na drugiego ważnego świadka w prowadzonej sprawie, prokurator Pietrzak postanowił nieco mocniej przycisnąć Bolesława Wilczyńskiego. Stwierdził, że sytuacja najwyraźniej rozwija się w złym kierunku i musi działać bardziej zdecydowanie.

- Panie Wilczyński, teraz pana opuścimy, ale jeszcze tutaj wrócimy – uprzedził Bolesława. – Musimy sprawdzić, co wydarzyło się w domu pani Polańskiej. Wydaje mi się, że może to być ściśle powiązane z napaścią na pana. Wygląda na to, że bandyta jednak wciąż czegoś szuka. Przypuszczam, że pan albo pańska narzeczona wiecie czego, ale z jakiegoś powodu oboje nie chcecie nam tego wyjawić. My musimy tego bandytę jak najszybciej złapać, panie Bolesławie, inaczej może zdarzyć się jeszcze wiele złego, zwłaszcza pana bliskim. Proszę mi obiecać, że pan to przemyśli, zgoda?

- Obiecuję… – palnął bez zastanowienia Bolesław, potwierdzając nieświadomie tym samym słuszność prokuratorskich podejrzeń. – … że postaram się poszukać w pamięci, czy aby nie pominąłem czegoś ważnego.

- Będziemy ponownie wszystko analizować, a wtedy znajdziemy luki, które tylko pan albo pani Polańska będziecie mogli wypełnić… – prokurator chciał jeszcze coś dopowiedzieć, ale przerwał mu głos doktora Butaniego, którego połyskująca, łysawa głowa pojawiła się w drzwiach.

- Skońcią panowie. Za długo juź tu jeśteście – zadysponował doktor Butani, czekający dotąd cierpliwie w pokoju pielęgniarek razem z Olą i na pewno zakochanym już w niej po uszy agentem Moczydłą. Teraz wszyscy znajdowali się już na korytarzu. – Pani doktor wyprowadzi panów. Paćjent musi teraź odpociwać.

Waldek skierował się do wyjścia jako pierwszy. Na korytarzu zbliżył się do swojej świeżo poznanej bratanicy Oli, wokół której Antek krążył jak trzmiel dokoła kwiatka. Waldek musiał jedną ręką przyblokować kolegę, aby na niego nie wpadł w zalotnym amoku.

- Dzwonili do ciebie w sprawie twojej mamy? Dostaliśmy informację, że… – ale Ola nie dała mu dokończyć.

- Czy pan… yyy… czy ty, wujek, powiedziałeś mu już o mnie?

- Jeszcze nie – Waldek doskonal zdawał sobie sprawę, że Bolek nie jest przygotowany na kolejne rewelacje. – Wolałbym, żebyś powiedziała mu to sama. Albo jeszcze lepiej twoja mama. To musi wyjść od was. Tylko może jeszcze nie dzisiaj, co? – poprosił błagalnie Waldek. – Na razie sam mój przyjazd wystarczająco go zdenerwował. A teraz jeszcze nie wiadomo…

- Masz rację – odpowiedziała Ola, znów nie dając mu dokończyć ważnej dla niej informacji. A potem odezwała się wesoło. – Ale to będzie. Mój drugi wujek, tyle że prawdziwy! Wujek Zygmunt to przecież wujek mojej mamy. Będę musiała się przyzwyczaić…

- Ja też będę się musiał przyzwyczaić… – wtrącił podekscytowany agent Antoni, zapewne widząc już Waldka jako drużbę na swoim ślubie z Olą. – Wujek Waldek. Nawet ładnie brzmi.

- Stary, zmilcz wreszcie i daj mi skończyć – ochrzanił Antka Waldek, mimo, że to Ola wciąż mu przerywała. Chwycił Olę za oba ramiona, popatrzył z troską prosto w jej oczy, upewniając się, że uważnie go słucha. – Ola, czy dzwonił ktoś do ciebie, że wiozą tu twoją mamę? I podobno jeszcze kogoś, kto z wami mieszka…

- Mamę i wujka? Ale po co? Będziemy wszyscy wspólnie uświadamiać mojego ojca? – Ola nie zrozumiała powagi sytuacji i nadal starała się żartować.

- Wiozą karetką twoją mamę i wujka, Ola. Ktoś ich napadł w domu i nieco poturbował – twarz Oli powoli zaczęła blednąć. Waldek nie mógł jednak niczego przemilczeć. – Wiele wskazuje, że to mógł być ten sam bandyta, który niemal nie posłał twojego ojca na tamten świat… Ola! O kurde!

Agent Moczydło po raz pierwszy podczas swojej misji w Bolesławcu mógł się wreszcie wykazać przydatnością. Stojąc tuż za Olą, zdołał pochwycić osuwająca się dziewczynę pod pachy i delikatnie razem z nią usiadł na podłodze. Wyglądali przez chwilę, jakby siedzieli razem na dwuosobowych sankach. Zadowolony Antek spojrzał z dołu na Waldka i w swoim stylu odpalił:

- Waldek, ja się tym zajmę. Ukończyłem przecież kurs pierwszej pomocy. Najlepiej to lubię usta-usta.

- Nie waż mi się jej tknąć, gamoniu. Jeszcze jej gorzej narobisz – powstrzymał go za ramię Waldek. Rozejrzał się i krzyknął do śniadoskórego lekarza, który już odchodził korytarzem razem z prokuratorem i podkomisarzem. – Panie doktorze, pomocy!

***

Ratownik medyczny, członek zespołu drugiej z karetek, które zostały wezwane do poszkodowanych na ulicę Graniczną, pomógł Julii wysiąść z ambulansu przytrzymując ją pod łokieć. Podczas jazdy wykonał ponownie badanie ciśnienia i rytmu serca, choć pacjentka upierała się, że nic jej nie jest i nie będzie. Faktycznie wyglądało na to, że skończy się tylko na guzie i na strachu.

- Poproszę lekarza, aby jednak skierował panią na badanie głowy. Po takim uderzeniu może pani mieć wstrząśnienie mózgu – zasugerował z nieudawaną troską.

- Odmawiam, mój szanowny kolego – stanowczo zaprotestowała Julia. – Jeszcze chwila i całkiem dojdę do siebie. Jestem ratownikiem w Straży Pożarnej, więc gdybym odczuwała jakieś konsekwencje, to sama się zgłoszę do lekarza. A teraz najważniejszy jest wujek, a nie moje guzy – Julia rozejrzała się po wnętrzu pojazdu. – Nie wie pan, gdzie moja torba?

- Nie wiem, pewnie nadal jest w pani domu. Tam są teraz policjanci, oni przypilnują pani dobytku. – ratownik starał się uspokoić Julię.

- Cholera jasna! – zaklęła zdenerwowana Julia. – Przepraszam, to nie do pana. Chciałam zadzwonić do córki, ale komórka została w moim plecaku.

Karetka podjechała pod wejście do Izby Przyjęć. Ratownik wprowadził Julię przez automatycznie odsuwane drzwi prosto do korytarza. Pomógł jej usiąść na jednym z krzeseł na wprost sali, gdzie próbowano cucić nieprzytomnego wujka Zygmunta. Pielęgniarki właśnie podawały zastrzyki, a lekarz wykonywał badanie źrenic. Przy tym wciąż dość głośno próbował mówić do przywiezionej ofiary napaści. Następnie lekarz przystąpił do badania szyi i głowy, usilnie szukając przyczyny utraty świadomości.

- Co z nim, panie doktorze? – ratownik wrócił do ambulansu na podjeździe, a wtedy Julia nie wytrzymała i weszła do sali zabiegowej.

- A pani kim jest dla pacjenta? Wie pani, co mu się stało? Nie widzę żadnych ran ani śladów… – lekarz dyżurny nie przerywał obdukcji głowy.

- To mój wujek. Mieszkamy razem – odpowiedziała Julia. – Mieliśmy nieproszonego gościa, panie doktorze. Bandyta musiał widocznie uderzyć go w głowę, tak jak i mnie. Tylko jego chyba mocniej.

- To starszy człowiek, więc stąd inna reakcja i utrata świadomości. Nie może pani tu przebywać. Niech pani zaczeka na korytarzu. Za chwilę przyjdzie do pani pielęgniarka wypełnić dokumenty – lekarz rozejrzał się i poprosił pielęgniarkę, która wkłuwała igłę w przedramię wujka Zygmunta. – Siostro, proszę wyprowadzić panią i zamknąć drzwi.

Siostra przytrzymała wenflon, przymocowała go plastrem i wyszła razem z Julią na korytarz. Zanim Julia usiadła na plastikowym krześle, chwyciła pielęgniarkę za przedramię.

- Siostro, moja córka pracuje w tym szpitalu. Ola Wilczyńska. Zna ją pani? Może jest gdzieś w pobliżu?

- Znam. Wszyscy ją znamy – odparła zapytana siostra. – Nowa stażystka. Całkiem sympatyczna młoda osóbka. Tytan pracy. Dobrze by było, żeby po stażu została w naszym szpitalu.

- Czy może jej siostra poszukać i poprosić, żeby tutaj pilnie przyszła?

- Nie ma sprawy, zaraz podzwonię po oddziałach – powiedziała pielęgniarka i zniknęła za drzwiami.

- Dziękuję, siostro – Julia usiadła, oparła łokcie o kolana opuściła głowę i zakryła twarz dłońmi.

Czuła, że przestaje ogarniać ostatnie wydarzenia. Wydawało jej się dotąd, że nad wszystkim panuje. A okazało się, że tak naprawdę nie panowała nad niczym. To ten bandyta póki co miał nad nimi sporą przewagę. Tak bardzo widać pragnął wejść w posiadanie wartego fortunę klejnotu, że raczej nie cofnie się przed niczym. Najpierw Bolek, teraz ona i wujek. Cud, że jeszcze żyjemy. Ale kto następny?

Ola? Ona akurat najmniej o tym wszystkim wie, więc powinna być bezpieczna. Pan Rybka? Mieli co prawda zanieść kamień do skrytki w banku, ale dopiero jutro. Julia była pewna, że bandyta nic o panu Stefanie na razie nie wie, więc i jemu też nie powinno nic grozić. Ale trzeba jeszcze dzisiaj zabrać zielony sześcian z jego mieszkania. Lepiej nie ryzykować. To nie jest sprawa pana profesora.

Uspokoiła się nieco, chociaż była pewna, że złoczyńca, kiedy tylko dowie się, iż ukradł jej szklaną kopię szmaragdu, na pewno wścieknie się jeszcze bardziej, niż wtedy, kiedy zorientował się, że zwinął Bolkowi z garażu pustą skrzynkę. Julia podjęła decyzję. Trzeba wreszcie poprosić o pomoc kogoś, kto będzie potrafił bez obaw stanąć z tym przestępcą oko w oko. Ale kogo? Kiedy powie o kamieniu podkomisarzowi albo prokuratorowi, to najpierw wsadzą ją do paki, a potem będą jej przypalać pięty albo rwać paznokcie, aby tylko wyciągnąć z niej, co jeszcze przed nimi ukrywa. Odpowiedź na to pytanie nadeszła szybciej niż się tego spodziewała. Z lewej strony.

Usłyszała kroki, ale nie od strony drzwi na zewnątrz, tylko z głębi szpitalnego labiryntu korytarzy. Podeszwy stukały, jakby nadchodził co najmniej pluton wojska. Poczuła dreszcz, gdyż przez moment wróciło wspomnienie pościgu za nią w lesie koło Waldschloss. Wtedy nie skończyło się to dla niej dobrze, kiedy po postrzale w bark, karetka przywiozła ją niemal w to samo miejsce. Czyżby historia znowu zataczała krąg?

Podniosła głowę i spojrzała w mrok niedoświetlonego przejścia. Zobaczyła zbliżających się mężczyzn. Ciemne kontury trzech postaci wyłaniały się po kolei, wchodząc w zasięg światła jarzeniówek, rzucających białe, zimne i nieco upiorne światło w korytarzu Izby Przyjęć. Ich widok sprawił, że skurczył jej się żołądek. Pierwszą twarz, jaką rozpoznała była twarz prokuratora, druga - podkomisarza Kamińskiego. Tych panów znała, co prawda od niedawna, ale domyśliła się, że ich pojawienie się przed nią w tym miejscu nie zwiastuje niczego dobrego.

Trzeciej twarzy nie spodziewałaby się zobaczyć nawet w najbardziej odległym zakątku kuli ziemskiej, ani tym bardziej zaglądając w najgłębszą i najczarniejszą czeluść swojej pamięci albo bujnej wyobraźni. Mimo, że widziała ją tylko raz w życiu i to w nie najprzyjemniejszych okolicznościach, to po trzydziestu latach i tak rozpoznała ją od razu. Coś w niej pękło. Frustracja, strach, a może po prostu złość za to wszystko, co im z Bolkiem w życiu dotąd nie wyszło i nadal nie wychodzi.

Julia nie wiedziała dlaczego to zrobiła, ale wstała, podbiegła do Waldka i na oczach pozostałych zdumionych mężczyzn zaczęła walić pięściami w jego klatkę piersiową, krzycząc:

- To przez ciebie, draniu! To twoja wina! To wszystko przez ciebie!
----------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Różowoczerwony Ziarnopłon niezalogowany
19 lutego 2021r. o 19:00
Bolek do dzisiaj jest zły i strasznie na nim to zmieniło wygląd zmęczonej twarzy. Co im nie wyszło i do dzisiaj nie wychodzi o tylko przez ich nie udolnoac i złudne nadzieje. Jednak Julia wydaje się ze ma bolusia kit i im to chyba znacznie lepiej wychodzi. Bolek ile może wytrzymać zmęczenie swojego organizmu cała głupia. Troche to też nie jest na miejscu mieć bolusia kit i kręcić Bolkiem 2.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Różowoczerwony Ziarnopłon niezalogowany
19 lutego 2021r. o 19:09
Bolek chce sobie ustabilizować życie być pewnej sytuacji nie frustracji Gobi czy tam innych głupot. Chce się uleczyć z julli inna dziewczyna. Julia też daje takie Nadzieje troche mało pewne. Śmieszy ja cała sytuacja bawiąc się dobrze z kierowca z mercedesa. Już nie wracając w deleka przeszłość z pewnością jest to wielka porażka. Julia może chce się tylko bolkiem pobawić i pointrtgowac nie pamięta już dłuższego czasu wstecz jazdy skuterem wycieczek nad wodę Spacerów, przekreśliła wszystkie ich wspomnienia.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).