Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMAMrowka zaprasza
BolecFORUM Nowy temat
21 października 2020r. godz. 15:30, odsłon: 2313, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek szesnasty

Kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach.
Ulica 1 Maja, widok w stronę placu Zamkowego
Ulica 1 Maja, widok w stronę placu Zamkowego (fot. polska-org.pl)

Już jest szesnasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Trzynasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Czternasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Piętnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Pan M. - Bolecnauta o wciąż tajemniczej tożsamości - dzieli się z nami swoimi pomysłami i niemałym talentem. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka powieść toczy się w ten sposób. Dzisiaj będziemy próbowali razem z Julią... odpalić auto.  Zapraszamy do czytania:


Gdzieś na leśnych duktach i polanach koło Świętoszowa musiały odbywać się nocne manewry, bo z zadumy wyrwała Julię dość głośna, niosąca się aż z poligonu kanonada baterii nowych armatohaubic, słyszana zawsze najlepiej właśnie w tej części Bolesławca. Być może spowodowane to było położeniem osiedla blisko płynącej rzeki Bóbr, która przez setki tysięcy, a może i przez miliony lat rzeźbiła swoje wijące się 270-kilometrowe koryto od źródła znajdującego się po czeskiej stronie Karkonoszy, na Bobrowym Stoku Zacleżskiego Grzbietu, aż do ujścia do Odry w Krośnie Odrzańskim. Rzeki, która przez setki lat służyła do zasilania fos okalających dawne piastowskie grody, przechodzące później z rąk do rąk i zmieniające raz po raz przynależność państwową w długiej i burzliwej historii ziem pogranicza Śląska i Ziemi Łużyckiej.

Zwykle przed północą pancerniacy kończyli swoje ćwiczenia, więc pewnie tak będzie i tym razem, pomyślała Julia. Musiała w zamyśleniu zjeść wszystkie kromki i wypić całą herbatę, bo stał przed nią teraz pusty talerzyk po kanapkach, a w rękach obracała pustą już szklankę po herbacie. Rzuciła spojrzenie na zegar. O rany, już za dziesięć jedenasta! Widocznie przeniosła się w przeszłość na niemal pół godziny, tracąc kolejny cenny czas potrzebny na przygotowania do nocnej wyprawy z Bolkiem. Julia poderwała się nerwowo z krzesła, odstawiła naczynia do zlewozmywaka i wyszła z kuchni, gasząc światło. U wujka światło jeszcze się świeciło. Pewnie odłożył kołdrę na bok i teraz jak zawsze wyrównuje dłońmi prześcieradło, przed położeniem się do łóżka. Potem na pewno zmówi krótki pacierz, powie „Dobranoc, Alinko” do zdjęcia cioci stojącego na komodzie, zgasi światło i dopiero położy się spać. Nawet nie pomyśli, że jego Tosieńka być może nie spędzi tej nocy w domu.

Julia weszła cicho na górę i udała się prosto do łazienki. Wzięła szybki prysznic bez mycia włosów, bo nie miałaby potem czasu na doprowadzenie ich do porządku. Z grubsza wytarła się ręcznikiem, owinęła szlafrokiem i przeszła do swojego pokoju. Dokończyła wycieranie, ubrała świeżą bieliznę, krótkie skarpetki-stopki, czarne wygodne dżinsy i otrzymanego od Oli na imieniny bordowego t-shirta z obrazkiem anioła i napisem „Będę grzeczna”, gdzie litera „c” była trochę wydłużona i zakrzywiona jak wąż, więc spokojnie można było ją odczytać jako literę „s”. Bolek będzie miał powód do kolejnych żartów z wiadomym podtekstem, pomyślała uśmiechając się pod nosem. I o to chodziło.

Uporządkowała poprzedni komplet pachnących jeszcze igliwiem ciuchów, odkładając te nadające się do prania na stosik. Zaniosła odłożone ubrania do łazienki, otworzyła pokrywę pralki i bez nadmiernego upychania i ubijania upuszczała je po kolei do bębna, każdą rzecz uprzednio rozprostowując, sprawdzając z obu stron i przeglądając kieszenie, jeżeli tylko ciuch takowe posiadał. Mimo, że nie zamierzała teraz włączać pralki, sprawdziła, czy do zbiorniczków widocznych pod otwartą pokrywą jest już nasypany proszek do prania i wlany płyn do płukania, chociaż jak siebie zna, jutro tuż przed włączeniem prania pewnie i tak skontroluje wszystko jeszcze raz, tak jak pilot w samolocie kilkakrotnie sprawdza na głos checklistę przed startem.

Mając na względzie zapewnienie krytycznemu, męskiemu oku Bolka kolejnych pozytywnych doznań, wzięła się za szybki i delikatny makijaż. Nie bardzo wiadomo po co, skoro nadchodząca ciemna noc z pewnością nie da Bolesławowi możliwości oceny jakości wykonanej pracy nad maskowaniem niedoskonałości, wynikających z nieubłaganego dla skóry upływu czasu. Znając Bolka, to zapytany, jak mu się podoba jej kolor szminki albo cienia do powiek i tak zapewne będzie się zapierał, że on się na tym nie wyznaje, a nocą i tak wszystkie kocice są czarne. Ja ci dam kocice, już go w myślach ofuknęła Julia.

Na koniec tego dość krótkiego jak na kobietę w jej wieku pindrowania się, uporządkowała i upięła jeszcze włosy, odsłaniając sprytnie owal twarzy. Stojąc przed lustrem łazienki, pokręciła głową w prawo i w lewo oceniając liczbę lat, o które się odmłodziła. Stwierdziwszy, że właśnie cofnęła czas o co najmniej dekadę, złożyła usta w dziubek i cmoknęła do swojego odbicia, zastanawiając się, czy ten wszechobecny dzisiaj niewieści selfie-grymas glonojada mógłby być dla Bolka zachętą do flirtu, czy może jednak pomyśli, że na starość jej odbiło.

Wróciła do pokoju i rozejrzała się w poszukiwaniu komórki, ale przypomniała sobie, że po wysłaniu SMS-a włożyła ją z powrotem do plecaka, który zostawiła w korytarzu na dole. Mimo, że sama niemal na każdym kroku krytykowała Olę za widoczne u niej objawy uzależnienia od Internetu i mediów społecznościowych, to gdy telefon nie leżał w zasięgu jej wzroku, a właśnie go potrzebowała, zwykle denerwowała się i czuła trochę jak palacz, któremu skończyła się paczka papierosów. Świadomość, że jest się online, a kontakt ze światem jest zachowany, wpływa na większość dzisiejszych posiadaczy smartfonów uspokajająco. Zupełnie jakby każda minuta surfowania po Internecie, obserwowania wpisów i liczenia lajków była kolejną, kojącą dawką narkotyku. Takie czasy.

Julia włożyła jeszcze na siebie zdjętą z wieszaka w szafie, kupioną w sieciówce czarną dżinsową męską bluzę z jasnoszarymi bawełnianym rękawami i tego samego koloru kapturem. Potem zamknęła wszystkie drzwi szafy i popatrzyła ostatni raz na swoje całościowe odbicie w lustrze na środkowych drzwiach. Gdyby była Bolkiem, na pewno spodobałaby się sobie w tym luzackim, nocnym, choć nieco hiphopowym wydaniu. Zgasiła światło, zeszła na dół i wyjęła z plecaka smartfona, odczuwając wyraźną ulgę, kiedy mogła wreszcie chwycić go w rękę i choć na chwilę rzucić okiem na jego rozświetlony ekran.

Godzina 23:27. I co, Bolek? Wystarczyło półtorej godziny, ty zapiekły męski szowinisto. Jeszcze jakiś kwadrans i pewnie pojawi się dyniowa karoca Bolka. Julia przeniosła plecak na stół kuchenny i przejrzała szybko jego wnętrze. Postanowiła wzbogacić zawartość torby o kilka batonów trzymanych w lodówce. Ola wiecznie powtarzała, że słodyczy ani owoców nie należy trzymać w lodówce. Mówiła też, że cukier i tłuszcze idą w tyłek, ale tego Julia także nie słuchała, licząc na swoją jeszcze dobrą, choć ostatnio coraz bardziej zawodzącą w związku z nadchodzącą menopauzą, przemianę materii. A co tam. Jeden baton dziennie jeszcze nikogo nie zabił, a samopoczucie poprawiał doskonale. Z lodówki wyjęła jednak tylko dwa batony. Jeden będzie dla Bolka. I dla jego tyłka.

Miała jeszcze trochę czasu, więc przysiadła na krawędzi stołu i postanowiła wykręcić numer dyżurnego w dyspozytorni PSK. Wiedziała, że dzisiaj na zmianie siedzi dość młody strażak, Paweł. Nie miał biedak lekko, bo był jeszcze w fazie docierania. Koledzy często robili sobie z niego jaja i przedrzeźniali go, bo jak tylko się zdenerwował, dostawał lekkiego jąkania. Ale za to był bardzo bystry i oprócz wady wymowy, która ujawniała się tylko w dużym stresie, był bardzo dobry w tym, co robił. A naprawdę niewielu nadawało się do pracy na tym odpowiedzialnym stanowisku.

Na ekranie, jak zwykle wyświetlił się dyżurnemu numer dzwoniącego, więc od razu zapytał:

- Coś się stało, pani brygadier?

- Dobry wieczór, Paweł. Nic takiego, chciałam zapytać tylko, czy mieliście coś ciekawego dzisiaj? – zapytała z zainteresowaniem, zupełnie jak matka pyta dziecko o oceny po jego powrocie ze szkoły.

- Rano plama oleju jak zwykle na Kościuszki i jeszcze od kombajnu zapaliła się niewielka łąka w Bożejowicach. Po południu dwie stłuczki w mieście i całkiem groźna kolizja na A4. A przed chwilą mieliśmy jeszcze jedno dość nietypowe wezwanie.

- Czemu nietypowe? A dokąd? – zainteresowała się Julia. Podeszła z telefonem do uchylonego okna. Gdzieś w oddali ledwo słyszała syreny. Wiele syren. Pomyślała, że gdyby była dzisiaj na służbie, byłaby zapewne w tym miejscu, o które właśnie zapytała dyżurnego.

- Na 1 Maja. Strzelanina. Wyobraża pani sobie? Podobno było włamanie do garażu i zdaje się, że właściciel nakrył bandytów na gorącym uczynku. Ci musieli być uzbrojeni, bo bez skrupułów strzelili do faceta. Gościu niezłą furę w garażu musiał trzymać, skoro posunęli się aż do morderstwa. Chłopaki mówili, że podobno bandyci podjechali swoim autem i wygląda na to, że musieli uciec ukradzioną bryką, bo garaż był pusty, a przed garażem zostawili starego mercedesa. – odpowiedział dyżurny, jakby streszczał fabułę obejrzanego w kinie sensacyjnego filmu.

- A gdzie dokładnie na 1 Maja? – Julia podniosła głos i nagle jej w głowie zapaliła się ogromna czerwona lampa ostrzegawcza. Ścisnęło ją w gardle, więc mimowolnie przełknęła ślinę. Z dudniącym sercem i telefonem przy uchu wróciła od okna do kuchennego stołu.

- Na zapleczu kamienic. Wie pani, tam z tyłu muzeum. W sumie to nie wiem, po co nas wzywali do zabezpieczenia, bo zdaje się, że tam to raczej karawan był potrzebny. Ale erkę też wezwali, więc może facet jeszcze dycha. Szkoda człowieka. To straszne, że mamy tu uzbrojonych bandytów, którzy są gotowi zabijać dla kasy czy dla luksusowego auta. Pani brygadier, będzie pani jutro? – dyżurny nie uzyskał odpowiedzi, więc zapytał ponownie. - Pani brygadier, jest tam pani jeszcze? Halo? Pani Nino?!

Julia nie usłyszała ostatnich pytań, bo jeszcze kiedy dyżurny narzekał na rosnącą w Bolesławcu przestępczość, nacisnęła czerwoną słuchawkę i rozłączyła się. Natychmiast wybrała numer do Bolka. Przygryzając dolną wargę słuchała sygnału wywołania. Biiip, biiip, biiip… Nikt nie odbierał. Po czwartym sygnale uruchomiła się skrzynka z żartobliwym monologiem właściciela numeru: „Jeżeli nie odebrałem, zostaw wiadomość, a być może oddzwonię później. A jeżeli nie oddzwonię, to znaczy że nie żyję. Ha, ha, ha.” – zaśmiał się złowieszczo głos Bolka w telefonie. Widocznie według niego miało to być bardzo dowcipne.

Julia nie zaśmiała się, ale za to zbladła. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Poczuła, że mało nie zemdlała, co jej się już dawno nie zdarzyło. Przytrzymała się jednak jednego z krzeseł przy stole, a po krótkiej chwili i kilku głębokich oddechach, kiedy do mózgu dotarła już większa ilość tlenu, udało się jej już w miarę opanować. Zdołała pokonać strach i panikę, skupiając się na celu, tak jak setki razy dotąd podczas różnych akcji, kiedy niejednokrotnie w ekstremalnych warunkach musiała walczyć o życie ofiar wypadków. Często nawet kilku naraz.

Odzyskała trzeźwe myślenie i chwyciwszy plecak, już pewnym krokiem ruszyła prosto do korytarza. Słysząc jeszcze w uszach przerażające słowa i śmiech Bolka, grzebała nerwowo w kieszeniach bluzy Oli, wiszącej w korytarzu. Jezu, gdzie ona je chowa? Trzęsącą się ręką wyjęła w końcu z jednej z kieszeni kluczyki do volkswagena córki, stojącego obecnie w zamkniętym, wolnostojącym garażu przy domu wujka. Dobrze, że brama jest otwarta, pomyślała. Zawsze to kilka sekund szybciej.

Miała nadzieję, że pamiętała jeszcze, jak się prowadzi. Cały czas łudziła się, że może to jednak Bolek strzelał, a nie do niego strzelano.

Julia rzuciła plecak na miejsce pasażera i wsiadła do auta, kupionego dla Oli w autokomisie ponad rok temu z okazji jej 25 urodzin. Sprzedawca zapewniał kilkakrotnie, że Niemiec płakał jak sprzedawał, chociaż z papierów wynikało, że auto miało w Polsce już dwóch właścicieli. Kilkunastoletnie polo w kolorze wściekle żółtym nie kosztowało wiele, ale było sprawne i dość zadbane, więc nie wymagało wielkich nakładów finansowych. Ola korzystała z niego na ostatnim roku studiów, chociaż jako młody kierowca wolała poruszać się we Wrocławiu głównie tramwajami i autobusami. Była jednak do swojego auta bardzo przywiązana, jak kiedyś do Kajetana, jednej ze swoich pluszowych, kolorowych zabawek, zabieranego ze sobą wszędzie tam, gdzie Ola potrzebowała amuletu przynoszącego szczęście.

Ola szanowała i dbała o autko, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Na razie używała go dojeżdżając do swojej pierwszej pracy, jako wózek na zakupy i w razie potrzeby do załatwienia jakiejś ważniejszej sprawy, jak na przykład dostarczenia wujka Zygmunta do przychodni. Nie miała okazji jeszcze jeździć swoim kanarkiem na dalsze trasy, chociaż zarzekała się, że jak już się lepiej poczuje za kierownicą, to pierwszym krajem, które odwiedzi będą jej ukochane Włochy. A dokładniej mówiąc prowincja Foggia. Jeszcze dokładniej – położone niemal na czubku ostrogi włoskiego buta cudne, niewielkie miasteczko Peschici. Miasteczko, które każdy łatwo sobie wyobrazi, kiedy tylko zamknie oczy i usłyszy „włoskie miasteczko z białymi kamieniczkami nad brzegiem Adriatyku”. Biały klif, maleńka, zabytkowa starówka z ciasnymi uliczkami i krzywym brukiem, smak chrupiącej focaccii skropionej prawdziwą włoską oliwą w jednej z kilkunastu maleńkich, trudnych czasem do znalezienia restauracyjek. Ola była tam aż kilkanaście razy rok po roku, zabierana przez swoich dziadków, zanim przeniosła się ze swoją mamą na stałe z Głogowa do Bolesławca. Julia nie była tam ani razu, chociaż zaproszenia miała na każdy z tych wyjazdów. Ale kto wie? Może wreszcie pojadą razem na ten kamping, o którym Ola tyle razy opowiadała, a na którym już pewnie traktują Olę jak swoją dobrą znajomą.

Julia wsunęła do stacyjki kluczyk, do którego przyczepiony był puszysty pomponik, dyndający podczas jazdy. Uruchomiła silnik i wyjechała z garażu. Darowała sobie zamknięcie za sobą dwuskrzydłowych, ręcznie otwieranych drzwi garażowych, gdyż w zasadzie oprócz auta w garażu tym nic cennego, poza własnoręcznie skonstruowaną przez wujka Zygmunta kosiarką do trawy i kilku starych narzędzi ogrodowych, nigdy się nie znajdowało. Nie chciała też tracić cennego czasu na ich zamykanie.

Wyjechała przez bramę, skręciła w prawo, a za chwilę w lewo w ulicę Staszica. Przyspieszyła, gdyż trasa do centrum była o tej porze już pusta. Nie zauważyła także żadnych przechodniów, zupełnie jakby miasto zamarło. Oświetlone żółtym światłem sodowych żarówek budynki, płoty i nieruchome drzewa wydawały się Julii wyjątkowo nierzeczywiste i upiorne, jak w jakiejś apokaliptycznej wizji końca świata. W takiej scenerii łatwo można było sobie wyobrazić, że za chwilę między budynkami pojawią się pochodzące z kosmosu trójnożne, kroczące maszyny, mające na celu eksterminację gatunku ludzkiego za pomocą „snopów gorąca”, jak w „Wojnie światów” Wellsa.

Sygnalizacje świetlne na mijanych skrzyżowaniach były już wyłączone o tej porze. Pulsujące na pomarańczowo światła zamiast sterować nocnym ruchem, ostrzegały tylko o niebezpiecznym miejscu przecięcia dwóch dróg, ale dzisiaj wydawały się także informować świat o jeszcze innym zagrożeniu. Julia poczuła nagły ścisk w żołądku, kiedy uzmysłowiła sobie, że jeżeli to Bolek padł ofiarą strzelaniny, to jego serce pewnie pulsuje teraz dokładnie jak te mrugające żarówki, dopóki ktoś nie sięgnie do wyłącznika i go nie naciśnie. Poprosiła w myślach Boga, aby tego guzika na razie nie dotykał i nie zdmuchiwał jeszcze Bolkowej świeczki.

Julia nie prowadziła ani zbyt pewnie, ani zbyt szybko, gdyż nie miała wystarczająco długiego doświadczenia w prowadzeniu pojazdów. Zbliżała się jednak nieubłaganie do celu, nie mając pojęcia co tam zastanie. Do jej głowy wciąż próbowały przebijać się jakieś niepokojące obrazy, które zdecydowanie próbowała odganiać. Nie mogła poddać się tym pesymistycznym wizjom wyświetlającym się jak przeglądane w albumie zdjęcia z miejsc dramatycznych wydarzeń i tragicznych wypadków. Życie i praca zawodowa nauczyły ją, że przysłowiowa nadzieja umiera ostatnia. Wielokrotnie dzięki temu uratowała niejedno życie, kiedy wszystkim innym dokoła dalsza reanimacja wydawała się bezsensowna.

Znienacka dopadły ją potworne wyrzuty sumienia, bo jeżeli coś złego stało się Bolkowi, to przecież była to tylko i wyłącznie jej wina. Kto bowiem, jak nie ona namawiał go kilka dni temu do wygrzebania z ziemi tej cholernej skrzynki, zupełnie zapominając w jakich okolicznościach została tam zakopana? A wreszcie kto, jak nie ona dwadzieścia kilka lat temu, nie wiadomo na co licząc, namówił Bolka do zabrania tejże skrzynki z wojskowej ciężarówki, przez co narazili się na całą tą tragedię, po której jedynie Bolkowi mogła zawdzięczać to, że przeżyła oraz to, że mogła po tylu latach ponownie spotkać go na swojej drodze. Wychodziło na to, że była dla niego jakąś femme fatale. Oby jednak nie.

Minęła targowisko na Wesołej, komendę PSP, stację Lotosu i skręciła w lewo w ulicę Kubika na ostatnim mijanym skrzyżowaniu z migającą na pomarańczowo sygnalizacją. Oznaczało to, że już dosłownie za kilkadziesiąt sekund przekona się, czy odnowiony związek z Bolesławem będzie miał szansę rozwinąć się, czy może zostanie zakończony tym razem na zawsze. Przejeżdżając koło Polmozbytu zauważyła mrugającą niebieską poświatę za murem miejskim, tam gdzie znajdowało się podwórko z garażem Bolka. Spodziewała się policyjnych blokad, więc zanim jeszcze dojechała na miejsce, sięgnęła na wszelki wypadek do zamkniętej na zatrzask kieszeni plecaka, aby wyjąć trzymaną tam legitymację strażaka.

Kiedy skręciła w ulicę Kutuzowa zobaczyła blokujący prawy pas drogi przy muzeum radiowóz na światłach i stojącego przy nim funkcjonariusza. Zatrzymała samochód i pokazała zbliżającemu się policjantowi legitymację, informując go niezgodnie z prawdą, że została wezwana przez dyspozytora. Policjant poprosił, aby nie wjeżdżała jednak na ulicę 1 Maja, tylko zaparkowała na parkingu pod cukiernią, albo wzdłuż ulicy Chopina. Przejechała powoli koło funkcjonariusza i omijając radiowóz, wjechała w prawo w ulicę Chopina, gdzie zaparkowała po lewej stronie, bo tak jej było łatwiej i wygodniej.

Wysiadła z volkswagena i nie zamykając go biegiem ruszyła w stronę Placu Zamkowego. Zwróciła uwagę, że drugi z policjantów, przyświecając sobie latarką obchodził właśnie dokoła jakieś ciemne kombi, stojące jako jedyne na parkingu przed cukiernią Malinka. Z daleka zauważyła stojący za skrzyżowaniem i za wjazdem na podwórko tył jednego z wozów PSP, zdaje się że scanię, także na kogutach. Dwóch kolegów z komendy stało w hełmach pod apteką. Zbliżyła się do nich szybkim krokiem, zapominając w nerwach o przywitaniu.

- O, pani Nina! – młodsi koledzy zawsze zwracali się do niej per pani i to w dodatku per pani Nina, używając zdrobnienia od jej pierwszego imienia, ale jej nigdy nie chciało się z tym walczyć, ani użerać. – Wezwali panią? Całkiem niepotrzebnie. Erka już dawno tam zajechała. Być może już nawet zapinają worek. – odpowiedział starszy z nich, Kamil. Gdyby było jaśniej, zauważyłby, że Julia zbladła jak papier.

- Nie wzywali, ale przyjechałam sprawdzić, czy to nie aby mój znajomy, który tutaj mieszka. Daj mi może jakąś kamizelkę, Kamil. Na wszelki wypadek, żeby nikt się mnie nie czepiał. – poprosiła kolegę Julia - Muszę tam szybko zajrzeć i się upewnić.

- Nie ma sprawy, pani Nino – odrzekł strażak, lecz zamiast wracać do wozu, zdjął i po prostu pożyczył Julii swoją bluzę z napisem STRAŻ. Sam został w koszulce z krótkim rękawem.

- Zaraz oddam. – obiecała Julia. Na nogach jak z waty przeszła koło schodków prowadzących do apteki i pozdrawiając kolejnego funkcjonariusza skierowała się prosto na podwórko. Teraz nikt nie powinien jej o nic pytać, ani zaczepiać. Członkowie wzywanych na miejsce służb starali się nigdy sobie nie przeszkadzać w wykonywaniu czynności, lecz zawsze współpracować, bo jedni drugich często bardzo potrzebowali.

Mijając róg kamienicy rozeznała się w sytuacji. Zobaczyła dwa radiowozy i karetkę blisko otwartego garażu Bolka. Tuż przed podniesioną bramą garażową stał bolkowy mercedes. Drzwi, którymi tak masakrycznie głośno trzaskał Bolek, były otwarte, jakby dopiero co wysiadł. Tak bardzo chciała go teraz zobaczyć i usłyszeć jego głos. Łudziła się więc, że może jednak zaraz wyjdzie z garażu i rzuci jakimś świńskim komentarzem na temat jej dwuznacznego napisu na koszulce. Sądząc jednak po tym, czego dowiedziała się chwilę wcześniej od dyspozytora, nie mogła na to raczej liczyć.

Szła dalej, kątem oka widząc jak następny z policjantów rozmawia z kimś przez uchylone drzwi do klatki schodowej pierwszej z kamienic. W wielu oknach paliło się światło. Ludzie mieli wreszcie swoją podwórkową sensację, pomyślała i w tym momencie zobaczyła, jak z garażu wychodzą dwaj ratownicy medyczni i dwaj policjanci, pchając z dużą prędkością po kostce brukowej nosze jezdne z leżącym na nich nieprzytomnym Bolesławem. Opatrunki, które przytrzymywał jeden z ratowników na jego brzuchu, były przesączone krwią.

Julii nagle zakręciło się w głowie i odpłynęła w ciemność. Osuwając się na ziemię przemknęło jej tylko przez myśl, że może mimo wszystko to jednak jest koszmarny sen i że za chwilę nastanie ranek, a ona ziewając i przeciągając się, obudzi się w swoim łóżku.


Zatem Bolek żyje! Ma szansę wyzdrowieć, chociaż sytuacja wygląda okropnie. Co jednak z tajemniczym włamywaczem? Czy już spostrzegł swoją pomyłkę? Co będzie, kiedy będzie chciał wrócić po swoje, a Bolek wciąż będzie w szpitalu? Czy Julia weźmie na swoje barki cały ciężar misji? Dajcie koniecznie znać w komentarzu jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Kolejny odcinek już w sobotę o 15.30!

Tajemnica szmaragdu - odcinek szesnasty

~Zielonkawobłękitna Pęcherznica niezalogowany
24 października 2020r. o 8:49
--------------------------
Dyżurny, który przyjął od starszego, zdenerwowanego pana z ulicy 1 Maja niecodzienne i jednocześnie bardzo niepokojące zgłoszenie, spojrzał na ekran komputera. Przeanalizował aktualne położenie wszystkich radiowozów, a następnie szybko podjął decyzję o powiadomieniu i wysłaniu na miejsce zagrożenia trzech z pięciu pracujących obecnie w terenie patroli. Dwa radiowozy znajdowały się poza granicami miasta, więc na razie otrzymają polecenie powrotu do miasta i zabezpieczenia najbliższych skrzyżowań. Dyżurny stwierdził, że dotarcie na miejsce najbliższemu z trzech patrolujących miasto radiowozów może zająć około dwie minuty, a najdalszemu nie więcej niż pięć minut. Ulice miasta po dwudziestej trzeciej były niemal puste.

Relacja o zdarzeniu przekazana przez starszego pana była rzeczowa i jednocześnie na tyle szczegółowa, że zaraz po poinformowaniu patroli dyżurny, wiedziony złym przeczuciem, nie czekając na przyjazd pierwszego radiowozu na miejsce i potwierdzenie informacji wynikających ze zgłoszenia, na specjalnym, zarezerwowanym dla służb ratunkowych kanale powiadomił swoich odpowiedników w Straży Pożarnej i SOR bolesławieckiego szpitala o możliwym zagrożeniu i poprosił o wysłanie po jednym zespole służb. Wiedział, że jeżeli doszło do strzelaniny, każda minuta ma kolosalne znaczenie, a czas otrzymania fachowej pomocy decyduje o realnych szansach na przeżycie ewentualnych ofiar postrzału.

Funkcjonariusz wprowadził też odpowiednie dane do systemu komputerowego, aby wszyscy mieli dostęp do szczegółów zgłoszenia. Jego przełożony miał dyżur telefoniczny, więc wybrał jego numer. Po krótkiej dyskusji wspólnie postanowili nie wzywać dalszego wsparcia, dopóki któryś z patroli nie potwierdzi zagrożenia terrorystycznego. Dyżurny powiększył mapę, przeanalizował na głos układ ulic w rejonie wezwania, a następnie ustalił z przełożonym gdzie skierować patrole. Następnie przez policyjne radio do wszystkich jednostek podał wytyczne odnośnie zabezpieczenia miejsca zdarzenia i najbliższej okolicy do czasu, kiedy potencjalne zagrożenie zostanie uznane za zneutralizowane. Polecił też blokadę ruchu dla ułatwienia dojazdu i wyjazdu służbom.

Po powiadomieniu służb i wdrożeniu odpowiednich procedur, dyżurny będąc w stałym kontakcie z przełożonym, siedział przy radiu i komputerze i oczekiwał na nadchodzące komunikaty od patroli. Jeżeli tylko informacja o użyciu broni zostanie potwierdzona, natychmiast konieczne będzie wezwania technika kryminalnego i kolegów z dochodzeniówki, a jeśli na miejscu odnalezione zostaną jakieś ofiary, obowiązkowo także prokuratora. Dla wszystkich zapowiadała się długa i pracowita noc.
*
Policjanci z wszystkich czynnych patroli otrzymali informację, że w garażu prawdopodobnie doszło do wybuchów lub jakieś strzelaniny, a bandyta lub bandyci nadal mogą przebywać w środku. Nie wiedzieli, czy zastaną kogokolwiek we wskazanej lokalizacji, a informacje z centrali też nie były do końca precyzyjne. Widocznie ewentualni świadkowie tak naprawdę niewiele widzieli. Sekundy temu usłyszeli od dyżurnego komunikat:

„Możliwe 148 z użyciem broni palnej w jednym z garaży na zapleczu kamienic 1 Maja. Zjazd na podwórko między apteką a muzeum. Wjeżdżacie przy zachowaniu szczególnych środków ostrożności. Bez kozaczenia, bo możecie zastać na miejscu kogoś uzbrojonego i niebezpiecznego. Pierwszy na miejscu melduje, czy zagrożenie można potwierdzić. Wchodzicie do garażu tylko jeżeli będziecie mieć pewność, że nikomu nic nie zagraża”.

Dowódcy skierowanych na miejsce radiowozów bezzwłocznie włączyli koguty i syreny. Jadąc z dużymi prędkościami kierowali się najkrótszą drogą w rejon zagrożenia. Po drodze otrzymywali kolejne, dodatkowe informacje od dyżurnego, które miały pomóc w jak najsprawniejszym przeprowadzeniu rozpoznania i interwencji:

„Na podwórko niech wjadą dwa pierwsze wozy, bo to zamknięty teren z jednym wjazdem, a musi być miejsce dla karetki i ewentualnie dla strażaków. Następni ustawią się na razie w rejonie 1 Maja – Karpecka – Plac Zamkowy i przed muzeum na Kutuzowa. Zatrzymywać i trzepać wszystkie podejrzane samochody i pieszych. W razie potrzeby użycia broni priorytet to bezpieczeństwo cywilów i wasze. Jest ciemno, więc lepiej, żeby nie było pomyłek. Zabezpieczyć podwórko, aby nikt nie kręcił się aż do przybycia dochodzeniówki. Gdyby w oknach było za dużo widzów, może na wszelki wypadek poproście, żeby ludzie odsunęli się od okien. Informować krótko, jak rozwija się sytuacja. Uruchomiłem na miejsce erkę i strażaków. Mogą dojechać praktycznie tuż po was”.

Niecałe półtorej minuty później pierwszy, najbliższy z radiowozów marki kia, na bombach i z dużą prędkością nadjechał ulicą Komuny Paryskiej. Niemal nie zwalniając przejechał skrzyżowanie, minął parking przy cukierni i z piskiem opon skręcił w ulicę 1 Maja, zahaczając o chodnik. Podskakując na krawężniku, zjechał na podwórko, za rogiem kamienicy skręcił w prawo i po chwili ostro zahamował, niemal uderzając w otwarte drzwi mercedesa. Kierowca wyłączył silnik i syrenę, ale zostawił włączone reflektory, i mrugające niebieskie światła.

Z radiowozu wysiadło dwóch policjantów w kamizelkach taktycznych. Pozostawiwszy drzwi otwarte, wyszarpnęli z kabur i odbezpieczyli służbowe pistolety. Przykucnięci za drzwiami z obu stron samochodu, obserwowali wejście do garażu. Ze swoich pozycji nie mogli zobaczyć, czy ktoś jest w środku, bo nie stali naprzeciwko wejścia. Po otrzymanym od dyżurnego zgłoszeniu o potencjalnym napadzie z bronią spodziewali się, że w każdej chwili może stamtąd wybiec uzbrojony bandyta, więc byli przygotowani na stosowną i natychmiastową reakcję. W razie wymiany ognia drzwi radiowozu mogły im na razie posłużyć jako chwilowa osłona przed nadlatującymi pociskami.

W garażu było ciemno, mimo włączonych świateł reflektorów, które odbijały się głównie od stojącego przed nimi mercedesa, pozostawiając dalszą część podwórka nieoświetloną. Chcąc wejść lub zajrzeć do pomieszczenia musieli więc wyjąć i zaświecić latarki. Trzymali je równolegle do wycelowanych w stronę otwartej bramy luf pistoletów. Przez kilka sekund nic się nie działo. Na podwórku panowała cisza, nie licząc słyszanych z dala syren kolejnych nadjeżdżających pojazdów. Całe podwórko nieco upiornie pulsowało na niebiesko. Wiedzieli, że niedługo pojawią się kolejne patrole, które zgodnie z wytycznymi zablokują kilka skrzyżowań w najbliższej okolicy, a funkcjonariusze nie pozwolą żadnemu pojazdowi opuścić otoczonego terenu bez dokładnej kontroli. Będą też zatrzymywać do sprawdzenia i wylegitymowania wszystkich pieszych, podejrzanych i tych całkiem normalnych, podchmielonych jak i trzeźwych, wracających o tej porze do domów czy po prostu wałęsających się bez celu. Być może wśród nich uda się wytypować sprawcę, jeżeli zdążył uciec i będzie próbował się oddalać z miejsca przestępstwa na pieszo lub jakimkolwiek pojazdem.

- Rzuć broń, podnieś ręce za głowę i powoli wychodź! – krzyknął głośno kierowca radiowozu, ze względu na starszy wiek i wyższy stopień będący jednocześnie dowódcą patrolu. Wiedział, że wszystko od momentu wyruszenia na interwencję jest rejestrowane przez kamery przyczepione do ich mundurów, więc muszą postępować według regulaminu do momentu zatrzymania albo unieszkodliwienia przestępcy.

Nie czekając na przyjazd następnego patrolu, po kolejnych kilku sekundach ciszy policjanci ruchami rąk i palców pokazali sobie znaki, kiwnęli głowami i rozdzielili się. Dowódca, z lufą pistoletu i strumieniem światła latarki skierowanymi przed siebie, podchodził powoli do garażu z lewej strony, nie zaglądając jeszcze do środka. Drugi funkcjonariusz pochylając się, z przygotowanym także do strzału pistoletem pochylony powoli zaczął obchodzić stojącego przed garażem mercedesa, aby zająć pozycję, z której miałby lepszy wgląd do środka. Chowając się za bagażnikiem, uniósł głowę ponad dolną krawędź szyb samochodu i popatrzył przez dwie szyby naraz, tylną i przednią, do wnętrza garażu. Nie zauważył nikogo, więc krzyknął do kolegi:

- Pusto, nikogo nie widać! Sprawdź w środku, Grzesiek, a ja rozejrzę się po podwórku. – wyprostował się i z włączoną latarką i nadal gotową do użycia bronią rozpoczął przeszukiwanie wszystkich zakamarków rozległego podwórka, nie zapominając o zaglądaniu także na dachy garaży i komórek, w razie gdyby gdzieś tam ukrył się ktoś niebezpieczny i uzbrojony. Wszystkie komórki, garaże i ich dachy okazały się puste lub miały pozamykane drzwi.

Dowódca patrolu Grzegorz był niemal pewny, że bandyta lub bandyci zdążyli się ulotnić, a w garażu nie czekają go żadne niespodzianki. Zanim jednak wszedł do wnętrza, na wszelki wypadek najpierw wychylił się tylko zza krawędzi ściany i oświetlił latarką wnętrze, rozpoczynając od górnej części pomieszczenia. Omiótł strumieniem światła od lewej do prawej stół zajmujący całą przeciwległą ścianę, a następnie wiszące nad nim przeróżne narzędzia i pojemniczki, starannie powieszone na specjalnej tablicy z uchwytami. Na stole przy prawej ścianie zobaczył metalową szafkę z wyrwanymi z zawiasów drzwiczkami. Potem oświetlił z powrotem lewą stronę i obniżył strumień światła. W głębi pod blatem stołu zauważył otwarty, pusty sejf. Następnie skierował snop światła na prawą stronę pomieszczenia. To, co zobaczył, trochę go przeraziło. Na ścianie zobaczył duży rozbryzg krwi i kilka poziomo rozmieszczonych śladów po uderzeniach kul, a pod ścianą, na zaplamionej olejem podłodze, leżało skulone, nieruchome ciało, odwrócone plecami do środka garażu.

- O cholera! Ktoś tu leży! – próbował krzyknąć do partnera. Zrobił to jednak zdecydowanie zbyt cicho, ponieważ głos mu uwiązł w gardle, więc kolega go nie dosłyszał. Nieczęsto zdarza się policjantom w Bolesławcu oglądać miejsca krwawych strzelanin. – Kurde, ale jatka. – dodał sam do siebie, kiedy zrozumiał, że ciemna plama na podłodze, to jednak nie plama oleju. – Jarek! Biegiem! – teraz już bardzo głośno zawołał do kolegi, jeszcze nieco zdenerwowany, ale już coraz bardziej skupiony.

Schował broń do kabury i szybko podszedł do leżącego, odwróconego twarzą do ściany mężczyzny. Klęknął przy nim licząc, pociągnął delikatnie za ramię, aż ten obrócił się na plecy. Mężczyzna był nieprzytomny. Odsłoniła się ciemna, kleista plama krwi, na której ofiara musiała widocznie już kilka minut leżeć. Policjant przyłożył dwa palce do miejsca na szyi, w którym pod skórą powinna znajdować się tętnica. Ledwie wyczuł delikatne pulsowanie i krzyknął, ale tym razem nawet głośniej niż przed chwilą:

– Gość jeszcze zipie! Dawaj tu migiem i melduj! Może nie jest jeszcze za późno!

Przyświecając sobie latarką usiłował tymczasem zlokalizować dokładne miejsce postrzału, aby sprawdzić, czy możliwe będzie uciśnięcie rany do czasu przybycia erki. Wyraźny, choć nieduży otwór w koszuli, wokół którego materiał nasączył się krwią, znajdował się u leżącego powyżej bioder po lewej stronie brzucha. Zdecydowanie za dużo tej krwi. Chyba tylko cud sprawi, że facet to przeżyje, pomyślał policjant Grzegorz. Wcisnął latarkę w specjalną kieszeń na kamizelce umożliwiającą utrzymywanie jej w pozycji poziomej, dzięki czemu można było mieć wolne obie ręce. Sięgnął do innej kieszeni kamizelki, wyjął z niej rękawiczki jednorazowe i założył jedna po drugiej.

Młodszy funkcjonariusz o imieniu Jarek usłyszał dramatyczne zawołanie dowódcy, przerwał rozpoznanie terenu i sprintem wystartował z powrotem do garażu. Wbiegł do środka i w świetle swojej latarki zobaczył starszego kolegę klęczącego i przyglądającego się ciału leżącemu na wznak. To był dla niego pierwszy przypadek, kiedy miał do czynienia z ofiarą strzelaniny. Co innego oglądać efekty specjalne w filmie sensacyjnym, a co innego zobaczyć na własne oczy, jak ktoś się wykrwawia i być może za chwilę wyzionie ducha. Poczuł w sobie bezsilność i strach o wynik walki, jaką w tej chwili na jego oczach śmierć toczyła z życiem o leżącego na podłodze biedaka. Zabezpieczył i schował pistolet. Z walącym sercem, które pompowało wyostrzającą zmysły adrenalinę, przycisnął włącznik mikrofonu radia zawieszonego po lewej stronie kamizelki, na wysokości ramienia i zameldował do dyżurnego w centrali, co zastali na miejscu:

- Na miejscu ranny mężczyzna. Czterdzieści do pięćdziesięciu lat. Postrzał w brzuch. Możliwe, że na wylot. Duża utrata krwi. Obecnie nieprzytomny. Puls ledwo wyczuwalny. Oprócz niego żadnych innych osób. Jedzie już ta erka?! Niech leci piorunem, bo nam tu koleś odpływa! – i dodał już do klęczącego przy ofierze kolegi – Przy takim postrzale niewiele możemy zrobić. Trzeba uciskać ranę, żeby zmniejszyć utratę krwi, zanim przyjadą ratownicy. Tylko nie za mocno, bo może mieć jakieś obrażenia wewnętrzne.

Dowódca przeszedł na drugą stronę leżącego i ukląkł, uważając na plamę krwi. Zaczął uciskać obiema rękami miejsce, w którym pocisk przebił ofierze ubranie. Jego kolega świecąc latarką rozejrzał się po garażu i zauważył przy drzwiach włącznik światła. Podszedł tam szybko, zapalił cztery mocne lampy zawieszone na ścianach garażu, po czym zgasił i schował latarkę. Dowódca, cały czas uciskając ranę, rozejrzał się po oświetlonym już pomieszczeniu.

– Tam po lewej, widzisz apteczkę? Sprawdź, czy znajdziesz opatrunki do tamowania krwi. Jak nie, to leć do wozu po naszą.

W tym momencie usłyszeli, jak na podwórko wyjąc wjechał następny radiowóz. Druga kia zgodnie z dyspozycją od dyżurnego zaparkowała tuż przy murze miejskim, żeby nie blokować wjazdu karetki. Po zatrzymaniu z auta wysiadło dwóch kolejnych policjantów i natychmiast skierowali się w stronę otwartego i garażu, w którym paliło się światło. Będąc w środku szybko zorientowali się w sytuacji. Wymieniając między sobą jedynie kilka słów rozdzielili zadania. Wszyscy znali się bardzo dobrze.

Jeden z nowoprzybyłych funkcjonariuszy pobiegł zabezpieczyć zjazd na teren podwórka, aby umożliwić szybki przejazd karetki, która szczęśliwie już za kilkanaście sekund nadjechała. Policjant pomachał do kierowcy erki ręką, aby wjechał niżej na podwórko. Ambulans powoli minął policjanta i po chwili zatrzymał się tuż obok pierwszego z radiowozów.

Drugi policjant z nowoprzybyłego patrolu miał za zadanie zabezpieczać podwórko. Zanim jeszcze nadjechała karetka, wyszedł z garażu i obszedł starego mercedesa. Poza tym, że samochód miał otwarte drzwi, nie wydał się funkcjonariuszowi w żaden sposób podejrzany. Zakładając, że w garażu leżał jego właściciel, nawet otwarte drzwi samochodu nie wskazywały, aby zachodziła konieczność dokonania pilnego przeszukania pojazdu. Mundurowy stanął za samochodem, sięgnął po krótkofalówkę i zameldował do centrali:

- Przed garażem mamy mercedesa o numerach DBL LE25. Trzeba sprawdzić, do kogo należy. To najprawdopodobniej będzie właśnie ofiara. – funkcjonariusz przeszedł na lewą stronę auta i zajrzał przez otwarte drzwi do środka. Ponownie włączył przycisk nadajnika. – Kluczyki są w stacyjce. Facet pewnie przyjechał, natknął się na intruza i zdenerwowany szybko wysiadł. Może myślał, że złapie włamywacza, ale na jego nieszczęście ten był uzbrojony. W garażu widzę też założony system alarmowy. Ciekawe, dlaczego nie zadziałał?

- Zrozumiałem. Niczego na razie nie ruszaj, żeby nie zatrzeć ewentualnych śladów. Nie dopuszczaj też nikogo postronnego. Zostaw tak jak jest do czasu przyjazdu dochodzeniówki, technika i prokuratora. – wytyczne od dyżurnego były proste i konkretne.

- Jasne. Porozglądam się trochę i będę zabezpieczał miejsce. – odpowiedział policjant. W chwili, kiedy wjeżdżająca karetka zatrzymała się i wyskoczył z niej pierwszy z ratowników, zauważył otwierające się drzwi skrajnej kamienicy po prawej stronie. Szybko ruszył w ich kierunku, aby zgodnie z poleceniem upewnić się, że nie zaczną tutaj zbierać się jacyś przeszkadzający służbom gapie. W uchylonych drzwiach pojawiła się najpierw głowa, a następnie wysunął się z nich cały starszy pan. Pozostałe wyjścia z innych kamienic były zamknięte, ale w kilku mieszkaniach zapaliły się światła i przy oknach zaczęli już gromadzić się ich lokatorzy. Funkcjonariusz gestem nakazał starszemu panu na razie pozostać za drzwiami i podszedł do niego, aby zadać mu kilka podstawowych pytań dla zebrania najważniejszych informacji, które mogłyby pomóc potem kolegom z wydziału dochodzeniowo-śledczego na początek w identyfikacji postrzelonej ofiary napadu i ustaleniu dokąd mogli udać się sprawcy.
*
Słysząc sygnał karetki funkcjonariusz Jarek porzucił przeglądanie niewielkiej, choć dobrze wyposażonej domowej apteczki i wyszedł z garażu, aby przekazać ratownikom, gdzie znajduje się ofiara. Lekarz zespołu jako pierwszy w pośpiechu wysiadł z ambulansu, kończąc zakładanie rękawiczek. Przywitał się z funkcjonariuszem jedynie krótkim pytaniem „Gdzie?”, po czym ruszył za nim w kierunku wejścia do garażu.

Drugi z ratowników wygramolił się z pojazdu oznaczonego literą „S” z kilkusekundowym opóźnieniem i ze sporych rozmiarów torbą, która zawierała wszystko, co potrzebne do zaopatrywania ran i wykonania podstawowych czynności podtrzymujących życie na miejscu wypadku. Gdyby przed przyjazdem na miejsce otrzymali jasną informację, że poszkodowany się zatrzymał, wziąłby również przenośny defibrylator, ale na razie urządzenie pozostało na swoim miejscu. Prawie biegiem podążył śladem lekarza.

Ratownik-kierowca również wysiadł z karetki, obszedł pojazd i otworzył najpierw suwane boczne drzwi, a potem także tylne. Zapalił lampy zewnętrzne, żeby wracający z pacjentem na noszach koledzy mieli oświetloną drogę. Ambulans był bardzo nowoczesny i świetnie wyposażony. Kierowca podszedł do noszy, odbezpieczył je, pociagnął za uchwyt i wysunął praktycznie na całą ich długość. Wcisnął znajdujący się z boku uchwytu przycisk, a wtedy pod spodem dzięki elektrycznym silnikom i hydraulicznym siłownikom rozłożyły się podpory wyposażone w koła. Ratownik uwolnił nosze z prowadnic i popchnął je w stronę garażu.

W garażu przybyły lekarz oceniwszy trudną, ale jak zdążył się zorientować, jeszcze nie beznadziejną sytuację, kucnął obok funkcjonariusza uciskającego ranę postrzałową poszkodowanego. Obejrzał ciało, sprawdzając czy ofiara nie ma innych ran i przystąpił do badania czynności życiowych nieprzytomnego mężczyzny. Po chwili drugi z przybyłych ratowników ukląkł tuż obok, położył na posadzce torbę, otworzył ją i również ubrał rękawiczki.

- Rafał, zrób wkłucie, a potem załóż pulsoksymetr. – zwrócił się do niego lekarz. Ratownik Rafał zajął się założeniem wenflonu na prawym przedramieniu nieprzytomnego mężczyzny. Natychmiast zauważył na nadgarstku mały tatuaż. Przyjrzał się bliżej i odczytał na głos:

- Zero Rh minus. Kurczę, rzadka grupa – stwierdził.

- To może być może jakiś wojskowy. – odpowiedział lekarz, sprawdzając po kolei tętno, oddech, reakcję źrenic.

– Na to wygląda. Znam sporo żołnierzy. – wtrącił policjant Grzegorz – Tatuują sobie taką informację, wyjeżdżając na misje. Cywile raczej wolą nosić wygrawerowane bransoletki.

Ratownik Rafał zakończył zakładanie wenflonu i sięgnął do torby po pojemnik z roztworem soli fizjologicznej. Podał też lekarzowi kilka opatrunków, plaster i nożyczki.

Lekarz zaczął sprawnie rozcinać koszulę leżącego mężczyzny wokół rany na brzuchu. W międzyczasie mówił do policjanta:

- Proszę mnie posłuchać. Pacjent jest słabo wydolny oddechowo i krążeniowo, ale na razie jest. Tutaj założymy tylko opatrunki na ranie wlotowej i wylotowej. Wygląda na to, że z powodu dużej utraty krwi mamy do czynienia ze wstrząsem hipowolemicznym, więc podamy płyny i zabieramy go na nosze i pędem do szpitala. Każda sekunda jest dla niego teraz ważna. – Marek! Gdzie te nosze?! – lekarz podniósł nieco głos i spojrzał w stronę wejścia do garażu, spodziewając się zobaczyć trzeciego członka zespołu karetki. Ratownik Marek właśnie wchodził do garażu pchając przed sobą nosze na kółkach razem z funkcjonariuszem Jarkiem, który pomógł mu także przysunąć i ustawić nosze jak najbliżej lekarza.

– Złóż je i zostaw tu obok. – poprosił lekarz, a ratownik Marek wcisnął guzik i nosze cicho opuściły się do najniższej pozycji. – Po zaopatrzeniu będziemy pacjenta przenosić nisko. Leć jeszcze powiadomić dyspozytora, że wieziemy pacjenta z postrzałem, z krwawieniem do jamy brzusznej. Uprzedź, że potrzebna będzie krew, prawdopodobnie grupy zero Rh-. Potem wracaj tu i pomożesz nam przenieść pacjenta, jak już założę opatrunki.

Po wybiegnięciu ratownika-kierowcy lekarz pozwolił policjantowi zabrać dłonie z rany, odwinął rozcięte fragmenty koszuli, zlokalizował i obejrzał miejsce wlotu pocisku, oczyścił okolicę małego, słabo już krwawiącego otworu o równych brzegach, po czym odpakował i przyłożył do rany jałowe opatrunki i zakleił je plastrem. Na chwilę będzie musiało to wystarczyć. Kanał przelotu kuli na pewno był brudny, a większego krwawienia należało się spodziewać wewnątrz rany. Z pomocą policjanta lekko unieśli ciało nieprzytomnego i lekarz powtórzył czynności na ranie wylotowej, która o dziwo, nie okazała się mocno poszarpana, pewnie dlatego, że pocisk miał dużą energię i nie zdeformował się przechodząc przez tkanki miękkie. Nie dało się tego na miejscu stwierdzić, ale lekarz podejrzewał, że kula mogła jednak uszkodzić jelita i śledzionę, dlatego naprawdę pilna będzie interwencja chirurgiczna. Do garażu zdążył wrócić ratownik Marek.

- Musimy teraz go ostrożnie przenieść. Niech panowie nam pomogą – poprosił obu funkcjonariuszy lekarz. Zebrał niewykorzystane opatrunki i odstawił torbę na bok, aby nie przeszkadzała przy przenoszeniu ciała na nosze. – Marek, przytrzymaj nosze. Rafał, chwyć pod ramiona i pod głowę, a panowie za nogawki spodni i podnosimy na trzy. Uważajcie, żeby nie wdepnąć w plamę krwi na podłodze. Raz, dwa, trzy.

Ratownicy i policjanci unieśli ostrożnie ciało nieprzytomnego i dość sprawnie ułożyli go na noszach w takiej samej pozycji, w jakiej przed chwilą leżał na podłodze garażu. Kiery ratownicy zabezpieczali pacjenta na noszach, lekarz przyjrzał się miejscu, w którym mężczyzna najprawdopodobniej został postrzelony i gdzie upadł trafiony na szczęście jednym pociskiem. Zobaczył aż pięć otworów po kulach na świeżo pomalowanym tynku. Po plamach na ścianie i na podłodze ocenił ilość utraconej krwi przez pacjenta i stwierdził:

- Napastnik musiał chyba kiepsko strzelać, bo inaczej nie mielibyśmy co tutaj robić. Facet wygląda na silnego, więc powinien się z tego wylizać. Mam nadzieję, że znajdzie się dla niego odpowiednia ilość krwi.

- Ciekawe, czy ma jakąś rodzinę? Na SORze sprawdzą, czy ma jakiś portfel albo komórkę. Jak coś znajdą, to damy wam znać. – zaproponował ratownik Rafał policjantom, patrząc ze współczuciem na ofiarę podczas podnoszenia noszy. Zobaczył, że opatrunek powoli robi się czerwony. – Jedziemy, panowie.

Nosze szybko uniosły się na odpowiednią wysokość. We czterech wyjechali z pacjentem z garażu, zdążając prosto do ambulansu.

-----------------------
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Szkarłatnoczerwona Gazania niezalogowany
24 października 2020r. o 8:58
Nadmierne słowo "licząc" się wkradło, proszę o skasowanie. Dziękuję, M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Bananowa Margerytka niezalogowany
27 października 2020r. o 8:40
Przepraszam Panią Rzecznik Prasową bolesławieckiej Policji za brak kolejnego odcinka na portalu. Dziękuję jednocześnie za fachowe uwagi, pomoc w tworzeniu tego kolejnego fragmentu i ciepłe słowa.
Dziękuję wszystkim bolecnautom, którzy śledzili losy bohaterów za zainteresowanie i cierpliwość, mimo braku zakończenia.

Serdecznie pozdrawiam,
M. (odwrócona litera nazwiska)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Burobrązowa Gęsiówka niezalogowany
27 października 2020r. o 16:01
Ej, nie przerywa się akcji. To nieładnie.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Burozielony Winorośl niezalogowany
27 października 2020r. o 17:38
No, przykro mi także, ale przecież nikt nie zauważył braku odcinka sobotniego...
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Burobrązowa Gęsiówka niezalogowany
27 października 2020r. o 19:00
Ja tak, to że nie komentuję znaczy że jestem nikt.
Czytam każdy odcinek z zapartym tchem i czekam na następny.
Mi też jest przykro: (
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Ceglasta Miodunka niezalogowany
27 października 2020r. o 19:42
Dziękuję, Burobrązowa Gęsiówko. Dzięki Tobie i innym czytającym chciało się pisać, a pomysły w głowie pączkowały jak mogwai po spryskaniu wodą.
Faktem jest, że w sobotę odcinka się nie doczekaliśmy.
Zabawa przerwana przez redakcję bez słowa wyjaśnienia.
Smuteczek, jakby powiedziało moje starsze dziecko.
Ale cóż, żyjemy dalej, pochłonięci bieżącymi wydarzeniami o kolosalnej wręcz klikalności, o której mogliśmy tylko pomarzyć.
Pozdrawiam,
M. (tak naprawdę A.W., więcej nie zdradzę)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).