20 lutego 2014r. godz. 20:17, odsłon: 5049, K.KrzemińskiCzy „lajki” pomagają?
Czy udostępniając lub „lajkując” informację, filmik czy zdjęcie możemy komukolwiek pomóc?
Facebook (fot. Facebook)
Potrzebna pomoc dla dzieci! Ukraina w ogniu, solidaryzujmy się! Oddaj 1% na schronisko! Oddaj krew, nie pij piwa! – Te kilka „intencji” znalazłem pobieżnie przeglądając treści publikowane przez moich znajomych na facebooku. To, że te treści zobaczyłem jest efektem tego, że ktoś z moich znajomych je udostępnił, polubił lub skomentował. W ten sposób dotarły też i do mnie. Mogę zrobić to samo, mogę też spokojnie wszystkie treści zignorować. Co powinienem zrobić? Przede wszystkim chwilę pomyśleć.
Wczoraj na facebooku trafiłem na bardzo ciekawą dyskusję zapoczątkowaną przez właściciela pewnego portalu, a wirtualnie (i realnie mam nadzieję też) mojego kolegę, który twierdzi, że lajki nie pomagają i mają na celu li tylko „uspokojenie sumienia”. Teza to dość niecodzienna w ustach wydawcy, który przecież niejednokrotnie (i chwała mu za to!) publikuje na swoim portalu informacje dotyczące przeróżnych akcji charytatywnych. Nasz portal też to robi. Po prostu „puszczamy w obieg” informacje o tym, że ktoś potrzebuje pomocy. A z racji tego, że mamy fantastycznych czytelników to często apele o pomoc trafiają na dobry grunt i udaje się jakąś sprawę rozwiązać.
Czym to różni się od lajka? Moim zdaniem jedynie skalą i zasięgiem. Można założyć, że tekst na portalu zobaczy więcej osób niż treść opublikowaną na facebooku (no chyba, że nazywamy się Justin Bieber albo Kuba Wojewódzki), ale przecież tak jak my wierzymy, że wśród naszych czytelników jest ktoś, kto na apel odpowie, tak i „lajkowicz” wierzy, że ma przyjaciół, którzy mogą pomóc. Albo chociaż, że ma przyjaciół, którzy mają przyjaciół itd.
Udostępnienie treści na Facebooku czy jakimkolwiek innym portalu społecznościowym to trochę jak powiedzenie „hej, pomogę ci wieszać te plakaty mówiące o twoich chorym dziecku, a nawet dam je kilku moim przyjaciołom, żeby zrobili to samo, chociaż tak mogę pomóc”. Mówicie, że łatwiej kliknąć niż poświęcić popołudnie na wieszanie plakatów? A co, jeśli efekt jest ten sam?
Napisałem na początku, że musimy włączyć myślenie. W sieci roi się od idiotycznych zdjęć czy filmów, których autorzy robią nas w konia twierdząc, że za każde udostępnienie danej treści jakaś firma płaci X zł. Albo lakonicznie apeluje „pomóż – udostępnij” i twierdzi, że w ten sposób magicznie komuś zniknie rak. Wystarczy pomyśleć i dopiero później klikać – co jak się okazuje nie dla wszystkich jest oczywiste. Skąd się wzięły takie idiotyczne, sztuczne apele? Nie mam pojęcia, ale pamiętam, że krążyły one już kilkanaście lat temu między użytkownikami GaduGadu. Teraz chodzi bardzo często po prostu o pieniądze i tworzenie tzw. farm fanów. Google powie wam co to jest.
A jak to jest z tą Ukrainą? Jaki sens ma masowe „puszczanie dalej” opublikowanego na Facebooku filmiku, na którym młoda Ukrainka opowiada o dramatycznej sytuacji swojego kraju albo jakichkolwiek innych treści nawołujących do solidarności z protestującymi Ukraińcami? Ktoś może powiedzieć, że przecież osoby będące w epicentrum konfliktu nie zauważą postu Krysi z dolnośląskiego Bolesławca. Pewnie nie, ale post ten, jako część olbrzymiego morza solidarności, zauważą posługujący się nowoczesnymi narzędziami analitycy, osoby zajmujące się badaniem opinii publicznej czy doradcy osób sprawujących władzę, a ci ostatni wyraźnie usłyszą co myślą i czego żądają obywatele ich państw.