Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
28 października 2020r. godz. 15:30, odsłon: 1617, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek siedemnasty

Kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach.
Nowa karetka
Nowa karetka (fot. Bernard Łętowski)

Już jest siedemnasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Czternasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Piętnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Szesnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Ze względu na problemy techniczne publikacja odcinka nie nastąpiła w sobotę, za co wszystkim czytającym i śledzącym historię z zapartym tchem, a przede wszystkim samym piszącym należą się ogromne przeprosiny ze strony redakcji. Jeżeli tylko Bolecnauci dalej będą chcieli współtworzyć tę powieść, będzie ona trwać, a nasza redakcja obiecuje ściślej kontrolować wypadki techniczne.

Niezastąpiony Pan M. - Bolecnauta, który w komentarzu pod ostatnim odcinkiem - dzieli się z nami swoimi pomysłami i niemałym talentem. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka powieść toczy się w ten sposób. Dzisiaj będziemy świadkami historii w sposób inny niż zwykle. Zerkniemy przez ramię pracownikom medycznym. Zapraszamy do czytania:


Dyżurny, który przyjął od starszego, zdenerwowanego pana z ulicy 1 Maja niecodzienne i jednocześnie bardzo niepokojące zgłoszenie, spojrzał na ekran komputera. Przeanalizował aktualne położenie wszystkich radiowozów, a następnie szybko podjął decyzję o powiadomieniu i wysłaniu na miejsce zagrożenia trzech z pięciu pracujących obecnie w terenie patroli. Dwa radiowozy znajdowały się poza granicami miasta, więc na razie otrzymają polecenie powrotu do miasta i zabezpieczenia najbliższych skrzyżowań. Dyżurny stwierdził, że dotarcie na miejsce najbliższemu z trzech patrolujących miasto radiowozów może zająć około dwie minuty, a najdalszemu nie więcej niż pięć minut. Ulice miasta po dwudziestej trzeciej były niemal puste.

Relacja o zdarzeniu przekazana przez starszego pana była rzeczowa i jednocześnie na tyle szczegółowa, że zaraz po poinformowaniu patroli dyżurny, wiedziony złym przeczuciem, nie czekając na przyjazd pierwszego radiowozu na miejsce i potwierdzenie informacji wynikających ze zgłoszenia, na specjalnym, zarezerwowanym dla służb ratunkowych kanale, powiadomił swoich odpowiedników w Straży Pożarnej i SOR bolesławieckiego szpitala o możliwym zagrożeniu i poprosił o wysłanie po jednym zespole służb. Wiedział, że jeżeli doszło do strzelaniny, każda minuta ma kolosalne znaczenie, a czas otrzymania fachowej pomocy decyduje o realnych szansach na przeżycie ewentualnych ofiar postrzału.

Funkcjonariusz wprowadził też odpowiednie dane do systemu komputerowego, aby wszyscy mieli dostęp do szczegółów zgłoszenia. Jego przełożony miał dyżur telefoniczny, więc wybrał jego numer. Po krótkiej dyskusji wspólnie postanowili nie wzywać dalszego wsparcia, dopóki któryś z patroli nie potwierdzi zagrożenia terrorystycznego. Dyżurny powiększył mapę, przeanalizował na głos układ ulic w rejonie wezwania, a następnie ustalił z przełożonym, gdzie skierować patrole. Następnie przez policyjne radio do wszystkich jednostek podał wytyczne odnośnie zabezpieczenia miejsca zdarzenia i najbliższej okolicy do czasu, kiedy potencjalne zagrożenie zostanie uznane za zneutralizowane. Polecił też blokadę ruchu dla ułatwienia dojazdu i wyjazdu służbom.

Po powiadomieniu służb i wdrożeniu odpowiednich procedur dyżurny, będąc w stałym kontakcie z przełożonym, siedział przy radiu i komputerze i oczekiwał na nadchodzące komunikaty od patroli. Jeżeli tylko informacja o użyciu broni zostanie potwierdzona, natychmiast konieczne będzie wezwania technika kryminalnego i kolegów z dochodzeniówki, a jeśli na miejscu odnalezione zostaną jakieś ofiary, obowiązkowo także prokuratora. Dla wszystkich zapowiadała się długa i pracowita noc.


***


Policjanci z wszystkich czynnych patroli otrzymali informację, że w garażu prawdopodobnie doszło do wybuchów lub jakieś strzelaniny, a bandyta lub bandyci nadal mogą przebywać w środku. Nie wiedzieli, czy zastaną kogokolwiek we wskazanej lokalizacji, a informacje z centrali też nie były do końca precyzyjne. Widocznie ewentualni świadkowie tak naprawdę niewiele widzieli. Sekundy temu usłyszeli od dyżurnego komunikat:

„Możliwe 148 z użyciem broni palnej w jednym z garaży na zapleczu kamienic 1 Maja. Zjazd na podwórko między apteką a muzeum. Wjeżdżacie przy zachowaniu szczególnych środków ostrożności. Bez kozaczenia, bo możecie zastać na miejscu kogoś uzbrojonego i niebezpiecznego. Pierwszy na miejscu melduje, czy zagrożenie można potwierdzić. Wchodzicie do garażu tylko jeżeli będziecie mieć pewność, że nikomu nic nie zagraża”.

Dowódcy skierowanych na miejsce radiowozów bezzwłocznie włączyli koguty i syreny. Jadąc z dużymi prędkościami, kierowali się najkrótszą drogą w rejon zagrożenia. Po drodze otrzymywali kolejne, dodatkowe informacje od dyżurnego, które miały pomóc w jak najsprawniejszym przeprowadzeniu rozpoznania i interwencji:

„Na podwórko niech wjadą dwa pierwsze wozy, bo to zamknięty teren z jednym wjazdem, a musi być miejsce dla karetki i ewentualnie dla strażaków. Następni ustawią się na razie w rejonie 1 Maja – Karpecka – Plac Zamkowy i przed muzeum na Kutuzowa. Zatrzymywać i trzepać wszystkie podejrzane samochody i pieszych. W razie potrzeby użycia broni priorytet to bezpieczeństwo cywilów i wasze. Jest ciemno, więc lepiej, żeby nie było pomyłek. Zabezpieczyć podwórko, aby nikt nie kręcił się aż do przybycia dochodzeniówki. Gdyby w oknach było za dużo widzów, może na wszelki wypadek poproście, żeby ludzie odsunęli się od okien. Informować krótko, jak rozwija się sytuacja. Uruchomiłem na miejsce erkę i strażaków. Mogą dojechać praktycznie tuż po was”.

Niecałe półtorej minuty później pierwszy, najbliższy z radiowozów marki kia, na bombach i z dużą prędkością nadjechał ulicą Komuny Paryskiej. Niemal nie zwalniając przejechał skrzyżowanie, minął parking przy cukierni i z piskiem opon skręcił w ulicę 1 Maja, zahaczając o chodnik. Podskakując na krawężniku, zjechał na podwórko, za rogiem kamienicy skręcił w prawo i po chwili ostro zahamował, niemal uderzając w otwarte drzwi mercedesa. Kierowca wyłączył silnik i syrenę, ale zostawił włączone reflektory, i mrugające niebieskie światła.

Z radiowozu wysiadło dwóch policjantów w kamizelkach taktycznych. Pozostawiwszy drzwi otwarte, wyszarpnęli z kabur i odbezpieczyli służbowe pistolety. Przykucnięci za drzwiami z obu stron samochodu, obserwowali wejście do garażu. Ze swoich pozycji nie mogli zobaczyć, czy ktoś jest w środku, bo nie stali naprzeciwko wejścia. Po otrzymanym od dyżurnego zgłoszeniu o potencjalnym napadzie z bronią spodziewali się, że w każdej chwili może stamtąd wybiec uzbrojony bandyta, więc byli przygotowani na stosowną i natychmiastową reakcję. W razie wymiany ognia drzwi radiowozu mogły im na razie posłużyć jako chwilowa osłona przed nadlatującymi pociskami.

W garażu było ciemno mimo włączonych świateł reflektorów, które odbijały się głównie od stojącego przed nimi mercedesa, pozostawiając dalszą część podwórka nieoświetloną. Chcąc wejść lub zajrzeć do pomieszczenia, musieli więc wyjąć i zaświecić latarki. Trzymali je równolegle do wycelowanych w stronę otwartej bramy luf pistoletów. Przez kilka sekund nic się nie działo. Na podwórku panowała cisza, nie licząc słyszanych z dala syren kolejnych nadjeżdżających pojazdów. Całe podwórko nieco upiornie pulsowało na niebiesko. Wiedzieli, że niedługo pojawią się kolejne patrole, które zgodnie z wytycznymi zablokują kilka skrzyżowań w najbliższej okolicy, a funkcjonariusze nie pozwolą żadnemu pojazdowi opuścić otoczonego terenu bez dokładnej kontroli. Będą też zatrzymywać do sprawdzenia i wylegitymowania wszystkich pieszych, podejrzanych i tych całkiem normalnych, podchmielonych, jak i trzeźwych, wracających o tej porze do domów, czy po prostu wałęsających się bez celu. Być może wśród nich uda się wytypować sprawcę, jeżeli zdążył uciec i będzie próbował się oddalać z miejsca przestępstwa na pieszo lub jakimkolwiek pojazdem.

- Rzuć broń, podnieś ręce za głowę i powoli wychodź! – krzyknął głośno kierowca radiowozu, ze względu na starszy wiek i wyższy stopień, będący jednocześnie dowódcą patrolu. Wiedział, że wszystko od momentu wyruszenia na interwencję jest rejestrowane przez kamery przyczepione do ich mundurów, więc muszą postępować według regulaminu do momentu zatrzymania albo unieszkodliwienia przestępcy.

Nie czekając na przyjazd następnego patrolu, po kolejnych kilku sekundach ciszy policjanci ruchami rąk i palców pokazali sobie znaki, kiwnęli głowami i rozdzielili się. Dowódca, z lufą pistoletu i strumieniem światła latarki skierowanymi przed siebie, podchodził powoli do garażu z lewej strony, nie zaglądając jeszcze do środka. Drugi funkcjonariusz pochylając się, z przygotowanym także do strzału pistoletem pochylony powoli zaczął obchodzić stojącego przed garażem mercedesa, aby zająć pozycję, z której miałby lepszy wgląd do środka. Chowając się za bagażnikiem, uniósł głowę ponad dolną krawędź szyb samochodu i popatrzył przez dwie szyby naraz, tylną i przednią, do wnętrza garażu. Nie zauważył nikogo, więc krzyknął do kolegi:

- Pusto, nikogo nie widać! Sprawdź w środku, Grzesiek, a ja rozejrzę się po podwórku. – wyprostował się i z włączoną latarką i nadal gotową do użycia bronią, rozpoczął przeszukiwanie wszystkich zakamarków rozległego podwórka, nie zapominając o zaglądaniu także na dachy garaży i komórek, w razie gdyby ukrył się tam ktoś niebezpieczny i uzbrojony. Wszystkie komórki, garaże i ich dachy okazały się puste lub miały pozamykane drzwi.

Dowódca patrolu Grzegorz był niemal pewny, że bandyta lub bandyci zdążyli się ulotnić, a w garażu nie czekają go żadne niespodzianki. Zanim jednak wszedł do wnętrza, na wszelki wypadek najpierw wychylił się tylko zza krawędzi ściany i oświetlił latarką wnętrze, rozpoczynając od górnej części pomieszczenia. Omiótł strumieniem światła od lewej do prawej stół zajmujący całą przeciwległą ścianę, a następnie wiszące nad nim przeróżne narzędzia i pojemniczki, starannie powieszone na specjalnej tablicy z uchwytami. Na stole przy prawej ścianie zobaczył metalową szafkę z wyrwanymi z zawiasów drzwiczkami. Potem oświetlił z powrotem lewą stronę i obniżył strumień światła. W głębi pod blatem stołu zauważył otwarty, pusty sejf. Następnie skierował snop światła na prawą stronę pomieszczenia. To, co zobaczył, trochę go przeraziło. Na ścianie zobaczył duży rozbryzg krwi i kilka poziomo rozmieszczonych śladów po uderzeniach kul, a pod ścianą, na zaplamionej olejem podłodze, leżało skulone, nieruchome ciało, odwrócone plecami do środka garażu.

- O cholera! Ktoś tu leży! – próbował krzyknąć do partnera. Zrobił to jednak zdecydowanie zbyt cicho, ponieważ głos mu uwiązł w gardle, więc kolega go nie dosłyszał. Nieczęsto zdarza się policjantom w Bolesławcu oglądać miejsca krwawych strzelanin. – Kurde, ale jatka. – dodał sam do siebie, kiedy zrozumiał, że ciemna plama na podłodze, to jednak nie plama oleju. – Jarek! Biegiem! – teraz już bardzo głośno zawołał do kolegi, jeszcze nieco zdenerwowany, ale już coraz bardziej skupiony.

Schował broń do kabury i szybko podszedł do leżącego, odwróconego twarzą do ściany mężczyzny. Klęknął przy nim licząc, pociągnął delikatnie za ramię, aż ten obrócił się na plecy. Mężczyzna był nieprzytomny. Odsłoniła się ciemna, kleista plama krwi, na której ofiara musiała widocznie już kilka minut leżeć. Policjant przyłożył dwa palce do miejsca na szyi, w którym pod skórą powinna znajdować się tętnica. Ledwie wyczuł delikatne pulsowanie i krzyknął, ale tym razem nawet głośniej niż przed chwilą:

– Gość jeszcze zipie! Dawaj tu migiem i melduj! Może nie jest jeszcze za późno!

Przyświecając sobie latarką, usiłował tymczasem zlokalizować dokładne miejsce postrzału, aby sprawdzić, czy możliwe będzie uciśnięcie rany do czasu przybycia erki. Wyraźny, choć nieduży otwór w koszuli, wokół którego materiał nasączył się krwią, znajdował się u leżącego powyżej bioder po lewej stronie brzucha. Zdecydowanie za dużo tej krwi. Chyba tylko cud sprawi, że facet to przeżyje, pomyślał policjant Grzegorz. Wcisnął latarkę w specjalną kieszeń na kamizelce umożliwiającą utrzymywanie jej w pozycji poziomej, dzięki czemu można było mieć wolne obie ręce. Sięgnął do innej kieszeni kamizelki, wyjął z niej rękawiczki jednorazowe i założył jedna po drugiej.

Młodszy funkcjonariusz o imieniu Jarek usłyszał dramatyczne zawołanie dowódcy, przerwał rozpoznanie terenu i sprintem wystartował z powrotem do garażu. Wbiegł do środka i w świetle swojej latarki zobaczył starszego kolegę klęczącego i przyglądającego się ciału leżącemu na wznak. To był dla niego pierwszy przypadek, kiedy miał do czynienia z ofiarą strzelaniny. Co innego oglądać efekty specjalne w filmie sensacyjnym, a co innego zobaczyć na własne oczy, jak ktoś się wykrwawia i być może za chwilę wyzionie ducha. Poczuł w sobie bezsilność i strach o wynik walki, jaką w tej chwili na jego oczach śmierć toczyła z życiem o leżącego na podłodze biedaka. Zabezpieczył i schował pistolet. Z walącym sercem, które pompowało wyostrzającą zmysły adrenalinę, przycisnął włącznik mikrofonu radia zawieszonego po lewej stronie kamizelki, na wysokości ramienia i zameldował do dyżurnego w centrali, co zastali na miejscu:

- Na miejscu ranny mężczyzna. Czterdzieści do pięćdziesięciu lat. Postrzał w brzuch. Możliwe, że na wylot. Duża utrata krwi. Obecnie nieprzytomny. Puls ledwo wyczuwalny. Oprócz niego żadnych innych osób. Jedzie już ta erka?! Niech leci piorunem, bo nam tu koleś odpływa! – i dodał już do klęczącego przy ofierze kolegi – Przy takim postrzale niewiele możemy zrobić. Trzeba uciskać ranę, żeby zmniejszyć utratę krwi, zanim przyjadą ratownicy. Tylko nie za mocno, bo może mieć jakieś obrażenia wewnętrzne.

Dowódca przeszedł na drugą stronę leżącego i ukląkł, uważając na plamę krwi. Zaczął uciskać obiema rękami miejsce, w którym pocisk przebił ofierze ubranie. Jego kolega świecąc latarką, rozejrzał się po garażu i zauważył przy drzwiach włącznik światła. Podszedł tam szybko, zapalił cztery mocne lampy zawieszone na ścianach garażu, po czym zgasił i schował latarkę. Dowódca, cały czas uciskając ranę, rozejrzał się po oświetlonym już pomieszczeniu.

– Tam po lewej, widzisz apteczkę? Sprawdź, czy znajdziesz opatrunki do tamowania krwi. Jak nie, to leć do wozu po naszą.

W tym momencie usłyszeli, jak na podwórko wyjąc, wjechał następny radiowóz. Druga kia zgodnie z dyspozycją od dyżurnego zaparkowała tuż przy murze miejskim, żeby nie blokować wjazdu karetki. Po zatrzymaniu z auta wysiadło dwóch kolejnych policjantów i natychmiast skierowali się w stronę otwartego i garażu, w którym paliło się światło. Będąc w środku szybko zorientowali się w sytuacji. Wymieniając między sobą jedynie kilka słów, rozdzielili zadania. Wszyscy znali się bardzo dobrze.

Jeden z nowo przybyłych funkcjonariuszy pobiegł zabezpieczyć zjazd na teren podwórka, aby umożliwić szybki przejazd karetki, która szczęśliwie już za kilkanaście sekund nadjechała. Policjant pomachał do kierowcy erki ręką, aby wjechał niżej na podwórko. Ambulans powoli minął policjanta i po chwili zatrzymał się tuż obok pierwszego z radiowozów.

Drugi policjant z nowo przybyłego patrolu miał za zadanie zabezpieczać podwórko. Zanim jeszcze nadjechała karetka, wyszedł z garażu i obszedł starego mercedesa. Poza tym, że samochód miał otwarte drzwi, nie wydał się funkcjonariuszowi w żaden sposób podejrzany. Zakładając, że w garażu leżał jego właściciel, nawet otwarte drzwi samochodu nie wskazywały, aby zachodziła konieczność dokonania pilnego przeszukania pojazdu. Mundurowy stanął za samochodem, sięgnął po krótkofalówkę i zameldował do centrali:

- Przed garażem mamy mercedesa o numerach DBL LE25. Trzeba sprawdzić, do kogo należy. To najprawdopodobniej będzie właśnie ofiara. – funkcjonariusz przeszedł na lewą stronę auta i zajrzał przez otwarte drzwi do środka. Ponownie włączył przycisk nadajnika. – Kluczyki są w stacyjce. Facet pewnie przyjechał, natknął się na intruza i zdenerwowany szybko wysiadł. Może myślał, że złapie włamywacza, ale na jego nieszczęście ten był uzbrojony. W garażu widzę też założony system alarmowy. Ciekawe, dlaczego nie zadziałał?

- Zrozumiałem. Niczego na razie nie ruszaj, żeby nie zatrzeć ewentualnych śladów. Nie dopuszczaj też nikogo postronnego. Zostaw tak jak jest do czasu przyjazdu dochodzeniówki, technika i prokuratora. – wytyczne od dyżurnego były proste i konkretne.

- Jasne. Porozglądam się trochę i będę zabezpieczał miejsce. – odpowiedział policjant. W chwili, kiedy wjeżdżająca karetka zatrzymała się i wyskoczył z niej pierwszy z ratowników, zauważył otwierające się drzwi skrajnej kamienicy po prawej stronie. Szybko ruszył w ich kierunku, aby zgodnie z poleceniem upewnić się, że nie zaczną tutaj zbierać się jacyś przeszkadzający służbom gapie. W uchylonych drzwiach pojawiła się najpierw głowa, a następnie wysunął się z nich cały starszy pan. Pozostałe wyjścia z innych kamienic były zamknięte, ale w kilku mieszkaniach zapaliły się światła i przy oknach zaczęli już gromadzić się ich lokatorzy. Funkcjonariusz gestem nakazał starszemu panu na razie pozostać za drzwiami i podszedł do niego, aby zadać mu kilka podstawowych pytań dla zebrania najważniejszych informacji, które mogłyby pomóc potem kolegom z wydziału dochodzeniowo-śledczego na początek w identyfikacji postrzelonej ofiary napadu i ustaleniu dokąd mogli udać się sprawcy.


***
Słysząc sygnał karetki funkcjonariusz Jarek porzucił przeglądanie niewielkiej, choć dobrze wyposażonej domowej apteczki i wyszedł z garażu, aby przekazać ratownikom, gdzie znajduje się ofiara. Lekarz zespołu jako pierwszy w pośpiechu wysiadł z ambulansu, kończąc zakładanie rękawiczek. Przywitał się z funkcjonariuszem jedynie krótkim pytaniem „Gdzie?”, po czym ruszył za nim w kierunku wejścia do garażu.

Drugi z ratowników wygramolił się z pojazdu oznaczonego literą „S” z kilkusekundowym opóźnieniem i ze sporych rozmiarów torbą, która zawierała wszystko, co potrzebne do zaopatrywania ran i wykonania podstawowych czynności podtrzymujących życie na miejscu wypadku. Gdyby przed przyjazdem na miejsce otrzymali jasną informację, że poszkodowany się zatrzymał, wziąłby również przenośny defibrylator, ale na razie urządzenie pozostało na swoim miejscu. Prawie biegiem podążył śladem lekarza.

Ratownik-kierowca również wysiadł z karetki, obszedł pojazd i otworzył najpierw suwane boczne drzwi, a potem także tylne. Zapalił lampy zewnętrzne, żeby wracający z pacjentem na noszach koledzy mieli oświetloną drogę. Ambulans był bardzo nowoczesny i świetnie wyposażony. Kierowca podszedł do noszy, odbezpieczył je, pociagnął za uchwyt i wysunął praktycznie na całą ich długość. Wcisnął znajdujący się z boku uchwytu przycisk, a wtedy pod spodem dzięki elektrycznym silnikom i hydraulicznym siłownikom rozłożyły się podpory wyposażone w koła. Ratownik uwolnił nosze z prowadnic i popchnął je w stronę garażu.

W garażu przybyły lekarz oceniwszy trudną, ale jak zdążył się zorientować, jeszcze nie beznadziejną sytuację, kucnął obok funkcjonariusza uciskającego ranę postrzałową poszkodowanego. Obejrzał ciało, sprawdzając czy ofiara nie ma innych ran i przystąpił do badania czynności życiowych nieprzytomnego mężczyzny. Po chwili drugi z przybyłych ratowników ukląkł tuż obok, położył na posadzce torbę, otworzył ją i również ubrał rękawiczki.

- Rafał, zrób wkłucie, a potem załóż pulsoksymetr. – zwrócił się do niego lekarz. Ratownik Rafał zajął się założeniem wenflonu na prawym przedramieniu nieprzytomnego mężczyzny. Natychmiast zauważył na nadgarstku mały tatuaż. Przyjrzał się bliżej i odczytał na głos:

- Zero Rh minus. Kurczę, rzadka grupa – stwierdził.

- To może być jakiś wojskowy. – odpowiedział lekarz, sprawdzając po kolei tętno, oddech, reakcję źrenic.

- Na to wygląda. Znam sporo żołnierzy. – wtrącił policjant Grzegorz – Tatuują sobie taką informację, wyjeżdżając na misje. Cywile raczej wolą nosić wygrawerowane bransoletki.

Ratownik Rafał zakończył zakładanie wenflonu i sięgnął do torby po pojemnik z roztworem soli fizjologicznej. Podał też lekarzowi kilka opatrunków, plaster i nożyczki.

Lekarz zaczął sprawnie rozcinać koszulę leżącego mężczyzny wokół rany na brzuchu. W międzyczasie mówił do policjanta:

- Proszę mnie posłuchać. Pacjent jest słabo wydolny oddechowo i krążeniowo, ale na razie jest. Tutaj założymy tylko opatrunki na ranie wlotowej i wylotowej. Wygląda na to, że z powodu dużej utraty krwi mamy do czynienia ze wstrząsem hipowolemicznym, więc podamy płyny i zabieramy go na nosze i pędem do szpitala. Każda sekunda jest dla niego teraz ważna. Marek! Gdzie te nosze?! – lekarz podniósł nieco głos i spojrzał w stronę wejścia do garażu, spodziewając się zobaczyć trzeciego członka zespołu karetki. Ratownik Marek właśnie wchodził do garażu, pchając przed sobą nosze na kółkach razem z funkcjonariuszem Jarkiem, który pomógł mu także przysunąć i ustawić nosze jak najbliżej lekarza.

– Złóż je i zostaw tu obok. – poprosił lekarz, a ratownik Marek wcisnął guzik i nosze cicho opuściły się do najniższej pozycji. – Po zaopatrzeniu będziemy pacjenta przenosić nisko. Leć jeszcze powiadomić dyspozytora, że wieziemy pacjenta z postrzałem, z krwawieniem do jamy brzusznej. Uprzedź, że potrzebna będzie krew, prawdopodobnie grupy zero Rh-. Potem wracaj tu i pomożesz nam przenieść pacjenta, jak już założę opatrunki.

Po wybiegnięciu ratownika-kierowcy, lekarz pozwolił policjantowi zabrać dłonie z rany, odwinął rozcięte fragmenty koszuli, zlokalizował i obejrzał miejsce wlotu pocisku, oczyścił okolicę małego, słabo już krwawiącego otworu o równych brzegach, po czym odpakował i przyłożył do rany jałowe opatrunki i zakleił je plastrem. Na chwilę będzie musiało to wystarczyć. Kanał przelotu kuli na pewno był brudny, a większego krwawienia należało się spodziewać wewnątrz rany. Z pomocą policjanta lekko unieśli ciało nieprzytomnego i lekarz powtórzył czynności na ranie wylotowej, która o dziwo, nie okazała się mocno poszarpana, pewnie dlatego, że pocisk miał dużą energię i nie zdeformował się przechodząc przez tkanki miękkie. Nie dało się tego na miejscu stwierdzić, ale lekarz podejrzewał, że kula mogła jednak uszkodzić jelita i śledzionę, dlatego naprawdę pilna będzie interwencja chirurgiczna. Do garażu zdążył wrócić ratownik Marek.

- Musimy teraz go ostrożnie przenieść. Niech panowie nam pomogą – poprosił obu funkcjonariuszy lekarz. Zebrał niewykorzystane opatrunki i odstawił torbę na bok, aby nie przeszkadzała przy przenoszeniu ciała na nosze. – Marek, przytrzymaj nosze. Rafał, chwyć pod ramiona i pod głowę, a panowie za nogawki spodni i podnosimy na trzy. Uważajcie, żeby nie wdepnąć w plamę krwi na podłodze. Raz, dwa, trzy.

Ratownicy i policjanci unieśli ostrożnie ciało nieprzytomnego i dość sprawnie ułożyli go na noszach w takiej samej pozycji, w jakiej przed chwilą leżał na podłodze garażu. Kiery ratownicy zabezpieczali pacjenta na noszach, lekarz przyjrzał się miejscu, w którym mężczyzna najprawdopodobniej został postrzelony i gdzie upadł trafiony. Zobaczył aż pięć otworów po kulach na świeżo pomalowanym tynku. Po plamach na ścianie i na podłodze ocenił ilość utraconej krwi przez pacjenta i stwierdził:

- Napastnik musiał chyba kiepsko strzelać, bo inaczej nie mielibyśmy co tutaj robić. Facet wygląda na silnego, więc powinien się z tego wylizać. Mam nadzieję, że znajdzie się dla niego odpowiednia ilość krwi.

- Ciekawe, czy ma jakąś rodzinę? Na SORze sprawdzą, czy ma jakiś portfel albo komórkę. Jak coś znajdą, to damy wam znać. – zaproponował ratownik Rafał policjantom, patrząc ze współczuciem na ofiarę podczas podnoszenia noszy. Zobaczył, że opatrunek powoli robi się czerwony. – Jedziemy, panowie.

Nosze szybko uniosły się na odpowiednią wysokość. We czterech wyjechali z pacjentem z garażu, zdążając prosto do ambulansu.


Jak informuje autor, Bolecnauta o pseudonimie M., odcinek powstał przy współpracy z Rzecznik Prasową bolesławieckiej Policji. Dziękuje jednocześnie za fachowe uwagi, pomoc w tworzeniu tego kolejnego fragmentu i ciepłe słowa. My natomiast dziękujemy wszystkim Wam za obecność i czytanie, a także współtworzenie nie tylko tej powieści, ale też całego portalu.

Dajcie znać, czy wciąż macie ochotę razem z nami prowadzić akcję powieści. Jeżeli tak, spodziewajmy się kolejnego odcinka!  Za nasze sobotnie niedopatrzenie jeszcze raz przepraszamy.

Tajemnica szmaragdu - odcinek siedemnasty

~Ognistorudy Żeniszek niezalogowany
31 października 2020r. o 8:12
No to c.d.
---------------------------------
Pan Rybka nieco się już zasapał, kiedy dotarł do jednego z dwóch wyjść z klatki schodowej kamienicy, tego położonego pół piętra niżej, wychodzącego na wspólne podwórko i pozbawionego domofonu. Od wewnątrz w drzwiach była klamka, a od zewnątrz nieruchoma gałka. Było to wygodne, bo drzwi nie musiały być przez mieszkańców kamienicy zamykane na klucz przy wychodzeniu z budynku tą drogą. Z drugiej strony, dla wychodzącego, który nie zabrał ze sobą klucza, gapiostwo oznaczało konieczność spaceru naokoło do wejścia od ulicy 1 Maja, które było wyposażone w domofon. Niewiele to pomagało natomiast mieszkającym samotnie, chyba, że mieli dobre stosunki z sąsiadami. Ważne było więc zabieranie kluczy ze sobą przy wyjściu z mieszkania, zwłaszcza kiedy nie pozostawał w nim żaden współlokator, dlatego pan Stefan nigdy o kluczach nie zapominał.

Starszy pan otworzył drzwi tylko na kilka centymetrów i przez szparę zobaczył, jak na pulsujące na niebiesko podwórko właśnie wjechał ambulans. Wysiadł z niego ratownik ubrany w czerwoną bluzę z napisem „LEKARZ”. Tuż za nim, trzymając w ręku dużą torbę, pobiegł do garażu kolejny członek zespołu pogotowia. A więc jednak musiało się tam wydarzyć coś strasznego, pomyślał pan Stefan. Następny ratownik wysiadł od strony kierowcy, wyciągnął nosze i po krótkiej chwili popchał je do wnętrza oświetlonego garażu Bolka, przed którym nadal stało jego auto. W międzyczasie jakiś policjant wyszedł z garażu z zaczął oglądać otwartego mercedesa, obchodząc go z kilku stron i mówiąc coś do niesionego w ręce urządzenia z długą antenką.

Pan Rybka przyglądał się sytuacji i wciąż czekał, bo chciał się upewnić, czy za chwilę wyprowadzą kogoś z garażu, czy może jednak wywiozą na noszach. Cały czas miał nadzieję, że przeczucie go myli i może to jednak nie Bolek. Gdy otworzył szerzej drzwi i wystawił głowę, żeby lepiej widzieć całą sytuację, w jego kierunku szybko ruszył policjant oglądający chwilę wcześniej auto Bolesława. Gestem ręki nakazał mu się zatrzymać i cofnąć do budynku. Funkcjonariusz podszedł do niego, zablokował stopą drzwi i zagadnął:

- Dobry wieczór. Po szlafroku widzę, że pewnie pan tutaj mieszka. Zna pan właściciela tego auta? To do niego należy ten otwarty garaż? Widział pan może, co się tutaj wydarzyło? – zadał serię pytań policjant, zanim zorientował się, że lokator to człowiek w naprawdę sędziwym wieku i powinien zwolnić tempo przepytywania.

- Dobry wieczór. – odpowiedział Pan Rybka. – Nazywam się Stefan Rybka i mieszkam w tym domu, na drugim piętrze. To ja zadzwoniłem na Policję, kiedy tylko z góry zobaczyłem błyski w garażu i usłyszałem sześć głośnych strzałów. Garaż i samochód należą do Bolesława Wilczyńskiego spod dwójki w kamienicy obok.

Policjant wyjął mały notes i w nikłym świetle dochodzącym z zapalonej lampy we wnętrzu klatki schodowej zapisał sobie tą informację.

- A zauważył pan może, czy ktokolwiek opuścił garaż i w jakim kierunku? – dopytywał policjant, licząc na jakiekolwiek szczegóły samego zdarzenia albo wyglądu, czy zachowania bandyty. W tym momencie obrócił głowę w stronę wyjazdu z podwórka, bo zauważył, że w stronę garażu zbliża się jakiś strażak. Pewnie właśnie przyjechali i wysłali go, aby dowiedział się, czy są potrzebni. W tej sytuacji już nie są, pomyślał i wrócił wzrokiem do przepytywanego świadka.

- Nie widziałem, bo kiedy strzały ucichły, natychmiast poszedłem poszukać telefonu. – odpowiedział pan Rybka. – A potem zadzwoniłem do was, ubrałem się i zacząłem schodzić na dół. Dość długo mi to zajęło, bo mam schorowane kolana. A jak otworzyłem drzwi, to wy już tutaj byliście, a pogotowie dopiero zajechało. – wyjaśnił emerytowany nauczyciel. Także zobaczył strażaka w odblaskowej bluzie, ale kiedy ten przechodził niedaleko nich, Pan Rybka zauważył upięte w kok włosy. To przecież kobieta, zauważył ze zdziwieniem. Dawniej kobiety w straży nie pracowały, pomyślał, po czym zwrócił się do policjanta – Może mi Pan powiedzieć, co tam się stało? Czy z Bolkiem wszystko w porządku? Niepokoję się bardzo o niego…

Pan Rybka wychylił się zza policjanta, bo zobaczył zamieszanie pod garażem. Z wnętrza zaczęli wychodzić, a raczej wybiegać ratownicy i policjanci wywożący ciało jakiegoś nieprzytomnego człowieka na wysokich noszach z kółkami, Pan Rybka mimo ciemności bez najmniejszej wątpliwości rozpoznał rosłą sylwetkę i niewielką łysinę swojego ulubionego sąsiada z kamienicy obok. Odruchowo chciał podbiec, żeby zobaczyć Bolka z bliska. A być może nawet pożegnać się z chłopakiem, jeżeli stało się to najgorsze. Policjant ponownie go powstrzymał, tym razem kładąc dłoń z notesem na jego ramieniu.

- Proszę tutaj zostać, nic pan tam już nie pomoże. – funkcjonariusz nie zdążył jeszcze nic wyjaśnić, a starszy pan stęknął, przymknął oczy i łagodnie spłynął po ościeżnicy na ziemię, prosto pod jego nogi. – O, kurczę, zemdlał. Oby to nie był zawał! – policjant przestraszył się nie na żarty. Schował szybko notes i długopis.

Zanim schylił się do omdlałego staruszka, spojrzał szybko w stronę garażu, aby upewnić się, czy członkowie zespołu karetki nie wsiedli jeszcze do pojazdu i czy będą go słyszeć. Upewniwszy się, że nie odjechali, głośno krzyknął do ratowników, ładujących właśnie nosze do ambulansu.

– Lekarza! Możemy mieć tu zawał! – i rzucił też do swoich kolegów pomagających ratownikom – Grzesiek! Jarek! Wezwijcie kolejną erkę!

W tej samej chwili zobaczył także, że strażak, który w międzyczasie doszedł już prawie do ambulansu, także leci jak worek na ziemię. Kogo oni do tej straży teraz przyjmują, samych mięczaków, cholera, zaklął w duchu. Ale się porobiło!

– Albo może dwie, jak tylko mają! Ten ogniomistrz też się chyba wylogował! Sprawdźcie co mu jest. – zakomenderował i kucnął, aby sprawdzić czynności życiowe jedynego być może świadka popełnionej niedawno zbrodni.
-----------------------------------
c.d.n.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Nadżółkły Kosmos niezalogowany
31 października 2020r. o 8:21
c.d.
------------------------------------------------
*
Julia upadła jak stała. Po raz pierwszy w życiu najzwyczajniej zemdlała.

Do czasu powrotu z otchłani nieświadomości do ciemnej lipcowej nocy miała wrażenie, że leży zanurzona w głębokim czarnym puchu. Całkowicie ją odcięło i w ogóle nie mogła się ruszyć. Nie rejestrowała żadnego obrazu. Słyszała za to przytłumione dźwięki, dokładnie jak wtedy, gdy po nurkowaniu w basenie człowiek wynurza się z zatkanymi uszami. Jak przez grubą ścianę docierały do niej dźwięki zatrzaskiwanych drzwi, włączonej syreny karetki i podniesionych głosów zbliżających się ludzi. Poczuła na barkach mocny uścisk czyichś palców, a potem ktoś zacząć potrząsać nią kilka razy i krzyczeć „Halo! Słyszy mnie pani?!”.

Szarpanie było identyczne jak wtedy, gdy żołnierze z warty przy jednostce wojskowej znaleźli ją z raną postrzałową prawego barku po strzelaninie jaka wywiązała się między nimi, a członkami groźnej i uzbrojonej bandy, próbującymi wywieźć w pośpiechu swoje łupy z kryjówki znajdującej się w dawnej piwnicy restauracji Waldschloss.

*

- Ciiiii, Julka! Przestań się drzeć! – głośnym szeptem skarcił swoją sympatię Bolek, nie spuszczając oka z leżącego na skrzyniach mężczyzny. Musiał spowodować, aby schowana za jego plecami Julka przestała panikować, aby przestała szarpać go za rękaw stroju do pływania i aby przestała wreszcie piszczeć, co najmniej jakby zobaczyła ogromnego pająka. Chociaż może akurat w tej chwili lepiej, aby to był pająk, nawet jadowity, niż jakiś śpiący, ewidentnie dziabnięty i podejrzany amator starych trunków. Pająka można by było w razie czego przydeptać butem.

- Kto to może być? Skąd się tu wziął? – zaczęła się cichym szeptem zastanawiać Julia, kiedy już się nieco uspokoiła, wyciągając głowę ponad ramieniem Bolka.

- Nie mam bladego pojęcia. Ale skoro facet tu wlazł, to musi być stąd jakieś inne wyjście – również szepcząc odparł Bolek. Nie byłby sobą, gdyby nie zaproponował kontynuacji niebezpiecznej wyprawy – Rozejrzymy się, a w razie czego wrócimy tunelem.

- Poczekaj, Bolek. Gdyby się zbudził, lepiej żeby sie nie zorientował, którędy tu trafiliśmy – Julia złapała Bolka za ramię, by się zatrzymał, a sama wróciła do drzwi obrotowych. Z lekkim wysiłkiem popchnęła je, a drzwi udające regał wróciły do swojej pierwotnej pozycji. Poświeciła latarką po drewnianym meblu i stwierdziła, że jest tak dopasowany do sąsiednich, identycznych regałów, że niewprawne oko nie dałoby rady zauważyć ukrytego za nimi tajemnego przejścia. Wróciła do Bolka i ruszyli powolutku do przodu.

Oświetlając drogę przed sobą, Bolek zaczął cicho podchodzić w kierunku legowiska, złożonego z pustych, odwróconych do góry dnem drewnianych skrzyń, a Julka starała się cichutko dreptać małymi kroczkami tuż za nim, traktując go najwyraźniej jako żywą tarczę. Poruszali się bardzo powoli, stawiając delikatnie bose, lekko zmarznięte stopy i pokonując slalomem trasę pomiędzy pustymi flaszkami po winie. Mimo to, kilka butelek lekko potrącili i można było usłyszeć ich ciche brzęknięcia, ale na szczęście żadna flaszka się nie przewróciła.

Podeszli całkiem blisko śpiącego osobnika. Był ewidentnie żywy, bo miarowo oddychał i od czasu do czasu pochrapywał. Z odległości około jednego metra wyczuli od niego dość intensywną woń alkoholu, ale nie mogli zobaczyć jego twarzy, bo spał odwrócony do nich plecami. W ciemnych czeluściach podziemnego labiryntu tuneli Bolek prędzej spodziewałby się snującego się, brzęczącego łańcuchami i wyjącego ducha, niż jakiegokolwiek człowieka upojonego do nieprzytomności. Bolek i Julia poświecili latarkami dokoła pomieszczenia.

Jak się wcześniej domyślali, była to niewątpliwie dawna piwnica poniemieckiej restauracji. Prostokątne pomieszczenie o ceglanym, wzmocnionym stalowymi belkami, łukowym sklepieniu, zwanym stropem Kleina, miało wymiary około 5 na około 8 metrów i kiedyś zapewne było pomalowane na biało, łącznie z sufitem. Rury przechodzące przez ścianę z pomieszczenia za obrotowymi drzwiami musiały być sprytnie ukryte za regałami. Nie widać ich było ani na innych ścianach, ani nawet pod sklepieniem tego pomieszczenia. Regały na wino, którego niestety już nikt więcej nie będzie miał okazji skosztować, zajmowały całą krótszą ścianę piwnicy. Na pozostałych ścianach znajdowały się głównie wieszaki i półki. Obecnie także puste, ale na pewno w czasach świetności tego obiektu mogły się na nich znajdować wędliny, zioła, przyprawy i inne niezbędne składniki, z których kuchmistrz każdego dnia wyczarowywał swój Spezialität des Küchenchefs dla co zasobniejszych mieszkańców Bunzlau okresu międzywojennego.

Puste skrzynie, pełniące obecnie rolę barłogu do trzeźwienia, zapewne służyły dawniej do przechowywania warzyw. Razem z regałami, wieszakami i półkami stanowiły obecnie całe historyczne wyposażenie tej piwnicy. Ale wszystko inne, co zauważyli w dużych ilościach wszędzie pod ścianami na pewno wytworzone było w czasach im współczesnych i to głównie za granicą. Sprowadzone specjalnie dla sieci ekskluzywnych sklepów Pewex, w których można było wydać przywiezione nielegalnie zza granicy dolary amerykańskie albo inne twarde waluty, których państwo polskie potrzebowało na swoje zagraniczne zakupy.

Były tam znaczne ilości kartonów ze znanymi zagranicznymi markami papierosów, kartony i plastikowe skrzynki z zagranicznymi i polskimi alkoholami, kartony z taśmami magnetofonowymi Basf, TDK i Sony, kartony ze słodyczami, z kawą, kilkanaście opakowań z klockami Lego i samochodzikami Matchbox, kartony ze spodniami jeansowymi i wiele, wiele innych przedmiotów, których pochodzenie było dla Bolka i Julii tak jasne, że nie musieliby o to nikogo pytać. Natychmiast zorientowali się też skąd pochodziła wyczuwalna woń mielonej kawy, gdyż na podłodze przy kartonach znajdowało się kilka rozsypanych puszek kawy mielonej Jacobs.

Julia i Bolek doskonale wiedzieli, że kradzione towary pochodzą z włamań do sklepów Pewex. O napadach na sklepy i zuchwałych kradzieżach było głośno przez kilka ostatnich lat. Kradzieży tych dokonywała, jak informowała Milicja, niebezpieczna grupa kierowana przez bandytę o nazwisku Wiewiórski i pseudonimie „Taśma”, nadanym mu z powodu metody wykorzystywanej przy włamaniach. Wiewiórski przed zbiciem szyby w drzwiach okradanego sklepu oklejał ją taśmą samoprzylepną, uderzał młotkiem i wyjmował sklejoną wcześniej szybę nie czyniąc przy tym praktycznie żadnego hałasu.

„Taśma” ze swoją bandą przenosił się wielokrotnie w różne obszary Polski, a przez ostatnie dwa lata, pozostając nieuchwytnym, grasował na terenach województwa jeleniogórskiego i legnickiego. Kilkanaście razy był wcześniej łapany przez specjalnie do tego utworzoną do tego grupę poszukiwawczą Milicji Obywatelskiej, ale wykorzystując swoją fantazję i pomysłowość, wielokrotnie udawało się mu uciekać z konwojów, z sądów, jak i z aresztów. Przez to, że kpił sobie z milicjantów i wielokrotnie narażał ich na śmieszność, mocno zalazł za skórę organom ścigania. Stał się jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców ostatnich lat istnienia PRL-u. Publikowane przez Milicję zdjęcia raz po raz można było oglądać w dzienniku telewizyjnym, a także w ogólnopolskich, jak i lokalnych gazetach, jak Słowo Polskie, czy Konkrety.

Mimo zaangażowania znaczących środków i sił, milicjanci nie mogli namierzyć żadnego z członków gangu, ani szefa grupy. Nie udawało się także odnaleźć jakiejkolwiek z jej kryjówek mimo intensywnych poszukiwań oraz zaangażowania ogromnych sił i środków organów ścigania.

A Julii i Bolkowi ot tak, zupełnie przypadkiem , właśnie udało się jedną z takich dziupli odnaleźć. Tylko co powinni teraz zrobić? Póki co stali jak słupy soli, gapiąc się na mityczne bogactwa gromadzone tu zapewne przez dłuższy czas przez niebezpieczną bandę. Wiedzieli z gazet i telewizji, że gang jest uzbrojony i bywało, że podczas ucieczek bandyci wdawali się w wymianę ognia.

Julia i Bolek za wszelką cenę zapragnęli więc piorunem ulotnić się z piwnicy i zapomnieć, że kiedykolwiek ją widzieli. Jednak najpierw musieli odnaleźć wyjście z tej kryjówki, które umożliwi im bezpieczne wydostanie się na zewnątrz. Bolek przytomnie skierował światło latarki na strop pomieszczenia, słusznie zakładając, że jeżeli jest stąd jakieś normalne, niezalane wodą wyjście, to na pewno prowadzą do niego schody albo jakaś drabina. Zauważył przy prawej krawędzi przeciwległej ściany otwór w suficie. Chwycił Julię za rękę i pociągnął ją w tamtą stronę. Dopiero gdy podeszli bliżej i oświetlili ten kąt pomieszczenia, ujrzeli, że są tam schody, których wcześniej zwyczajnie nie było widać z powodu panującego półmroku.

- Bolek, może zabierzemy coś stąd? – zapytała szeptem Julia i przyświecając sobie latarką zajrzała do jednego z najbliżej stojących kartonów – Zobacz jakie super jeansy dekatyzowane. Ty wiesz po ile chodzą takie ekstra ciuchy na babskim rynku? Oni i tak nie będą tego nosić, bo to są damskie spodnie. Na mnie będą jak ulał. Ale mi będą dziewczyny w klasie zazdrościć!

- Chyba całkiem ci padło na rozum – zbeształ ją Bolek, również szepcząc – gdyby nas złapali na bazarze, próbujących opchnąć ich fanty, to by nam pourywali łby aż do samego tyłka. Albo zrzuciliby nas z wiaduktu do Bobru w betonowych bucikach.

- Co z ciebie taki cykor? To może chociaż weź kilka taśm magnetofonowych? I tak się nie doliczą, a ty mógłbyś nagrywać wreszcie wszystkie piosenki z listy przebojów Marka Niedźwieckiego – spróbowała z innej strony Julia.

Wiedziała, że Bolek jest namiętnym fanem radiowej Trójki. Od kilku lat, od kiedy dziadkowie kupili mu radiomagnetofon Kasprzak, każdego sobotniego wieczoru pilnie śledzi ten muzyczny program i nawet notuje pierwsze dziesięć miejsc z każdej listy, porównując potem, które utwory awansowały, a które straciły swoje miejsca w najnowszym rankingu. Jego wiedza muzyczna dzięki temu z tygodnia na tydzień była coraz bogatsza i zawsze potrafił zanucić przeboje zajmujące najwyższe miejsca w każdym z kolejnych wydań audycji. W kwestii wierności wykonań wokalnych akurat Julia wolałaby, żeby Bolek nie podśpiewywał żadnych piosenek, no może oprócz harcerskiej Stokrotki, bo akurat talentu do śpiewania to on raczej zbyt wielkiego nie miał.

Bolek mimo szatańskiego kuszenia Julii pozostał niewzruszony w swym postanowieniu dotyczącym nieprzywłaszczania sobie cudzej własności, chociaż na pewno tak jak i Julia zastanawiał się, czy ukraść kradzione to jeszcze kradzież, czy może jednak nie. W każdym jednak razie, kiedy będzie chciał sobie sprawić nowe zagraniczne kasety z Pewexu, zamiast polskich 60-tek albo 90-tek ze Stilonu, to zawsze można wymienić trochę złotówek na dolary u konika kręcącego się pod bankiem PKO na Hanki Sawickiej, a potem samemu sobie te kasety w sąsiednim Pewexie kupić, jak to już wielokrotnie wcześniej zresztą robił.

Obrócili się za siebie, spojrzeli na nadal śpiącego w najlepsze, nabzdryngolonego członka bandy i zaczęli ostrożnie wspinać się po zimnych, betonowych schodach. U szczytu kilka ostatnich stopni zakręcało i bieg schodów kończył się czymś w rodzaju drzwi podnoszonych do góry. Z całą pewnością można było stwierdzić, że nie pochodziły od jakiegokolwiek niemieckiego rzemieślnika, bo były to po prostu raczej niedawno zbite, ściśle przylegające do siebie, nieoheblowane deski. Na tych prowizorycznych drzwiach i na prowizorycznej ościeżnicy znajdowały się skoble, na których wisiała kłódka. Niestety kłódka okazała się zamknięta na klucz, którego oczywiście przy sobie nie posiadali, gdyż to nie oni zamknęli tę kłódkę od wewnątrz. Na wszelki wypadek Bolek spróbował lekko popchnąć rękami drzwi do góry. Drzwi ani drgnęły, tylko lekko zaskrzypiała chybotająca się kłódka i spadło na nich trochę piachu spomiędzy desek. Widocznie po drugiej stronie ktoś zamaskował wejście do piwnicy, zasypując je ziemią.

Julia i Bolek spojrzeli po sobie. Oboje jednocześnie skręcili głowy i latarki w kierunku pochrapującego złodzieja, a potem dokładnie w tym samym momencie wypowiedzieli jedno magiczne słowo, które po zmaterializowaniu się pozwoliłoby im opuścić ten wypełniony drogocennymi skarbami sezam:

- Klucz…

Próba siłowego wyważenia drzwi na razie odpadała, gdyż zakłócenie snu strażnika podziemi mogłoby oznaczać, że ulegnie on obudzeniu, a może i zdenerwowaniu. Kto wie, czy nie był aby uzbrojony w broń palną, co zważywszy na wartość pilnowanego przez niego ukradzionego majątku, byłoby całkiem zrozumiałe i prawdopodobne. Jeszcze mógłby w pijackim zamroczeniu sięgnąć po tę posiadaną broń i nawet strzelając na oślep trafić przypadkiem w którekolwiek z nich. Jedyne co wymyślili, to spróbować odnaleźć ten cholerny klucz.

Musieli więc zawrócić i podjąć próbę na tyle delikatnego przeszukania kieszeni garderoby śpiącego bandyty, aby ten nie wybudził się ze swojej jak na razie niezakłóconej drzemki. Liczyli na to, że upojenie, w jakim się znajduje jest wystarczająco głębokie i gościu nawet nie poczuje przeszukujących go kieszonkowców-amatorów, w jakich za chwilę będą musieli się wcielić.
-------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Karmelowy Przetacznik niezalogowany
31 października 2020r. o 8:30
Kto jest tym głównym autorem? Myślę, że niedługo się wyjaśni.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Rdzawozłota Maciejka niezalogowany
31 października 2020r. o 10:21
Wyjaśnić to się musi tajemnica szmaragdu, a nie tajemnica autorstwa. Jak widać jeden z wcześniejszych pomysłów został powyżej wtopiony w fabułę. Tylko nazwisko i pseudonim zostały zmienione dla niepoznaki (śmiech). Pamiętajcie, że za komentarze tutaj nikt Was nie będzie "odsądzać od czci i wiary". Jest dzisiaj aktualny taki fajny związek frazeologiczny.
Zachęcam nie tylko do czytania, ale i do komentowania, bo to pomaga. Oczywiście wiem, że do 10 tysi kliknięć nie dociągniemy, ale przynajmniej będzie wiadomo, czy się podoba Wam ta historia, czy może na razie ją zawiesić.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Rdzawozłota Maciejka niezalogowany
31 października 2020r. o 10:28
No i jest jeszcze jeden pomysł (nie mój) - nadać każdemu odcinków jakiś chwytliwy sensacyjny tytuł w nagłówku. Na przykład "Dziupla bandy Wiewiórskiego odnaleziona. Czy łupy warte miliony (stare) zostaną odzyskane?". Ale czy to byłoby jeszcze moralne dziennikarstwo?
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).