Otrzymaliśmy list studenta Uniwersytetu Warszawskiego mieszkańca Bolesławca, który publikujemy w całości. Warto przeczytać aby dowiedzieć się jak w jego przypadku działa służba zdrowia.
Czy wiecie, że od paru dni wszelkie instytucje służby zdrowia mają mnie tak głęboko w dupie, że zostałem wykwalifikowany do wykonywania kolonoskopii? Jeżeli chcecie się dowiedzieć, jak bardzo nasze państwo nie działa, to zapraszam do przeczytania moich lamentów.
Dziś jest piątek, 23 października czyli dokładnie 12 dni temu, przyjechałem do Warszawy rozpocząć drugi rok studiów, w sumie fajnie, bo trochę się za studiami stęskniłem.
Zajęcia rozpoczęły się 15 października na uczelni – zasadniczo to miałem tylko jedne zajęcia, na których przebywałem stacjonarnie – z innymi studentami i prowadzącym rzecz jasna. 16 października stała się rzecz spodziewana – wszystko "jebło"! Przeszliśmy z trybu hybrydowego na tryb zdalny. Rzecz jasna, my jako studenci wiedzieliśmy, że stacjonarne zajęcia nie wytrzymają w obliczu pandemii, no ale politycy rządzący i władze wydziału nie wiedzieli (robiliśmy zakłady o to, jak długo wytrzyma nasz wydział – najgorsze prognozy mówiły o dwóch tygodniach… wszyscy się pomylili, bo wystarczyły dwa dni xDDD).
No ale wracając do meritum; kontynuowałem naukę, aż pewnego feralnego dnia, a dokładnie w ten poniedziałek (19.10) poczułem się źle – dostałem gorączki i dreszczy – zapaliła mi się lampka ostrzegawcza.
Stan gorączkowy trwał mniej więcej godzinę, a potem nagle wszystko wróciło do normy. Postanowiłem dmuchać na zimne, więc bacznie się obserwowałem i przestałem wychodzić z mieszkania. We wtorek czułem się bardzo dobrze, więc przestałem się przejmować wczorajszym ekscesem mojego organizmu.
Przyszła środa, czyli dokładnie 21 października, około godziny 15 praktycznie ścięło mnie z nóg – spazmatyczny suchy kaszel, 39° stopni gorączki, palący ból gardła i dreszcze. Pół godziny później dowiedziałem się, że tydzień temu miałem kontakt z osobą zakażoną koronawirusem. Jako odpowiedzialny obywatel, zadzwoniłem i zgłosiłem się do sanepidu – nie sądziłem, że jest to początek kuriozalnego łańcuszka.
Oczywiście, że dzwoniąc, miałem dwudzieste miejsce w kolejce xD Przez około 40 minut czekałem na połączenie z konsultantem, znosząc tę pieprzoną muzyczkę symbolizującą oczekiwanie. W międzyczasie dowiedziałem się w sposób empiryczny, że albo moja sól jest mało słona, albo mniej intensywnie czuje smak.
Gdy już miałem brać się za cukier, to nagle otrzymałem znak z niebios – „Halo, *nazwa instytucji, której nie zapamiętałem, gdyż połączenie było takiej samej jakości, jak forsowane ostatnio ustawy*, w czym mogę pomóc?” Wyjaśniłem, że mam objawy zakażenia koronawirusem, a dodatkowo miałem kontakt z osobą zakażoną. W tym momencie dowiaduje się, że test na obecność tego tałatajstwa, zlecić może lekarz pierwszego kontaktu. Lecimy dalej!
Dzwoniąc do swojego lekarza, przytoczyłem co miałem przytoczyć, dodając, że znajduję się aktualnie w Warszawie (a lekarz jest w Bolesławcu). Dobra, otrzymałem swój numerek na badanie i zostałem poinformowany, że mam się zjawić w punkcie pobrań. Ale zaraz… mam objawy, więc raczej nie mogę się poruszać pieszo lub komunikacją miejską – dzwonię do sanepidu, aby kogoś przysłali.
Tym razem miałem szczęście, bo czas oczekiwania wynosił tylko 30 minut. Uzbrojony w cierpliwość oczekuje na upragnioną rozmowę, przy okazji recytując z pamięci melodyjkę. Jest, dodzwoniłem się! Rozmowa trwała około 30 sekund, bo dowiedziałem się, że przysłanie zespołu wymazowego (w sumie to karetki covidowej) leży w gestii lekarza pierwszego kontaktu…
Moja przychodnia była czynna od godziny 16 następnego dnia, więc grzecznie czekałem na teleporadę, a w międzyczasie poinformowałem wszystkie osoby, które miały ze mną kontakt, aby na siebie uważały.
Zadzwoniłem również znów do sanepidu, aby dopytać się, ile powinna trwać moja kwarantanna, którą de facto sam na siebie nałożyłem (no bo przecież nie mam testu, więc nie jestem zakażony xD). Objawy się nasiliły i praktycznie leżałem w łóżku, słuchając wykładów, w międzyczasie dzwoniąc do rodziny czy do sanepidu.
Pod koniec dnia otrzymałem teleporadę, gdzie dowiedziałem się, że lekarz „nie zanotował faktu, że przebywam w Warszawie” xDDD Pytacie co w związku z tym? Otóż takie zlecenia są regionalne, więc test muszę wykonać w Bolesławcu – 500 km od obecnego miejsca bytowania xDDD Co więcej, nawet gdybym mógł w jakiś sposób test w Warszawie wykonać, to nie przyślą do mnie covidowozu, bo ten jest zarezerwowany dla osób naprawdę tego potrzebujących.
Otrzymałem radę, aby objawy leczyć tak jak grypę, a jeżeli poczuję się gorzej, to mam dzwonić po karetkę i poinformować, że mogę mieć koronawirusa. Lekarz ma związane ręce, bo system informatyczny nie udźwignie faktu, że mogę przebywać poza miejscem zamieszkania – Wy to rozumiecie? Nie udźwignie tego system informatyczny państwa, które w teorii jest rozwinięte…
Zaopatrzony w tę wiedzę, zasięgnąłem porady eksperta – konsultanta NFZ. Według tej Pani mój lekarz jednak może zlecić badanie pod kątem koronawirusa, więc powinienem normalnie udać się na pobór wymazu. Oczywiście nadal otwarta pozostaje kwestia transportu xD Dzwonię więc do sanepidu, gdzie po 20 minutach odbiera Pani, która mnie nie rozumiała, bo zasięg w mieszkaniu mam słaby – rzecz jasna nie mogę wyjść na zewnątrz i tam zadzwonić, bo jestem potencjalnym wrogiem publicznym.
Zadzwoniłem jeszcze raz, tym razem stojąc na parapecie – łapiąc sygnał i tracąc godność jednocześnie. Zostałem przekierowany na inną infolinię, gdzie mój czas oczekiwania wynosił pół godziny xD Co się dowiedziałem? Nic, bo znów jebany sygnał padł – nawet nie wiem z czyjej winy, wszakże stałem na parapecie…
Wpadłem na inny pomysł – na stronie pacjent.gov, postanowiłem skorzystać z pomocy dostępnego tam chatu. Przez pierwsze minuty pisałem sobie z botem na usługach ministerstwa zdrowia, a dopiero potem z prawdziwym konsultantem. Wywaliłem takie litanie, że nic dziwnego, że dostałem krótką, ale treściwą odpowiedź „proszę zadzwonić do lekarza w Warszawie”. W tej chwili miałem ochotę wyłupać sobie oczy, ale ze stoickim spokojem zacząłem wydzwaniać do różnych warszawskich przychodni.
Z około 7-8 przychodni, do których dzwoniłem, udało mi się skontaktować z zaledwie jedną. Na wstępie dowiedziałem się, że nie jestem u nich zarejestrowany (tzn. nie mam tam lekarza pierwszego kontaktu), więc nie mogę zapisać się na teleporadę. Rejestracja i zmiana lekarza polega na tym, że odpowiednią deklarację muszę wypełnić i zanieść do przychodni – jaki jest haczyk? Jestem potencjalnym roznosicielem zarazy, więc nie mogę podejść do przychodni xDDD.
Jak się dowiedziałem, mogę złożyć deklarację online na stronie pacjent.gov, gdzie muszę założyć „konto zaufane” pacjenta i tam wypełnić papiery. Znając już możliwości polskiego systemu informatycznego, domyślałem się, że ta strona jest również zasilana ziemniakami. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo się myliłem.
Serwer chyba zasilany był przez dwóch lekarzy rezydentów, którzy naprzemiennie kręcili korbką. To jest naprawdę jakaś porażka – zarejestrowałem się za trzecim razem, dane wprowadzałem chyba z tuzin razy, strona albo łapała fatal errora, albo była poddawana aktualizacji – nim się zarejestrowałem, była już godzina 20.
Nie sama rejestracja była jednak najgorsza – próba wysłania deklaracji zazwyczaj kończyła się niezidentyfikowanym błędem, który wymuszał na mnie rozpoczęcie procesu od nowa. Istnieje tam rubryczka wyboru miasta, w którym ma się znajdować przychodnia – wyobraźcie sobie, że system zasugerował, że miasto „Warszawa” nie istnieje xD No ale koniec końców udało mi się wysłać deklarację i pójść cały obolały spać.
Budząc się dziś rano, zalogowałem się na pacjent.gov przy ok. 5 próbie – to jeszcze nie wytrąciło mnie z równowagi. Wytrącił mnie z równowagi fakt, że nadal widnieje mój stary lekarz. Postanawiam dzwonić do innych przychodni, próbując w ekspresowym tempie się zarejestrować. Dodzwoniłem się do jednej, gdzie Pani była bardzo pomocna i przekazała mi podstawowe dane tej przychodni, przy okazji nakreślając mi, którego lekarza mam wybrać.
W międzyczasie okazało się, że taki lekarz nie istnieje w rejestrze, no ale ok xD Udało mi się złożyć deklarację bezproblemowo i szybkim tempie – nic nie mogło już pójść nie tak. Dzwonię do przychodni zgłosić, że złożyłem u nich deklarację, a przy okazji pytam się, kiedy mogę liczyć na teleporadę. Odpowiedź była druzgocąca; „Najpierw musimy rozpatrzyć Pana deklarację, więc nie jestem w stanie tego powiedzieć. Proszę zadzwonić w poniedziałek”. Komentarz chyba jest zbyteczny xD
Chciałbym jakoś wymiernie ocenić funkcjonowanie paru rzeczy, więc pozwólcie, że to właśnie zrobię:
Covid-19 – 7/10, bo opisywane objawy faktycznie miały miejsce xD
Funkcjonowanie służby zdrowia – 2/10, zawyżam, bo bot na chacie był miły
Zmysł węchu i smaku – 0/2, bo właśnie robię spaghetti bez przypraw, no bo w sumie po co?
Dzięki za uwagę i trzymajcie się jakoś w tym kraju.
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).