Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
25 sierpnia 2021r. godz. 17:55, odsłon: 1386, Bolecnauta Pan M./Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 94, czyli zepchnięty z urwiska samochód

Część w której Julia znowu sięga po kłamstwo, a podkomisarz nie dowierza.
Bukiet stokrotek
Bukiet stokrotek (fot. pixabay.com)

Jest już kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Spis WSZYSTKICH ODCINKÓW

Indeks bohaterów - kto jest kim?

Dziewięćdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dziewięćdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dziewięćdziesiąta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Zapraszamy do lektury kolejnego odcinka:


Kiedy tylko minęli próg szpitalnej sali, Bolesław odrzucił torbę na bok, objął Julię oburącz w talii i przyciągnął do siebie, nie wyczuwając najmniejszego oporu, lecz coś zupełnie przeciwnego. Z zamkniętymi oczami wzajemnie odszukali swoje usta. Stali jak para zakochanych nastolatków i oddawali się uwolnionemu, długo wyczekiwanemu pragnieniu. Napawali się chwilą, w której nareszcie nikt im nie przeszkadzał, ani nie obdzielał ich wścibskim, reportersko-kontestującym łypaniem oczu. Chwila ta trwała niestety zbyt krótko. Dokładnie rzecz biorąc do momentu, kiedy zostali obdarowani równie wścibskim, lecz zakłopotanym spojrzeniem nadchodzącego policjanta.

Podkomisarz Kamiński uśmiechnął się, zatrzymał i lekko zmieszany patrzył na nich sponad niesionego skromnego bukietu lekko sponiewieranych białych stokrotek.

- No, proszę! Pan Wilczyński i pani Polańska. Cieszę się, że widzę państwa w dobrej kondycji.

- I wzajemnie. Słyszałem, że na lotnisku rozróba była konkretna. Prawda to? – odpowiedział pytaniem, wiedziony niepohamowaną zawodową ciekawością, Bolesław. Szczegółowo znał przebieg potyczki antyterrorystów z najemnikami. Dowiedział się o tym już wcześniej, wysłuchując przez dwa dni bogatych relacji redaktora Skrętkowskiego. Nie był tylko do końca pewien, czy dziennikarz faktycznie mógł dowodzić całą akcją, czy był to tylko wytwór jego rozwiniętej elokwencji połączonej z bujną wyobraźnią. Osobiście Bolesław był przekonany, że ten Skrętkowski uwielbia permanentnie upiększać swoje opowieści i to rozbudowując, czy ubarwiając w nich znacząco własną rolę.

- A tak, prawdziwa bitwa! Nigdy nie brałem udziału w takiej akcji i nikomu nie życzę. Ale na szczęście, wynik jeden do zera, żeby użyć żargonu piłkarskiego. Ofiary potyczki leżą w co najmniej trzech szpitalach, z tego co mi wiadomo. Ale ani aspirant, ani redaktor, ani ten kapitan z wojskowego archiwum nie brali udziału w samej strzelaninie. Są skutkami ubocznymi, można powiedzieć…

- A co z panem prokuratorem? – przerwała policjantowi Julia. – Czy to prawda, że po operacji podobno nie zabawił zbyt długo w naszym szpitalu?

- Zgadza się. Tuż po zabiegu przewieziono go do Wrocławia na Ołbińską – pospieszył z wyjaśnieniami podkomisarz. – To placówka resortowa i zwykle pod opiekę tamtejszych specjalistów trafiają funkcjonariusze naszych służb.

- To nasz dzielny aspirant też pewnie długo tu nie zabawi? – domyśliła się Julia. – A te kwiatki to dla kogo?

- A, no właśnie dla niego. Wahałem się między tabliczką czekolady a kwiatkami. Ale przecież Hieronim to nie dziecko i ze słodyczy by się raczej nie ucieszył – podzielił się swoimi przemyśleniami podkomisarz. – A co do zmiany placówki medycznej, to oczywiście proponowaliśmy mu to, ale aspirant uparł się i nie wyraził zgody na przeniesienie. Nie wiem, może jakaś pielęgniarka wpadła mu w oko…

- To może powinni go na okulistykę przenieść? – z ironią podpowiedział Bolesław.

Julia kuksnęła swojego wybranka pod żebra, gdyż ona o najświeższych tutejszych relacjach damsko-męskich co nieco już wiedziała. A swojemu zmartwychwstałemu ojcu Ola, póki co, nie sprzedawała jeszcze gorących lokalnych plotek towarzyskich na temat nowo zadzierzgniętych uczuciowych relacji swoich bądź swoich koleżanek.

Pochłonięty jakimiś niezwiązanymi z medycyną myślami podkomisarz wydawał się nie wychwycić dowcipu. Zmarszczył czoło jakby właśnie usiłował coś sobie przypomnieć.

- A fakt… Z jego wzrokiem od dawna było niedobrze. Może to przez te okulary, które ciągle mu spadały, dopóki mu się gdzieś całkiem nie zapodziały… – śledczy podrapał się po głowie i chrząknął. Najwyraźniej miał do nich obojga jakąś sprawę, tylko być może nie był pewien, czy to odpowiedni czas i miejsce na kontynuację dochodzenia. Zawodowy obowiązek wziął jednak górę. – Tak się cały czas zastanawiam i nie daje mi to spokoju…

- Słuchamy? – przekręciła głowę Julia, choć wolałaby, aby to akurat przesłuchanie zostało odłożone na później. Najlepiej w jakąś bliżej nie określoną dalszą przyszłość.

- Chodzi o to włamanie, panie Wilczyński… - podkomisarz zwrócił się do Bolesława. – Wiemy, kim był intruz. Wiemy, że śledził państwa, namierzając państwa auta. Wiemy, że ukradł skrzynkę. I do tej pory wszystko to rozumiem i jakoś się to logicznie układa… Ale…

- Ale? – Julia próbowała zachęcić podkomisarza do streszczania się i przejścia do konkretów.

- Tu nie chodziło tylko i wyłącznie o kradzież tej skrzynki. No bo ten Jacenko przecież później ot tak sobie nie znika… – podkomisarz patrzył teraz raz na nich na przemian. Bardzo powoli rozkręcał przy tym swoją dochodzeniową narrację. Mówił całkiem tak, jakby coś czytał, przesuwając palcem po notatkach sporządzonych w swojej głowie. – Wkrótce po postrzeleniu pana Wilczyńskiego napada na pani wujka i na panią. Kradnie różową walizkę. Tę samą, którą uprzednio zabrała pani z mercedesa stojącego przed garażem pana Wilczyńskiego i którą aspirant chwilę potem pomógł pani zanieść do pana Rybki. Bandyta porzuca rozbebeszoną walizkę niedaleko za pani domem. Następnie porywa tę młodą dziennikarkę, u której aspirant Świgoń znalazł wcześniej jego zdjęcie. Wkrótce potem wpada do szpitala, strzela do prokuratora, porywa państwa córkę i po drodze, dla zabawy, jakby od niechcenia, nokautuje dwóch przypadkowych osiłków. Zwiewa z dziewczynami zamkniętymi w bagażniku po ulicach miasta, niemal rozjeżdżając ludzi na rynku. A następnie zapada się pod ziemię…

- Nie bardzo wiem, w czym my moglibyśmy panu pomóc? – w głosie Bolesława dało się wyczuć nutę zniecierpliwienia, które niewątpliwie udzieliło mu się od stojącej obok Julii.

- Wniosek nasuwa się sam, panie Wilczyński – podkomisarz nieustannie mierzył wzrokiem swoich rozmówców, oczekując pewnych znanych mu oznak i symptomów w ich zachowaniu, gestach i postawach. Tak, jak uczono go na zajęciach z psychologii śledczej. Duś, duś, aż balonik pęknie i coś się w końcu uda wycisnąć z podejrzanych. – Jacence nie chodziło o samą skrzynkę…

- A czego mógł chcieć? – Julia chcąc nie chcąc, musiała zacząć grać rolę osoby niedomyślnej. I niewinnej. Miała nadzieję, że na jej twarzy nie odmalowało się lekkie zaniepokojenie.

- Pani Julio… – podkomisarz pokręcił głową. Albo nie dowierzał w jej niezbyt lotny umysł, albo próbował podważyć jej talent aktorski. – To jasne, że tego, co powinno znajdować się w tej skrzynce, a co z pewnością tam się nie znajdowało…

- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi – nieco zbyt szybko odparowała Julia. I nieco zbyt nerwowo uniosła przy tym ramiona. Oby tylko zaraz ten Kamiński nie zabrał mnie na wariograf, pomyślała Julia, bo przepadnę z kretesem.

- Pani już mi mówiła, że nie wie, co mogło znajdować się w tej skrzynce. Pamięta pani? – podkomisarz przeniósł wzrok z Julii na Bolesława. – To może pan to wie, panie Wilczyński? I co najważniejsze: czy ma pan jakąkolwiek wiedzę, gdzie to coś może się aktualnie znajdować?

- Absolutnie żadnej – gdybym był podpięty do wariografu, to gliniarz miałby uciechę i satysfakcję, pomyślał Bolesław. Ale brnął dalej, dokładnie tak, jak to robiła jego wspólniczka Julia. – Skrzynki nie otwierałem. Schowałem ją w garażu i zaproponowałem Julii, abyśmy spróbowali otworzyć ją następnego dnia. Prawda, Julia?

- Dokładnie tak było, panie podkomisarzu – pokiwała głową Julia. Znów zbyt szybko. – Bolek potrzebuje wypoczynku. Czy możemy już iść?

Duet wyrachowanych opryszków i łgarzy współpracował w niemym porozumieniu. Ale przecież nie mieli innego wyjścia. Nawet jeżeli by się przyznali podkomisarzowi, że w odkopanej skrzynce coś tam jednak było, to przecież teraz i tak nie miało to już znaczenia. Zgodnie z tym, czego dowiedzieli się od Oli i Waldka, to COŚ ze skrzynki gdzieś zniknęło. Zdematerializowało się. Wyparowało. Przepadło jak kamień w wodę…

***

Od kiedy Sylwia usłyszała dwa wyraźne strzały, cały czas usiłowała wyrwać rękę trzymaną przez Dymitra i wrócić do hangaru. Zupełnie jakby miała jakieś przeczucie, że stało się tam coś złego. Dymitr nie puszczał jednak jej ręki i nadal ciągnął dziewczynę za sobą w ciemność. Wiedział, że powrót tam oznaczałby dla niego i dla Sylwii śmiertelne niebezpieczeństwo. Dostał jedną jedyną szansę od tego gościa i od losu, więc nie mógł jej zmarnować.

Kazał Sylwii nieco się pochylić i po kilkunastu metrach dobiegli do kępy krzaków. Zatrzymali się i przykucnęli. Odczekali kilka chwil, zanim Dymitr wychylił się poza linię krzewów i upewnił, że nikt z hangaru nie ruszył za nimi. Próbował rozejrzeć się po okolicy, choć czerń nocy zalewała wszystko i rozmywała ledwie widoczne szczegóły terenu. Łuna pożaru biła po drugiej stronie wielkiego kopca, niegdyś skutecznie kamuflującego miejsce przechowywania radzieckich samolotów.

Strzelanina na trawiastych łąkach w oddali powoli przygasała. Dymitr wyraźnie słyszał, że serie z broni maszynowej są coraz rzadsze i wkrótce przeszły w pojedyncze strzały. Trzeba się stąd ewakuować, dopóki jeszcze wymiana ognia trwa i absorbuje uwagę jej uczestników, pomyślał. Cofnął się w gęstwinę. W miejscu, gdzie powinna być Sylwia, nikogo nie było.

- Sylwia! – próbował zakrzyknąć szeptem. – Sylwia, gdzie jesteś?

- Tu jestem! – usłyszał w odpowiedzi niedaleko jej równie przyciszony głos.

- No jasne, że tu. Czyli gdzie?

- Tutaj! Znalazłam coś! Chodź do mnie szybko, Dima.

Dymitr ruszył, potykając się raz po raz o gałęzie i obijając o pnie drzew. Po chwili ujrzał plecy Sylwii. Wpatrywała się w coś stojącego przed nią. Obszedł Sylwię z lewej strony i zobaczył to, co ona. Czyli niewielkie auto. Zdaje się, że w jakimś odcieniu jakiegoś bardzo jasnego koloru.

W przeciwieństwie do Sylwii, Dymitr miał wyuczone określone zachowania. Chwycił za klamkę drzwi kierowcy, które były pozbawione szyby i wsiadł do środka. Sięgnął do podsufitki i zapalił maleńką lampkę, po czym rozejrzał się po wnętrzu. Dość mocno zdziwił się kolejną porcją szczęścia, kiedy spojrzał na stacyjkę, przy której zwisał puszysty brelok. Przekręcając kluczyk miał tylko nadzieję, że samochód nie został porzucony w tym miejscu z powodu awarii lub przez brak paliwa…

***

- Mogłabym tak z tobą i z tym twoim płaszczem podróżować nawet na koniec świata. Superowo było, kochanie… – wyszeptała Sylwia, leżąca z Dymitrem pod jego płaszczem w pozycji łyżeczek ułożonych w szufladzie na sztućce. Dymitr uniósł głowę i zobaczył, że mimo jasnego, słonecznego poranka Sylwia nie otworzyła jeszcze oczu, choć przecież już nie spała. Widocznie mówiąc to przywoływała wspomnienia.

- Gorąca noc, to prawda – zaśmiał się ze swojej dwuznacznej odpowiedzi. Zaczął delikatnie ciągnąć za płaszcz. Naciągał go coraz bardziej na siebie, a tym samym zsuwał go z ciała swojej towarzyszki, odsłaniając powoli jej ponętne krągłości. Pozwoliła mu na to, ale tylko przez chwilę. Ze słowami „ziiiimno mi” próbowała przeciągać prowizoryczne okrycie z powrotem, próbując droczyć się i bawić, jak podczas przeciągania liny. Dymitr w końcu wypuścił płaszcz z ręki, a wtedy Sylwia chichocząc schowała się pod nim razem z głową.

Nagi Dymitr z dużą sprawnością wdział na siebie wszystko, co w środku nocy po ciemku zdjął. Tyle, że w odwrotnej kolejności. Ubrany wygramolił się z samochodu przez otwartą pokrywę bagażnika. Poprawił tu i ówdzie krzywo ułożoną garderobę, po czym spojrzał na okryte dzieło sztuki. Wcześniej nigdy by nie dał wiary, że w takiej konfiguracji złożonych siedzeń, dwoje dorosłych ludzi da radę spędzić zmysłową noc we wnętrzu tak niewielkiego auta.

- Ile masz gotówki? – spytał, sięgając po spodnie Sylwii leżące tuż obok pistoletu. – Wszystko co miałem, niestety poszło wczoraj z dymem.

- Tyle, ile mogłam wypłacić z bankomatu. Ale to też zapakowałam do twojej torby. Ty nie masz nic, ja nie mam nic…

- Więc razem mamy wszystko… A ta karta? – Dymitr znalazł w jednej z kieszeni kartę płatniczą. Sylwia wystawiła głowę spod płaszcza.

- Limit wypłaty dwa tysiące dziennie – odparła.

- Cholera. Trochę mało, ale na początek musi wystarczyć.

- Jak się mój mąż zorientuje, że dałam dyla, to na pewno zablokuje mi tę kartę, Dymitr.

- No, cóż. Wtedy zostaje nam jeszcze pistolet – Dymitr w zamyśleniu spojrzał na lśniącą broń.

- Ale super! Będziemy jak Bonnie i Clyde! – Sylwia zapiszczała i z radości zaczęła pod płaszczem wierzgać nogami.

- Jak Bonnie i Clyde... A teraz ubieraj się. Trzeba coś zrobić z tym autem. Jeżeli będą go szukać, a na pewno będą, to trudno nam się będzie w nim skutecznie ukryć.

***

Samochód zepchnięty z urwiska na skraju kamieniołomu leciał w dół długie trzy i pół sekundy. No, może nawet ciut krócej. Nie była to aż tak spektakularna scena, jakiej Sylwia z Dymitrem się spodziewali. Według planu polo miało wpaść do wody i zniknąć w niej na zawsze. Ale nie zniknęło, bo nie trafiło w taflę niewielkiego, szmaragdowo-turkusowego jeziorka, powstałego na dnie dawnego wyrobiska w jakiejś małej wiosce w okolicach Bolesławca.

Auto obiło się kilka razy o wystające fragmenty litej piaskowcowej skały, lekko zmieniło kierunek lotu i gruchnęło z głuchym hukiem przodem w znajdującą się na dnie platformę skalną. Żółty volkswagen nie zapłonął, jak samochody w filmach spadające do głębokiej przepaści, ale przez chwilę stał na zmiażdżonej do połowy masce, a potem gibnął się i zaczął opadać. Prawe tylne koło oparło się jeszcze przez moment na krawędzi sąsiedniego bloku żółtawego piaskowca, po czym porozbijany, pozbawiony już wszystkich szyb wrak, zgrzytając spoczął ostatecznie na lewym boku z otwartą klapą bagażnika, z którego wysypała się jego zawartość, ukryta dotąd pod ruchomą płytą podłogi. Dymitr zaklął wiązanką zaczynającą się na literę „K”, a kończącą się na „mać”, po czym rozejrzał się dokoła, upewniając się, czy w najbliższej okolicy nie pojawił się aby jakiś przypadkowy świadek tej komunikacyjnej katastrofy. Na szczęście byli sami.

Kiedy dramatyczny spektakl się zakończył, Sylwia przypatrywała się jeszcze przez chwilę znajdującym się kilkanaście metrów niżej szczątkom. W pewnej chwili zmrużyła oczy i zrobiła z prawej dłoni daszek nad brwiami. Następnie tą samą ręką postukała Dymitra w ramię, a drugą wskazała na dół. Na coś zielonego i błyszczącego. Coś, co z pewnością musiało wylecieć z wnętrza rozbitego pojazdu, razem z kołem zapasowym, gaśnicą, trójkątem ostrzegawczym, apteczką i kilkoma innymi drobiazgami, które każdy przezorny kierowca zwyczajowo, zgodnie z prawem, bądź na wszelki wypadek wozi ze sobą w bagażniku…


Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując i wzruszając czytelników. Każdy może pomóc w tworzeniu powieści, zamieszczając pomysły i sugestie w komentarzu. Zachęcamy do opisywania swoich wrażeń czytelniczych!

Kolejny odcinek już niedługo! Czy dojdziemy do magicznej liczby 100 odcinków?

Tajemnica szmaragdu - odcinek 94, czyli zepchnięty z urwiska samochód

~~Lola niezalogowany
26 sierpnia 2021r. o 6:23
No i proszę, po kłopocie!
Dima zna się na robocie.
Teraz z kasy za klejnocik
Kupią z Sylwią samolocik…
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~F jak fanka niezalogowany
28 sierpnia 2021r. o 16:11
Wierszyk jak zwykle super, więc podchwycę ten rytm:
A to gratka dla bandyty:
Z auta sypią się kamyki.
Teraz zejść po skarpie trzeba,
Żeby w skarbu spojrzeć trzewia.
Czy możliwym jest umowa,
która właścicieli doda?
Że się Dima szarpnie lekko,
Wdzięczność wyrażając wielką.
Kasy z Sylwią ma ogromu,
Da więc Julii część (bo komu?)
i wraz z Bolkiem będą mieli
pole złota (nie kamieni).
~ F
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~M niezalogowany
29 sierpnia 2021r. o 8:34
c.d.
----------------------------------------
- Dziękujemy za zaproszenie. My będziemy niestety już uciekać, moi drodzy – siostra Żaneta wstała i pociągnęła do góry chudego jak tyczka osobnika, którego przedstawiła dwie godziny wcześniej jako swojego męża, Roberta.

Facet może i wyglądał przy swojej żonie na zabiedzonego, ale stojący przy nim kieliszek cały czas był pusty. Nie dlatego, że Robert był abstynentem, ale widać nie lubił, aby procenty się ulatniały, a wódka niepotrzebnie ogrzewała w promieniach zachodzącego słońca. Kiedy tylko ktoś mu polewał, on natychmiast robił chlup, nie czekając nawet na toast. A ponieważ szybko robił chlup, znów ktoś szybko mu polewał. I wpadał w pętlę czasu, szybko osiągając stan nieważkości. Po każdym łyczku sięgał też po jeden ogóreczek. Kiedy ogóreczki wyszły, przerzucił się na konserwowe patisony. Tych równie szybko zaczęło ubywać, ale zagryzka została cudownie uratowana koniecznością opuszczenia gościnnego towarzystwa.

- Szkoda, że tak szybko. Jest dopiero w pół do siódmej – zasmuciła się Julia, wstając, aby odprowadzić dwójkę gości do furtki.

- Także żałuję, bo świetne z was towarzystwo. Ale mam nocny dyżur, a żadna z koleżanek nie będzie mogła się ze mną zamienić. Jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie i jeszcze raz życzymy szczęścia. I aby wasza miłość kwitła – siostra Żaneta puściła do Julii oko, po czym przyjęła rolę solidnej podpory, aby silny wiatr nie wywrócił jej starającego się zachować powagę i równowagę męża.

Kiedy Julia wróciła, Bolesław wstał, aby zajrzeć do grillowanych na dwóch rusztach specjałów. Celowo zrezygnowali z cateringu, chcąc, aby impreza miała charakter luźny i rodzinny.

- Siadaj, Bolek. Od teraz ja będę robił za kuchmistrza i za kelnera – oznajmił Waldek, skutecznie przekrzykując podniesionym głosem gwar rozmów zgromadzonych na tyłach domu przy Granicznej uczestników tego garden party. Chwycił brata za rękaw eleganckiej, granatowej koszuli, aby ten usiadł, a sam wstał od dwóch połączonych ze sobą stołów, z których jeden trzeba było pożyczyć od sąsiadów, aby wystarczyło miejsca dla wszystkich.

Biorąc pod uwagę liczebność gości zaproszonych na przyjęcie zaręczynowe, można by było bez przesady użyć słowa „tłum”: Julia z Bolkiem, wujek Zygmunt, Waldek, Ola, Adam Mleczko o kulach, Małgosia zwana Miką, pan Stefan Rybka i siostra Żaneta z mężem. Ola bardzo chciała zaprosić również Żaklinę z Hieronimem, ale młody policjant jeszcze przez kilka dni nie mógł opuścić szpitala, choć z dnia na dzień jego stan się poprawiał.

Tworząc listę osób Julia uwzględniła także swoją matkę, lecz ta dowiedziawszy się, kto jeszcze będzie obecny na imprezie, wymówiła się nagle złym samopoczuciem. Obiecała, że odwiedzi ją i Olę, kiedy tylko lepiej się poczuje. Julia zwróciła uwagę, że ani razu nie użyła imienia Bolka i bardzo jej się to nie spodobało. Oli również.

- To ja się oferuję jako pomoc kuchenna – odpowiedziała Mika, wpatrzona w Waldka odkąd tylko podała mu rękę na powitanie, natychmiast rozpoczynając polowanie na polską wersję George'a Clooneya.

Od dwóch godzin konsekwentnie i bezczelnie łamała wszelkie obowiązujące zasady podrywu. Narzucała się Waldkowi na każdym kroku, kadziła mu, schlebiała, żartowała, machała firankami, robiła maślane oczy, ochała i achała, a kiedy tylko mogła czyniła aluzje o podtekście seksualnym. Wydawało się, że adorowanemu wcale to nie przeszkadza.

Kiedy tylko Julia zadzwoniła do niej i zdradziła, kto będzie brał udział w grillowej biesiadzie, Mika wpadła w panikę, twierdząc, że przecież nie ma się w co ubrać. Jednak trzeba przyznać, że mimo kościstej sylwetki, zrobiła wszystko co mogła, aby wyglądać korzystnie i kobieco. Z pewnością mogła się facetom podobać, co zapewne było jednym z jej priorytetów w ostatnich latach. Za to dzisiaj coś chyba ją opętało, bo popisywała się swoimi kabaretowymi zdolnościami i wiodła prym w rozśmieszaniu.

- Dzięki. Przyda mi się pomoc w kambuzie – uśmiechnął się do Miki Waldek, domyślając się, że za chwilę czeka go kolejny ból brzucha.

- Wszystkie majtki na pokład! Rozkazuj, kapitanie! – rzuciła Mika udając, że podciąga opadające spodnie do góry.

Chwyciła Waldka pod rękę i odeszli razem na stanowisko przy skwierczących kawałkach karkówki, zawiniętych w sreberka kaszanek i szaszłyków z papryczką. Kiedy Waldek objął ją w pasie, Mika nie zaprotestowała, a nikt inny się nawet nie zdziwił. Ale też nie wszyscy to zauważyli, pochłonięci rozmową w oczekiwaniu na kolejne obiecująco pachnące specjały z rusztu.

Odprowadziła ich salwa śmiechu i rzucone Bolkowi znaczące spojrzenie Julii, której wydawało się, że może z tej znajomości w najbliższej przyszłości coś się rozwinie. Kilkanaście minut wcześniej Waldek dał wszystkim do zrozumienia, że pisząc te swoje raporty może nawet zatrzyma się na parę dni w mieszkaniu u Bolka, zanim jeszcze Ola rozgości się tam na dobre. Świetnie by było, żeby bracia po tylu latach spróbowali się zbliżyć. Przecież mieli tylko siebie na tym świecie, pomyślała Julia. Była przekonana, że w końcu zapomną o tym, co ich podzieliło. Raz na zawsze.

Adam vel Alan Mleczko, raczący się dotąd jedynie odrobiną piwa, zapragnął pójść, a raczej pokulać za potrzebą. Ola pomogła mu wstać i zaproponowała asystę w wędrówce do toalety. Kiedy tylko odeszli, wujek Zygmunt także podniósł się z krzesła.

- Ja już pójdę. Jestem zmęczony. A wy bawcie się dobrze. I nie przejmujcie się sąsiadami. Oni też czasem siedzą do późna i hałasują. Dobranoc, gdyby wam się troszkę przeciągnęło.

- Dobranoc, wujku – odpowiedziała Julia i oparła głowę na ramieniu siedzącego po jej prawej stronie Bolka.

- Dobranoc panu. Miło było poznać kolegę równolatka – uniósł rękę w geście pożegnania pan Rybka.

Kiedy zostali sami z Julią i Bolesławem, wreszcie mógł zapytać o to, co od początku tego spotkania nie dawało mu spokoju. Nie chciał jednak psuć wcześniej narzeczonym uroczystości swoją nadmierną ciekawością. Dopiero teraz nadarzyła się okazja na szczerą rozmowę w trzy pary oczu.

- Julia, Bolek, możecie mi wreszcie powiedzieć, co się stało z tym ogromnym szmaragdem?

- Nic. Wziął i zaginął… – odpowiedział Bolesław, spokojny jak ocean. Ale od opuszczenia szpitala już nie taki milczący. Nareszcie bowiem mogli z Julią wziąć własne sprawy we własne ręce.

- I dobrze – stwierdziła porażająca podobnym spokojem Julia. – Problem z głowy.

- Jak to zaginął? – szczerze się zdziwił ich obojętnością pan Stefan. Przecież obydwoje wcześniej byli tacy zaangażowani! – Znika coś wartego kilkadziesiąt milionów złotych, a wy nie wyglądacie na specjalnie przejętych tym faktem…

- Sam pan mówił, że co w ziemi, to państwowe… – odrzekła Julia.

- Więc niech się państwo tym martwi, gdzie mógł się podziać – poparł ją Bolesław. – Ja tam za cudzym więcej latać nie będę. Jeszcze mi życie miłe.

- To zrozumiałe, że możecie mieć obawy po tym, co spotkało Bolka. Sam bym się bał trzymać coś, co jest warte taką fortunę. Ale policja wszystko wie? – spytał, a raczej stwierdził pan Rybka.

- Jeśli wie, to nie od nas. My oficjalnie zaprzeczyliśmy, abyśmy cokolwiek ze skrzynki wyciągali – zdradziła Julia. – Dla nas klejnotu nigdy nie było i lepiej, żeby się nie odnalazł.

- Ale to przecież nieprawda… – pan Stefan uniósł i rozłożył ręce.

- Wolę żyć z tego co zarabiamy, niż zostać martwym handlarzem kradzionymi klejnotami – celnie podsumował całą tę sensacyjną historię Bolesław.

- Właśnie. Dyskutowaliśmy o tym i zdecydowaliśmy, że koniec z tymi durnotami. Żadnych więcej skarbów, żadnych sensacyjnych poszukiwań, żadnych szurniętych pomysłów z nurkowaniem, kopaniem i tak dalej. Nie po to siebie odzyskaliśmy, żeby się teraz znów narażać – w głosie Julii słychać było sporo emocji, ale i zdecydowania.

- Cóż, jak tam sobie chcecie – machnął ręką pan Rybka. – Ale to nie zmienia faktu, że ja ten szmaragd widziałem i jestem bardzo zainteresowany wyjaśnieniem jego przeznaczenia i historii. Dobrze wiecie, że ciekawostki z przeszłości to moja pasja. Dlatego będę próbował szukać jakichkolwiek informacji na jego temat, choć zdaję sobie sprawę, że może z tym być tak samo, jak ze złotym pociągiem w Wałbrzychu…

- Rozumiem pana profesora, ale szczerze bym to panu odradzał. Mam wrażenie, że za tą sprawą ze szmaragdem kryje się dużo więcej. Że nadal istnieje ktoś, kto mógłby nim być zainteresowany. A my absolutnie nie mamy ochoty na kolejne przygody – stwierdził Bolesław.

- Nie możemy też pozwolić, aby ktokolwiek z naszych rodzin, ale i w ogóle ktokolwiek ucierpiał z powodu naszych szczeniackich wygłupów. I muszę podkreślić, panie Stefanie, że nie chcielibyśmy, aby w tej sprawie kiedykolwiek pojawiły się nasze nazwiska.

- Nie musicie o to prosić, Julia. Obiecuję, że nikt się ode mnie nie dowie, iż kiedykolwiek mieliście z tym coś wspólnego.

W tej samej chwili ponownie usiedli do stołu Waldek z Miką, przynosząc gotowe do spałaszowania upieczone mięsiwo. Oboje byli roześmiani i lekko zarumienieni. Być może podeszli zbyt blisko żarzącego się węgla. A być może stali tam za blisko siebie.

- No, a tylko do mojej wiadomości, Julia. Jak to się stało, że miałaś ten kamień, a teraz go nie masz? – pan Rybka nie odpuszczał. Ciekawość chrupała go kęs po kęsie.

Tu postanowił się wtrącić Waldek. Widocznie uznał, że jego informacje mogą się do czegoś przydać. A może miał nadzieję, że przy okazji uda mu się dowiedzieć czegoś jeszcze, co mogłoby pomóc w sprawie, którą się służbowo zajmował. I z powodu której zawitał do Bolesławca.

- Rozmawiałem ze wszystkimi o ostatnich wydarzeniach. Z Bolkiem, Julią, Olą, policjantami…

- Nie zapomniałeś aby o bandytach? – przerwała mu Julia, nie patrząc na Waldka, ale podziwiając otrzymany pierścionek zaręczynowy. Dla informacji - oczko nie było zielone. Nie było też brylantem, ale i tak złoty pierścionek był prześliczny.

- Owszem, próbowałem wydostać z nich pewne informacje. Ale wyłącznie dla celów prowadzonego przeze mnie śledztwa…

- Julia, nie przerywaj – zwrócił narzeczonej uwagę Bolesław. – Z chęcią dowiem się, co mnie ominęło, kiedy leżałem w szpitalu…

- Właśnie, nie przerywaj, przekupo jedna. Ja też się z chęcią dowiem, co mnie ominęło. Jakie chrupiące ciacha dostały się innym babom, a nie mnie – w ten ironiczny sposób Mika również postanowiła zaangażować się w rozmowę.

- Zacznę od momentu postrzelenia Bolka – Waldek mówiąc spoglądał na wszystkich słuchaczy po kolei. – Bo wszystko, co się zdarzyło wcześniej, jest wam już znane.

- A mi nie jest znane. Ale okej, opowiesz mi później, Waldku. Przy śniadaniu – zażartowała Mika, wywołując grupowy chichot zebranych.

- Otóż, bandyta zabiera z sejfu Bolka skrzynkę. Domyślam się, że jedzie z nią do zleceniodawcy, który nagrał mu tę robotę. Wtedy ten ktoś stwierdza, że skrzynka jest pusta…

- Co oznacza to, że przeciwnie do mnie, oni musieli wiedzieć, jak tę skrzynkę otworzyć – wniosek Bolesława był dla wszystkich oczywisty, więc wszyscy poza nim pokiwali głowami. – Ja otworzyłem ją tylko przez przypadek. Cholera, gdyby nie to, być może oprócz mnie, nikt inny by nie ucierpiał…

- Być może – zgodziła się Julia przypominając sobie długą listę kolejnych, po Bolesławie, poszkodowanych.

- Gościu dostaje i przyjmuje zlecenie odnalezienia zawartości skrzynki, czyli zielonego kamienia. Wielkiego jak pięść szmaragdu o ogromnej wartości – kontynuował Waldek. – A to oznacza, że cała sprawa ma wyłącznie podłoże finansowe. I, że istnieje ktoś, zaznaczam - bardzo bogaty i wpływowy ktoś, kto o istnieniu klejnotu jest doskonale poinformowany. Tyle, że do tej pory nie miał pojęcia o miejscu jego ukrycia. Dzięki podwładnej Adama, tej wypukłej z każdej strony rudoblond Sylwii z archiwum wojskowego, ten ktoś dowiaduje się, że ktoś inny także poszukuje starych poniemieckich map. Tych samych, które osoba ta przeglądała wcześniej osobiście, a z których nie udało jej się wówczas nic konkretnego wywnioskować. Na mapach nie istniał bowiem żaden znak „X”, oznaczający miejsce zakopania przez Bolka poszukiwanego pojemnika.

- Dlatego właśnie zlecił śledzenie mnie i Julii, licząc, że być może my będziemy coś wiedzieć na temat lokalizacji skrzynki, zaginionej trzydzieści lat temu – domyślił się Bolesław.

- Dokładnie. I trafił bezbłędnie. Najemnik, który był na ich usługach, doskonale się spisał. Ale tylko ze skrzynką. Ze szmaragdem miał już pod górę. Najpierw postanowił odebrać go siłą. Stąd jego wizyta w domu Julii i jej wujka. Po kradzieży różowej walizki odkrywa jednak próbę oszustwa. Bo nasza cwana Julia…

- No, no. Tylko nie cwana. Zaradna – poprawiła Waldka broniąca przyjaciółki Mika.

- Cwana Julia – nie dał za wygraną Waldek – która słusznie domyśliła się, że złodzieja nie zadowoli pusta skrzynka, wciągnęła do spisku Mikę, łudząc się, że w razie czego wciśnie bandycie szklany falsyfikat.

- A jednak nie zaradna… Faktycznie, cwana. Mi sprzedała bajkę, że stłukła wujkową pamiątkę. Chytra lisica…

- Chytra, czy zaradna, nie ma znaczenia. Bo drań z wkurzonego robi się bezwzględny i zdesperowany. Oprócz chęci dorwania kamienia kipi żądzą zemsty. Porywa dziennikarkę, co według mnie dzieje się raczej przypadkiem. Potem wpada do szpitala. Pierwotnie zapewne miał zamiar przycisnąć Bolka, gdyż sądził, że ten wie, gdzie znajduje się wyciągnięty ze skrzynki szmaragd. Spłoszony przez Olę przed wejściem na oddział, wpada na pomysł jej porwania. Stąd też płynie prosty wniosek, że musiał wiedzieć, że Olka to twoja córka…

- I moja – wtrącił Bolesław, choć jeszcze nie do końca udało mu się z tym faktem oswoić.

- Mógł przypuszczać, że to wasza córka, jeżeli znał jej nazwisko. A mniemam, że znał. Potem strzela do prokuratora na schodach, zwiewa z Olą, trafiając po drodze na dwóch mięśniaków. Bez wysiłku radzi sobie z nimi, a potem, dokonując niezłej demolki na rynku, próbuje wyjechać z miasta do uprzednio przygotowanej kryjówki na dawnym lotnisku w Osłej. To z kolei oznacza, że już wcześniej miał zamiar kogoś porwać. Być może myślał o tobie, Julia, a być może o was obydwóch. Pewnie po to, aby wydostać z was, bądź z Bolka, informację o miejscu przechowywania kamienia.

- No właśnie – włączył się ponownie do rozmowy pan Stefan. – Gdzieś w tak zwanym międzyczasie zgubił mi się w tej opowieści nasz szmaragd.

- Już objaśniam. Otóż szmaragd zapodział się jakby dwa razy. Kiedy wróciliście z Wrocławia i Julia odebrała od Miki kopię, wówczas do walizki włożyła podróbkę, a oryginał zawinięty w jakiś pomarańczowy koc zostawiła w bagażniku.

- Zgadza się – potwierdziła Julia, zwracając się do pana Rybki. – Kiedy Ola po powrocie z Wrocławia podwiozła mnie do domu, poprosiłam ją, aby zgodnie z naszymi wcześniejszymi ustaleniami podrzuciła pana i szmaragd do pana mieszkania, a dopiero następnego dnia dla bezpieczeństwa mieliśmy razem zanieść go do skrytki w banku.

- Ola nie zostawiła jednak u pana tego kamienia – kontynuował Waldek. – Po drodze dostała SMS-a ze szpitala, że musi pilnie zastąpić kogoś, kto nie przyszedł do pracy. Dlatego zawiozła pana do domu, lecz nie wydała panu zawartości bagażnika. Zamiast tego pojechała do szpitala, ale na parkingu przełożyła jedynie kocyk ze szmaragdem pod podłogę bagażnika, uznawszy, że będzie to dla niego dużo bezpieczniejsze miejsce…

- Tyle, że nikogo nie raczyła o tym poinformować, jak zwy… – zdążyła dodać Julia. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążyła dokończyć, więc w tym miejscu interesująca opowieść musiała zostać przerwana.

- Mamo! – od strony domu dobiegł ich głos Oli.

- No?

- Jakiś kurier dzwoni do bramy. Ma jakieś dwie przesyłki, czy coś…

- To idź do niego! – odkrzyknęła Julia.

- Nie mogę, muszę pomóc Adasiowi wyjść z toalety!

- Hmmm, Adasiowi… Może ja pójdę – zadeklarował Bolesław. – Ciekawe, czy facet wyda mi paczkę?

- Wątpię. Nie nazywasz się Polański, ani nie jesteś tutaj zameldowany. Ale jak chcesz, to chodźmy razem – zaproponowała Julia. – Niech się kurierzy przyzwyczajają, że będzie tu mieszkał nowy lokator…

Julia uśmiechnęła się, kiedy Mika słysząc tego plotkarskiego niusa na chwilę zrobiła wielkie oczy. Wstali z Bolkiem od stołu, chwycili się za ręce i poszli w kierunku furtki. Mika, Waldek i pan Rybka przez dłuższy moment w milczeniu patrzyli, jak narzeczeni się oddalają.

- Super para. Pięknie wyglądają razem – jako pierwsza odezwała się Mika. – Tak samo było w liceum.

- Na miłość nigdy nie jest za późno – filozoficznie podsumował Waldek spoglądając na szkolną koleżankę Julii. Po jego słowach i po jego spojrzeniu Mika chwyciła się za serce i w teatralnej pozie udała, że osuwa się zemdlona na krześle.

Julia i Bolesław wracając, nie trzymali się już za ręce. Nieśli dwa niewielkie pakunki. Każde trzymało po jednej paczce.

- Nie za wcześnie na prezenty ślubne? – zażartowała w swoim stylu Mika.

- A może to jednak pod choinkę? – dorzucił Waldek.

- Wiecie, co? To strasznie dziwne… – wykrzywiając usta i marszcząc czoło powiedziała Julia, jeszcze zanim dotarli do zastawionego stołu.

- Naprawdę dziwne, to fakt… – potwierdził Bolesław. – Obie paczki przyszły na ten adres. Ale jedna jest adresowana do Julii, a druga do mnie.

- A od kogo to? – zainteresował się pan Rybka.

- Nie ma danych nadawcy. Koleś z Fedexu powiedział tylko, że obie zostały nadane z Zanzibaru...

- Skąd? – nie zrozumiał pan Stefan.

- Z jakiegoś baru… – zażartowała Mika. – Może to dobry koniaczek?

- Potrząśnijcie. Jak chlupie, to na pewno coś do picia – podchwycił dowcip Waldek.

- Albo orzechy kokosowe. Rozmiar by pasował… – jechała dalej z kolejnymi domysłami Mika.

- Trudny orzech do zgryzienia… – spróbował swych komediowych sił pan Stefan.

Bolesław i Julia położyli obie paczki na stole. Waldek podniósł się i bacznie przyglądał pakunkom. Mika również wstała, udała, że wyciąga z kabury broń i celując dwoma palcami do paczek, zapukała w jedną z nich, krzycząc:

- Policja, otwierać!!!

- Przestańcie już – Julia z trudem opanowała rechot. – Rozpakujmy je po prostu. Ja najpierw.

Po chwili na stole leżał rozbebeszony papier pakowy, a pomiędzy nim w małym otwartym, tekturowym pudełku stała zielona, przezroczysta, połyskująca regularna bryła o sześciu jednakowych ścianach.

- Jezus Maria! – krzyknął pan Stefan nagle wstając i przewracając krzesło, na którym siedział.

- Ani jedno, ani drugie, panie profesorze – pokręciła głową Mika. – To jeden ze szklanych odlewów! Wykonany przez Staszka w naszej hucie. Poznaję po defektach. To ten, który dałam ci jako pierwszy, Julka!

- To w takim razie, co przyszło do ciebie, Bolek??! – Waldek głośno przełknął ślinę. – Może jednak najpierw sprawdź uchem, czy w środku coś nie cyka. Już raz facet próbował cię wyprawić na tamten świat.

Wszyscy stojący tworzyli razem niemal idealny półokrąg. Półokrąg osób wtajemniczonych, lecz silnie zdezorientowanych nową zagadką.

- Aż się boję pomyśleć – stwierdził Bolesław, nieco zbyt brutalnie rozrywając pierwsze warstwy ciasno i pieczołowicie opakowanej przesyłki z Zanzibaru.
---------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMA Nowe domy!
REKLAMA Metrohouse zaprasza