23 maja 2014r. godz. 17:35, odsłon: 12846, Szymon PogodaMarketowa teraźniejszość
Nie dajmy się robić w balona, ponieważ przyszłość leży w naszych rękach - pisze w kolejnym felietonie Szymon Pogoda
Szymon Pogoda (fot. S)
Dwadzieścia lat przemian – marketowa teraźniejszość
Od upadku komunizmu w Polsce minęły dwie dekady. Przez ten czas nasz kraj ulegał znacznym zmianą. Przechodząc chociażby przez nasze miasto, można zauważyć jak zmienił się jego obraz. Różnice są diametralne. Puste półki sklepowe odeszły w niepamięć. Tak jak nasi rodzice i dziadkowie nie musimy się zamartwiać przyziemnymi problemami jakim był zakup mięsa czy nowych butów. Na każdym rogu stoi wielkopowierzchniowy sklep. Z ich półek „wysypują” się kolorowe masy towarów. Z szaroburej PRL-owskiej rzeczywistości staliśmy się częścią nowoczesnej Europy.
Trudno zaprzeczać faktom, że komfort życia uległ polepszeniu. Jednak czy jest aż tak „kolorowo” jak to wygląda z boku? Czy wszystkie te zmiany nie są jak fatamorgana, dając złudne poczucie polepszenia poziomu naszej egzystencji? Co raz częściej słyszę narzekania moich rodaków na ciągły spadek jakości życia. Dlaczego Polakom z roku na rok żyje się gorzej? Skoro pojawiło się tyle zmian, to dlaczego nasze zarobki nie zbliżają się do zarobków zachodnich? Dlaczego poziom bezrobocia pomimo wyjazdu za granicę tylu naszych rodaków zamiast maleć to wzrasta. W samym powiecie bolesławieckim w kwietniu tego roku było zarejestrowanych 3777osób bezrobotnych. W skali kraju natomiast bezrobocie wynosi 13,5% czyli ok. 2 mln osób bez pracy. Do tej liczby trzeba dołożyć ludzi pracujących w szarej strefie oraz tych którzy wyjechali zagranicę, a nadal są zameldowani w kraju. Czy tak to powinno wyglądać i czym jest to spowodowane?
Myślę, że powinniśmy się cofnąć do okresu transformacji systemowej w Polsce. Wraz z nastaniem 89 roku Polacy stanęli przed zadaniem tworzenia kapitalizmu. Odziedziczony w spadku po upadającej PRL kapitał, miał być rozwijany aby dawał liczne miejsca pracy oraz budował nowe oblicze kraju. Między teorią, a życiem wynikły
jednak spore różnice. Zabrano się za naprawę gospodarki nie naprawiając w pierwszej kolejności chorego Państwa. Nie można wprowadzić zdrowego kapitalizmu w państwie, które nie opiera się na praworządności. Zmiany zachodzące z końcem lat 80 tak naprawdę nie odsunęły od władzy namiestników poprzedniego sytemu, tylko dały tego złudne wrażenie. W konsekwencji Polski przemysł został w większości „pocięty” na złom lub sprzedany zachodnim inwestorom za śmieszne pieniądze, uwłaszczając jedynie nomenklatury polityczne i ich rodziny. W ogołoconym z narodowego kapitału kraju nastąpił zalew zagranicznych inwestycji. Przez wyprzedaż polskiego majątku obcym kapitalistom nasz system gospodarczy stał się nie polski.
Powie ktoś „Wolny rynek itp.”. Oczywiście, pozbawienie gospodarki zagranicznych inwestorów jest błędem, jednak nie możemy również zezwolić aby mieli oni do niej dostęp bez żadnych ograniczeń . Nie wolno pozwolić na przejście z jednego chorego systemu w inny i równie chory jakim jest „dziki kapitalizm”.
W pierwszej kolejności trzeba postawić trwałe fundamenty do zdrowego kapitalizmu. Czy nie rozsądniej było rozwijając kapitał jaki mieliśmy, wpuszczać przy tym równolegle zagraniczny? Należało wybierać inwestorów od których moglibyśmy czerpać i przechwytywać nowe technologie. Równocześnie należało ustalić maksymalne limity własności zagranicznej. Tak zrobiono chociażby w Korei Południowej lub Irlandii. Koreańczycy są dziś liderem w branży elektronicznej.
W Polsce reformy gospodarcze zostały błędnie lub specjalnie źle zaplanowane. Zagraniczni inwestorzy inwestując w naszym kraju mają w porównaniu z polskimi ogromną taryfę ulgową. Wchodząc na nasz rynek, bardzo często są zwolnione z wielu podatków oraz korzystają z licznych ulg o których mało się mówi. Rodzimi przedsiębiorcy muszą mieć możliwość rywalizacji z „obcymi”, a życie pokazuje, że jest inaczej. Najlepszy rozwój gospodarki gwarantuje szeroka klasa średnia, która powstaje przez prywatną inicjatywę i zakładanie własnych działalności gospodarczych.
W Polsce na tą chwile zarejestrowanych jest niespełna dwa miliony małych oraz średnich przedsiębiorstw. Wytwarzają około 65% polskiego PKB. Zatrudniają prawie 80% pracowników. Codziennie rano ich właściciele wstają tworząc polski kapitał. Odnoszę wrażenie, że Nasz kraj jednak od ćwierć wieku postawił sobie za zadanie jak najczęstszego „włożenia im kija w szprychy”. Strzelamy naszym krajowym przedsiębiorcom w nie jedno, a w dwa kolana.
Pracując w zachodnich zakładach pracy, kupując w zagranicznych sieciach handlowych stajemy się społeczeństwem konsumentów i wyrobników. Stajemy się pośrednikami. Mieszkamy, żyjemy w Polsce jednak nie pracujemy dla Polski. Pozbywając się własnego kapitału z najważniejszych gałęzi dla gospodarki stawiamy zagraniczne firmy na pozycji monopolistów.
Przykładowo sektor bankowości, telekomunikacji czy choćby handlu wielkopowierzchniowego. Wpływają na wysokość naszych pensji, kształtując je na niskim poziomie zawyżając przy tym ceny za usługi czy towary. Zostawiamy pieniądze w sklepach, które po pierwsze nie płacą lub płacą śmieszny podatek, po drugie zysk wypompowują do swoich macierzy w kraju pochodzenia. Tak więc podkreślę raz jeszcze, że źle zaplanowany system podatkowy w naszym kraju powoduje, że pieniądze uciekają poza jego granicę. Dochodzi do efektu błędnego koła. Narzekamy na niskie zarobki, ale czy nie jesteśmy winni sami? Zarabiamy mało bo firmy w których pracujemy oraz sklepy w których kupujemy nie są polskie.
Stocznie, cementownie, cukrownie, przemysł motoryzacyjny zostały zamknięte. Co stało się z Żeraniem, Jelczem? Z tego wszystkiego zostało raptem tylko kilka „montowni”, w których oczywiście „składamy” dla innych. Nawet teraz gdy jeszcze możemy wesprzeć istniejące polskie zakłady np. PESA w Bydgoszczy Premier i Minister Transportu zakupili „niejakie” Pendolino we Włoszech. Dopiero po ponad dwóch latach media piejące wcześniej z zachwytu przyznają, że był to poroniony pomysł i 2 mld złotych wydaliśmy na bezsensowną i czysto piarową inwestycją. Ta sprawa jest tak absurdalna, że aż tragiczna. Ile można pozwalać sobie na „nawijanie makaronu na uszy i mydlenia oczu”.
Konkludując, dziwią mnie postawy radości z planu budowy kolejnego marketu czy centrum handlowego w naszym mieście. Na pierwszy rzut oka wygląda to pozytywnie, jednakże niesie ze sobą spore konsekwencje. Czy nie powinniśmy rozważyć wprowadzenie wzorem Węgier zakazu na budowę następnych handlowych molochów. Czy nie lepiej stworzyć nowoczesną zadaszoną halę targową, gdzie miejsca pracy znaleźliby lokalni mieszkańcy? Spróbować ożywić centrum miasta obniżając podatki od nieruchomości? Wchodząc do rynku powalają mnie dwie rzeczy.
Pierwszy to rewelacyjny widok odrestaurowanych kamienic, a drugi to ilość banków. Zamiast wpuszczać kolejnego zagranicznego inwestora, powinniśmy zastanowić się jak pobudzić lokalną innowacyjność. Postarajmy się wesprzeć naszych lokalnych przedsiębiorców, wybierając się chociażby częściej do nich na zakupy. Nie dajmy się robić w balona, ponieważ przyszłość leży w naszych rękach, a odbudowa zrujnowanego narodowego kapitału jest trudna i długotrwała.