Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMAEfekt-Okna zaprasza
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
14 listopada 2020r. godz. 15:34, odsłon: 5016, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek dwudziesty drugi

Część, w której Ola zauważa brak samochodu wraz ze swoją wstępną, a kierowca taksówki spóźnia się siedem minut.
Szpital Powiatowy w Bolesławcu
Szpital Powiatowy w Bolesławcu (fot. Bolec.Info)

Już jest dwudziesta druga część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Dziewiętnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dwudziesta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dwudziesta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. wciąż dzieli się z nami swoją pomysłowością i wymyśla kolejne losy naszych bohaterów. Pozdrawiamy serdecznie Pana M. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka opowieść toczy się w ten sposób. Dzisiaj zajrzymy przez okno do bolesławieckiego szpitala i razem z Olą spróbujemy się nie spóźnić do pracy. Zapraszamy do czytania:


Ostry dźwięk budzika wyrwał Olę z głębokiego snu, z którego i tak bardzo pragnęła się już wybudzić. Śniły jej się bardzo dziwne rzeczy, przerażające i niepokojące. Sen był wyjątkowo realny. Był też z gatunku tych, które śnią się pierwszy raz w życiu i ciężko odgadnąć, czy jest wynikiem wspomnienia jakiegoś dawno obejrzanego filmu, psikusem bujnej wyobraźni, czy nie daj Boże groźną przepowiednią.

Śniło jej, że jechała na rowerze po polnej, twardej drodze, przy której rosły szpalery drzew. Tuż obok na drugim rowerze jechała mama, ale była dużo młodsza niż obecnie. Ola zaryzykowałaby nawet stwierdzenie, że w śnie były koleżankami i równolatkami. Nagle przed nimi pojawił się tunel, do którego wjechały. Dookoła zapanowała niemal całkowita ciemność, a wjazd do tunelu nagle zniknął. Znalazły się w pułapce. Zatrzymały się, rzuciły na bok rowery i zaczęły iść pieszo. Zrobiło się zimno, a pod ich butami zaczęła chlupać woda. Obie zaczęły nerwowo szukać wyjścia. Ruszyły przed siebie trzymając się za ręce. Wody przybywało i coraz ciężej im było stawiać kroki. Po chwili brodziły w wodzie po kolana, a kiedy zaczęła sięgać im do pasa natrafiły na zamkniętą kratę. Nie dały rady jej otworzyć. Wody przybywało, więc zaczęły pływać i zmuszone były puścić swoje ręce. Kiedy woda wyniosła je pod sam sufit tunelu, zostało im miejsca i czasu na wzięcie ledwie jednego oddechu. Młoda mama popatrzyła na nią ze łzami w oczach. Obie nabrały ostatniego haustu powietrza i zanurzyły się. Nagle coś chwyciło Olę za stopę i zaczęło ją ciągnąć w tył. Oddalając się od mamy, w przerażeniu zaczęła wołać ją bezgłośnie, a mama wyciągała do niej ręce. Ola widziała mamę coraz mniejszą i mniejszą, aż jej maleńka postać całkowicie zniknęła w odmętach brudnożółtej głębi.

Tym razem Ola pobłogosławiła budzik za jego punktualność i niezawodność, zadowolona, że swoim głośnym buczeniem przerwał ten sen, zanim wydarzyło się w nim coś jeszcze gorszego. Ola czytała kiedyś o interpretacji snów. Ale według niej interpretacja każdego snu może być dowolna w zależności od potrzeb interpretującego. Zupełnie jak z wróżbami. Niektórzy twierdzą, że sny są oknem duszy i po prostu pokazują, co nas dręczy albo co nam w duszy gra. Ola miała jednak do snów bardziej naukowe podejście. Dla niej to, co śpiącemu wyświetla się w głowie jest jedynie syntezą przepływu impulsów wzbudzonych w odpoczywającym mózgu oraz chaotycznego odczytu zapisanych w pamięci danych. Dlatego niektóre sny pamiętamy i potrafimy je opowiedzieć ze szczegółami nawet po kilku dniach, a o innych zapominamy zaraz kiedy odsuwamy kołdrę na bok.

W życiu człowieka są sny, które się wielokrotnie powtarzają, chociaż pragnie się, aby nigdy więcej ponownie się nie przyśniły. Są sny piękne albo fantastyczne, które chciałoby się wyśnić jeszcze raz, aby poznać ich dalszą część, która i tak potem nie nadchodzi, nawet mimo nakrycia głowy poduszką. Są też sny nowe, pierwszy raz powstające w naszej głowie, do których podświadomość dodaje zapomniane fragmenty tego, co dotąd wydarzyło się w naszym życiu. Potem, kiedy zdarza się nam w życiu bardzo podobna sytuacja do tej we śnie, to ludzie mają wrażenie, że doznają deja vu, a nie wiedzą, że właśnie przypomniał im się dość niewyraźnie jeden z takich snów.

Inaczej niż zwykle, Ola szybko otworzyła oczy i spojrzała na budzik. Godzina 4:45. Nastawiała tą godzinę każdego dnia, kiedy wstawała do swojej pierwszej, podjętej po ukończonych studiach, pracy. Czas pobudki wypracowała sobie już w tydzień, przez pierwszych kilka dni sprawdzając empirycznie ile czasu zajmuje jej obróbka kosmetyczna, dobór elementów ubioru, przygotowanie i spałaszowanie śniadania oraz dojazd autem do szpitala, wliczywszy średniej wielkości poranne korki.

Za oknem było już dość jasno, choć szarość świtu nie została całkiem zabrana przez odchodzącą, jeszcze krótką noc. Na razie dzień zapowiadał się słoneczny, ale wczorajsza prognoza, którą oglądała w komórce, pokazywała, że po południu może się zebrać na burzę. Trzeba będzie zabrać do auta parasol, pomyślała, kiedy już dreptała do łazienki. Przechodząc koło pokoju mamy, spojrzała przez otwarte drzwi i zauważyła, że nikogo w nim nie ma. Ola zadała sobie po raz kolejny pytanie, jak mama to robi, że po nocnych wojażach wstaje z rana świeża jak skowronek, nieważne czy przespała osiem godzin, czy tylko trzy. Ponieważ światło w łazience było także zgaszone, Ola pomyślała, że być może mama krząta się na dole w kuchni i przygotowuje jej i wujkowi śniadanko, chociaż tego dnia miała zacząć swoją służbę dopiero po południu.

Stojąc przed lustrem, już po ablucjach smarując się kremem 40+ na dzień, także należącym do mamy, zaczęła żałować, że poprzedniego wieczora była dla niej taka opryskliwa. Nie lubiła jednak, kiedy mama próbowała wtrącać się, wypytywać o zbyt wiele rzeczy, czy wyręczać ją w najprostszych czynnościach.

Te nawyki pozostały mamie po czasach, kiedy Ola chodziła do szkoły. Mama musiała wtedy być jednocześnie i supermamą, i supertatą. Teraz jednak zwykła troska mamy o córkę zaczęła się niestety przeradzać w nadopiekuńczość, która z kolei wkrótce łatwo mogłaby przekształcić się w całkowite przejęcie sterów dowodzenia życiem Oli, gdyby tylko na to mamie pozwoliła. Ola wiedziała, że tak właśnie było z babcią Basią, kiedy mama wchodziła w dorosłość. I podobno to właśnie zepsuło ich stosunki na całe ich dalsze życie. Mama niechętnie wracała do tamtych czasów, chociaż Ola bardzo chciałaby poznać szczegóły związku mamy i taty. Babcia zawsze i konsekwentnie nazywała ten związek błędem młodości, nie zdając sobie sprawy, że słysząc takie porównanie Oli robiło się przykro i bardzo to przeżywała. Nikt nie chce być nazywany skutkiem błędu.

Ola nie miała okazji poznać swojego ojca. Mama opowiadała, że zginął w 1994 roku podczas misji wojskowej na Bliskim Wschodzie, kiedy ona miała niecały roczek. Mama rzuciła wtedy studia we Wrocławiu, nie ukończywszy trzeciego roku medycyny. Nieco później skończyła jednak studium medyczne w Głogowie, dokąd wyprowadzili się z dziadkami tuż po maturze zdanej przez mamę w Bolesławcu, w roku 1991.

Potem, zamiast zostać szpitalną pielęgniarką, mama postanowiła wstąpić do Straży Pożarnej, gdzie setki, jeśli nie tysiące razy, często z narażeniem własnego życia, ratowała życie i zdrowie innych ludzi w wypadkach, pożarach i podczas klęsk żywiołowych. Pięła się po strażackich szczeblach kariery jako specjalista ratownictwa medycznego służby, osiągając stopień młodszego brygadiera. Obecnie ze względu na staż mogłaby już przejść na emeryturę, ale mama nie wyobrażała sobie póki co, żeby zamiast pracy z ludźmi i dla ludzi, miała codziennie plewić grządki w ogródku, robić na drutach albo wisieć godzinami na płocie plotkując z panią Słowikową o dokuczających chorobach i równie dokuczających sąsiadach.

Ola przeszła do swojego pokoju i ubrała się w przygotowany przed snem komplet, na który składały się stosowna do przewidywanej tego dnia pogody wąska, ciemnozielona sukienka i bluzka z krótkim rękawem. Strój do pracy musiał być wygodny oraz umożliwiać łatwe zakładanie i wygodne wielogodzinne noszenie fartucha lekarskiego. Zabrała przygotowaną wieczorem niewielką, ciemnobrązową torebkę i zeszła na dół po schodach, starając się stąpać po stopniach delikatnie, na wypadek gdyby wujek Zygmunt jeszcze spał. Idąc korytarzem do kuchni zobaczyła, że światło w pokoju wujka jest jeszcze zgaszone. Dobrze, niech sobie wujek pośpi. W jego stanie wypoczynek jest jednym z najważniejszych czynników, pozwalających na normalne, samodzielne funkcjonowanie.

Jednocześnie zdziwiła się i trochę przestraszyła, kiedy kuchnia okazała się pusta. Gdzie ta mama się podziała? Raczej nie poszła do sklepu po świeże pieczywo, bo sklepy otwierają dopiero o szóstej. Czyżby nie wróciła z nocnej eskapady? A może po prostu dostała nagłe wezwanie? Od czasu do czasu to się zdarzało, zwłaszcza kiedy w jakichś tragicznych zdarzeniach było wiele ofiar.

Ola zobaczyła kilka nieumytych naczyń w zlewozmywaku, ale na pewno znalazły się one tam jeszcze wieczorem. Nalała wodę do czajnika i postawiła go na gazie. Pomyślała, że nie ma co czekać i się domyślać. Tknięta jakimś niejasnym przeczuciem postanowiła po prostu zadzwonić do mamy. Sięgnęła po telefon do torebki. Zobaczyła, że ma dwa nieodczytane SMS-y. Oba były od mamy.

Na szczęście w żadnym z nich nie było wołania o pomoc, lecz pierwszy z nich Olę, jak by nie było, trochę zdenerwował. W SMS-ie wysłanym o godzinie 00:17 mama przepraszała za wzięcie kluczyków od samochodu i pożyczenie auta na parę godzin. Strasznie dziwna i podejrzana sprawa, pomyślała Ola. Odkąd sięgała pamięcią, mama nigdy nie jeździła samochodem, tylko rowerem, Ewentualnie autobusem, kiedy padało i rower zostawał w domu. Mama nie prowadziła samochodu, chociaż prawo jazdy jak najbardziej posiadała i to od ponad dwudziestu lat.

Druga wiadomość została wysłana o godzinie 1:06, czyli zapewne wtedy, kiedy mama zorientowała się, że nie zdąży wrócić przed szóstą rano i oddać samochodu na czas. A mama, jak to mama, nie byłaby sobą, gdyby nie zasugerowała przy okazji swojej córce dość szczegółowo dalszego postępowania: „Jedz do szpitala autobusem. Na pętli masz linie nr 4 i 12. Oba jadą prosto na Jeleniogórską. Bidet kupisz u kierowcy”. Dziękuję, mamo, za precyzyjne wytyczne, pomyślała Ola, ale nie odpisała na żaden z SMS-ów. Zapamiętała sobie jedynie, żeby później porozmawiać z mamą na temat grzebania bez pozwolenia w czyichś kieszeniach i samowolnego pożyczania cudzego samochodu.

SMS-y od mamy nigdy nie zawierały jakichkolwiek błędów. W tej kwestii mama wykazywała się należytą i najwyższą starannością. Ale w tej drugiej wiadomości były aż dwa błędy. Oczywiście oba wynikały z autopoprawek i sugerowania podpowiedzi przez oprogramowanie smartfona. Ale samo to, że mama nie przeczytała i nie poprawiła tekstu przed wysłaniem świadczyć mogło o tym, że pisała na swoim telefonie będąc zdenerwowaną. Pominąwszy późną porę wysłania wiadomości, to musiało się jednak stać coś niedobrego. Ale co?

Ciekawe, po co jej był mój samochód w środku nocy, zastanawiała się Ola? Może samochód tego znajomego, z którym była umówiona, zepsuł się i nie mieli innego wyjścia? Czemu więc nie zostawiła żadnej karteczki? Pytania te będą musiały na razie poczekać. Ola wysłała tylko jednego SMS-a zwrotnego do mamy, ale z dwoma ważnymi pytaniami: „Gdzie jesteś, mamo? Wszystko w porządku?”.

Nie czekając na odpowiedź, Ola schowała smartfona z powrotem do torebki, upewniając się, że dźwięki w telefonie nie są wyciszone. Zrobiła sobie kawę rozpuszczalną i dolała zimnego mleka. Postanowiła nie robić żadnych kanapek, bo wiedziała, że w tej sytuacji mogłaby nie zdążyć na autobus i spóźnić się do pracy, a to nie byłoby mile widziane przez opiekuna stażu. Rzuciła okiem na zegar w kuchni. Pokazywał 5:29. Popijając kawę podeszła do małej korkowej tablicy, aby obejrzeć wiszący na niej rozkład jazdy autobusów z pętli, niedaleko ich domu.

- O, cholera jasna – zaklęła sama do siebie.

Zobaczyła, że ani czwórka, ani dwunastka nie odjeżdżają przed godziną szóstą. Jedynie linia nr 7 ma jeden kurs przez Graniczną i jedzie na Jeleniogórską. Ale to już za późno. No niestety, mamo, pomyślała, będziesz musiała mi się dorzucić od taksówki. Sięgnęła ponownie po telefon i powoli ubierając bluzę wiszącą na wieszaku, wybrała numer do firmy taksówkowej. Może jednak zdąży zjeść kanapki.

***

Ola zapłaciła gotówką kierowcy za kurs, wysiadła z samochodu i szybkim krokiem ruszyła w kierunku wejścia do szpitala. Mimo małego ruchu przyjazd taksówki na Graniczną i przejazd na Jeleniogórską zajął kierowcy łącznie 30 minut. Niestety, ale będzie już na oddziale po czasie. Szósta zero siedem, to nie szósta zero zero. Może i niewielkie, ale to zawsze spóźnienie.

Ciekawe, kiedy mama się odezwie, zastanawiała się Ola. Miała nadzieję, że chociaż drogę powrotną do domu po południu odbędzie swoim autem. W końcu do tego służy samochód. Na wszelki wypadek jednak będzie musiała sprawdzić potem w Internecie rozkład linii 4 i 12 w stronę Granicznej. A na przyszłość postanowiła chować kluczyki do auta nie w bluzie, ale w swojej torebce, żeby drugim razem mamy nie korciło.

Zanim Ola dotarła do szlabanu blokującego wjazd na teren szpitala, spojrzała w lewo i nagle stanęła jak wryta. Na parkingu jak gdyby nigdy nic stało jej kanarkowe polo! Jezus Maria, coś się stało mamie! Serce zaczęło jej walić jak młotem. Otworzyła torebkę i wyjęła telefon. W zdenerwowaniu nie mogła znaleźć numeru mamy na liście ostatnich połączeń. W końcu otworzyła jeszcze raz ostatniego SMS-a od niej i nacisnęła zieloną słuchaweczkę. Patrząc, czy samochód nie nosi śladów uszkodzeń i czy aby miejsce kierowcy nie jest zajęte, czekała na sygnał wywołania numeru mówiąc do siebie pod nosem „No dawaj, szybciej”. Ale zamiast przerywanego sygnału „biiiiiip” „biiiiiip” oznaczającego dzwonienie, usłyszała jedynie „Abonent, do którego dzwonisz jest poza zasięgiem lub ma wyłączony telefon. Powiadomimy cię, kiedy będzie osiągalny”.

Nie miała pojęcia, co ma robić w tej sytuacji. Postanowiła mimo wszystko pójść na oddział, przebrać się normalnie jak co dzień, a potem rozpytać w Pogotowiu i na Izbie Przyjęć, czy tej nocy przyjmowano może do szpitala pacjentkę Antoninę Polańską. Czyżby dzisiejszy zły sen rzeczywiście miał być proroczy?

Nie mogła wiedzieć, że od około sześciu godzin jej matka, Antonina Polańska, owszem znajduje się w tym szpitalu, ale nie jako pacjent, lecz jak to odnotowano na formularzu, jako najbliższa osoba przywiezionej ofiary strzelaniny, operowanej od północy przez zespół chirurgów, a przewiezionej około 4 w nocy w ciężkim stanie na oddział intensywnej terapii, zwany popularnie OIOM-em.

Nie mogła wiedzieć, że od niemal sześciu godzin jej rodzona matka to siedzi na krześle znajdującym się w korytarzu, to nerwowo spaceruje wydeptując ścieżkę przed wejściem na oddział chirurgii, to stoi pod ścianą opierając się nią plecami. Że próbuje rozmawiać z Bogiem i prosić Go o pomoc, składając ręce jak do modlitwy, chowając w rękach twarz i ocierając łzy, które od czasu do czasu mimowolnie pojawiały się na jej policzkach. Że osiem razy jak dotąd odwiedziła automat z kawą, nie mając świadomości, że ma w plecaku telefon, który od pewnego czasu nie dzwoni ani nie wyświetla SMS-ów, bo najzwyczajniej w świecie rozładowała się w nim bateria.

Kiedy Ola ubrana w kitel w pastelowym jasnozielonym kolorze weszła do pokoju pielęgniarek, przywitała się z nimi i zapytała, o której może dzisiaj pojawić się jej opiekun stażu. Odpowiedziały, że niedawno zadzwonił, że może się dzisiaj nieco spóźnić i musi na niego jeszcze chwilę poczekać. Zanim Ola usiadła na wolnym krześle, spojrzała w wysokie lustro wiszące na ścianie. Poprawiła długie, ciemne, zgodnie ze szpitalnymi wytycznymi upięte teraz włosy i popatrzyła na plakietkę z imieniem i nazwiskiem. Przeczytała w myślach: Aleksandra Wilczyńska.

A więc nie tylko kolor włosów miała inny niż mama. Ola zawsze twierdziła, że Polańska też byłoby ładnie, ale mama na złość babci Basi uparła się, że jej córka będzie nosić nazwisko ojca. W gruncie rzeczy było całkiem znośne. Zmarszczyła się do swojego odbicia w lustrze.

A potem podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer Izby Przyjęć, aby dowiedzieć się, czy tej nocy aby nie przyjmowano do szpitala jakiejś kobiety w wieku 48 lat.


Czy Ola spotka na sali operacyjnej swoich rodziców, czy może jakimś niezwykłym trafem miną się w przejściu? Jak zareaguje na wieść o wydarzeniach ostatniej doby? Czy Julia będzie musiała powiedzieć córce więcej niż zamierzała? No i jak Dymitr wykona swoją robotę? Czy Bolek będzie podrywał pielęgniarki otumaniony lekami przeciwbólowymi? Jesteśmy ogromnie ciekawi Waszych pomysłów! Cieszymy się że jesteście z nami. Dajcie koniecznie znać w komentarzu jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Kolejny odcinek już w środę!

Tajemnica szmaragdu - odcinek dwudziesty drugi

~Herbaciany Jarząb niezalogowany
15 listopada 2020r. o 19:04
Super odcinek, dawajcie dalej!
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Żółtorudy Dąb niezalogowany
18 listopada 2020r. o 1:18
c.d. wracamy do dziupli
---------------------------------------------------
Julia i Bolek odczuwali coraz większy chłód i niewygodę. Kucając w milczeniu, nadal ukrywali się w ciemnym kącie dawnej piwnicy restauracji Waldschloss za stertą kartonów z cennymi fantami pochodzącymi z włamań do sklepów Pewex. W międzyczasie słyszeli rozmowy przestępców, przenoszących pudła z towarami, które zostały zamówione przez pasera. Składali je tuż przy schodach prowadzących na górę. Pracowali oczywiście wszyscy, oprócz pijanego Mańka, którego nie opuszczało skrajne upojenie.

- Szefie, to zarobimy dzisiaj chyba z kilkanaście baniek, co nie? – właściwie stwierdził, a nie zapytał Gienek, taszcząc ciężki karton z whisky.

- Będzie kasiorka jak się patrzy! Dla wszystkich – potwierdził zadowolony Wiewiórski, który stał przy stosie kartonów z papierosami, licząc je przez dotykanie palcem – Udało mi się ugadać z gościem głównie na fajki, trunki i ciuchy.

- A widzicie? Mówiłem, że znam tę okolicę i opłaca się czasem pokręcić po babskim rynku – dorzucił Waldek, niosąc aż dwa kartony naraz – Tam każdy ma złotówki w oczach.

- To co, szefie. Dzisiaj handelek, a juto mały wypadzik do Karpacza? Odpoczynek się chyba należy za naszą harówkę, no nie? – z nadzieją w głosie zaproponował Gienek. Oblizał usta i przełknął ślinę.

- Oj, Gienek, Gienek. Ty to byś tylko dancingi, kolacyjki, panienki… – pokręcił głową szef szajki – Gdyby nie ja, wszystko mógłbyś przepuścić w hotelach i pensjonatach. Może byś tak czasem do jakiegoś teatru, opery czy filharmonii sobie zażyczył, co?

- Ee, tam, szefie. Wyższa kultura to nie dla mnie. Ja prosty chłopek roztropek z kieleckiego jestem – perorował Gienek – Ja to lubię do cyrku, na ten przykład. Tam są takie czarodzieje, co nożami w kobitki rzucają. Albo takie śmieszne klauny z czerwonymi nosami, co się ciągle wywracają. Taka rozrywka mnie się podoba, a nie jakieś tam rzępolenie na basetli, czy skakające facety w rajtuzach. Nic nie poradzę. U nas w Odrowężu pod Stąporkowem, prawdziwa muzyka to w remizie co sobotę tylko była. A przy okazji od czasu do czasu można było z przyjezdnymi kulturalnie wymienić poglądy za pomocą sztachet. Aż Milicja nyską przyjeżdżała. Ej, co to były za czasy - rozmarzył się i pokiwał głową.

Wszyscy głośno się zaśmiali z dowcipu Gienka, który i po trzeźwemu, i na zakrapianych imprezach widocznie musiał być duszą towarzystwa. W każdej sytuacji potrafił sypać kawałami, jakby miał je pochowane w rękawach, tuż obok kart do uczciwego pokera.

- Uwielbiam, Gienek, jak opowiadasz o tej twojej rodzimej ojczyźnie szkieletczyźnie – podsumował Wiewiórski i zaczął popędzać kompanów – Dawać, dawać te pudła, moi przyjaciele. Będzie jeszcze potem trochę tachania tego wszystkiego do poloneza. Ale bez pracy nie ma kołaczy. Oby nas tylko gliny po drodze nie wykukały.

Kiedy już uskładała się pokaźna kartonowa pryzma bandyci doszli do wniosku, że więcej się do samochodu na pewno nie zmieści. Waldek wyszedł na powierzchnię, a Gienek stanął w połowie schodów. Herszt bandy Wiewiórski ustawił się przy przygotowanej piramidzie. W ten sposób utworzyli łańcuszek transportowy i podawali sobie kartony z rąk do rąk, a Waldek miał za zadanie układać je na górze koło wejścia do piwnicy w identyczną kartonową konstrukcję, którą potem mieli razem jakoś poupychać w samochodzie.

Julia starała się nie wiercić, mimo, iż okrutnie zaczęły jej drętwieć łydki i stopy. Krew miała utrudniony dostęp do tych części ciała, więc powoli przestawała je czuć. Pomyślała, że za wszelką cenę i bezzwłocznie powinna rozprostować nogi. Bała się, że inaczej dojdzie do martwicy niektórych tkanek i trzeba będzie amputować jej kończyny przynajmniej od kolan w dół. Popatrzyła na Bolka i w półmroku zobaczyła, że ten, na wpół zgięty, nadal obserwował zza kartonów krzątających się bandytów. Nie miał na pewno takiego problemu jak ona z brakiem czucia.

Chciała, a wręcz musiała dać znać Bolkowi, że musi zmienić pozycję. Po jej stronie sterty kartonów nie było to jednak możliwe, ponieważ pudeł było w tej części dużo mniej i wyprostowanie się nawet do połowy spowodowałoby, że musiałaby zostać zauważona. Zaczęła cichutko stękać z bólu i niewygody, więc popukała lekko Bolka w udo, ale ten w panującej ciemności nie dostrzegł ani nie zrozumiał, co takiego Julka może od niego chcieć. A zapytać na głos nie mógł. Pomyślał, że być może chce tylko wiedzieć, czy bandyci sobie poszli i czy mogą już wyjść z ukrycia. Pokręcił na wszelki wypadek przeczącą głową, choć nie wiedział czy to zauważyła, czy nie.

Julka naprawdę już nie mogła wytrzymać. Podparła się rękami za plecami, usiadła pupą na zimnej posadzce i zaczęła wyciągać nogi przed siebie. Nic by się może takiego nie stało i za chwilę odrętwienie mogłoby minąć, ale popełniła ten drobny błąd, że skierowała stopy w kierunku Bolka, a nie w kierunku przeciwnym.

Bolek, pochłonięty myślami o nieoczekiwanym spotkaniu z bratem, nie spodziewał się tego zupełnie i gdy nagle poczuł, że coś wciska mu się pomiędzy nogi, wystraszył się myśląc, że to szczur, albo może jakiś jeszcze groźniejszy i bardziej krwiożerczy stwór. Przerażony, odruchowo i nieco zbyt szybko podciągnął jedną z nóg, a wtedy stojąc tylko na tej drugiej nodze w swojej mocno pochylonej pozycji, stracił równowagę. W ciemności niełatwo jest jednak zorientować się, jak skutecznie przeciwdziałać siłom grawitacji i odzyskać pionową pozycję. Kiedy oko ludzkie nie widzi żadnych punktów orientacyjnych, człowiek całkowicie traci wyczucie przestrzeni. Pion i poziom przestają zajmować swoje tradycyjne miejsce, no i taki osobnik zaczyna tracić swą stabilną, pionową postawę.

Przez krótką chwilę, kiedy Bolek zaczął się już przewracać, leciał bezwładnie do tyłu unosząc ręce na boki i do góry. Próbował machać nimi jak ptak skrzydłami, ale na niewiele się to zdało. Zanim jego ciało trafiło jednak na jakąkolwiek przeszkodę, Bolkowi wydawało się, że przechyla się na ścianę za swoimi plecami. Ale mylił się. Zamiast oprzeć się plecami o mur piwnicy, przekręcił się nieco i upadł dokładnie pomiędzy Julią, a kartonami. Julia w międzyczasie, niewiele widząc, próbowała go złapać, ale nie udało się Bolka podtrzymać i w ostatniej chwili odsunęła się pod ścianę, aby nie zostać zgniecioną jak sardynka w puszce.

Bolek, zanim ostatecznie wylądował na posadzce, rozłożonymi rękami próbował się jeszcze czegoś w locie złapać. No i prawie się złapał. Machając prawą ręką uderzył w kilka kartonów, a te spadając, przykryły go skutecznie. Bolek ze strachu postanowił pozostać w tej pozycji, a Julka spanikowana podniosła się i wyprostowała przylgnięta plecami do zimnej ściany. No i wyrwała jej się głośna i nieźle piszcząca wiązanka.

- O, ja cię pierniczę! – po czym spojrzała prosto w skierowany na nią strumień latarki.

„Taśma” na podejrzany dźwięk zza jednej ze sterty pudeł, rzucił trzymanym właśnie kartonem z papierosami Marlboro na podłogę piwnicy. Szybko chwycił odłożoną na schody zapaloną latarkę i skierował ją w miejsce, skąd doszedł go podejrzany rumor. Drugą ręką instynktownie sięgnął pod marynarkę i wyciągnął pistolet. Był to Walter P-64, skradziony zapewne niegdyś jakiemuś milicjantowi podczas którejś udanej próby ucieczki przed organami nieskutecznego ścigania.

- A kogo to panienka pierniczy? – zapytał głośno głos Wiewiórskiego zza oślepiającego światła – No i co ważniejsze, skąd to panienka się tu wzięła?

Gienek nie doczekawszy się kolejnego kartonu od swojego szefa, zszedł ze schodów, wyjął swoją zapaloną latarkę zza paska spodni i poświecił w to samo miejsce, które oświetlał Wiewiórski.
W mocnym świetle dwóch latarek zobaczyli przed sobą szczupłą dziewczynę o rudych, średniej długości włosach. Ubrana w ciemny kostium do nurkowania, z okularami uniesionymi nad czoło, wydawała im się tutaj całkiem nie na miejscu. Cóż to za dziwne przebranie w miejscu, gdzie nie było ani kropli wody? Pomyśleli zapewne, że może mają jakieś omamy wzrokowe, chociaż tego dnia jeszcze nic nie pili. Dziewczyna milczała i najwyraźniej trzęsła się ze strachu. Oślepiona, zamknęła oczy, odwróciła głowę na bok i odruchowo uniosła ręce do góry, jakby miała się poddać, chociaż na razie nikt jej o to nie prosił. Nieco skuliła się w sobie, przez co wyglądała, jakby chciała stamtąd jak najprędzej zniknąć.

- No to mamy duży problem – zawyrokował skonsternowany Gienek – Ktoś ma za długi jęzor i musiał się wygadać o naszej dziupli, niestety.

- Może i problem nie jest mały, ale nas jest czterech, a panienka jakby jedna. Więc wydaje mi się, że chyba mamy jakieś szanse, co nie, Gienek? No chyba, że panienka ma jeszcze jakieś liczniejsze towarzystwo? - tym ostatnim pytaniem, zadanym pewnym siebie głosem najwyraźniej zwrócił się do Julii, nie oczekując jednak jakiejkolwiek odpowiedzi. Postanowił jednak poprosić o wyjaśnienia czwartego członka bandy, który według niego powinien wiedzieć, jak ta dość młoda osoba postronna mogła znaleźć się w zamkniętej od wewnątrz na kłódkę piwnicy.

- Maaanieeek! – głośno wydarł się Wiewiórski, kierując głowę w lewo – Wstawaj natychmiast, ochlaptusie!

- ..Tttak, szszefie. Cssso szę ształo? Już jedżemy? Mam prowadzicz? - chrząkając i pokasłując wydukał z siebie Maniek, jak zwykle piękną i poprawną polszczyzną.

- Jasne, ożłopie jeden. Ciebie za kierownicę bym posadził. Dawaj tutaj! - rozkazał szef Mańkowi.

- Mam zejść? Coś się stało? - z otworu w suficie doszedł ich głos Waldka, który chyba usłyszał to przywołanie, ale nie pojawił się na schodach.

- Nie, Waldek! To nie do ciebie! Zostań na razie na górze! Jak będziemy cię potrzebować, zawołam - odkrzyknął Wiewiórski.

Maniek z trudem i z sapaniem ponownie podniósł się ze swojego barłogu i przyczłapał do kolegów, nie bardzo wiedząc co się dzieje i dlaczego stoją i gapią się na jedną ze ścian. Oczywiście nie widział stojącej tam postaci, bo jakoś tak dziwnie mu się wszystko, nie wiedzieć czemu, znacząco rozmazywało.

- Maniek, czy ty masz może jakieś nietypowe upodobania? Podobają ci się dziewuszki ubrane w obcisłe stroje? - zapytał Wiewiórski chwiejącego się kolegi.

- Jakie dżewuszki, szszefie? - Maniek nic a nic nie zrozumiał z zadanych mu pytań.

Wiewiórski pistoletem przyłożonym do policzka Mańka przekręcił jego zamroczoną głowę w stronę stojącej pod ścianą dziewczyny i wyjaśnił mu jasno i powoli:

- O, takie dzie-wusz-ki, tępoto.

- O, Jeeżu, koszmita!! Uczekacz! Uczekacz, bo nasz porwą i wyjedżą nasze móżgi! - Maniek odepchnął swojego szefa na bok, dostał nagłego przyspieszenia i prawdopodobnie równie nagłego otrzeźwienia, po czym potykając się co drugi schodek zwiał na górę, z wyjątkowo dużą szybkością jak na człowieka w jego stanie. Na górze Waldek przytomnie złapał śmiertelnie wystraszonego kompana, powalił go i przycisnął kolanem do ziemi. Zdezorientowany krzyknął do pozostałych na dole kolegów.

- Co tam się dzieje, do cholery?

- Wszystko pod kontrolą, Waldek! No, może poza Mańkiem - odpowiedział tym razem Gienek - Przypilnuj go tam przez chwilę!

- Niestety nie ma co liczyć na naszego kipera w kwestii rozwiązania tej tajemnicy. Musimy zatem zasięgnąć informacji u źródła - stwierdził ze spokojem Wiewiórski, zwracając się bezpośrednio do Gienka, a potem już nieco głośniej rzucił przez całą piwnicę do Julii - Hej, panienko! Podejdź no bliżej. Musimy się lepiej poznać.

Julia spojrzała na zasypanego kartonami Bolka, ale nie dostrzegła jego twarzy spod rumowiska. Nie wiedziała co ma zrobić. Zważywszy jednak na przedmiot trzymany przez bandytę, a nie chodziło tu o latarkę, ruszyła powoli, starając się omijać przeszkody w postaci leżących pudeł. Drżąc na całym ciele, niepewnie podeszła do czekających na nią bandytów i stanęła jakieś dwa metry od nich, nie widząc twarzy bandytów z powodu oślepiania przez latarki. Pistolet za to widziała, i to całkiem wyraźnie.

- Z bliska, szefie, to całkiem no, tego... fiu, fiu... - pokręcił głową Gienek, mierząc Julię od bosych stóp do zaopatrzonej w okulary do nurkowania głowy - Nie znałem Mańka-ogiera z tej strony.

- Gienek, daj spokój. Nie widzisz, że to jeszcze dziecko? - skarcił go Wiewiórski, po czym popatrzył Julii prosto w oczy i zapytał - To może zamiast Mańka ty nam wyjaśnisz kilka ogromnie nurtujących nas w tej chwili kwestii? Pominiemy na razie twoje niecodzienne przebranie. Ale zdradź nam na początek, jak się nazywasz i skąd się tu wzięłaś? Czy to Maniek cię tu może zaprosił pod naszą nieobecność?

Julia konsekwentnie milczała. Trochę paraliżował ją strach, a być może liczyła także, że zyskując na czasie pozwoli Bolkowi wymyślić jakieś niesamowite rozwiązanie, które pozwoliłoby im obojgu wyjść z tej sytuacji cało. Na razie jednak Bolek nie stawał na wysokości zadania i bez ruchu zalegał pod kartonami, nadal niezauważony przez bandytów.

- Postanowiłaś zatem nie odpowiadać? Niedobrze, niedobrze - Wiewiórski rozważał w głowie kolejne pytania - Jeżeli nie jesteśmy wszyscy w jakimś zbiorowym śnie, to twoja tutaj obecność jest naprawdę bardzo interesującą zagadką. Nie chcę stać się brutalny, bo z zasady nie biję kobiet, wliczając w to młode dziewczyny, takie jak ty. Sugeruję, a nawet radzę ci, odpowiedz na moje pytania, zanim stracę resztkę cierpliwości. Nieco się spieszymy, a ty zabierasz nam cenny czas. Więc jak?

Herszt szajki nie zamierzał przedłużać swoich monologów aż do godzin porannych, więc podszedł do Julki wyciągnął pistolet przed siebie, przyłożył otwór lufy do jej czoła. Przerażona Julia zamknęła oczy. Absolutnie nie chciała umierać w tym miejscu i tej nocy. Panika jednak całkowicie ją sparaliżowała. Bolek! - krzyczała w myślach, zrób coś!

- No to jak, ruda laleczko? Czy ty umiesz w ogóle mówić? - z zaciśniętymi zębami powoli i groźnie cedził kolejne słowa Wiewiórski - Jak się tu znalazłaś? Kto ci powiedział o tym miejscu? Odpowiadaj!

Charakterystycznego metalicznego dźwięku odciąganego kurka, który Bolek jak dotąd znał tylko z filmów, nie dało się pomylić z żadnym innym dźwiękiem. Nie mógł dłużej wytrzymać. Zaczął się podnosić i powoli wydostawać spod ciężkich kartonowych pudeł. Wstał i spojrzał na dramatyczną scenę rozgrywającą się kilka metrów dalej.

- Boże, Julka! - wypsnęło mu się niechcący, kiedy zobaczył swoją dziewczynę z przyłożonym do czoła pistoletem. Nie tak miała wyglądać ta przygoda i ich potajemna, nocna eskapada.

Niestety nie dysponował żadną szybkostrzelną i supercelną bronią jak Robocop, nadludzkimi umiejętnościami jak Superman, metalowym szkieletem jak niezniszczalny cyborg z "Elektronicznego mordercy", ani tym bardziej jakimkolwiek pomysłem na uratowanie Julki i siebie. Kiedy zrzucone przez Bolka kartony przestały się przewalać, nastąpiła cisza i tym razem on został oświetlony światłem latarki Gienka.

- A zatem Julka, tak? - rzekł bandyta z pistoletem nadal przyłożonym do głowy dziewczyny - To może nasz drugi nocny ptaszek zdradzi nam, co tu robicie i jak tu do cholery trafiliście! Nie radzę dłużej milczeć. Jeśli ci na niej zależy, to gadaj, młody, bo zaraz z głowy twojej koleżanki zrobimy wydmuszkę!

Wiewiórski najwyraźniej zaczął się na poważnie denerwować. Ewidentnie tracił cierpliwość i ochotę na dalsze pogawędki. Dwójka dzieciaków konsekwentnie odmawiała współpracy. Coś ich tutaj za dużo, pomyślał. Może się zdarzyć coś nieprzewidzianego, dlatego jak najszybciej trzeba pozbyć się młodocianych. Co już zobaczyli, nie będą mogli odzobaczyć.

- Nie chcecie gadać, więc nie mamy wyjścia. Trzeba to załatwić po naszemu. Być może nasłała was Milicja, tfu, Policja, nie przyzwyczaję się chyba do tej zmiany. A my mamy tu strasznie dużo towaru, na którym zależy nam bardziej niż na was, niestety. Nie możemy ryzykować i wypuścić was ot tak, jak gdyby nigdy nic - stwierdził szef bandy i krzyknął głośno - Waldek, zejdź tutaj!

Waldek usłyszał wołanie i zszedł z klatki piersiowej Mańka, który zdaje się musiał ponownie zapaść w pijacki letarg, bo przestał się już wyrywać i wykrzykiwać bzdury o kosmitach o czterech oczach i wyjadających mózgi. Wyprostował się i ruszył na dół do piwnicy. Gdy zszedł po schodach i zobaczył całą sytuację, zaskoczony podniósł brwi, bo w ogóle nie spodziewał się obcych osób w podziemnym pomieszczeniu.

"Taśma" przykładał pistolet do czoła młodej, dość ładnej dziewczyny o prostych, rudych włosach, ubraną w strój do nurkowania. Nieco dalej w świetle latarki, także w stroju do nurkowania stał młody człowiek. Bardzo, ale to bardzo przypominał mu kogoś, kogo kiedyś znał. Kogoś, kogo nie widział od około ośmiu lat, a kto bardzo się zmienił , dorósł, zmężniał i spoważniał. Waldek, wiedziony niejasnym przeczuciem, nie dał nic po sobie poznać, że właśnie spotkał swojego rodzonego brata. Widząc spojrzenie młodego chłopaka domyślił się, że i Bolek musiał go rozpoznać, ale z jakiegoś powodu również i on postanowił się na razie z tym nie zdradzać. Głos Wiewiórskiego wyprowadził go z wewnętrznej rozterki i konsternacji:

- Waldek, słuchaj. Jesteś u nas najkrócej. Jak dotąd, nie miałeś okazji się wykazać prawdziwą lojalnością w naszej zgranej paczce. Ci tutaj niepotrzebnie się nam napatoczyli, a nie chcą powiedzieć, kim są, ani jak się tutaj dostali. Maniek też nam nic na razie nie wyjaśni, z wiadomych względów. W tej chwili jednak nie ma to znaczenia, bo musimy uniknąć ryzyka i zadbać o nasze interesy. Jesteś gotowy udowodnić, że można na ciebie liczyć w każdej sytuacji?

- Tak jest, szefie. Co mam zrobić? - zapytał niczego nie spodziewający się Waldek.

- W sumie to nic szczególnego. Weźmiesz mojego gnata, weźmiesz ich do lasu na spacer i upewnisz się, że już nigdy nikomu nie zdradzą, kogo i co tutaj zobaczyli - krótko i zwięźle polecił "Taśma".

- Że niby co? - przez chwilę do Waldka nie docierało, co mu właśnie rozkazał Wiewiórski.

- Małe piwo przed śniadaniem, Waldek! - prościej i dosadniej starał się wyłożyć Waldkowi zadanie Gienek - Wyprowadzisz gówniażerię w sosenki, rachu ciachu i do piachu. Tylko przykryj ich potem jakimiś gałęziami, żeby ich nie jakie lisy nie wygrzebały, zanim zdążymy całkiem opróżnić naszą leśną dziupelkę. A potem jedziemy opchnąć fanty. I jutro, jak szef obiecał, z wypchanymi portfelami lecimy zaszaleć na małe zasłużone wczasy!

Entuzjazm Gienka nie udzielił się jednak nikomu oprócz niego samego. Wiewiórski zauważył w twarzy Waldka wahanie, ale pomyślał, że jest młody i pewnie jeszcze nigdy nie strzelał do człowieka. Wiedział o nim dość sporo i były to pewne i potwierdzone informacje, które pozwolił sobie zdobyć jeszcze jak razem garowali w jednej celi. Wiedział, że Waldek siedział za spowodowanie wypadku samochodowego i zabicie dwóch osób, więc jego zdaniem nie powinien mieć dużych oporów przed pociągnięciem za spust. Spojrzał na dwójkę przerażonych młodych ludzi, delikatnie przesunął kurek na poprzednie miejsce, chwycił za lufę i oddał Waldkowi pistolet kierując rękojeść w jego stronę. Trudno, co ma być to będzie. Ich wina, że się włóczą po nocy, gdzie nie potrzeba.

- Dawajcie, młody i Julka! Zapraszam przodem. Tylko żadnych nagłych ruchów. Strzelając w plecy naprawdę trudno chybić. Spraw się szybko, Waldek - zakomenderował Wiewiórski.

Gdyby bladość mogłaby świecić, Julia i Bolek na pewno w tamtym momencie byliby w stanie oświetlić jakiś wielki stadion podczas piłkarskich mistrzostw świata. Strach odebrał im mowę, a żadne słowa modlitwy jakoś nie przychodziły im do głowy. Prowadzeni przez Waldka ma muszce, trzymając się za ręce ruszyli po schodach do góry, prosto w głuchą ciemność nocy.
-----------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
PS. A jak nie będzie komentarzy, to skąd mam wiedzieć, czy dalej wymyślać i pisać?
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).