Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMA Nowe domy!
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
10 października 2020r. godz. 15:39, odsłon: 2162, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek trzynasty

Kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach.
Pod wodą
Pod wodą (fot. pixabay)

Już jest trzynasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Dziesiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Jedenasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dwunasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Nasz drogi autor M. jest wciąż na stanowisku i chętnie dzieli się z nami swoją wyobraźnią. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka powieść toczy się w ten konkretny sposób. Dzisiaj razem z Julią cofniemy się do czasu, gdy oboje z Bolesławem byli jeszcze młodzi i nieopierzeni, ale za to chłonni niebezpiecznych przygód. Chociaż to drugie, mimo upływu lat, nie uległo zmianie. Zapraszamy do czytania:



- Dobranoc – odpowiedziała Julia i upiła kilka łyków swojej letniej już herbaty. Sięgnęła po pierwszą kanapkę i ugryzła. Pycha. Prosty i smaczny posiłek po ciężkim dniu był dla niej lepszy niż wytworna kolacja. Spojrzała z zainteresowaniem na półokrągły ślad po ugryzieniu. O, dzisiaj jednak polędwiczka, stwierdziła i popatrzyła przez okno. Ktoś chyba ukradł księżyc, bo na dworze było ciemno, choć oko wykol.
Zupełnie jak wtedy, kiedy brodzili z Bolkiem po podziemnych kanałach na terenie dawnego Waldschloss.

Sięgająca im do pasa woda była zimniejsza w tunelu niż na zewnątrz. Julka i Bolek zaczynali odczuwać chłód i dreszcze. Posuwali się jednak cały czas powoli naprzód z okularami przesuniętymi wcześniej, tuż po wynurzeniu, z oczu na czoła. Wyglądali trochę jak jakieś czające się na niewinne ofiary, żarłoczne, nieziemskie istoty o dwóch parach oczu. Prawda była jednak taka, że w tych ciemnościach sami mogliby łatwo z myśliwych stać się łupem jakichś prehistorycznych potworów, od tysiącleci zamieszkujących te zapomniane podziemne czeluści.

Julka kroczyła zgarbiona tuż za Bolesławem i cały czas walczyła ze swoim strachem. Bolesław idąc z przodu starał się spokojnie mówić do Julii, co widzi przed sobą w świetle latarki. Wiedział, że musi Julkę zagadywać, aby znowu nie spanikowała. W panice człowiek przestaje rozsądnie myśleć, a jeśli Julka już na początku została ogarnięta przez strach, potem mogłoby być tylko gorzej.

Bolek przewidywał, że zdrowy rozsądek będzie im dzisiaj wyjątkowo przydatny. Teren był nieznany i być może niebezpieczny. To nie jakieś tam łażenie bez celu po starych ruinach na powierzchni ziemi. W takich warunkach, jakie panowały w tunelu, łatwo popełnić jakąś głupotę, której mogliby potem żałować. Musieli też zachować siły i spokój na późniejszą drogę powrotną przez zalaną śluzę. Miał nadzieję, że w latarkach wystarczy im baterii do końca podziemnej wycieczki i nie będą musieli wracać po omacku. Noc miała być bardzo ciemna, bo ledwo dobę temu księżyc wszedł w fazę nowiu.

Szybko doszli do miejsca, gdzie wypełniony wodą kanał skręcał pod kątem 90 stopni w prawo. Pamiętając i układając sobie w głowach położenie obiektów na powierzchni wywnioskowali, że korytarz ten musiałby za jakiś czas doprowadzić ich do ruin Waldschloss. Nie mieli dotąd pojęcia, że mogą tam istnieć jakieś piwnice czy podziemia, ale wydawało się to logiczne, bo właściwie każdy poniemiecki budynek był podpiwniczony, a w restauracji musiały znajdować się przecież jakieś chłodne pomieszczenia do przechowywania procentowych trunków, czy choćby warzyw. Oświetlili latarkami ginący w ciemności korytarz, lecz nie dostrzegli jego końca. Latarki świeciły zbyt słabym światłem. Tunel jednak ani się nie zwężał, ani nie poszerzał, ani się nie unosił, ani nie opadał. Nie było w nim żadnych wydr, węży, nietoperzy i innych równie przerażających, czy pożerających ludzi stworzeń. Julka już na dobre się uspokoiła.

Jeżeli chcieli prowadzić dalszą eksplorację, musieli kontynuować brodzenie w chłodnej wodzie. Julia bez nacisków ze strony Bolesława sama doszła do stwierdzenia, że mimo chłodu nie ma sensu teraz zawracać, skoro poruszanie się po tunelu nie jest aż tak bardzo utrudnione. Bolesław w tej samej chwili odwrócił się i popatrzył na Julię, jakby właśnie chciał ją o to zapytać, a ona ruchem głowy pokazała mu, że ma iść dalej. Dopóki da się w miarę możliwości poruszać na nogach, nie będzie Bolka więcej namawiać na powrót. Paniko, precz.

Przeszli jakieś 10 metrów od zakrętu. Piętnaście. Zauważyli, że co około pięć metrów na ścianach są zamontowane jakby klamry spinające mury. Być może tunel był składany z jakichś gotowych, łączonych elementów. Łatwo było więc dzięki tym klamrom ocenić odległości. Tuż po czwartej klamrze dotarli do miejsca, które było skrzyżowaniem w kształcie litery T. Mieli do wyboru – albo skradać się dalej prosto, albo spróbować wejść do odnogi. Jednak dopiero kiedy poświecili światłem latarek w głąb bocznego korytarza, zauważyli, że w odległości jakichś trzech metrów od nich dalsze przejście blokują duże stalowe drzwi o szerokości tylko nieco mniejszej od szerokości tunelu. Drzwi nie miały żadnych widocznych klamek, okienek, czy innych otworów. Jedynie w nadprożu widać było niewielką kratkę.

- Trzeba by obejrzeć te drzwi – postanowił Bolek. – Klamka czy uchwyt mogą znajdować się pod powierzchnią wody. Poczekaj tu, sam to sprawdzę.

Zszedł, a właściwie spłynął z progu podpierającego stopy i o dziwo, trafił tym razem na twarde podłoże. Mógł chodzić na nogach, lecz zanurzony prawie do ramion. Widocznie dno podniosło się w tej części tunelu.

- Julka, ty też możesz zejść. Tyle, że będziesz miała wody gdzieś pod brodę. Dasz radę? – zapytał Bolek. Wzrostem różnili się troszkę ponad dziesięć centymetrów. No chyba, że Julia założyłaby wysokie obcasy, to wtedy by nawet Bolka przerosła. Ale takich butów Bolek jak żyje u niej nie widział. Lubiła i nosiła buty tylko na płaskich obcasach, bo mówiła, że tak jej wygodniej.

- Wolę na razie zostać na tym stopniu. Potem się zobaczy – odpowiedziała Julia nie ruszając się z miejsca. Bo co by było, gdyby jakieś wijące się wężowidło wpełzło jej do czaszki przez dziurki w nosie? Lepiej nie ryzykować wyjedzenia mózgu przez jakieś oślizłe wije czy inne krocionogi. Skoro dotąd nie widziała nietoperzy, póki co wolała jednak iść z głową wyżej niż niżej.

Bolesław zaczął powoli iść po dnie w kierunku tajemniczych drzwi. Przed drzwiami zatrzymał się i przesunął światłem latarki po ich krawędziach, jakby szukał jakichś szczelin, czy może zawiasów. Sięgnął ręką do kratki nad drzwiami i musiał coś poczuć, bo powiedział:

- Tędy powietrze dostaje się do tunelu. Dalej musi być jakiś komin wentylacyjny, albo jakieś wyjście na powierzchnię. Dobra nasza. Musimy tylko obcykać, jak się tam dostać. Za te drzwi znaczy

Oho, poziom entuzjazmu u Bolka zaczyna się niebezpiecznie podnosić, stwierdziła Julka. Zdarzało się, że ponosiła go wyobraźnia, a kiedy się już do czegoś zapalił, bywał to jednak nader często słomiany zapał. Może kiedyś jednak dorośnie i zacznie najpierw myśleć, a potem działać, a nie na odwrót, pomyślała z płonną nadzieją Julia.

Bolek opuścił z czoła na nos okulary, poprawił je i dopasował, po czym nabrał powietrza i powoli zanurzył głowę. Na powierzchni widać było lekko falującą wodę i łamiące się na falach odblaski promienia latarki nurkującego Bolka. Julia na głos liczyła sekundy. Siedem… Dwanaście… Osiemnaście… Wreszcie głowa Bolesława wyłoniła się spod wody. Potrzepał nią w prawo i w lewo, przesunął ponownie okulary na czoło i przetarł twarz ręką. Zamrugał szybko kilka razy i krótko opisał, co zobaczył pod wodą:

- Drzwi są jednoskrzydłowe, na pewno dość ciężkie. Zawiasów nie widać. Pod wodą blisko lewej krawędzi jest takie duże pokrętło. Próbowałem pokręcić, ale nie idzie w żadną stronę. Widać za słaby jestem. Może ty spróbujesz? – zażartował Bolek.

- Jasne, pokręcę paluchem lewej stopy – odbiła piłeczkę Julia. – No to na razie odpuszczamy te drzwi. Może później coś wymyślimy. Teraz idźmy dalej prosto – zdecydowała Julia, a Bolek gorliwie przytaknął, zanim mogłaby się rozmyślić.

Bolek postanowił iść środkiem tunelu po pachy w wodzie, a Julia upierała się przemieszczać nadal zgarbiona po stopniu przy prawej ścianie. Ruszyli dalej, odliczając klamry na ścianach. Po przejściu łącznie czternastu klamer od zakrętu, czyli w sumie około 70 metrów, z ciemności wyłoniły się kolejne drzwi. Także zamknięte. I także z małą poziomą kratką w nadprożu. Bolek miał tutaj wody już tylko po pępek, co oznaczało, że dno nadal się w tym kierunku podnosiło. Julia postanowiła zatem zejść ze stopnia. Tym razem już obydwoje dokładnie zlustrowali te drugie drzwi z bliska, świecąc sobie latarkami w poszukiwaniu klamek, pokręteł, czy chociażby jakiejś wajchy, która umożliwiłaby przedostanie się na drugą stronę.

Przy tym poziomie zanurzenia, co obecnie, Bolesław nie bawił się już w nurkowanie, tylko lekko kucnął i po chwili jedną zanurzoną ręką wymacał coś, co go zainteresowało.

- Julka, tu jest taka jakby… zasuwa, czy sztaba. Płytko pod powierzchnią. Chyba musimy ją przesunąć, aby otworzyć drzwi. – Bolek oddał Julce latarkę, po czym chwycił pod wodą oburącz za coś, czego Julia nie mogła zobaczyć z miejsca, w którym stała. Mocno zacisnął na zasuwie dłonie, a jego strój w kilku miejscach się wybrzuszył. Niby chudzielec, a sporo ma tych mięśni, pomyślała Julka, ale nie zdążyła nawet pomyśleć, jakie to partie Bolkowi tak się napięły, gdy usłyszeli głośny zgrzyt metalu o metal.

- I jak? Poszło?! – Julii chyba zaświeciły się oczy, jakby właśnie zobaczyła siebie sławną i bogatą, koło sławnego i bogatego Bolesława, odkrywcy „skarbu z Waldschloss”.

- Jak po maśle! Raz, dwa, …i już! – niemal krzyknął z entuzjazmem Bolek, bo udało mu się przesunąć zasuwę na tyle, że odblokowane drzwi same się uchyliły tak, że wystarczyło tylko chwycić za ich krawędź, by je otworzyć. Bolek wyprostował się, odebrał od Julii swoją latarkę, cofnął się i wolną ręką przystąpił do otwierania wrót. Wyobraził sobie zapewne, że odgrywa rolę jakiegoś literackiego czy filmowego bohatera i że za chwilę wejdą do skarbca pełnego ogromnych ilości złota i kosztowności. Julia wywnioskowała to po tym, że wyprostował się, wypiął dumnie pierś, uniósł brodę i krzyknął na cały tunel: ,,Sezamie, otwórz się!", po czym mocno pociągnął za ciężkie drzwi, które skrzypiąc i wywołując na wodzie lekkie fale, powoli otworzyły się na oścież.

Zmarzniętymi już nieco dłońmi, Julia wspólnie z Bolkiem trzymali swoje latarki, którymi próbowali oświetlić tajemnicze pomieszczenie za szarymi, stalowymi drzwiami. Na razie nie widzieli nic więcej prócz kilku metalowych, ażurowych stopni, wynurzających się z wody i prowadzących ku górze. U szczytu tych schodów znajdowało się jakieś ciemne, suche już pomieszczenie. Aby tam zajrzeć i sprawdzić, co skrywa, musieli tylko wejść po schodkach. Nie zastanawiali się nawet sekundy. Pierwszy ruszył Bolesław. Jeśli zmory mają tu kogoś zjeść, to niech skosztują mnie pierwszego, pomyślał i po pięciu pokonanych łącznie stopniach, trzech pod i dwóch nad wodą, znalazł się w nowym pomieszczeniu. Julia natychmiast podążyła za nim.

Stanęli obok siebie w niezbyt wysokiej sali o betonowych ścianach, w kształcie kwadratu o boku długości mniej więcej cztery metry. Całą podłogę pokrywała metalowa krata, pod którą widać było niemal nieruchomą taflę wody. Zupełnie jakby stali nad jakimś basenem albo cysterną. Pomieszczenie właściwie było puste, nie licząc kolejnych metalowych drzwi na wprost nich i dwóch metalowych, okrągłych zbiorników po bokach, stojących naprzeciwko siebie pod lewą i prawą ścianą. Zbiorniki stały na stelażach kilkadziesiąt centymetrów nad okratowaną podłogą. Pod zbiornikami widać było wychodzące z nich po dwie rury średnicy około 10 cm każda.

Jedna z rur każdego ze zbiorników zakręcała pod kątem prostym, a następnie biegła tuż nad podłogą w kierunku ściany z metalowymi drzwiami, gdzie przez wywiercony otwór przechodziła na drugą stronę. Druga z rur skierowana była pionowo w dół i przechodząc przez kratę znikała w wodzie pod zbiornikami. Do ścian obu zbiorników były przykręcone albo przyspawane jakby szafki sterownicze, od których odchodziły wiązki grubych, czarnych kabli, które poprowadzone po ścianach również prowadziły gdzieś za ścianę z drzwiami. Zbiorniki ewidentnie wyglądem przypominały Bolesławowi bojlery na wodę, ustawione pionowo. Zmarszczył czoło, jakby intensywnie próbował coś wymyślić i po chwili wysnuł ciekawą i całkiem prawdopodobną teorię.

- Wygląda to na system chłodzący. Rurami mogła płynąć jakaś ciecz, która była ochładzana przez wodę z tunelu, wypełniającą ten zbiornik pod nami. Schłodzona ciecz pewnie była potem pompowana do drugiego pomieszczenia. A więc za tamtymi drzwiami prawdopodobnie jest chłodnia, która być może służyła restauracji za coś w rodzaju lodówki. Sprytne, nie powiem.

- To co, Bolek? Sugerujesz, że po to narażamy tutaj swoje życie, żeby zapisać się na kartach historii odnalezieniem jakichś starych, zapleśniałych kartofli? – zapytała Julia nieco zawiedzionym głosem.

- No wiesz, Jula. Nikt nam nie obiecywał odnalezienia bursztynowej komnaty. Może to i nie jest też zaginiona Atlantyda, ale zawsze coś. Pan profesor Rybka będzie zaskoczony tym odkryciem, jak się dowie – Bolek wspomniał lubianego przez nich nauczyciela fizyki, który czasem zamiast o prawach Ohma czy Pascala, opowiadał im na lekcjach o miejscowych legendach i tajemnicach, jako że był wielkim pasjonatem historii Bolesławca i okolic.

– Widocznie po zburzeniu Waldschloss, podziemne pomieszczenia należące do restauracji zostały zasypane i zapomniane – domyślił się Bolek.

- Pewnie masz rację – odparła Julia. – Wiesz co, Bolek, późno się robi. Jak tu nie ma nic ciekawego, to wracamy. Chciałabym wrócić do domu przed północą. Lepiej, żeby się mama nie zorientowała, że wychodziłam z tobą tak późno, kiedy jej i taty nie było w domu. Wiesz, że niechętnie na to patrzy. Mam potem tydzień gderania, a czasem dodatkowo szlaban.

- Jasne, Jula. Nie ma sprawy. Wiem, że nie jestem w twoim domu lubiany. Sprawdźmy jeszcze tylko, czy następne pomieszczenie nie jest aby zasypane. Jeśli nie jest, to może uda się stąd wyjść jakoś inaczej? Może tam są jakieś schody? Wtedy nie będziemy musieli nurkować z powrotem przez śluzę.

Bolek ruszył na bosaka po metalowej kracie ku kolejnym drzwiom. Tuż przed nimi nagle zatrzymał się i pociągnął kilka razy nosem.

- Co jest? – zainteresowała się Julia. – Kartofle tak capią?

- A ty tego nie czujesz? To nie kartofle. – Bolek jeszcze parę razy wolno i subtelnie wciągnął powietrze nosem. - Normalnie kawą mieloną mi czuć. Podejdź tu i powąchaj – poprosił Julię.

Julia zbliżyła się i stanęła przy Bolku. Wzięła także kilka powolnych i długich wdechów przez nos. Potem podeszła bardzo blisko drzwi, przykładając nos do szczeliny przy ich krawędzi. I jeszcze raz wąchała krótkimi niuchami, zupełnie jak pies, który obwąchuje uliczny słupek zaznaczony przez innego czworonoga.

- Masz rację, jak nic kawa. Zupełnie jakby świeżo mielona. O co chodzi? Ty, a może to są drzwi przenoszące w czasie, co? Może przechodząc przez te drzwi natrafimy na eleganckie towarzystwo, właśnie raczące się popołudniową kawą w restauracji Waldschloss? – Julia przypomniała sobie odegraną dzień wcześniej przez siebie rolę w ruinach – Panie generale! Może zaprosi mnie pan na filiżankę aromatycznego napoju, zanim udamy się na przejażdżkę łódką?

- Ależ oczywiście, pani generałowo - Młyn na wyobraźnię Bolka rozkręcił się. Bolek podniósł zgięty łokieć do góry, jakby chciał, żeby młoda małżonka ujęła go pod ramię.

– Czy zechce mi pani towarzyszyć?

Oboje gruchnęli śmiechem, aż echo poniosło po całym pomieszczeniu i po tunelu również. Bolek poświecił na drzwi. – A tak na serio, co jeśli faktycznie trafiliśmy na tunel czasoprzestrzenny? Pisali o tym w książkach, że podróże w czasie są możliwe.

- Ja tam nie wierzę w takie rzeczy – Julia oświetlała drzwi od dołu do góry i z powrotem. - Zobacz, Bolek. Te drzwi są jakieś inne. Nie mają zawiasów po bokach. Ale tu na górze i na dole mają coś, co przypomina bolce wpuszczone w ościeżnicę.

- Rzeczywiście. Wiesz, Julka, co ja myślę? To są po prostu drzwi obrotowe! Musimy spróbować popchnąć którąś ze stron. Przesuń się, ja to zrobię. Gdyby coś poszło nie tak, to lepiej, żebym na razie tylko ja został wciągnięty do lat dwudziestych albo trzydziestych gdzieś na wschodnich kresach trzeciej Rzeszy. – Bolek odsunął Julię nieco na prawo od siebie i dał jej swoją latarkę. – Świeć, a ja spróbuję popchnąć.

Podszedł do prawej strony drzwi, zaparł się nogami i zaczął mocno pchać, spodziewając się, że drzwi stawią duży opór, bo będą nie wiadomo jak ciężkie. Ku zaskoczeniu obojga poszukiwaczy skarbów, drzwi pod naporem Bolesława drgnęły i faktycznie prawa połowa zaczęła przesuwać się do przodu, a lewa jednocześnie zaczęła się cofać do pomieszczenia, w którym stali. Tak jak domyślała się wcześniej Julia, oś obrotu znajdowała się dokładne pośrodku drzwi.

Bolek pchając drzwi przesuwał się razem z nimi i dreptał małymi kroczkami do przodu, powoli pogrążając się w ciemności. Julia postanowiła sprawdzić powstający jednocześnie po lewej stronie otwór przy cofaniu drzwi do wnętrza pomieszczenia z kratą. Przeszła na lewą stronę otwierającego się skrzydła drzwi i spojrzała tam świecąc sobie obiema latarkami naraz.

- Niesamowite, zupełnie jak tajemne przejście w jakimś starym zamczysku! – powiedziała bardziej do siebie niż do Bolka. A potem krzyknęła do kolegi nie dbając o to, że może przy okazji wystraszyć jakieś wiszące pod sufitem gacki, nocki czy mroczki. – Wystarczy, Bolek, chodź tu i zobacz!

Kiedy drzwi ustawiły się w pozycji prostopadłej do ściany, Bolek przestał je dalej pchać. Mogli teraz przejść dalej jedną lub drugą stroną. Julia odsunęła się, aby i Bolek mógł obejrzeć oświetloną przez nią drugą stronę drzwi, która wyłoniła się z ciemności. W świetle latarek zobaczyli, że ta przeciwna strona drzwi była drewnianym regałem. Ale nie takim zwykłym, lecz specjalnie zbudowanym systemem półek, przeznaczonych do fachowego magazynowania wina w piwnicy. Deseczki przymocowane do półek regału posiadały specjalne wycięcia po to, aby butelki, które były na nich ustawione, leżały pochylone szyjkami do dołu, bo wtedy wino zakrywało korek. Na regale nie znajdowała się jednak ani jedna pełna butelka wina. Nie było tam także żadnej pustej butelki po winie.

Julia oddała jedną latarkę Bolkowi i obydwoje naraz poświecili teraz w głąb nowoodkrytego pomieszczenia, począwszy od podłogi. Od razu zwrócili uwagę na dziesiątki stojących i poprzewracanych tuż za drzwiami pustych butelek, a obok nich dziesiątki bezładnie porozrzucanych korków. Najwyraźniej ktoś zdegustował wszystkie co do jednego trunki, które musiały znajdować się wcześniej na pustym teraz regale.

- Rany, musiała tu być niezła biba! – stwierdził zaskoczony Bolek, przesuwając promień latarki po butelkach i próbując je bezskutecznie zliczyć. – Wygląda na to, że się nie załapaliśmy. Wszystkie granaty odbezpieczone – użył zasłyszanego kiedyś określenia na butelki taniego alkoholu, chociaż przypuszczał, że wypite wino do tanich raczej nie należało. W eleganckich restauracjach, a Waldschloss zapewne do takich należał, na pewno nie podawano win w rodzaju „Czar PGRu”.

Julia podniosła nieco swoją latarkę i nagle podskoczyła, chwyciła Bolka za ramię i schowała się trochę za niego, bo jakieś dwa metry za butelkami w strumieniu światła zobaczyła buty. W butach tkwiły stopy jakiegoś osobnika, leżącego na byle jak poskładanych, drewnianych skrzynkach. Osobnik nie ruszał się.

- Bolek, Jezus Maria! Tym razem to już na pewno trup! – nie krzyknęła, lecz raczej cienko pisnęła Julia, ale po chwili obydwoje usłyszeli głośne chrapnięcie i mlaśnięcie przez sen.

Chrapiący i mlaszczący denat spokojnie obrócił się na drugi bok, nie przerywając swojej pośmiertnej, a może pijackiej drzemki.


Jak podobają Wam się przygody Bolka i Julii? My z zapartym tchem czekamy na Wasze pomysły. Jak dalej potoczy się ta historia? Kim jest tajemniczy osobnik, najwyraźniej pasjonat czaru PRL-u i (na szczęście) nie denat?  Dajcie koniecznie znać w komentarzu jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Kolejny odcinek już w środę o 15.30!

Tajemnica szmaragdu - odcinek trzynasty

~Białoszary Wrzosiec niezalogowany
12 października 2020r. o 18:09
c.d. w garażu
*************************************
Bolesław, podając włamywaczowi prawdziwy kod szyfrowego zamka, wcale nie miał zamiaru czekać bezczynnie, aż ten wykona swój bandycki plan w całości, a wszyscy ewentualni świadkowie, głównie, a być może wyłącznie w osobie Bolesława, zostaną przez niego wysłani na łono Abrahama. Bolesław był przekonany, że zaraz po wyjęciu skrzynki z sejfu, złodziej wymieni broń, odda jeden cichy strzał, a może jeszcze dwa kolejne w klatkę piersiową dla pewności. A potem nie niepokojony przez nikogo opuści naprędce miejsce zabójstwa ze skrzynką pod pachą, pozostawiając go wykrwawiającego się na podłodze, a jego zimne już zwłoki znajdzie zapewne któryś z sąsiadów wyprowadzających o poranku swojego czworonoga.

Bolesław wyobraził sobie swoją skromną klepsydrę, wiszącą na tablicy ogłoszeń przed kościołem. „Bolesław Wilczyński, żył lat 48. Niczyj ukochany dziadek, niczyj ukochany mąż, niczyj ukochany ojciec. Pogrążeni w smutku sąsiedzi”. Szybko jednak odsunął od siebie zalewające go pesymistyczne myśli, uznając je za zdecydowanie przedwczesne. Gdyby tylko miał nieco więcej czasu niż następne kilka sekund, które pozostały mu na jakiekolwiek działanie dla uniknięcia przedwczesnej śmierci, z pewnością dokonałby głębszej analizy swoich osobistych osiągnięć, które tym, co Bolesława dobrze nie znali, wydawać się mogły niezbyt liczne i mało znaczące.

W zasadzie i w tej konkretnej chwili Bolesława nie za bardzo interesowało, po co ktoś zadał sobie tyle trudu, aby wynajmować profesjonalnego, płatnego i jakże elokwentnego mordercę jedynie w celu kradzieży jakieś tam starej skrzynki. Klejnot będący do niedawna jej zawartością, a obecnie znajdujący się w bagażniku mercedesa, miał na pewno ogromną wartość, ale Bolesław czuł pod skórą, że nie tylko o pieniądze tu chodzi. Za dużo zachodu. Dla Bolesława oczywistym było, że koleś nie chce też zawinąć szmaragdu tylko dla siebie w celu uzupełnienia swojej kolekcji największych i zarazem najdroższych kamieni szlachetnych świata. Za tym musiało kryć się coś jeszcze. I być może ktoś jeszcze, bogaty albo wpływowy. A zapewne jedno i drugie.

Jednak kto mógł być tym bogatym kolekcjonerem i jednocześnie zleceniodawcą kradzieży odkopanej skrzynki, Bolesław nie miał absolutnie żadnego pojęcia. Z chęcią by o to włamywacza zapytał, choć nie sądził, że ten nagle otworzy się przed nim, okaże skruchę i chcąc oczyścić sumienie może nawet pójdzie się wyspowiadać do miejscowego proboszcza z wszystkich dokonanych dotąd przez siebie niecnych uczynków. Bolesław również nie próbował zawracać głowy włamywaczowi pytaniem, czy może istnieje jakakolwiek suma, za którą mógłby zdradzić tożsamość swego klienta, albo która mogłaby go odwieść od realizacji dalszej, mniej przyjemnej dla Bolesława, części jego planu.

Biorąc pod uwagę miejsce, czas i chronologię minionych zdarzeń, Bolesław miał za to niejasne przeczucie, że wszystko to może mieć coś wspólnego z jakimiś tajemnicami wojskowymi oraz z nieodkrytym dotąd przez nikogo poza nim i Julią systemem tuneli pomiędzy Waldschloss, a dawnymi magazynami na terenach jednostki wojskowej. Na pace ciężarówki, która opuszczała pilnie strzeżone magazyny, a którą razem z Julką bezczelnie okradli tamtej feralnej czerwcowej nocy, znajdowało się bowiem dużo więcej interesujących, ogromnych skrzyń, a prawie wszystkie z nich opatrzone były niemieckimi napisami i swastykami.

Łącząc fakty i zbierając wszystkie, na razie prowadzące nie wiadomo dokąd nici i poszlaki, na które dotąd się natknęli, po głębszym zastanowieniu i równie głębokiej dedukcji, zapewne dałoby się wysunąć jakieś tezy, które po sprawdzeniu należałoby potem przyjąć lub odrzucić, aby rozwiązać tę zagadkę. Odłożył jednak na później szczegółową analizę ostatnich i dawniejszych wydarzeń, gdyż tu i teraz potrzebny był mu konkretny plan działania, dzięki któremu mógłby chociaż trochę zwiększyć swoje szanse na zachowanie i zdrowia, i życia. No i sowitej wojskowej emerytury, oczywiście.

Jako, że nie miał w rękach żadnej broni, a do jakiejkolwiek innej, jak pistolet z tłumikiem, czy choćby klucz do kół wiszący obok wielu innych narzędzi na tablicy nad stołem, miał zdecydowanie za daleko, zastanowił się jak wykorzystać to, co aktualnie miał pod ręką, a właściwie tuż za rękami. Powoli, ale pewnym chwytem objął palcami obu rąk po kilka szprych w każdym z kół zawieszonego za nim roweru i lekko uniósł swój nowiutki terenowy bicykl. Na tyle, aby móc go za chwilę zdjąć z wieszaków.

W półmroku panującym w garażu bandyta niczego nie zauważył. Szalony plan, pomyślał Bolesław, ale czemu nie? To się może udać, stwierdził, chociaż jeszcze nigdy w nikogo nie rzucał rowerem. Nawet tak lekkim, jak nabyty kilkanaście dni wcześniej ważący 12 kilogramów Cube Access 240 coś tam. W tym momencie Bolesław bardzo szybko ocenił, że zniszczenie wartego niecałe dwa tysiące złotych roweru będzie bardzo niewielką ceną za uratowanie własnego, bezcennego życia. Nie miał pojęcia, czy taką bronią można wyrządzić komukolwiek jakąś znaczącą krzywdę, ale i tak nie zawahał się zaryzykować.

Kiedy bandyta powoli powtarzał pod nosem podane mu cyfry: dwa, osiem, jeden, jeden, całkiem jakby chciał je sobie zapisać w głowie niewidzialnym długopisem, na chwilę odwrócił wzrok w stronę sejfu. Pewnie zastanawiał się, czy Bolesław postanowił go oszukać, czy może jednak powiedział prawdę. Prawdopodobnie obmyślał też, jak podejść do sejfu i wprowadzić szyfr, ciągle trzymając Bolesława na muszce. W tym momencie Bolesław jeszcze mocniej ścisnął palcami szprychy i odbijając się nagle plecami od ściany pchnął rower nad swoją głową w kierunku włamywacza. Sam odskoczył w prawo, w kierunku stołu i pistoletu leżącego nadal na tym stole. Liczył na to, że w zamieszaniu zdoła pochwycić broń i zrobić z niej użytek, zanim bandyta zrobi użytek ze swojego damskiego rewolweru.

Rzucony rower uderzył w złodzieja i docisnął go do ściany, ale ułamek sekundy wcześniej jego wyciągnięta prawa ręka z bronią szczęśliwie, bądź nieszczęśliwie uwięzła pomiędzy szprychami przedniego koła roweru. Lewą ręką bandyta starał się w ostatnim momencie zasłonić i w ten sposób przypadkiem chwycił nią za siodełko. Trzymając w ten dziwny sposób rower w powietrzu, przestępca nie mógł obracać prawą ręką tyle swobodnie, by kierować wylot lufy rewolweru za przemieszczającym się w kierunku stołu Bolesławem.

Impet uderzenia pchniętego roweru przycisnął jednak bandytę do ściany, a powodowany wstrząsem palec wskazujący prawej dłoni trzymanej na spuście zacisnął się i padł pierwszy głośny strzał. Chybiony, bo Bolesław nie stał już na wprost strzelającego. Po chwili padł drugi strzał, trzeci i kolejne. Bandyta, z rowerem wiszącym na nim i z dłonią utkwioną pomiędzy szprychami przedniego koła, naciskał spust raz za razem, sześć razy z rzędu, opróżniając cały bębenek i starając się obracać rower tak, aby jednocześnie z rowerem obracała się jego uwięziona między szprychami, uzbrojona dłoń.

Pojawiające się w równych odstępach dziury w ścianie podążały za Bolesławem mniej więcej na wysokości jego bioder, tworząc niemal poziomą, punktowaną linię. Dziur pojawiło się za Bolesławiem pięć. Znak, że włamywacz aż pięć razy chybił. Ale szósty otwór w ścianie niestety się już nie pojawił. Bolesław upadając na pachnącą jeszcze żywicą epoksydową podłogę, zamiast drzeć się z bólu, tak jak obiecywał wcześniej bandycie, zdążył jedynie poprosić w myślach Stwórcę „Boże, żeby tylko dziury były dwie!”.

Zanim podziurawiony Bolesław wyłożył się jak długi przed dosięgnięciem blatu stołu, tuż za nim na ścianie rozbryznęła się jego krew. Artystyczna i na swój sposób makabryczna plama na ścianie, zanim spłynęła i rozmazała się całkowicie, przez chwilę przybrała zakrzywiony kształt znaku zapytania. Jakby dalszy los Bolesława na tym ziemskim padole miał być jedną wielką niewiadomą.
*********************************
No i się porobiło.
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Indygowy Rumianek niezalogowany
13 października 2020r. o 8:31
C.d.
***********************
Nie wszyscy sąsiedzi okazali się aż tak nieczuli na podejrzane odgłosy dochodzące tego wieczora z garażu Bolesława, jak można było przypuszczać. Jeszcze przed pierwszym wystrzałem, pan Stefan Rybka, 78-letni emerytowany nauczyciel fizyki w liceum, pasjonat historii Bolesławca i jednocześnie lubiany przez Bolesława sąsiad z kamienicy obok i dwóch pięter wyżej, ubrany już w piżamę w tradycyjne paski, wszedł do swojej narożnej kuchni, aby uchylić na noc okna i napić się wody przed snem. Jego mieszkanie z dużymi oknami znajdującymi się od strony południowo-wschodniej i południowej cały dzień narażone było na działanie promieni słonecznych, więc latem nagrzewało się niemiłosiernie. Pomagało jedynie otwieranie okien całego mieszkania w chłodniejszej porze nocnej.

Po otwarciu obu okien w kuchni Pan Rybka nalał niegazowaną Staropolankę do wyjętego z szafki nad zlewem boleckubka, który otrzymał w redakcji miejscowego portalu podczas ostatniego wywiadu, poświęconego historii dawnych zakładów Concordia. Zerknął na tygodniowe pudełko z lekarstwami. Upewnił się, że wszystkie trzy okienka z napisem „Czwartek” były puste, co oznaczało, że łyknął już komplet pigułek na swoje dolegliwości przeznaczonych na ten dzień.

Popijając małymi łykami wodę patrzył przez okna, prawe wychodzące na wspólne podwórko kilku kamienic przy ulicy 1 Maja i średniowieczny kamienny mur miejski, a lewe na Muzeum Ceramiki przy ulicy Kutuzowa. Powyżej dachu muzeum widać było ostatnie piętra wysokiego budynku cukierni Malinka, a po jego prawej stronie w pustej przestrzeni pomiędzy muzeum, a kolejną wysoką kamienicą, Pan Rybka miał doskonały widok na pomnik Kutuzowa. Na podwórku w dole w słabym świetle jedynej działającej lampy na podwórku, zauważył stojącego przed otwartym garażem starego mercedesa należącego do Bolka Wilczyńskiego, jego dawnego ucznia, a obecnie bliskiego i dobrego sąsiada. Chyba dopiero co przyjechał i zaraz będzie wjeżdżał do garażu, pomyślał starszy pan.

Mimo ciekawych widoków z okien, Pan Rybka nie należał do równie wścibskich, co ta Kwiatkowska spod trójki, albo Wiśniewska spod siódemki w kamienicy obok. Namiętne podglądaczki i chyba największe gaduły w mieście. Lepiej im nic nie mówić, bo wszystko rozniosą po mieście i to jeszcze nieźle konfabulując i dodając co nieco od siebie. Mogłyby z powodzeniem prowadzić rubrykę plotkarską albo towarzyską w jakiejś lokalnej gazecie. Co innego Bolek. Jemu mógł opowiadać o wszystkim, a ten zawsze wysłuchał, doradził, ale nigdy nikomu niczego nie powtarzał. Twierdził, że to takie jego stare przyzwyczajenie, jeszcze z czasów czynnej służby wojskowej.

Chłopak od czasu śmierci w krótkim odstępie czasu obydwojga Wilczyńskich, jego dziadków, zamieszkał sam w ich dawnym mieszkaniu, na parterze w kamienicy obok. Pan Rybka dobrze to pamiętał. Dwa pogrzeby w jednym roku. To byli zdaje się jedyni krewni Bolka i dobrzy ludzie, bo zajęli się nim jak trzeba. Na pracowitego i porządnego człowieka go wychowali, a nie rozpuszczonego i roszczeniowego dzieciaka.

Pan Rybka pamiętał też, że chłopak nie był orłem z fizyki, przedmiotu, którego uczył przez wiele lat w bolesławieckim liceum. Jednak dzięki swojej sympatii, rudowłosej dziewczynie o pięknym i takim arystokratycznym imieniu Antonina, prymusce w całej szkole, Bolek jakoś dobrnął do matury, chociaż w czwartej klasie mocno się opuścił i samej matury nie zdał. Pan Rybka pamiętał, że od początku liceum bardzo byli za sobą i ładna z nich była para. Wszędzie włóczyli się razem, chociaż Pan Rybka ostrzegał ich o wszystkich niebezpiecznych miejscach w okolicy.

Zastanawiał się, co dalej działo się z tą dziewczyną po tym, jak nabroili z Bolkiem koło Waldschloss i Antonina klasę maturalną musiała robić leżąc w szpitalu i rehabilitując się potem podczas wielomiesięcznej domowej rekonwalescencji. Po maturze nigdy więcej jej nie spotkał. Pan Rybka znał także ojca Antoniny, Mariana Polańskiego, bo jego także uczył, tyle że dużo wcześniej, jeszcze jako bardzo młody nauczyciel. Znał z widzenia również jej matkę, nauczycielkę i wicedyrektorkę w jednej z bolesławieckich podstawówek. Polańscy zniknęli z Bolesławca nagle, zupełnie jakby wyprowadzili się wtedy gdzieś bardzo daleko.

Bolek, choć już swoje lata miał, był ogromnie uczynny i pracowity. Wcześniej bardzo często wyjeżdżał, bo był jakimś żołnierzem i brał udział w różnych kontynentach na różnych kontyngentach, czy może na odwrót. Chyba z tego powodu Bolek nie miał rodziny, ani nawet jakiejś kobity na stałe. Czasem Bolek wpadał do niego i pomagał w tym i w tamtym. Umiał wiele rzeczy samemu naprawić i na remontach dobrze się znał. Ten najładniejszy teraz garaż na podwórku Bolek też całkiem sam odremontował. Złoty chłopak. Ale taki samotny.

Noc była bardzo ciemna. Cukiernia zmarłego już dość dawno pana Kruka, z którym dobrze i wiele lat się znali, prowadzona teraz przez jego syna, była o tej porze już dawno zamknięta dla klientów, chociaż Pan Rybka przypuszczał, że w środku jacyś cukiernicy na nocnej zmianie zapewne sprawnie nadziewają przeznaczone do sprzedaży na następny dzień pyszne pączki. Stojąca obok cukierni i świeżo odremontowanego kina Orzeł, kolumna pomnika Kutuzowa, od zawsze strzeżona przez cztery czuwające przy nim czarne lwy, była ładnie oświetlona nocą, jak wiele innych zabytków, z których Bolesławiec słynął i którymi mógł się chwalić przybywającym turystom.

W ogóle planty po odrestaurowaniu były w Bolesławcu wreszcie piękne i zadbane. Pan Rybka uwielbiał po nich spacerować, gdyż okalały praktycznie całą zabytkową starówkę. Przechadzając się po mieście, zawsze w kapeluszu i z czarnym parasolem służącym mu czasem za laseczkę, często spotykał po drodze wielu swoich znajomych, a także byłych uczniów, którzy dotąd go serdecznie witali i pozdrawiali, bo pamiętali go jako dobrego, choć wymagającego nauczyciela, ale też i jako niesamowitego gawędziarza.

Pan Rybka zawsze i wszystkim powtarzał, że dwustuletni pomnik Kutuzowa, mimo dużej wartości historycznej, powinien już dawno być usunięty, a i nazwę ulicy powinno się przy okazji zmienić. Jednooki rosyjski marszałek, zasłużony dla Rosji, Austrii i Prus w walkach z armią Napoleona, do przyjaciół Polski na pewno nie należał. Delikatnie mówiąc, to wobec Polaków nie okazywał najmniejszej nawet przychylności, niewątpliwie z powodu sprzyjania francuskiemu cesarzowi, w którym nasi rodacy pokładali owego czasu nadzieję na zrzucenie zaborczego jarzma i trwałe odzyskanie niepodległości. Ale mało kto Pana Rybki słuchał w tej kwestii. Widać dekomunizacja nie sięgała dziewiętnastego stulecia.

Sam pomnik natomiast nie był brzydki. Gdyby był poświęcony jakiejś innej zasłużonej ważnej osobie, to niech by sobie stał, nawet na samym bolesławieckim rynku, jak wcześniej, zanim przeniesiono go na promenadę. Pan Rybka twierdził, że po zmianie ustroju ktoś powinien jednak podjąć decyzję o usunięciu lub na przykład przeniesieniu pomnika do jakiegoś muzeum. Albo, że powinni go Rosjanie sobie zabrać razem z innymi pamiątkami po marszałku wtedy, kiedy prawie trzydzieści lat temu wracali do siebie, wywożąc cały swój sprzęt i wyposażenie, nie żegnani tym razem bukietami kwiatów.

Starszy pan ponownie popatrzył w dół i zobaczył, że samochód Bolka wciąż stoi przed garażem. Dziwnie długo. Zastanawiał się, dlaczego Bolek po wejściu do garażu nie włączył wewnątrz światła. Czyżby mu się żarówki przepaliły? Jednak w środku panowała jakaś mrugająca, lekka poświata, więc może Bolek wszedł tam z latarką i teraz wymienia te przepalone żarówki. Znając Bolka, na pewno trzymał kilka w zapasie. Pan Rybka już miał odkładać pusty kubek na blat kuchennego stołu, kiedy z powodu głośnego huku cały aż podskoczył. Dobrze, że naczynie było puste, bo stałby teraz w kałuży wody i być może musiał zbierać z podłogi ceramiczne okruchy.

Szybko spojrzał na niebo w poszukiwaniu możliwych fajerwerków, ale ich nie było, więc skierował wzrok przez prawe okno na dół, przytykając wręcz nos do firanki. Może to jakaś młodzież się wygłupia? A może gdzieś wybuchł gaz?. I wtedy przez otwarte okna usłyszał kolejne głośne dochodzące w równych odstępach wybuchy, jakby ktoś rzucał petardami. Wraz z tymi odgłosami wybuchów, czy może strzałów, brzęczały szyby w starych podwójnych oknach skrzyniowych, których jako jedyny w kamienicy, mimo namowy Bolka, Pan Rybka jeszcze nie wymienił.

Głośnym dźwiękom towarzyszyły dziwne rozbłyski w garażu Bolka, ale to nie były raczej ani fajerwerki, ani petardy. Nie przypuszczał, że ten przecież taki porządny chłopak, nie tam jakiś łobuz czy piroman, mógłby w swoim garażu nielegalnie gromadzić jakiekolwiek materiały wybuchowe albo niewybuchy z poligonu, które mogły teraz przypadkowo eksplodować. Nie sądził też, żeby miały to być odgłosy wybuchających świetlówek. Pan Rybka widział kilka dni temu na własne oczy, jak Bolek po pomalowaniu garażu zamontował na ścianach bocznych nowe lampy wyłącznie na zwykłe żarówki z gwintem E27.

Wybuchów Pan Rybka naliczył razem sześć, a potem nastała cisza i rozbłyski u Bolka w garażu również ustały. Nikt nie wychodził z zaciemnionego pomieszczenia, więc Pan Rybka, tknięty złymi przeczuciami postanowił niezwłocznie zadzwonić na numer alarmowy. Bardzo zdenerwowany i zaniepokojony o stan zdrowia Bolka, szybkim krokiem wyszedł z kuchni do pokoju, podniósł ze stołu telefon komórkowy, odblokował go i wstukał numer 997, dzwoniąc prosto na Policję. W nerwach zapomniał, że przecież teraz powinno dzwonić się na inny alarmowy numer 112.

Telefon natychmiast odebrał dyżurny, który po wysłuchaniu rozmówcy właściwie nie musiał mu zadawać żadnych dodatkowych pytań. Pan Rybka nie był osobą nadmiernie gadatliwą, ani łatwo ulegającą emocjom, więc mówił zwięźle i konkretnie, jakby wyjaśniał policjantowi pierwszą zasadę dynamiki Newtona. Podał dyżurnemu tylko tyle szczegółów, ile to konieczne, aby ten po rozłączeniu zaczął bezzwłocznie uruchamiać odpowiednie procedury, jak przy każdym zgłoszeniu o możliwym napadzie z bronią w ręku.

Po rozłączeniu rozmowy Pan Rybka odłożył telefon, a potem z wieszaka w łazience zdjął granatowy szlafrok, włożył go na piżamę i zawiązał pasek na supeł. Na wszelki wypadek, gdyby policjanci mieli jednak dotrzeć na miejsce zbyt późno, postanowił zejść na podwórko i sprawdzić, co takiego mogło wydarzyć się tam na dole. Wyszedł z mieszkania, zamknął drzwi na klucz i schował go do kieszeni szlafroka. Schodził powoli po schodach, trzymając się poręczy, a przez otwarte okna klatki schodowej dobiegały go coraz głośniejsze dźwięki syren wielu nadjeżdżających wozów Policji.

Zwykle nie bywał panikarzem, ani czarnowidzem, ale tym razem miał bardzo wyraźne i bardzo niedobre przeczucie, że w garażu na podwórku musiało wydarzyć się coś naprawdę strasznego.
***********************
C.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMA Nowe domy!