Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMAMrowka zaprasza
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
5 maja 2021r. godz. 20:28, odsłon: 1982, Bolecnauci/Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 69

Część w której Żaklina z Aleksandrą próbują uwolnić się z... no właśnie, gdzie one właściwie są?
Ciemność
Ciemność (fot. pixabay)

Już jest sześćdziesiąta dziewiąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Sześćdziesiąta szósta część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ

Sześćdziesiąta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Sześćdziesiąta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Czy Ola z Żakliną zdołają się uwolnić? Zapraszamy do lektury:


Ola mogłaby zacytować Jerzego Stuhra, grającego rolę Maksa w „Seksmisji” i powiedzieć „Widzę ciemność”, ale nie widziała naprawdę nic. Ciężko było więc stwierdzić, czy akurat tak wygląda ciemność w swej naturalnej postaci. Każdy człowiek o zdrowym wzroku na pewno kiedyś się zastanawiał, jak czuje się osoba całkowicie niewidoma. Czy widzi po prostu czerń, czy mózg nie odbiera nic?

Ola, oprócz nieustępliwego fetoru, chłodu i wilgoci, czuła duchowe wsparcie towarzyszącej jej w tej niewoli Żakliny, kiedy obie leżały aktualnie odkneblowane na plecach, zupełnie jak wtedy na dachu ośrodka w Mielnie. Jednak na firmamencie ich aktualnego miejsca wypoczynku nie błyszczała żadna gwiazdka, do której mogłyby zwrócić się z prośbą o przybycie królewicza na koniu, czy ostatecznie o uwolnienie skrępowanych mocno rąk i nóg, aby mogły się stąd wydostać i uratować.

Gdzieś zza ściany od kilkunastu minut dobiegały odgłosy szurania kroków, stukania jakimiś narzędziami o metal, czy ciągania czegoś ciężkiego po betonowej posadzce. Z odgłosów bardziej ludzkich można było usłyszeć głośne stękanie, dające się bez problemu odróżnić soczyste przekleństwa i sporadycznie jakieś inne, niezrozumiałe, bo przyciszone słowa, będące przerywnikami dla tych wulgaryzmów. Sadząc po głosach, uwięzione przez porywacza Ola i Żaklina były pewne, że podejrzanych, krzątających się nie wiadomo w jakim celu w pomieszczeniu obok osobników, było tylko dwóch. Albo raczej aż dwóch. Chyba, że pozostali byli niemowami.

Ola mogła się tylko domyślać gdzie znajduje się głowa Żakliny. Starała się mówić mniej więcej w tym kierunku.

- No i co teraz?

- Nie wiem – Żaklina nie wiadomo po co wzruszyła ramionami. – Pomysły jak na razie mi się skończyły. Niedawno za masakryczne pieniądze wstawiłam sobie dwie plomby, więc nie będę próbować przegryzać tych plastikowych trytytek na rękach…

- Czego przegryzać?

- Trytytek.

- Że jak? – Ola, mimo oczytania, naprawdę nie znała tego słowa, które podejrzewała mogło być jakimś neologizmem w młodzieżowym slangu, jakich dzieciaki tworzyły każdego roku setki. Bywało, że takie nowo wymyślone słowo stawało się słowem roku, ale najczęściej ginęło już po kilku podanych sobie z konta na konto memach czy komentarzach.

- Rany, jak można nie wiedzieć, co to trytytka? – Żaklina nie mogła uwierzyć, że ktoś może być tak nieobyty i technicznie wykluczony. – No wiesz, takie plastikowe, długie cuś, czym możesz spiąć kable, przymocować odpadającą tablicę rejestracyjną albo luźny kołpak. Zastosowań są tysiące Owijasz nią coś, wkładasz jedną końcówkę w drugą, zaciągasz i…

- Aaa, opaska zaciskowa? – domyśliła się nareszcie Ola.

- Jaka znów opaska? Opaska to może być na oczy. Trytytka po prostu – Żaklina poczuła się w obowiązku wyedukować odzyskaną po kilku latach przyjaciółkę. – Bo jak ją zaciągasz, to robi takie try ty ty tyt!

- Wiem, jak działa to skomplikowane narzędzie – zapewniła Ola. – A pytając, co teraz, miałam na myśli, czy powinnyśmy spróbować ściągnąć na siebie uwagę tych tam za ścianą, żeby nam pomogli, czy raczej powinnyśmy same obmyślić, jak bez pomocy z zewnątrz oswobodzić nasze ręce i nogi?

- No właśnie – Żaklina poświęciła trwające wieki dwie sekundy na dalsze przemyślenia. – Faktycznie przydałoby się znaleźć sposób na wydostanie się stąd. Po pozbyciu się knebli, a bez uwolnienia kończyn, to co najwyżej możemy sobie pogadać o starych czasach.

- Albo przytulić się jak pisklaki w gnieździe, żeby było nam cieplej – zaśmiała się cicho Ola.

- Albo przynajmniej weselej – odpowiedziała tłumiąc swój śmiech Żaklina. Jej pulsująca przepona, trzęsąca całym ciałem spowodowała stukanie tego czegoś, na czym obie aktualnie spoczywały. Sądząc po wyczuwalnej palcami skrępowanych rąk fakturze i zapachu drewna, mogła to być jakaś duża płyta OSB.

Tym razem minęła dłuższa chwila, którą obie młode dziewczyny poświęciły na rozważania, co będzie dla nich najlepsze i najmniej ryzykowne. Nie naradzając się między sobą, podjęły podobną decyzję. Widocznie ich myśli buszowały na tym samym poziomie mentalności.

- Normalnie to powinnyśmy zacząć się drzeć – zaproponowała Ola pierwsza. – Ale przecież nie wiemy kto tam jest za ścianą. A jak to wspólnicy tego faceta?

- No, właśnie. Lepiej póki co siedzieć, znaczy się leżeć cicho. Żeby nie powtórzyło się Mielno. To znaczy, żeby jeszcze gorzej się nie narobiło, rozumiesz? – głośnym szeptem analizowała ich sytuację i możliwości Żaklina. – Trzeba coś na szybko wykombinować. Chyba raczej nie trafiłyśmy do lochu głodowego, a ten podły drań z paskudną blizną w końcu tu wróci. No i nie wiemy tak naprawdę, ile mamy czasu. Dobra, nie ma co zwlekać. Ja zasuwam gąsienicą hyc hyc w tę stronę, a ty w tamtą – Żaklina machnęła odruchowo głową, jak jej się wydawało, w stronę, z której sama wcześniej przypełzła. W warunkach aktualnej, zerowej widoczności wszelkie gesty były oczywiście bezcelowe, ale u każdej z nich zimna logika obecnie nieco zawodziła. – Może wymacamy coś, czego będziemy mogły użyć?

- Poczekaj, w którą stronę ja mam hycać? – zgłupiała Ola. – Przecież cię nie widzę.

- No fakt, a w którą stronę jesteś obrócona? – zreflektowała się Żaklina.

- W tamtą – teraz to Ola bez sensu pokiwała głową gdzieś w ciemność.

- No tak, w ten sposób to do niczego nie dojdziemy. Potrzebna jest nam ściślejsza współpraca. Pohycaj do mnie, aż mnie poczujesz – zarządziła pomysłowa Żaklina.

Obie dziewczyny wykonały po kilka podrzutów własnego ciała, aż doszło do ponownego fizycznego kontaktu ich ramion.

- Okej, to teraz hyc, hyc, podskakujemy w przeciwnych kierunkach. Pierwsza, która dotrze do ściany, daje znać i wtedy postanowimy co dalej – zadysponowała Żaklina, sprawna organizatorka o czasem nieco zbyt bujnej wyobraźni i zbyt niskim poziomie ostrożności.

- Żaki, a jak to jest jakiś długi tunel? Wiesz, ile to może potrwać? Nie wiadomo, czy się wtedy w ogóle usłyszymy – Ola odkryła w sobie dar studzenia czyjegoś nadmiernego optymizmu.

- Ola, naprawdę musisz mi to robić? – wątpliwości Oli zaczęły działać Żaklinie na nerwy. – Hycaj, nie gadaj. Po prostu ruszaj się. I tak nie mamy wyjścia, chyba, że chcesz czekać aż pan naszego losu wróci i zechce nas definitywnie pozbawić życia.

Żaklina usłyszała wreszcie szuranie. Widać… Znaczy słychać, że Ola rozpoczęła swoją podróż ku ścianie nieodkrytych czeluści Tartaru. Ola jednak postanowiła nie marnować czasu tylko i wyłącznie na hycanie.

- To ty… też go… widziałaś?... Jak cię… dopadł? – zainteresowała się Ola mówiąc sylabami i przerywając kolejne fragmenty swojej wypowiedzi w rytmie hycania.

- Był… na… Gra… nicznej… – wyjaśniała w podobnie krasomówczy sposób Żaklina. Każdy podskok wymagał wysiłku i cyklicznego napinania mięśni, co uniemożliwiało płynną konwersację, do jakiej zdążyła przyzwyczaić oglądających jej relacje i wywiady czytelników portalu. – A… potem… śle…dzi… łam… go… rowe… rem…

- Ro… werem? – Ola nie mogła jakoś wyobrazić sobie pracy dziennikarza na rowerze.

- Re… dakcji… nie… stać… na… tak… sówki…

- I… co… da… lej? – Olę zaciekawiło w jaki sposób Żaklina stała się pierwszym, mimowolnym pasażerem audi.

- W tu… nelu… na… Cera… micznej… zła… pał… mnie i… uśpił… jakąś… sub… stan… cją… a po… tem… ocknę… łam się… w baga… żniku… pod… szpi… talem… widzia… łam… jak… poło… żył… dwóch… osił… ków… i… upch… nął… cię… koło… mnie…

Rozmowa podczas wykonywanych ruchów całego ciała była bardzo wyczerpująca, więc na pewien czas obie zamilkły. Każdy podskok posuwał je w przeciwnych kierunkach dosłownie o parę centymetrów. Ich ręce skrępowane za plecami nie ułatwiały zadania przesuwania się plecami po podłożu. Tylko na twardej płycie szło im sprawnie, a po zsunięciu się z niej w kolejnych ruchach przeszkadzało im dosłownie wszystko. Powoli opuszczały je werwa i optymizm, ale żadna nie przyznawała się do stopniowego popadania w beznadzieję.

Wreszcie Żaklina zatrzymała się i radosnym, głośnym szeptem oznajmiła:

- Mam! Trafiłam na coś twardego i pionowego…

- Żaklina, mam nieczyste myśli – Ola zaprzestała również swojego hycania.

- To prawdopodobnie ściana, głuptasie! – Żaklina zrozumiała, jak mogły zabrzmieć jej poprzednie słowa. – Wiesz, co? Właśnie przyszło mi coś do głowy – Żaklina obróciła się głową do napotkanej przeszkody, a Ola mogła usłyszeć jeszcze intensywniejsze szuranie oraz stękanie koleżanki.

- Ty chyba nie próbujesz przewrócić tej ściany, co? Może spróbuj oprzeć się plecami i odpychać nogami – zaproponowała Ola. – Jakoś powolutku powinnaś się podnieść…

- Jakbyś czytała mi w myślach, dziewczyno! – Żaklina miała wrażenie, że im dłużej ze sobą przebywały, tym lepiej się rozumiały. Mrucząc i sapiąc, centymetr po centymetrze przyjęła pozycję siedzącą. Chwilę musiała odpocząć. A zwykle najlepiej odpoczywało jej się rozmawiając z kimś. – Czy my nie mamy aby wspólnych przodków? Może twój nieżyjący tata zapatrzył się kiedyś na moją mamę? Może jesteśmy przyrodnimi siostrami. Takie rzeczy się zdarzają…

- Chyba tylko w filmach… Chociaż…

- A co? Znasz jakąś fajną, ckliwą historię? – Żaklina ciężko oddychała po wcześniejszym intensywnym fizycznym wysiłku. Zbierała siły na dalszą gimnastykę przed ostatecznym przyjęciem pozycji pionowej.

- Żaklina, nie uwierzysz. Ja sama stałam się bohaterem takiej historii…

- Nie zalewaj! To dawaj, opowiadaj. Tylko pamiętaj, że zastrzegam sobie prawo do pierwszej publikacji, okej? – zaśmiała się młoda pani redaktor. – Może jakiś Pulitzer mi się wreszcie trafi i to dzięki tobie!

Ola po chwili przerwy usłyszała ponowne ruchy odważnej i uparcie realizującej ich wspólny plan przyjaciółki. Najwyraźniej nie ustawała w wysiłkach i podnosiła się dalej.

- Mówiłam ci w Mielnie o moim ojcu. Pamiętasz? – zaczęła Ola.

- Tak, powiedziałaś, że był żołnierzem i zginął gdzieś na jakiejś wojnie, albo jakoś tak – przypomniała sobie Żaklina. – Tak mi przykro, że wychowywałaś się bez niego. Wiem, że od kilkudziesięciu lat nasi jeżdżą na przeróżne misje i od czasu do czasu zdarza się, że któryś z tych dzielnych chłopaków polegnie. Najpierw jeździli z misjami z ramienia ONZ, teraz też NATO-wskimi. Od czasu do czasu robię wywiady z żołnierzami z Bolesławca, czy Świętoszowa, którzy wracają po służbie za granicą, to się trochę nasłuchałam. A wiesz, jak zginął twój bohaterski tata?

- No właśnie chodzi o to, że on wcale nie zginął…

- Naprawdę? – Żaklina mimo wyczerpującego zajęcia nadstawiła ucha. Lubiła, kiedy ludzie opowiadali swoje własne, prawdziwe historie. Nawet w pozornie nudnym życiu każdemu zdarzy się coś, o czym warto opowiedzieć innym.

- No, naprawdę! To znaczy tak właściwie to on prawie zginął. Ale dopiero kilka dni temu prawie zginął. Podobno od kuli tego, co nas porwał. Ale może wcześniej też był ranny? Nie mam pojęcia. Bo nawet nie wiem czy wtedy, kiedy był za granicą to obierał w kuchni kartofle, czy raczej ryzykował życiem na pierwszej linii. Jeszcze nie zdążył mi o tym opowiedzieć, bo nie mieliśmy póki co okazji porozmawiać. Dotąd był nieprzytomny, ale dzisiaj rano odzyskał świadomość po tym, jak został w czwartek postrzelony w swoim garażu. Spotkałam go w szpitalu i tam dowiedziałam się od matki, że niejaki Bolesław Wilczyński jest moim rzekomo poległym ojcem. Wyobraź sobie, że on dotąd w ogóle nie wiedział, że ja istnieję! Uwierzysz, że moja matka i babcia nigdy nie powiedziały mu o mnie!

- O, kurczę! Ale historia! – mimo chaosu w opowieści Oli, Żaklina wyłapała szczegóły nadające się na niesamowity artykuł. – Normalnie, jakbym czytała scenariusz „Dynastii”. Szkoda, że nie mam dyktafonu, ani nawet mojego kajetu, bo zapowiada się ciekawie…

- A ty w ogóle wiesz, że ja zaczęłam dopiero co staż w bolesławieckim szpitalu? Pamiętasz, że studiowałam medycynę?

Ola zmieniła troszkę temat, bo wcześniejsze wyznania szły jej z pewnym trudem i zdawała sobie sprawę, że mogą brzmieć jakby opowiadała o ostatnich wydarzeniach po silnych środkach farmakologicznych lub po solidnej dawce alkoholu. Sama jeszcze nie oswoiła się ze swoją nową sytuacją rodzinną, więc nie miała tych nowych informacji poukładanych w głowie. Przez chęć podzielenia się tym wszystkim z kimś zaufanym przebijało sporo niepewności i obaw, jak to się może zakończyć. A przecież musi się zakończyć jakimś czterostronnym porozumieniem. Relacje pomiędzy nią, mamą, babcią i zmartwychwstałym ojcem będą musiały się wreszcie jakoś na nowo poukładać. Oczywiście pod warunkiem, że zarówno jej ojciec, jak i ona z Żakliną wyjdą z tej całej afery bez szwanku.

- Ty, a to nie jest aby facet z tego artykułu o napadzie, co nasz czcigodny redaktor Skrętkowski uparł się, że musi mocniej powęszyć koło tej sprawy? – zadumała się przez chwilę Żaklina. - A jakże! Przecież to pasuje. Ty wiesz, że to wszystko zaczyna się jakoś łączyć? Dzisiaj był w redakcji taki jeden fajny gliniarz Hirek i znaleźliśmy na moich zdjęciach ujęcie twarzy naszego uprzejmego porywacza. – przypomniała sobie wydarzenia w redakcji Żaklina. – Bo wiesz, ten nasz redaktor śledczy, to on lubi takie na wpół kryminalne, podejrzane historie. Dobry jest w dochodzeniu do sedna tajemniczych na pierwszych rzut oka wydarzeń. Można powiedzieć nawet, że jest jak pies gończy – Żaklina wreszcie była w stanie stanąć na własnych, choć skrępowanych grubą trytytką, stopach.

- A wiesz, że sama z chęcią bym poczytała, czego ten twój redaktor dowie się o moim ojcu? Przecież ja póki co kompletnie nic o nim nie wiem. Ale to nic dziwnego, przecież dla mnie był dotąd „umarnięty” – zażartowała Ola korzystając z cytatu z jakiegoś filmu. Odnotowała, że stęki i jęki koleżanki ustały. – Udało się? Stoisz już?

- Ano. My tu gadu, gadu, a ja właśnie stanęłam na nogi – Żaklina potwierdziła swoją aktualną wertykalną pozycję.

- To może z Pulitzerem za artykuł o mojej pokręconej familii dodatkowo jeszcze staniesz na nogi finansowo? Chyba podzielisz się wtedy z koleżanką, jakby co?

- Oby było czym – odpowiedziała żartobliwie Żaklina. – Naprawdę żałuję, że nie mogę nagrać albo spisać sobie twoich słów. W razie czego powtórzysz wszystko jeszcze raz?

- Nie ma sprawy. Jeżeli pomoże ci to w karierze, to dam ci nawet wyłączne prawo do tej historii – przyobiecała w podobnym tonie Ola, mimo pogarszającego się z minuty na minutę humoru. – A zapiszesz, czy tam nagrasz sobie wszystko, kiedy stąd wreszcie wyjdziemy…

„A jeśli nie wyjdziemy?” zdążyła w przypływie czarnowidztwa pomyśleć Żaklina, a wtedy nieoczekiwanie w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Ktoś musiał otworzyć to coś, co pełniło funkcję szczelnie zamkniętych, nie przepuszczających dotąd żadnego światła drzwi. Dziewczyny nie były przygotowane na nagły zalew lśnienia i odruchowo zamknęły oczy.

Żaklina, po chwili, jaką zajęło jej przyzwyczajenie wzroku do tej nagłej zmiany w oświetleniu, otworzyła powieki. Zorientowała się, że oparta o ścianę plecami, stoi niemal w narożniku ich więziennej celi, w małej wnęce pomiędzy dwoma betonowymi słupami, podtrzymującymi strop pomieszczenia. Być może kiedyś w tej wnęce znajdowała się jakaś szafa albo regał, bo sądząc po rozmiarach, do tego właśnie celu najbardziej by się to miejsce nadawało. Mimo szybkiego rzucenia okiem na wygląd pozostałej części tego lokum, nie potrafiła powiedzieć, ani do czego ono było przeznaczone, ani gdzie budynek z pomieszczeniem o takiej konstrukcji mógłby się znajdować. Zastanawiał tylko ten napis cyrylicą, chyba po rosyjsku. Ale Żaklina niestety nie potrafiła odczytać, co on oznacza, bo nigdy nie uczyła się rosyjskiego…

Stojąc w obecnym miejscu, z nieco przykurczonymi nogami, nie mogła zostać zauważona przez dwóch mężczyzn, którzy stanęli nieruchomo tuż po wejściu do środka. Ich postaci wyglądały jakoś tak nienaturalnie i nierealnie, oświetlone przez blask żółtawego światła od tyłu. Z kolei ich przednie części ciała i twarze zlewały się w jedną, ciemną plamę.

Żaklina nie była w stanie rozpoznać detali wyglądu tych osobników. Dopiero ich głosy zasugerowały, że jeden z nich jest młodszy a drugi dużo starszy. Obaj stanęli jak wryci zaskoczeni tym, co przed sobą zobaczyli. A raczej kogo.

Ola po odzyskaniu ostrości widzenia, zaburzonego nagłym przejściem od totalnej ciemności do oślepiającej jasności, przerażonym wzrokiem obserwowała, jak dwóch nieznanych mężczyzn w kilku krokach zbliżyło się do miejsca, w którym leżała, a do którego zdołała chwilę wcześniej się przemieścić. Przytomnie nie spojrzała w kierunku zastygłej w ciszy i bezruchu Żakliny, aby nie zdradzać złowrogim przybyszom jej obecności. Leżała i po prostu czekała na to co ma się wydarzyć. Nie zamierzała się na razie odzywać. Czuła bowiem pod skórą, że na niewinnej, przyjacielskiej pogawędce to nieoczekiwane spotkanie z dwoma obdartusami może się nie zakończyć.

Jeden z nich, ten w brudnej marynarce o podartych rękawach, odezwał się pierwszy, głośno przełykając ślinę i co trzecie słowo zaciągając się trzymanym w palcach, zapalonym papierosem.

- Ty, Romciu. A nie mówiłem, k..wa, że za tymi drzwiami na pewno znajdziemy coś cennego?

- Mówiłeś, Boguś, mówiłeś – odpowiedział zgrzytającym niskim głosem palacza i alkoholika zapytany Romek. – Ale takiego czegoś nam, k..wa, w skupie nie przyjmą, co nie? Masz jakiegoś pomysła, gdzie można opchnąć taką lalkę?


Czy Ola zostanie porwana w celu sprzedania? Czy Dymitr zastanie swoją kryjówkę bez zakładniczek? Czy Julia jeszcze odzyska honor i da radę kogoś uratować? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów!

Bolecnauta Pan M. pisze, przybliżając nam historie nietuzinkowych bohaterów. Cieszymy się ze wszystkich Waszych komentarzy! Piszcie, co najbardziej podoba się Wam w powieści i która postać jest najbliższa Waszym sercom!

Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 69

~Jasnobrązowy Styrakowiec niezalogowany
8 maja 2021r. o 11:41
c.d.
-----------------------------------------
Jadąc taksówką na umówione z Sergiuszem spotkanie w kierunku opuszczonych od kilku lat magazynów znajdujących się na końcu ulicy Staroszkolnej, które wkrótce miały ustąpić miejsca kolejnej galerii handlowej, redaktor Skrętkowski stwierdził, że lek przeciwbólowy zaczął jednak w pełni działać, bo ból barku i ramienia wyraźnie się zmniejszył. Wykorzystał ten moment ulgi i przejrzał w smartfonie wpisy na portalu, dla którego od kilkunastu lat pracował i który bez niego prawdopodobnie nie byłby tak znany w Bolesławcu i okolicach. Ludzie zawsze będą łaknąć sensacji.

Najświeższy artykuł ze zdjęciem jakiegoś pilnie poszukiwanego bandyty, zapewne przesłanego do redakcji przez Policję, został zamieszczony już po zwyczajowej godzinie zamknięcia redakcji. Redaktor zastanawiał się, kto mógł pracować tego dnia po godzinach. Odszukał autora tekstów. To Kamil. Jasne, że on.

Przypomniał sobie, że sam mu kazał zostać w biurze nieco dłużej. Po zdobyciu ciekawych, jak się spodziewał, informacji na temat ofiary bandyckiego napadu na ulicy 1 Maja, miał mu wysłać materiał do publikacji, ale niestety został nakryty na gorącym uczynku i musiał salwować się nieszczęśliwą w skutkach ucieczką. Niestety, nie opanował jeszcze sztuki przenikania przez zamknięte drzwi, choć w jego zawodzie akurat ta umiejętność bardzo by mu się przydała. Obiecał sobie, że do szpitala wróci później, bo przecież lek na pewno przestanie działać, zanim pęknięty obojczyk się zrośnie. Jeśli będą pytać czemu wyszedł, powie, że po zastrzyku dostał małpiego rozumu i nie myślał racjonalnie. A, co! Niech się czepią tej wrednej siostrzyczki, że wybrała nieodpowiedni lek albo za dużą dawkę.

Zapłacił taksiarzowi gotówką i wysiadł. Rozejrzał się i stwierdził, że prace rozbiórkowe na terenie tej ogromnej nieruchomości musiały się zacząć jakiś czas temu, ale główne budynki jeszcze stały. Na razie rozbierano zdaje się elementy zewnętrzne i instalacje. W budynkach nie było już też okien ani drzwi. Same mury jak zwykle są rozbierane na końcu, bo ich nie da się sprzedać ani nic z nich odzyskać.

Przeszedł go dreszcz, kiedy spojrzał na stojące jeszcze potężne magazyny niedawnej hurtowni alkoholu. Miał nieprzyjemne skojarzenia z tym miejscem z dwóch powodów. Pierwszy to fakt, że podczas wojny na tym terenie znajdowała się filia niemieckiego obozu Gross Rosen, a drugim powodem było nieprzyjemne w skutkach spotkanie z Sergiuszem i jego siepaczami. Na szczęście skończyło się ono dla niego tylko kilkoma siniakami i niechęcią do pchania nosa w sprawy ludzi Sergiuszowi podobnych. Miał nadzieję, że dzisiaj ich pogawędka odbędzie się w bardziej pokojowej atmosferze. Nie po to się przezornie zabezpieczył, składając wydrukowane informacje w pewnej kopercie, w znanej tylko jemu kancelarii notarialnej.

Redaktor zobaczył z daleka zaparkowanego przy jednej z dawnych bram do hali magazynu charakterystycznego, białego jeepa wranglera, należącego do Sergiusza. Wyglądało na to, że tym razem przyjechał sam. Podszedł od prawej strony do szerokiego jeepa o wielkich, niemalże jak w monster trucku oponach. Zanim jeszcze zajrzał przez szybę do środka, Sergiusz otworzył drzwi pasażera od wewnątrz i zaprosił go gestem do środka. Dziennikarz wsiadł do luksusowo, choć mogło się na pierwszy rzut oka wydawać, surowo wykończonej kabiny.

- Twarzowy zielony garnitur, Gerard! Wojskowy mundur?

- Wiesz, że nie przyszedłem tu rozmawiać o mojej garderobie.

- Wiem, wiem – zapewnił uśmiechając się z lekkim grymasem bólu Sergiusz, na którego szyi widać było świeże blizny po operacji. – Podzwoniłem tu i ówdzie, bo chciałem wiedzieć, u kogo najlepiej zasięgnąć języka w twojej sprawie. Myślałem, że uda mi się namierzyć kogoś z moich starszych przyjaciół. Ale wyobraź sobie, że dzisiaj jakby wszyscy gdzieś wyparowali.

- A może po prostu nie chcą z tobą gadać? Ja im się nie dziwię… – redaktor Skrętkowski ponownie spojrzał na puste okna dawnych budynków magazynowych, jakby sprawdzał, czy Sergiusz nie zabezpieczył się przybywając razem z jakimś strzelcem wyborowym. Ale chyba za bardzo pracowała mu wyobraźnia. Odwrócił się ponownie do Sergiusza. – Jeśli z innymi gadasz tak uprzejmie, jak ze mną, to każdy może dostać do ciebie awersji.

- A ty znowu swoje. Coraz bardziej niegrzeczny się robisz, wiesz? – Sergiusz wyciągnął paczkę papierosów, ale po chwili namysłu schował ją z powrotem do kieszeni koszuli. Wytłumaczył się – Wewnątrz staram się nie palić. Klienci potem mówią, że śmierdzi i nie chcą takich aut. A wracając do twojej prośby. Wygląda na to, że dzisiaj się zbyt wiele nie dowiemy. Ale zaraz spróbuję podzwonić jeszcze raz. Jak uda mi się kogoś złapać, dam ci telefon, a ty se zapytasz o co tam chcesz, dobra? Kasę masz?

- Najpierw informacje. Co z ciebie za biznesmen?

- Właśnie. Ten wranglerek ci się nie podoba? Tanio oddam – Sergiusz poklepał ręką po kokpicie, jakby chciał pochwalić swojego rumaka za jego posłuszeństwo. Jako handlarz nie lubił marnować czasu.

- Mówiłem, że nie potrzebuję samochodu, ale ty jak zwykle słyszysz tylko to, co chcesz słyszeć – lista zarzutów wobec Sergiusza mogłaby był znacznie ciekawsza i znacznie dłuższa, jeśli redaktor mógłby pogrzebać w swojej pamięci i notatkach.

- Kilka osób mi powiedziało, że podobno szef zarządził mobilizację na jakąś akcję jeszcze tego wieczora. Podobno wybierają się większą grupą do Bolesławca. Cóż, trzeba będzie gdzieś zniknąć na jeden dzień, żeby się przypadkiem wkurzonemu szefowi nie napatoczyć …

- Do Bolesławca? Po co? – redaktor ożywił się redaktor węsząc zaczątek kolejnego tematu. Coś dużo się w tym naszym małym Bolesławcu ostatnio dzieje, pomyślał.

- Nie wiem. Że niby ktoś nie wykonał swojego zadania i przerobił szefa na dużą kasę, czy coś. Nie znam szczegółów. Ale gość, którego szukają jest podobno lepszy niż Rambo. Więce może się zrobić gorąco. Zostawiłem informacje dla kilku jego najbliższych współpracowników, którzy mi że tak powiem sprzyjają, żeby oddzwonili, jak będą mogli. Chodzi o tych, no wiesz, tych, co mogą coś tam jeszcze pamiętać sprzed trzydziestu lat, bo tacy cię myślę interesują.

Niespodziewanie głośną i wesołą melodią „Kalinka” zadzwonił telefon Sergiusza. Jakże by inaczej, pomyślał redaktor. Sergiusz odebrał rozmowę.

- Anton, cześć. Dzięki, że oddzwaniasz. Gdzie ty służyłeś przed 93 rokiem? W Pstrążu? A to świetnie. Mam tu kogoś, kto szuka kolegi z tamtych czasów.

***

Romciu i Boguś pachnieli nieprzyjemnie, ale i tak w porównaniu do fetoru pomieszczenia, w którym dziewczyny zostały zamknięte przez faceta z blizną, mogli być wzięci za wielbicieli darmochy, chwilę temu buszujących po drogerii w celu spryskania się testerami perfum.

Losy ludzi im podobnych jednak nie zawsze wynikają z własnego wyboru. W większości przypadków bezdomność i alkoholizm są skutkiem, a nie przyczyną dramatycznych, pokręconych życiorysów. Młodzi ludzie w swoich planach na przyszłość raczej nie zakładają tego, że w wieku pięćdziesięciu lat będą żyć na ulicy, żebrać o złotówkę pod marketem albo zarabiać na kolejną butelkę wina zbieractwem jakiegoś żelastwa. A potem, kiedy zdarza się coś złego, nikt w odpowiednim czasie nie podaje ci ręki albo ktoś bezdusznie wykorzystuje twoją rezygnację, uległość i łatwowierność. A wtedy szpony uzależnienia wciągają na dobre, z początku mamiąc możliwością zapomnienia o problemach, a na końcu odbierając zdolność racjonalnego myślenia i wiary, że można w ogóle jeszcze zacząć żyć inaczej.

Ola nie wyczuwała ze strony tych, jej zdaniem, życiowych wykolejeńców niebezpieczeństwa, ale nie ufała tym ludziom i uznała, że nie będzie się odzywać. Może wezmą ją za niemowę, to jej wartość rynkowa spadnie? Z kolei, jeżeli faktycznie mają wobec niej jakieś złe zamiary, to niech przynajmniej Żaklina tego nie doświadczy. Na szczęście jej mądra przyjaciółka postała niezauważona w swojej improwizowanej kryjówce. Na pewno się okropnie bała, ale ani nie drgnęła, ani się nie odzywała. Może złomiarze nie będą tacy precyzyjni i nie pomyślą o przeszukaniu zakamarków tej ich improwizowanej celi?

Póki co, nieco zbyt grubo odziani jak na tę porę roku, dwaj przedsiębiorczy poszukiwacze nadających się do spieniężenia skarbów nadal tkwili w miejscu, przyglądali się jej i nad czymś dumali. Wreszcie odezwał się Romcio.

- Boguś, ona wygląda jak siedem nieszczęść… Przecież nie możemy jej tak, k..wa, zostawić, co nie?

Boguś zaciągnął się ostatni raz papierosem, po czym pstryknął niedopałkiem w ciemność.

- Pewnie, że nie. Dawaj pod pachy i na wózek. I pilnuj się przy kobiecie, ty niekulturna pało… Pani wybaczy koledze – zwrócił się już bezpośrednio do leżącej dziewczyny – Dawno nie miał do czynienia z tymi… no… z damami.

- Co ty pier… yhm… znaczy chrzanisz – poprawił się Romciu. – Przecież codziennie gramy w karty…

Amatorzy metali i trunków kolorowych ujęli Olę nadzwyczaj delikatnie pod pachy oraz za nogi i podnieśli. Musieli mieć w swoim fachu sporo doświadczenia nabytego podczas dźwigania różnych gabarytów i ciężarów, bo poszło im to nader szybko i sprawnie. Ola próbowała jeszcze spojrzeć w ciemny kąt, do którego Żaklinie udało się wcześniej dohycać. Wydawało się jej przez moment, że zauważyła iskierki światła odbijające się w jej przerażonych oczach, ale być może było to tylko optyczne złudzenie. Co teraz się z nimi stanie? Skoro ten chrypiący Boguś zwracał się do niej per „pani”, to może nie przepadła jeszcze szansa na ratunek?

Książęta recyklingu wnieśli Olę do, na pierwszy rzut oka, wielkiej, otwartej hali o półokrągłym, gęsto żebrowanym sklepieniu. Ola nadal nie miała pojęcia, co to za miejsce. Na jednej z umownych ścian, bo w pomieszczeniu o takiej konstrukcji trudno było odgraniczyć ściany od sufitu, to znaczy po jej lewej stronie, znajdowały się ledwo jeszcze widoczne napisy, zdaje się po rosyjsku. Drugą z umownych ścian, tą przeciwległą, zdobiły nieco nowsze malowidła, sporządzone zapewne przez współczesnych, wyposażonych w farby w sprayu jaskiniowców, przedstawiające również jakieś napisy i grafiki, ale były one dla Oli zrozumiałe w podobnym stopniu, co cyrylica. Przez chwilę pożałowała, że nie wybrała w ogólniaku, jako dodatkowego, języka Tołstoja i Puszkina, tylko włoski. Chociaż akurat znajomość la lingua italiana przydawała się jej w życiu. Jak choćby wtedy, kiedy jeden szarmancki Antonio na campingu w Pescici podarował jej „Piekło” Dantego w oryginale i mogli sobie o tym porozmawiać.

- Niech panienka go nie słucha – trzymający nogi Oli i idący tyłem Boguś poczuł się w obowiązku objaśnić niedomagania intelektu kolegi. – On niedawno, ze dwa tygodnie nazad, na łeb upadł. Z wysoka. Wlazł pod taki jeden dach, w Bolesławcu na Staroszkolnej co tam te stare budynki rozbierają i ciął piłką ceownik. Kawał metalu, niezły grosz, mówię panience. Tyle, że dureń na nim siedział. No i po chwili to się wygło, a on spadł. Romuś ma naprawdę twardą łepetynę, tylko trochę hmm… słabo wypełnioną. Tak do połowy gdzieś, albo może i mniej. Może i mu nie pękła od tego upadku, ale od tamtego czasu jakoś tak jeszcze mniej normalnie myśli i gada.

- A najgorzej, że ten ceownik został pod dachem – dodał swoje przemyślenie na temat przeżytej traumy Romcio.

- A nie mówiłem? Wolnomyśliciel.

- To może trzeba było iść do lekarza i zrobić badania? – Ola obiecała sobie milczeć, ale górę wzięły lekarskie przyzwyczajenia. Może powiedzieć im, że jestem medykiem? - zastanawiała się w myślach. Zagadam ich, może jakoś odwrócę ich uwagę i nadarzy się okazja na uwolnienie?

Uprzejmi i nadzwyczaj delikatni sprzątacze świata zdołali wreszcie dotrzeć ze swoim odnalezionym, nietypowym skarbem do ręcznego wózka pozostawionego na zewnątrz. Ola zauważyła, że słońce zbliża się już do linii horyzontu. Rozejrzała się dookoła i coś zaczęło świtać w jej głowie w kwestii lokalizacji geograficznej tego miejsca. Przypomniała sobie film „Mała Moskwa”. Tam też pokazane były takie hangary do… no, do garażowania samolotów wojskowych. Na jakimś dawnym lotnisku. Ale Ola, do niedawna głogowianka i wrocławianka nie była obeznana w kwestii struktur i rozmieszczenia jednostek dawnej armii radzieckiej na Dolnym Śląsku.

- Do lekarza? Panienka raczy żartować – wyjaśnił Boguś. – Romek prędzej urwałby sobie bolący łeb, niż pozwoliłby komuś się zbadać.

Boguś i Romek położyli Olę na jednej z popękanych, betonowych płyt, w szczelinach których fauna i flora od niemal trzydziestu lat próbowała znaleźć swoje miejsce do dynamicznego rozwoju. Przełożyli kilka pordzewiałych elementów metalowych, robiąc na swoim środku transportu trochę wolnego miejsca. Powstałą w ten sposób pustą przestrzeń po chwili zajęła całą sobą skrępowana młoda dziewczyna. Dokąd oni mnie wloką? - zastanawiała się Ola. Gdyby mieli dobre zamiary, to by przecież mnie rozwiązali, prawda? - pytała sama siebie z myślach, póki co bez nadziei na odpowiedź.

- A po co? I tak nie wyleczą. Chyba że pójdziesz z wypchaną kopertą – Romuś postanowił się wreszcie odezwać i podzielić własną opinią na temat mankamentów publicznej służby zdrowia. Chwycił za rączkę wózka i nie czekając na Bogusia pociągnął, a pojazd z pasażerką potoczył się do przodu. - Nie będę nabijał im kabzy, kur… de blacha.

W tej sytuacji chyba nie ma sensu wspominać o moim wyuczonym zawodzie, pomyślała Ola i postanowiła nie włączać się więcej ani do tej gorącej dyskusji, ani do żadnej innej. Zamiast tego, podczas podróży tym nietypowym środkiem lokomocji, zaczęła obmyślać, jak wybadać nastroje i zamiary swoich drugich tego dnia porywaczy…

- Nie nasza sprawa – Bogusiowi, który szedł obok wózka coś ciągle musiało nie dawać spokoju. – Ale męczy mnie…

- No fakt, mnie też troszeczke suszy… – nie odwracając się pokiwał łepetyną Romcio, którego opłakany stan higieniczny Ola mogła podziwiać jedynie od tyłu.

Boguś na słowa kolegi pokręcił ze zniecierpliwieniem swoją głową. Jego długa, pokryta siwizną broda zatrzęsła się przy tym tak, że Ola obawiała się, czy nie wypadną z niej jacyś lokatorzy. Skarciła się natychmiast za te myśli. Wiedziała, że takie podejście do drugiej istoty ludzkiej jest dalekie od empatii, której powinno się oczekiwać nie tylko od lekarza, ale też od każdego innego człowieka. Lecz jak na razie trudno jej było wykrzesać z siebie większą ilość współczucia dla, chyba pogodzonych ze swoim losem, niegdyś Bogdana i Romana, a dzisiaj nieco zinfantylniałych Bogusia i Romcia.

- Ten, to jak se nie golnie, to z półmózga robi się ćwierć ynletigentem – po raz kolejny Boguś skomentował wypowiedź swojego życiowego kompana.

- Ćwiarteczka byłaby w sam raz – wyglądało na to, że od wysiłku podczas ciągnięcia wózka Romcio mógł mieć problemy ze słuchem.

- Męczy mnie, co panienka tam robiła? – Ola spodziewała się, że w końcu któryś z nich zada jej to pytanie. Dlatego odpowiedź dla nich miała wcześniej przygotowaną. Wydawało się jej, że powinna być odpowiednia.

- Wynajęłam apartament w Hiltonie – odpaliła, ale już ułamek sekundy później pożałowała swoich słów.

Boguś ewidentnie się zasmucił i spuścił głowę, choć nie wydawał się specjalnie urażony. Pewnie wielu ludzi traktowało go na co dzień jak śmiecia, kiedy próbował z nimi zwyczajnie porozmawiać. Trzęsącymi się rękami wygrzebał z którejś kieszeni pomięty kartonik od markowych papierosów, ale zamiast całego papierosa, wyjął z niego jakiś niedokończony niedopałek. Z innej kieszeni wyjął zapałki i po chwili dopalał palonego zapewne przez kogoś niedawno papierosa, którego prawdopodobnie Boguś podniósł z ziemi albo wygrzebał ze śmietnika. Chowając peta do opakowania, prawdopodobnie chciał, aby inni odnieśli potem wrażenie, że stać go było na nową paczkę.

Przez kolejną dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Ola zacichła, bo po swoich ostatnich słowach poczuła się nieswojo, a jej towarzysze byli prawdopodobnie przyzwyczajeni do długich okresów ciszy.

Ola zaczęła się coraz mocniej niepokoić. Dokąd ją wiozą? Słyszała chrzęst opon i czuła drgania wózka od jazdy po mocno wykruszonej, betonowej nawierzchni. Po lewej stronie drogi rozciągała się olbrzymia pusta przestrzeń, która z jej perspektywy wydawała się porośniętym trawą nieużytkiem. Po prawej stronie drogi ciągnął się szpaler wysokich drzew, a za nimi można było zauważyć wyłaniające się maszty reklamowe, jeden z logo Orlenu, a drugi znanej sieci fastfoodów. Wyglądało to zupełnie jakby byli blisko jakiejś autostrady albo centrum handlowego. W sumie to im bliżej ludzi, tym lepiej. Ola odzyskiwała powoli nadzieję, że może nie trafi na żadną galerę z niewolnikami.

- A ja mogę o coś zapytać? – zdecydowała się jednak rozpocząć konwersację. Niepewność coraz bardziej ją frustrowała.

- Czego chce? – Romciowi oprócz intelektu brakowało też znajomości podstawowych zwrotów grzecznościowych.

- Romek, zacichnij – zrugał kolegę Boguś. – Panienka wybaczy koledze brak kurtury. Słucham?

- Dokąd mnie zabieracie? – Ola zapytała wprost. I tak nie miała nic do stracenia.

- Na tamten cepeen. Zatelefonować po pomoc – spokojnie i uprzejmie wytłumaczył złomiarz. – Tak się złożyło, że nam telefony wyłączyli, bo nie płaciliśmy abonentu.

- Nie chrzań Boguś, przecież nigdy nie miałeś komóry – wtrącił się znowu nieproszony o zdanie Romcio. – A ja miałem kiedyś telefon, wiesz pani? Tylko nie działał, bo wcześnie jakiś tir po nim przejechał.

- Ta, miałeś jedną komóreczkę. W mózgu. Ale ci wypadła, jak wtedy glebłeś… – Boguś musiał być kiedyś naprawdę zabawnym człowiekiem. Wykolejenie nie odebrało mu tej cechy.

- To dlaczego mi nie rozetniecie więzów? Przecież mogłabym pójść sama, na nogach…

- Właśnie, mądralo Bogusiu. Czemu ona jedzie, ty se idziesz, a ja ciągnę? – Romek wydawał się zbulwersowany swoją rolą siły pociągowej. – Zawsze każesz mi ciągnąć wózek, a ja nie jestem koniem ani mułem.

- Pewnie, że nie jesteś mułem. Jesteś osłem. Jak ci kiedyś obiję gębę, Romek, to ci paszcza spuchnie i przynajmniej nie będziesz durnot wygadywał – Boguś pogroził pięścią Romkowi, a potem odpowiedział Oli. – Bo nie mamy ostrego noża po prostu. A takich grubych trytytek nikt nie rozerwie rękami.

- A nie macie może tej piły, co nią przecinacie metale? – Ola próbowała zapobiec dalszej kłótni swoich nowych znajomych, podsuwając im proste rozwiązanie.

- No, nie mamy, niestety. Została zaklinowana w tym ceowniku, co z niego zleciał Romek.

- Co za pech. Bo trochę mnie już bolą nadgarstki i kostki – Ola poruszyła się i zastękała podkreślając swoje niewygody.

- Spokojnie, jeszcze trochę i zaraz dojedziemy. Wytrzymasz, moje dziecko…

Boguś zmienił ton i zamyślił się. Przez chwilę szedł obok wózka zapatrzony przed siebie, po czym wreszcie się odezwał. Ale całkowicie zaskoczył Olę, tym, co powiedział.

- Wiesz, mam córkę. Troszkę starszą od ciebie. Ale nie chce mnie znać. Wstydzi się mnie. Ani męża, ani nawet swojego syna dotąd mi nie pokazała. Mój wnusio ma już cztery latka i dziadka nie widział…

- Przykro mi – Ola nie tylko zastanawiała się dokąd zaprowadzi ich ta droga, ale także dokąd zaprowadzi ich ta rozmowa. Wierzyła, że wszystko co spotyka człowieka, dzieje się z jakiegoś powodu, który wcześniej czy później zostanie ujawniony.

Po kilku chwilach Boguś machnął ręką na Romka mówiąc „Tędy”. Chwycił rączkę wózka i razem z kolegą pociągnęli swój ciężarowy pojazd w prawo, pomiędzy przydrożne drzewa, kierując się już prosto w stronę wielkiego czerwonego logo z głową orła. Widocznie postanowili, że będzie szybciej, jeżeli pojadą na skróty, przez łąkę.

Ola niepokoiła się o los pozostawionej w ciemnym pomieszczeniu Żakliny. Ale mimo, że wydawało się jej, iż przynajmniej z Bogusiem nawiązali nić sympatii i zrozumienia, wolała do czasu dotarcia na stację benzynową nie zdradzać informacji o drugiej skrępowanej lokatorce hangaru . Postanowiła natychmiast tam wrócić, ale dopiero kiedy uwolni swoje ręce i nogi.

Z tymi alkoholikami to w sumie nigdy nic nie wiadomo, przeszło jej przez myśl… I znów poczuła się głupio za swoją nieuzasadnioną i niesprawiedliwą ocenę. Nie ocenia się książki po okładce. Co z niej będzie za lekarz bez krzty empatii? Skąd te uprzedzenia? Może to wpływ środowiska z czasu studiów? A może dotąd była wychowywana trochę pod kloszem, bez styczności z tą drugą, także prawdziwą stroną życia?

Kilka sekund po tym, kiedy zjechali z betonowych płyt, po zniszczonej drodze w stronę hangaru przejechał jakiś osobowy bus z przyciemnianymi szybami. Ciekawe, co ten tu robi na tym odludziu? Na kolejnych, zmotoryzowanych tym razem złomiarzy, raczej to nie wyglądało. Nie ten środek lokomocji.

Dosłownie kilkanaście sekund później, śladem busa, ale z dużo mniejszą prędkością, dosłownie tocząc się, przejeżdżał jakiś czerwony, sportowy samochód, którego silnik wydawał z siebie charakterystyczny, niski , burczący pomruk. Auto naprawdę wyglądało na drogie, ale Ola nie znała się zbyt dobrze na markach samochodów, a już na sportowych w szczególności się nie znała.

Samochód stanął w miejscu, w którym oni chwilę wcześniej zeszli z drogi. Silnik przestał mruczeć, drzwi się otworzyły i ze środka wysiadł młody kierowca. Zobaczył w odległości kilkudziesięciu metrów od siebie dwóch idących powolnym krokiem złomiarzy i można było przez chwilę odnieść wrażenie, że chce coś do nich krzyknąć, bo podniósł rękę jakby w geście pozdrowienia. Ale najwyraźniej zrezygnował, kiedy zobaczył ciągnięty przez nich wózek wypełniony pordzewiałym złomem.

Ola mogłaby po tysiąckroć przysiąc, że zna skądś tego osobnika. Szukała w myślach tej twarzy, jakby przeglądała album ze zdjęciami kandydatów w agencji matrymonialnej. Mimo przewertowania swojej pamięci dwa razy, ni cholery nie mogła sobie przypomnieć, gdzie i kiedy mogła spotkać tego przystojniaka.
------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Zielonkawobrązowy Rozmaryn niezalogowany
8 maja 2021r. o 13:00
Ażeby tradycji stało się zadość, muszę popełnić komentarz. A mianowicie: "książęta recyklingu" -toż to czyste złoto, Imperatorze.(A)
Tak, tak. Wiem. Nie komentujemy bo R ciśnienie rośnie niebezpiecznie.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Kasztanowy Bukszpan niezalogowany
8 maja 2021r. o 13:01
Oj, słowo się powtórzyło:
"redaktor ożywił się redaktor"
Proszę o poprawkę
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Zielonkawobrązowy Rozmaryn niezalogowany
8 maja 2021r. o 13:04
Redaktor, redaktor. Nie wywołuj wilka z lasu, M. Wystarczy, że ja próbuję. (A)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Kasztanowy Bukszpan niezalogowany
8 maja 2021r. o 13:15
I ślepej kurze trafi się czasem samorodek :)
Pzdr
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Kasztanowy Bukszpan niezalogowany
8 maja 2021r. o 13:17
Są jeszcze dwa, może trzy błędy edytorskie, ale nie śmiałbym odbierać innym tej przyjemności.
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Kasztanowy Bukszpan niezalogowany
8 maja 2021r. o 13:33
I dwa razy "dosłownie" obok siebie. Niechcący. Ja nie wiem. Jak się człowiek śpieszy, to się...
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMA Nowe domy!
REKLAMA Życzenia