Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMAMrowka zaprasza
BolecFORUM Nowy temat
BolecPolecamy
26 lutego 2013r. godz. 21:54, odsłon: 4545, Bolec.Info/Natalia

Zaginione opowieści z Madagaskaru

Prezentujemy kolejną część opowieści Natalii z pobytu na dalekim i egzotycznym Madagaskarze.
(fot. Natalia)
W wyniku pomyłki zamieniliśmy kolejność odcinków opowieści z Madagaskaru. Dziś naprawiamy swój błąd i publikujemy piątą część. Przepraszamy za zamieszanie.

Kogut pieje, zebu muczą, ptaki latają. To tylko niektóre zjawiska, które towarzyszą mi każdego wczesnego poranka, kiedy po przebudzeniu podchodzę do okna. Odgłosy są zazwyczaj te same, za to krajobraz jest bardziej zróżnicowany: w górze - w zależności od pogody - małe obłoczki, niebieskie niebo lub też ciemne chmury, w dole pola ryżowe niczym nastolatki, każdego dnia inny makijaż, inna fryzura, inne ubranie. Pola wielkiej szachownicy za naszym płotem jedne po drugich i w sposób mało regularny z brązowych zmieniają kolor na jaskrawozielony, by po kilku dniach znów powrócić do brązowej barwy z lekkimi zarysami zieleni. Skąd te metamorfozy? Małe poletka najpierw są przekopywane, następnie gęsto sadzi się na nich ryż i kiedy tylko ten wzejdzie, rozsadza się go na kolejnych parcelach wypełnionych wodą, równo, w rządkach, zachowując jednakowe odległości. Kiedy staję w oknie o 5h30 rano, Malgasze, po łydki w wodzie, już dzielnie pracują. Do tej pory ryż kojarzył mi się głównie z wujkiem Ben'sem. Teraz wiem, że po powrocie, kiedy będę wrzucać do wody ryż w torebkach, moje myśli powędrują raczej ku pracowitym Malgaszom.

CO W TRAWIE PISZCZY

W pierwszym JETnewsie pisałam Wam o słońcu, które wędrowało północną stroną nieba. Przyszedł czas na zmiany i teraz spaceruje centralnie nad nami, zbliżając się powoli do zwrotnika Koziorożca, który znajduje się jakieś 200 km na południe od Antsirabe. Balkony domu wspólnotowego, skąpane w słońcu przez całą zimę, teraz przez cały dzień pozostają w cieniu. Gwiazdozbiory też się poprzemieszczały: Krzyż Południa zniknął za horyzontem, za to doskonale widać konstelację Oriona (oczywiście, kiedy nie pada i nie ma chmur ). Kiedy wieczorem ze studentami siadamy na schodach akademika jasnym okiem mruga do nas Jowisz. Jeden z nich zapytał ostatnio, co ten Jowisz takiego zrobił, że w komiksie Asteriks i Obeliks wciąż krzyczą: NA JOWISZA!

Bolec.Info - zdjęcie


W świecie owoców też nie brakuje nowości. W koszu deserowym banany ustąpiły miejsca mango (co nie znaczy, że zniknęły ze stołu całkowicie, o nie nie). Ach! Jak to mówią: niebo w gębie! Powiedziałabym, że nie tylko w gębie, ale też na połowie twarzy, wokół ust, na brodzie i wszystkich palcach u rąk. Nie ma nic za darmo, za niebiański smak trzeba zapłacić umorusanymi buźkami, klejącymi palcami i włóknami pomiędzy zębami. Wykałaczki mają w tym miesiącu wzięcie. Całkiem niedawno mango zostało jednak zdetronizowane przez liczi. To jest dopiero narkotyk.. zjesz jedno, potem drugie, piąte i nie możesz przestać. Włókien między zębami nie ma, ale niedogodnością jest sok pryskający przy obieraniu z lupiny. Spryciarz z niego: przezroczysty, a zostawia czarne plamy. Najgorsze, że zazwyczaj pożeracz liczi opryskuje sąsiada a nie samego siebie. Niewdzięcznik! Sezon na liczi trwa około miesiąca, więc staramy się korzystać na maksa. Litość wzbudzają we mnie studenci z regionów nadoceanicznych: snują się po korytarzach, z nostalgią myśląc teraz o swoich domach, gdzie w ogrodach drzewa uginają się pod ciężarem owoców... W Antsirabe górski klimat sprawia, że niestety liczi u nas nie rosną. Kiedy mówię Malgaszom jak bardzo te owoce są u nas egzotyczne, to nie chcą mi wierzyć. Podobnie, kiedy opowiadam im o wszechobecnych u nas jabłkach (nie sądziłam, że kiedyś to powiem, czy napiszę: brakuje mi jabłek!), które tutaj pojawiają się tylko w styczniu. W ramach noworocznego prezentu zrobię sobie jabłka w cieście! A co! Skoro jesteśmy przy cieście, nie wiem, czy już Wam pisałam, że moją ulubioną przekąską na słodko są banany w cieście, kupione na ulicznym straganie. Fakt, że lekko ociekają olejem, ale to nic. Generalnie jemy tu bardzo BIO, słodycze są rzadkością, więc od czasu do czasu trochę kalorii nie zaszkodzi:)

Przysmaki ulicy są teraz naszym regularnym porannym gościem. Okoliczności tych wizyt są jednak smutne. Od dwóch lat wspólnota miała genialnego dostawcę chleba. Na śniadanie każdy miał mały chlebek, przepyszny, pełny, sycący. Taki europejski. Pan piekarz, a raczej jego ekipa dowoziła nam go codziennie. Nawet studenci przyzwyczajeni do ryżu byli zadowoleni z chlebowego śniadania. Niestety, pewnego dnia dotarła do nas smutna wiadomość. Problemy z elektrycznością spaliły instalację pieca elektrycznego naszego piekarza... Naprawa niemożliwa. Należałoby kupić nowy. Ale jak go kupić, skoro zostało jeszcze 5 lat spłaty kredytu za ten, który się zepsuł? Odszkodowania nie ma, piekarz zrujnowany. Fani płaczą za chlebem. Ale co ma powiedzieć piekarz-biedak, który stracił dorobek życia? I ta okropna bezradność... U nas od razu by pobiegł procesować się z elektrownią, bo to jej wina. A tutaj? Jakie odszkodowanie, jaka wina, jakie ubezpieczenie? « C'est la vie » i radź sobie, człowieku. Chcąc, nie chcąc, musieliśmy zmienić śniadaniowe menu. Ilu studentów, tyle różnych upodobań. Po dwóch tygodniach testów i prób stanęło na malutkich ryżowych plackach (2 dni/tyg), okrągłych słodkich mini-bułeczkach (2 dni/tyg) i ryżu z mięsem (2 dni/tyg). Czasem pojawia się też chleb, taki tutejszy. Chleb to jednak dużo powiedziane. Forma bagietki, konsystencja gąbki, waga 3 piórek. Jak to jeden student powiedział: « Jakby tak na niego dmuchnąć od spodu, to by się uniósł w powietrze ». Faktycznie, mało w tym chlebie mąki, dużo proszku do pieczenia. Trzeba zjeść co najmniej 4 takie bagietki, żeby się najeść. No ale cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Ale to wszystko rekompensuje papka ryżowa z mięsem mielonym lub wędzono-suszonym. Dwa razy w tygodniu jedna z fraterni (więcej o nich trochę niżej) wstaje o 4h30, by przygotować królewskie śniadanie. Czego nie robi się dla ryżu. I co najlepsze, motywacji naprawdę nie brakuje. Problem w tym, że 8 osób wstaje do ryżu, a 8 następnych, które mają pokoje niedaleko kuchni i lekki sen, budzi się też, bo wesoła ósemka śpiewająco rozpoczyna dzień w kuchni:)
>
WIEŚCI STUDENCKIE

Ogólnie, doszłam do wniosku, że tu na Madagaskarze, nie ma refleksu « nie przeszkadzania innym ». 5 osób wstaje na jogging, wychodzi na taras i nawołuje się nawzajem.. To nic, że inni jeszcze śpią. 7 rano - przed budynkiem akademika istna kakofonia. Okna szeroko otwarte, w każdym pokoju muza na fulla i do tego śpiewający studenci :) Niektórzy nawet którejś niedzieli wpadli na pomysł zagrania w kosza o 7 rano na betonowym boisku przed akademikiem.. Podobnie w dzielnicy: ktoś wystawi głośniki na podwórzu, przez cały dzień puszcza na maksa swoją muzykę i cała dzielnica musi jej słuchać, nie ma innej opcji. U nas czasem wystarczy telewizor za głośno nastawiony i jest afera, a tutaj, nikt się tym nie przejmuje. Ostatnio uczyłam studentów, jak przy pomocy klamki cicho zamykać drzwi, bo o 6 rano, nie zdając sobie sprawy, organizują prawdziwe koncerty z dwudziestoma drewnianymi instrumentami. Nieświadomi perkusiści. Cały urok mieszkania z młodzieżą:)

FRATERNIE

Tak sobie myślę, że powinnam napisać Wam trochę o fraterniach, bo w dużej części to na nich opiera się organizacja każdego akademika, który prowadzi wspólnota Chemin Neuf. Wszyscy mieszkańcy akademika podzieleni są na mniejsze grupy- u nas jest ich pięć. Każda fraternia składa się więc z 6 studentów, w tym co najmniej dwóch, którzy są już u nas drugi rok, i jednej osoby ze wspólnoty. Odpowiedzialnym za fraternię jest zawsze jeden « drugoroczniak », wspomagany przez pozostałych z drugiego roku. Członkowie wspólnoty należą do fraterni, ale to nie oni nią kierują. Powiedziałabym, że czuwają. Fraternia jest przede wszystkim grupką dzielenia. Co najmniej dwa razy w miesiącu w czwartkowy wieczór ( nawet w Antsirabe istnieją akademickie czwartki, z tym że nie odbywają się one w mieście, lecz w akademiku. Każdy czwartkowy wieczór wspólnota spędza ze studentami w różny sposób, może być to katecheza, grupka dzielenia, świadectwa, gry i zabawy, etc.) fraternie mają czas « dzielenia ». Na czym to polega? Każdy po kolei, jeśli ma ochotę, dzieli się z pozostałymi na temat, który ustalony jest wcześniej przez wspólnotę, na przykład: « Jak rozpoczynam adwent? Z radością, z obojętnością? W jaki sposób mam zamiar przygotować się do Świąt Bożego Narodzenia? ». Oprócz tego fraternie pomagają w organizacji życia akademickiego. Musicie wiedzieć, że w akademiku nie ma ekipy sprzątającej, utrzymanie czystości należy do studentów. Zorganizowaliśmy więc dyżury, tak zwane « posługi ». Każda fraternia ma określony dyżur przy posiłkach, np. przygotowanie śniadania, mycie naczyń po śniadaniu i kolacji, sprzątanie jadalni, nakrywanie do stołu, sprzątanie kuchni i to, co tygryski lubią najbardziej: szorowanie garów! I to jakich! Takich, co w zlewie się nie mieszczą. Każdego wieczoru dwójka wybrańców udaje się na zaplecze kuchni, gdzie czekają na nich druciaki i wiadro popiołu. Zaczynamy szuru buru. Tak to jest, jak się gotuje na drewnie, sadza z każdej strony! No i ryż przyklejony do dna... Każda fraternia ma ten sam dyżur przez cały tydzień, w niedzielę wieczorem-zmiana. Tak więc, jak już zdążyliście obliczyć, gary przypadają nam raz na 5 tygodni. Chłopcy zazwyczaj są dżentelmenami, ale jak trzeba, to i dziewczyny szorują Mnie też już ten zaszczyt spotkał, wszystkiego trzeba spróbować. Ten dyżur to nauka pokory. Kiedyś jeden z rekolektantów z sesji dla par powiedział mi, że z całych rekolekcji najwięcej mu dało czyszczenie garów.

Bolec.Info - zdjęcie


No dobrze, posiłki posiłkami, ale zostaje jeszcze cały akademik do sprzątania: 5 łazienek i toalet, schody i taras, duża sala, kaplica, biblioteka, zaplecze kuchni (miejsce garncarskich zmagań), korytarze. Każde miejsce ma swoich dwóch lub trzech « opiekunów », którzy czuwają nad jego czystością. Dwa razy w tygodniu studenci powinni je sprzątać. Póki co, system funkcjonuje raz lepiej, raz gorzej. I tu pani domu musi grać rolę złej ciotki, co biega i sprawdza, a potem chwali lub gani. Aj, cały cyrk z tym... Ostatnio trochę trudno było im się zgrać, więc wpadłam na pomysł, żebyśmy we wtorek po kolacji zrobili pół godziny wspólnego sprzątania. Wtedy wszyscy czyszczą dom w tym samym czasie, duch solidarności pojawia się dyskretnie, razem zawsze lżej :) I faktycznie, studentom pomysł przypadł do gustu. Pozostaje mi jeszcze walka ze « sprzętem », którą toczę od dwóch miesięcy. W każdej łazience i w dwóch innych miejscach w akademiku jest tak zwany « punkt porządkowy », gdzie trzymamy wszystkie miotły, ścierki, płyny do czyszczenia, wiadra, etc. I każda z tych rzeczy jest podpisana, żeby było wiadomo, do którego pomieszczenia powinna być odstawiona po skończonym sprzątaniu. I co z tego, jak codziennie natykam się na miotły, szczotki, ścierki, które spacerują po całym budynku... Kiedy tak szukałam rozwiązania tego problemu, bo gadanie nic nie daje, przyszedł mi do głowy film « MIŚ » i sztućce na łańcuszku. Może też powinnam poprzywiązywać miotły i szczotki? Tylko skąd wziąć tyle łańcucha? Jakby ktoś miał jakieś cudowne rozwiązanie, piszcie, proszę!

Hehe! Właśnie w tym momencie zapukali studenci, bo płyn do czyszczenia toalet się skończył. No i dziewczyny proszą o wosk do pastowania podłóg. Niektóre czyścioszki pastują co dwa tygodnie. Chłopcy są dużo mniej gorliwi -jak poproszą o wosk raz na semestr to i tak święto lasu! Ach! Jakże życie byłoby piękne, gdyby człowiek nie musiał sprzątać. Dla niektórych to naprawdę nowość szczególnie dla tych, którzy w domu mieli gosposie, a jest kilku takich. W życiu ścierki w ręce nie mieli, a tu im pani domu każe toalety czyścić! No jak ona śmie! Na początku byli trochę zszokowani, choć podpisując regulamin, wiedzieli,co ich czeka. Teraz już się oswoili z ideą sprzątania. Duża w tym zasługa drugoroczniaków, którzy dają dobry przykład i czuwają, by każdy robił, co do niego należy. A nic lepiej nie motywuje, jak widok drugiego, który dzielnie wykonuje swój dyżur.

TAKI TY MOŻE ŚWIĘTYM BYĆ

Drugi rok wciąż pozostaje motorem całej grupy. Kiedy rzuciłam pomysł zorganizowania « Balu Wszystkich Świętych », od razu znalazło się kilkoro chętnych do pomocy. I dzięki nim zaczęliśmy miesiąc listopad naprawdę genialnie! Urządziliśmy studentom i wspólnocie mini-zawody. Wszytko kręciło się wokół świętych i błogosławionych. Podzieliliśmy uczestników na trzy grupy - kilku studentów + ktoś ze wspólnoty. Każda z grup wybrała sobie świętego patrona i ruszyli do boju. Konkurencje były następujące:

1. Scenki. Studenci-organizatorzy odgrywali sceny z życia świętych. Przebrania i dekoracje z serii « coś z niczego », świetna gra aktorska, publiczność pękała ze śmiechu. Furorę zrobili Jan Chrzciciel i Jan Paweł II (mocno opalony).
2. Kim jestem? Każdy wcielił się w rolę jakiegoś świętego i powoli opowiadał swoje życie. Jeśli ekipa wiedziała, kim on jest, zgłaszała się, święty przerywał opowiadanie i czekał na odpowiedź.
3. Portrety. Tu należało rozpoznać świętych na portretach, które wyświetliliśmy na ścianie.
4. Do którego świętego z jakim problemem? Należało przypisać świętych do problemów, w których mogą oni pomóc. Czy wiedzieliście, że święta Teresa może się zająć Waszym bólem głowy? Albo, że trzeba wzdychać do św. Józefa z Kupertynu, gdy zbliżają się egzaminy?

Ekipa zwycięska (ta, której przewodził ksiądz Henri, z nim się nie da wygrać!) wygrała spotkanie z Jezusem w towarzystwie różnych świętych. Pewnie się zastanawiacie, jak to jest możliwe? Każdy dostał w kopercie modlitwę ułożoną przez jakiegoś świętego. Po zakończonej grze mógł, jeśli tylko miał ochotę, wybrać się na to spotkanie. Podczas wieczorku nie zabrakło polskiego akcentu - nauczyłam studentów hitu sprzed lat: Taki duży, taki mały może świętym być. Miałam trochę obaw, co do tego pomysłu ,bo polski nie jest językiem łatwym. Poza tym gesty są trochę śmieszne. Nie wiedziałam, czy nie zbojkotują tej idei. Pomyślałam: albo wóz, albo przewóz, albo podchwycą, albo « strzelą focha ». Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy z niesamowitym entuzjazmem zaczęli ze mną śpiewać! I nie chcieli przestać. Nie wiem, ile razy powtarzaliśmy refren! Przez cały tydzień po imprezie chodzili i śpiewali. Dziś też czasem im się zdarza prosić: Natalia, zaśpiewajmy « Taki gruby! ». Najwięcej problemów sprawiał werset: « może świętym być ». Nie ma się co dziwić.

Bolec.Info - zdjęcie


NA UCZELNI

Grono studentów, z którymi pracowałam w listopadzie, nie ograniczało się do studentów z akademika. Na początku miesiąca zaczęłam zajęcia u naszych sąsiadów, w wyższej szkole hotelarskiej, o której Wam już kiedyś pisałam. Przez cały listopad owa uczelnia organizuje kurs wyrównawczy z francuskiego dla studentów pierwszego roku. Przez cztery tygodnie mają oni 20 godzin języka tygodniowo. Strasznie się ucieszyłam, kiedy zaproponowano mi poprowadzenie kilku zajęć, bo brakuje mi nauczania. Miałam pracować z nimi głównie nad mówieniem. Ucieszyłam się jeszcze bardziej, bo to zajęcia bardzo kreatywne i w głowie miałam już 100 pomysłów. Z realizacją było gorzej – grupy miały średnio po 60 studentów! Wykład z gramatyki jeszcze przejdzie, ale mówienie? I to był dla mnie wielki test akceptacji rzeczywistości takiej, jaka jest. Miałam ochotę wykrzyczeć dyrektorowi, że to nieludzkie, nauczanie języka w tak wielkich grupach. Przez dwie godziny będę mogła usłyszeć zaledwie kilku studentów. Miałam wrażenie, że te moje zajęcia będą pozbawione sensu, nie przyniosą rezultatów, a przynajmniej takich, jakich ja bym oczekiwała. Z nostalgią myślałam o moich zajęciach we Francji z dziesięcioosobowymi grupami...Czułam się bezsilna... Wiedziałam, że szkoła nie może pozwolić sobie na mniejsze grupy z braku sal i nauczycieli, ale trudno mi było się z tym pogodzić. Bracia Malgasze wytłumaczyli mi, że dla studentów to i tak dużo i że oni są przyzwyczajeni do tak dużych grup. Cóż było robić? Z drugiej strony zmusiło mnie do ułożenia takich zajęć, by były wykonalne w dużych grupach, by mimo wszystko coś im dały, by chociaż przełamali strach przed mówieniem po francusku. Bo musicie wiedzieć, że poziomy były różne. Były grupy, które śmigały po francusku, takie, którym udawało się komunikować i takie, które ani be, ani me... Kraj, w którym językiem nauczania jest francuski… Porażka! Ale zajęcia to jedno, a kontakt ze studentami to drugie.. Już w ciągu pierwszego tygodnia przewinęło się przez moją salę 360 młodych, bardzo sympatycznych i o wielkim szacunku dla nauczyciela. Z przyjemnością w każdą środę i piątek biegałam na uczelnię. Po zajęciach wychodziłam padnięta, ale z uśmiechem na twarzy i pełnym żołądkiem (studenci z hotelarstwa prowadzą stołówkę i przygotowują przepyszne drugie śniadania. Do wyboru do koloru. Dobrze, że miałam zajęcia tylko dwa razy w tygodniu, bo inaczej mój portfel nieźle by schudł, w przeciwieństwie do mnie samej). Jak wielka była moja radość, kiedy kilkoro studentów odpowiedziało na moje zaproszenie i przyszło pomóc w zajęciach wyrównawczych dla dzieciaków!

Bolec.Info - zdjęcie


WEEK-END DLA MŁODZIEŻY

Znaleźli się i tacy, którzy odpowiedzieli na inne zaproszenie i pojawili się na weekendzie, który organizowaliśmy pod koniec listopada dla młodzieży. Dla studentów z akademika był on obowiązkowy. Wielką niewiadomą pozostawali młodzi « z zewnątrz ». Jak to na Madagaskarze, trudno przewidzieć, ilu się ich zjawi. Przygotowaliśmy 40 dodatkowych miejsc do spania i przyszło... 40 młodych! Week-end był bardzo udany. Drugoroczniacy pomogli nam w organizacji. Wybraliśmy wśród nich panią i pana domu, którzy czuli się w tej roli jak ryby w wodzie i doskonale sprostali obowiązkom. Choć organizacja jest ważna, najważniejsze jest jednak, to, co młodzi przeżywali. Czas mieli wypełniony po brzegi: konferencje, modlitwa osobista, czas wielbienia, świadectwa, tańce, śpiewy, grupy dzielenia, posiłki, film, msza, trochę sportu i na koniec sprzątanie. Nie wiem, jak ci z zewnątrz, ale nasi studenci z akademika, w niedzielę o godz. 17, po zakończeniu week-endu po prostu padali ze zmęczenia. Leżeli na materacach, które zebraliśmy z pokojów gości, i się nie ruszali. Co tam zmęczenie naprzeciw tego, co przeżyli i co działo się w ich sercach. Świadectwa na zakończenie week-endu były naprawdę poruszające. Chciałabym przytoczyć Wam, czym podzielił się ze mną jeden ze studentów z naszego akademika, kiedy rozmawialiśmy po week-endzie:
« Ten week-end był dla mnie ważnym spotkaniem z Bogiem i innymi młodymi, takimi jak ja. Temat week-endu « Idź, twoja wiara cię uzdrowiła » skłonił mnie do refleksji nad moją wiarą. Serce otworzyło się szeroko i mogłem dostrzec moje głębokie pragnienia. Film, który obejrzeliśmy dodał mi odwagi. Będę uczył się dziękować Bogu za wszystko, za to, co mam i czego nie mam. Chcę być wierny w chwilach radosnych, ale także wtedy, kiedy pojawią się porażki. Nie umiem jeszcze dziękować za wszystko, ale będę się starał to zmienić. Mocnym momentem był dla mnie czas modlitwy osobistej, choć dotychczas nie byłem jej wielkim entuzjastą. Poczułem, że Bóg jest przy mnie i jest przy mnie zawsze, mimo że jestem człowiekiem małej wiary. Kiedy podczas mszy ksiądz Henri zaprosił tych, którzy nie mogą przyjąć komunii, by podeszli do błogosławieństwa, poderwałem się z miejsca i pobiegłem jak na skrzydłach. Wielki ciężar spadł z mojego serca, a wypełniły je radość i pokój! Nie wyobrażam sobie, jak ogromna będzie moja radość, kiedy za kilka miesięcy będę mógł przyjąć Pana Jezusa, chyba eksploduję! »

Bolec.Info - zdjęcie


Bertau obecnie przygotowuje się do sakramentu chrztu i pierwszej komunii. Kiedy powiedział mi, że ważnym momentem była też dla niego gra, którą zorganizowałam na początku week-endu, trochę się zdziwiłam. Nie sądziłam, że 15 minut zabawy integracyjnej może tak kogoś poruszyć. Już wam tłumaczę zabawa była następująca: wszyscy uczestnicy siedzieli w kole na krzesłach, prowadzący czytał zdania i osoby, których one dotyczyły musiały wstać i zmienić miejsce. Zdania były na przykład takie : Kto pochodzi z północy Madagaskaru. Kto lubi czekoladę. Kto jest jedynakiem. Kto mówi po angielsku, itp. Bertau opowiada: « Kiedy prowadząca przeczytała zdanie: Kto pali papierosy, pomyślałem sobie, że jeszcze rok temu, musiałbym wstać i zmienić miejsce. Zastanawiałem się, czy miałbym odwagę to zrobić. Pewnie bym skłamał, bo siedziałem obok siostry Claire i wstyd nie pozwoliłby mi na szczerość. Ale teraz mogłem z lekkim sercem pozostać na miejscu, bo kilka miesięcy temu rozpocząłem nowe życie. Bertau-hulaka stał się przeszłością. Ten moment gry uświadomił mi, że nie mogę tego stracić, nie mogę się złamać, choć czasami jest pokusa. Ale warto było, choćby dla takich chwil jak ta ». Słuchałam Bertau z szeroko otwartymi oczyma, bo dla mnie to ułożony, grzeczny, życzliwy chłopak. Nie powiedziałabym, że jeszcze rok temu był jednym z pierwszych klasowych bandziorów, z problemami z alkoholem i papierosami. Niech żyją week-endy dla młodzieży!

Strasznie się cieszyłam na ten week-end. Czekałam na niego od początku roku. Radość zmieniła się w złość, kiedy w sobotę rano obudziłam się z wielkim bólem żołądka. Musiałam się zatruć liśćmi manioku, które jedliśmy w piątek wieczorem. Zdenerwowało mnie to okropnie. « Panie Boże, tylko nie teraz, proszę, nie w ten week-end! », powtarzałam. Ledwo trzymałam się na nogach, a tu czekała mnie cała organizacja week-endu, którą miałam koordynować. Sama nie wiem, jak udało mi się przetrwać te dwa dni. A może jednak wiem. Kiedy trzeba było, Niebo wysyłało mi dawkę potrzebnej energii, nie była to pełna forma, ale akurat tyle, bym mogła siedzieć, słuchać, podśpiewywać. Z tańcami było gorzej... Wspólnota i studenci z akademika wyręczali mnie, w czym mogli. Podczas przygotowań siedziałam na trawie i dawałam polecenia, bo sama nie byłam w stanie nic zrobić. Solidarność młodych była genialna. Wcześnie rano miałam zajęcia z gimnazjalistami. Roselyne, o której napiszę więcej poniżej, wysłała mnie do łóżka i wszystkim się zajęła. Najbardziej poruszyła mnie jedna ze studentek, która podeszła do mnie w południe, mówiąc: « Natalia, jak się czujesz? Wiesz, właśnie modliłam się w kaplicy za ciebie, żeby siły Ci wróciły. Chciałabym, byś była z nami w ten week-end! ». W niedzielę wieczorem nie poszłam na kolację, bo i tak nie mogłam nic zjeść Położyłam się spać. Kiedy zasypiałam, usłyszałam jeszcze głośne dyskusje na korytarzu i jednego ze studentów « Ej, ciszej trochę, Natalia śpi, dziś cisza nocna od 19.30, ok? ». Nawet drzwi jakoś nie trzaskały.

GOŚCIE GOŚCIE, CIĄG DALSZY

Roselyne... Roselyne to mama mojego dyrektora z Francji, bardzo bliska mi osoba. Jeszcze przed moim wyjazdem zapowiedziała mi swoją wizytę. Myślałam, że chce przylecieć na kilka dni ze swoim mężem, bo oboje uwielbiają podróżować, zwiedzili już kilkadziesiąt krajów. Cieszyłam się, że będą mogli poznać też Madagaskar. « Nie, Natalia - usłyszałam od Roselyne - przylecę sama, na miesiąc, do posługi, nie na zwiedzanie. » I faktycznie tak się stało! Roselyne gości u nas od trzech tygodni i ... odpoczynek w jej słowniku nie istnieje. Prowadzi ze mną zajęcia, przebiera ryż, sprząta, porządkuje, organizuje! Doskonale odnalazła się we wspólnocie, choć przed przylotem tutaj w ogóle jej nie znała. Wszyscy mamy wrażenie, ze jest z nami od dawna. Ach! Nie muszę Wam mówić, jak bardzo się cieszę z jej obecności! A radość jest jeszcze większa, kiedy widzę, że duchowo ten pobyt jest dla niej bardzo ważny. Miałyśmy wybrać się na kilkudniową wycieczkę na południe. Dwa dni przed wyjazdem Roselyne przychodzi i mówi: « Nie obraź się, Natalia, ja chyba nie chcę jechać. To, co przeżywam tutaj, jest dla mnie ważniejsze niż lemury i baobaby. Nie pamiętam, kiedy byłam tak szczęśliwa. Gdyby nie Boże Narodzenie, dzieci i wnuki, które na mnie czekają, to przebukowałabym bilet od razu. Ale zostały mi tylko dwa tygodnie, wolę spędzić je tutaj. » Obrazilibyście się? Bóg jest wielki!

Gości w listopadzie nie brakowało. Odwiedzili nas rodzice jednej z byłych studentek z akademika, którzy gościli nas w Diego Suarez podczas wakacji. Przyjechali na obronę pracy magisterskiej swojej córki. Świętowaliśmy więc wszyscy razem. Kilka dni później wpadli do nas przyjaciele siostry Claire. Wizyta w Antsirabe była jednym z punktów ich podróży poślubnej. To już druga para, która podczas mojego pobytu zatrzymuje się u nas podczas miodowego miesiąca. Zapraszamy! Gościliśmy też Michela, członka wspólnoty z Reunion. Michel jest lekarzem i w ramach nowego programu partnerskiego pomiędzy szpitalami przyleciał formować lekarzy z Madagaskaru. Odwiedził nas też Pierre Laslandes- człowiek historia, pierwszy ksiądz we wspólnocie Chemin Neuf, pracujący teraz na Mauritiusie. Jeden z wieczorów wspólnotowych przeznaczony był na spotkanie 3 wysp: Reunion, Mauritiusa i Madagaskaru. Nie wiem dlaczego, ale czuło się, że był to czas wyjątkowy. Wymieniliśmy newsy, pożartowaliśmy, ale przede wszystkim usłyszeliśmy niesamowite historie z ust pioniera wspólnoty! Taka okazja nie zdarza się często!Ojej, miałam wrażenie, że nie będzie o czym pisać w listopadowym JETnewsie, a tu proszę.. Mam nadzieję, że oczy jeszcze Was nie bolą i literki się nie mieszają.

Bolec.Info - zdjęcie


Obiecywałam ostatnio, że napiszę, co tam w kurniku słychać. Wykluło nam się 16 kurcząt różnej rasy. Śmialiśmy się, że są wśród nich i Malgasze, i biali, i metysi. Niestety, po dwóch tygodniach jakiś zwierzak zakradł się do kurnika i porwał dziewięć kurczaczków. Jednego z tych, co pozostali, okaleczył I po kilku dniach biedactwo zdechło. Mamy więc teraz 6 kurczaczków. Prawdziwi z nich kloszardzi: co chwilę łapię je na tym, jak grzebią w koszach na śmieci.

Bolec.Info - zdjęcie


Listopad minął, mimo że liście nie opadły. Był miesiącem bardzo intensywnym: akademik, uczelnia, dzieciaki, goście. Na szczęście Roselyne sprezentowała mi agendę, bo zaczynałam gubić się w tym wszystkim. Pracy niemało, wiele wrażeń i duuuuuuuuuuuuużo radości! Wróciłam trochę do europejskiego rytmu. Jak to poznać? Nie mam czasu na czytanie książek… Ciągle coś jest do zrobienia i wieczorem, kiedy wracam do pokoju, przykładam głowę do poduszki i odpływam. Ale to, co robię, daje mi tyle radości, że nie zamieniłabym tego nawet za week-end na plaży! Na odpoczynek będzie czas na emeryturze.

Boże Narodzenie tuż tuż. Pewnie według tradycji na Waszym wigilijnym stole znajdzie się nakrycie dla niespodziewanego gościa, kogoś, kto czeka, byśmy podzielili się z nim tym, co mamy. Tutaj, na Madagaskarze, wokół mnie jest wielu niespodziewanych gości, którzy niestety nie mają możliwości dotrzeć do Waszych domów. Może jednak chcielibyście ofiarować im mały świąteczny upominek? Uszka i barszcz pocztą raczej nie dotrą, ale możecie wesprzeć moją misję finansowo. Nie obiecuję, że zrobię im pierogi, bo nie wiem, czy by im smakowały. Ale ryż na pewno bardzo ich ucieszy.

Polecam Waszej modlitwie wszystkie malgaskie rodziny. Niech te nadchodzące Święta Bożego Narodzenia będą dla nich czasem radości i miłości. Oby mogli zapomnieć choć na chwilę o problemach, z którymi się zmagają, i w pełni cieszyć się z narodzenia Chrystusa!

Wam wszystkim także życzę Wesołych Świąt! Niech Boża Dziecina narodzi się w Waszych sercach i przyniesie pokój i radość! Niech błogosławi w całym 2013 Roku!

Bolec.Info - zdjęcie

Zaginione opowieści z Madagaskaru

~Bolecnauta niezalogowany
27 lutego 2013r. o 8:11
Piękne, a za długi tekst.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~ niezalogowany
27 lutego 2013r. o 8:41
Mają lepsze drogi od naszych ....
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~echo z Polski niezalogowany
27 lutego 2013r. o 13:48
Co autorka miała na myśli pisząc : "Przysmaki ulicy są teraz naszym regularnym porannym gościem. Okoliczności tych wizyt są jednak smutne. Od dwóch lat wspólnota miała genialnego dostawcę chleba." - zjedli dostawcę, czy co? :P
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~lol niezalogowany
28 lutego 2013r. o 14:44
To głębsza myśl autorki ;)
Pewnie była głodna.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).