~~Alzhaimer niezalogowany
14 lipca 2025r. o 16:55
Andrzej Gerlach
10 lipca o 01:05 ·
Widzę, że zaproponowany w dniu wczorajszym temat wzbudził niezwykłe emocje z jednej strony, a z drugiej wielkie zainteresowanie, co widać chociażby po ilości reakcji, komentarzy i udostępnień mojego wczorajszego tekstu. Dlatego dziś, niejako będę kontynuował ten temat, w kontekście kilku zdarzeń z prywatnego życia prezydenta Andrzeja Dudy (rocznik 1972) i jego rodziny.
Co ciekawe, są to wydarzenia od lat ukrywane przez opinią publiczną, a czy są one prawdziwe czy jedynie źródłem złośliwych plotek, tego już nie jestem tutaj w stanie jednoznacznie rozstrzygnąć. Ale jak się chce być głową państwa, to trzeba się liczyć z tym, że dawni znajomi, a może nawet ci bliscy przyjaciele rodziny, uchylają z czasem rąbki tajemnic z życia polityków, celebrytów czy osób publicznych. Tak też się stało i tym razem.
A idealnym źródłem tych moich informacji na temat rodziny Dudów jest dwóch moich dawnych kolegów z którymi kiedyś pracowałem. Obaj księża pochodzili z tej samej nadwiślańskiej wioski, do tego prywatnie obaj byli najbliższymi kuzynami i obaj już nie żyją od lat. Jeden, ten młodszy, zmarł wcześniej jako proboszcz podtarnowskiej parafii, niezwykle popularnej w całym kraju oraz bliskiej wszystkim działaczom Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ten drugi, o dwa lata starszy, zmarł jako arcybiskup tytularny i jeden z najważniejszych hierarchów polskiego pochodzenia pracujących od wielu lat w Rzymie, z kręgów najbliższych współpracowników kard. Josepha Ratzingera, a potem papieża Benedykta XVI (1927-2022).
I to właśnie oni byli dla mnie nieocenionym źródłem wielu ciekawych informacji z życia Kościoła, ten "podtarnowski" z życia lokalnej diecezji, a ten "rzymski" z życia Kościoła Powszechnego, ale także z życia rodziny obecnego prezydenta.
Wynikało to z tego, że jako świeżo wyświęcony kapłan trafił do parafii starosądeckiej, rodzinnej parafii ojca obecnego prezydenta i został przyjacielem rodziny, o ile pamiętam jego opowieści, dziadków Andrzeja Dudy. Nawiasem mówiąc był on także rówieśnikiem rodziców obecnego pana prezydenta.
Od co najmniej dziesięciu lat rodzina Dudów przedstawia się publicznie i robi to niezwykle chętnie, jako rodzina głęboko wierząca, w pełni katolicka i to w takiej wersji "radiomaryjnej", co w okolicach Starego Sącza nikogo nie dziwi i jest w tym regionie zjawiskiem powszechnym. Rodzice obecnego prezydenta to ludzie wykształceni, oboje z tytułami profesorskimi, ale w podejściu do wiary są typowymi katolikami. Ich dom zawsze był pełen akcentów religijnych, obrazów świętych, portretów Jana Pawła II (1920-2005), krucyfiksów, figurek, zdjęć i różnych innych akcesoriów o charakterze religijnym. Słucha się tam także od lat, i to regularnie, radia ojca Tadeusza Rydzyka (rocznik 1945), którego się ceni nie tylko jako kapłana, biznesmena, ale i wielkiego patriotę.
Dzieci w tej rodzinie były wychowywane w głębokim przywiązaniu do religii. Msze w każdą środę, sobotę i niedzielę. Regularne spowiedzi w każdy pierwszy piątek miesiąca, a w wakacje wyjazdy na oazy i zawsze w obecności księdza. Andrzej od najmłodszych lat był ministrantem i harcerzem w drużynie katolickiej, z czego rodzice byli zawsze niezwykle dumni.
Ale jak twierdził mój kościelny informator, ta zewnętrzna religijność tej rodziny, nie zawsze szła w parze z życiem codziennym, co było w tych sądeckich rodzinach częstym zjawiskiem.
Dlaczego? Bo co prawda dzieci się goniło cały rok do kościoła, ubierało w góralskie stroje, nosiło święte obrazy i figury na procesjach, ale mało która dziewczyna czy chłopak w parafii dotrwali do ołtarza w cnocie, czego domagał się od nich Kościół Katolicki i jego pasterze. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, aby młodzi ludzie inicjowali życie seksualne przed ślubem, ale zakłamania i hipokryzji nie popierałem nigdy i razi mnie, gdy ktoś wyłącznie na potrzeby własnego wizerunku próbuje "udawać bardziej świętego niż sam papież". Choć ze świętością tych ostatnich też bym w tych naszych przysłowiach nie przesadzał.
A jak to było wówczas w rodzinie Dudów? Ano tak jak wszędzie. Rodzice obecnego prezydenta już najwyraźniej zapomnieli, że pobierali się w "przyspieszonym trybie", jako studenci drugiego roku, mając po zaledwie dwadzieścia lat. O ile dobrze pamiętam opowieści "rzymskiego" kolegi, to było to na kilka dni przed Bożym Narodzeniem 1970 roku.
Potem podobno był dramat poronienia i dopiero w maju 1972 roku urodził im się w Krakowie syn Andrzej, a po ośmiu latach córka Ania. Mieszkali w hotelu dla asystentów i było skromnie, jak to za siermiężnej komuny. Dopiero w 1981 roku rodzina dostała z uczelni mieszkanie w bloku na jednym z krakowskich osiedli, którego właścicielami są do tej pory, choć tam już nie mieszkają.
Według informacji od mojego "rzymskiego" kolegi, ich syn Andrzej, ministrant i harcerz, wyjeżdżał regularnie na oazy i rekolekcje. Po jednym takim wyjeździe podobno został 16-letnim ojcem. Matką okazała się jego rówieśniczka, o imieniu Anna C. z Miechowa. Dziewczyna pochodziła podobno z patologicznej rodziny, a po latach ona sama popadła w alkoholizm i poważne konflikty z prawem. Urodziła w 1988 roku córeczkę, której nadano imię Dominika.
Rodzice młodocianego ojca zachowali się jednak w tej sytuacji wzorowo. Podobno brali wnuczkę na weekendy, a po pewnym czasie zdecydowali się na jej adoptowanie. Jestem skrajnym zwolennikiem adopcji takich dzieci, kto mnie zna bliżej to wie dlaczego, więc zawsze nisko chylę głowę przed taką właśnie postawą.
Nie mogę tylko zaakceptować w historiach takich rodzin tej katolickiej obłudy i hipokryzji. Zamiast wychowywać dzieci w pełnej świadomości tego z czym się mogą spotkać w życiu, także świadomej antykoncepcji, wychowywali dzieci w tym katolickim kołtuństwie, czego przykład mogliśmy oglądać także przy ich ostatniej wizycie w Watykanie.
Czy doświadczenia z własnego życia, a także młodości syna Andrzeja, niczego ich tu nie nauczyły? Pominę tutaj także burzliwą historię późniejszej znajomości syna Andrzeja i Agaty, obecnej żony. Dziewczyny która pochodziła jeszcze z innego kręgu kulturowego i religijnego, co było kolejnym zawirowaniem w życiu rodziny. Nie wspomnę tutaj też dramatycznych losów oraz dorastania samej Dominiki. Mam nadzieję, że teraz cała rodzina Dudów znajdzie spokój i wzajemny szacunek, czego wszystkim serdecznie życzę.
Kiedy mój "rzymski" kolega był już śmiertelnie chory, prezydent Andrzej Duda, odznaczył go wtedy osobiście najwyższym odznaczeniem państwowym. Kiedy mu go osobiście wręczał, wielu księży i osób świeckich żartowało, że to odznaczenie dla "długoletniego przyjaciela rodziny za dyskrecję". Jeżeli tak, to chyba pan prezydent mocno przestrzelił ze swoimi oczekiwaniami.
I jeszcze jedna moja osobista refleksja. Czasami łatwiej jest łapać w locie spadającą komunię św., która wyleciała z rąk nieuważnemu kapłanowi, i robić to wręcz publicznie, niż przeżyć własne życie w zgodzie z własnym sumieniem. Prawda Panie Prezydencie?