~~Ciemnopomarańczowa Calibrachoa niezalogowany
25 września 2020r. o 20:02
c.d. nerwowej sytuacji w garażu
---------------------------------------------
Zastygły w zaskoczeniu Bolesław mógł tylko na razie obserwować, jak bandyta również podnosi się i staje na nogi z wyjętym z kabury umieszczonej na łydce pod nogawką, wycelowanym w niego rewolwerem Smith & Wesson 637 kaliber 0.38 Special. Bolesław znał ten model, ale nigdy dotąd nie miał okazji z niego korzystać, bo ten mały ważący zaledwie ćwierć kilograma kieszonkowy rewolwer, nie miał praktycznie żadnego wojskowego zastosowania.
Z powodu swoich niewielkich rozmiarów i wagi był jednak idealny dla cywilów do samoobrony i bardzo skuteczny na bliskie odległości, dlatego znajdował dość często miejsce w torebkach kobiet, które bały się same wracać do domu wieczorem i to pustymi ulicami. Każdy napastnik, który zobaczył tę wyciąganą z damskiej torebki sześciostrzałową szminkę z gustownym obrotowym bębenkiem, natychmiast porzucał myśl o dalszym zaprzątaniu uwagi kobiety swą skromną osobą, po czym porzucał też zajmowaną w danym momencie pozycję i oddalał się z niej bezzwłocznie, licząc, że niedoszła ofiara nie choruje na Parkinsona, nadpobudliwość czy inną chorobę wywołującą drżenie rąk i palców.
Bolesław, jak najbardziej świadomy skutków choćby i przypadkowego pociągnięcia za spust podczas nieopatrznego kichnięcia, czy rozprężenia zebranych gazów jelitowych u włamywacza, absolutnie wykluczał też wykonanie jakiegokolwiek nagłego ruchu, czy wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby wytrącić bandytę z równowagi. Wyraził jednocześnie w duchu głęboką nadzieję, że gość nie ma alergii na składniki żywicy epoksydowej, ani nie jadł tego dnia na obiad żadnej wiatropędnej potrawy pokroju bigosu czy fasolki po bretońsku.
Stał więc nieruchomo i w skupieniu z rękami podniesionymi do góry, wyczuwając wierzchem obu dłoni szprychy kół wiszącego za nim na ścianie roweru. Uważnie obserwując rozwój sytuacji czekał na kolejny cud, albo na jakąś inną, nieoczekiwaną okazję do odebrania broni włamywaczowi. Bolesław nie planował na razie odwoływania się do jego zapewne głęboko skrywanego poczucia litości dla bezbronnego przeciwnika albo choćby zwykłej zawodowej solidarności z kolegą po fachu. Drugi cud tym razem długo nie nadchodził, więc w głowie Bolesława musiał szybko narodzić się jakiś inny plan na nadchodzące sekundy, które zaczęły nagle się przeciągać w minuty, a może i w wieczność.
Dziewięciomilimetrowych pocisków nie interesowało, czy cel, do którego z ogromną energią zmierzają nosi jakikolwiek mundur, posiada jakikolwiek stopień wojskowy, zwiewną spódnicę, garnitur czy czarną dyplomatkę. Jeśli tylko cel ten nie był zaopatrzony w minimum 8-milimetrowej grubości stalową blachę, pocisk kalibru 0.38 robił w nim zawsze jednakową, niemal centymetrowej średnicy dziurę wlotową o równych krawędziach. Czasami robił też drugą dziurę, wylotową, dużo większą niż pierwsza, bo wylatując po drugiej stronie celu nie był już przecież taki smukły, jak zaraz po opuszczeniu lufy.
Pocisk wystrzelony z broni o tak dużym kalibrze i tak krótkiej lufie robił praktycznie zawsze dwie dziury, jeżeli tylko odległość strzelającego od celu była tak mała, jak obecna odległość złodzieja od Bolesława. Jeżeli natomiast rozpędzony pocisk trafił po drodze na jakąś twardą kość, bywało, że już w ciele ofiary zmieniał kierunek lotu i czynił wtedy niewyobrażalne spustoszenia w narządach wewnętrznych, skutkujące bolesną i szybką śmiercią, najczęściej w szybko powiększającej się kałuży krwi. Z dwojga złego Bolesław wolałby więc jednak, aby po wystrzale w jego ciele pojawiły się dwie dziury i to najlepiej w linii prostej. Dawało to mimo wszystko większe szanse na przeżycie, jeżeli oczywiście przelatujący pocisk po drodze nie rozerwał żadnej ważnej arterii, ani nie uszkodził jakiegoś ważnego dla podtrzymania czynności życiowych organu.
Bolesław postanowił na razie nie prowokować włamywacza do sprawdzenia w praktyce teorii o dwóch dziurach. Na tyle, na ile pozwolił panujący w garażu półmrok, przyjrzał się nieproszonemu gościowi trochę uważniej. Zauważył, że twarz bandyty była z lewej strony pokryta charakterystycznymi bliznami, jakby kiedyś uległ jakiemuś poważnemu poparzeniu. Na dłoni trzymającej rewolwer, spod rękawa wystawał jakiś tatuaż, ale Bolesław nie mógł dojrzeć jego szczegółów. Po zdjęciu płaszcza facet był obecnie ubrany w zapiętą pod szyję, dopasowaną, ciemną koszulę, na której wisiały specjalne, cienkie, skórzane szelki. Do szelek z lewej strony pod pachą przypięta była charakterystyczna, podwójna, także skórzana kabura. Bolesław wiedział, że chwilę temu, zanim znalazły się połączone ze sobą na stole, tkwiły tam osobno i pistolet, i tłumik. Podwójne uzbrojenie włamywacza w pistolet i rewolwer świadczyło jednak o tym, że raczej nie będzie mógł liczyć na przyjacielski gest pojednania, wspólne opuszczenie garażu i kufelek jasnego pełnego w nieistniejącej już po sąsiedzku knajpie „Zacisze”.
Bolesław w ogóle zastanawiał się, czy to odpowiedni moment na nawiązanie jakichkolwiek stosunków z intruzem, bardziej lub mniej dyplomatycznych. Po oczach faceta zorientował się, że pokojowe rozwiązanie tej trudnej sytuacji będzie raczej niemożliwe do osiągnięcia. Musiał się zacząć liczyć z tym, że jego minuty albo i nawet sekundy są policzone. Nie był tylko pewien, czy przysłowiowe przelatywanie całego życia przed oczami powinno zacząć się już teraz, czy dopiero po otrzymaniu postrzału.
Jakkolwiek głupio mu się zrobiło, bo powinien zacząć sentymentalną, przedśmiertną podróż gdzieś od przedszkola, potem wrócić pamięcią do szkolnych lat w podstawówce w Warcie Bolesławieckiej, następnie przypomnieć sobie śmierć rodziców na przejeździe kolejowym w Iwinach i aresztowanie starszego brata, dłuższą chwilę spędzić myślami w czasach nauki z Julią w bolesławieckim liceum, odtworzyć w szczegółach historię ich cudnego, kilkuletniego związku, potem wyświetlić sobie w głowie film wojenny opisujący jego służbę pełnioną w wojsku, dawną, jak i obecną, wspomnieć smutny rok śmierci obojga opiekujących się nim aż do usamodzielnienia dziadków, a na końcu ponownie usłyszeć dzwonek zaskakującego telefonu otrzymanego przed dwoma tygodniami od Julii z prośbą o pilne, pierwsze po niemal dwudziestu siedmiu latach, spotkanie.
Zamiast tego wszystkiego pomyślał jedynie o dwóch najistotniejszych dotąd wydarzeniach w całym jego życiu. O pierwszym spojrzeniu na szczupłą, wysoką, rudowłosą dziewczynę na korytarzu, tuż przed pierwszą lekcją w dniu rozpoczęcia nauki w liceum i o dniu, kiedy przypadkiem i niespodziewanie natknęli się na siebie pewnego wieczora na całonocnej prywatce u ich wspólnego kolegi we Wrocławiu, ponad dwa lata po maturze i tyle samo czasu po wyprowadzce Julii z rodzicami z Bolesławca. Wyprowadzce sprowokowanej tamtymi dramatycznymi wypadkami czerwcowej nocy, kiedy próbowali odkryć przeznaczenie podziemnych tuneli na terenie Waldschloss. Wyprowadzce, która musiała jednocześnie oznaczać definitywny koniec ich znajomości i zarazem natychmiastowe zerwanie łączącej ich pięknej miłości.
--------------------------------
c.d.n. w środę
Pozdrawiam,
M.