20 września 2014r. godz. 18:05, odsłon: 12847, Krzysztof KrzemińskiDaria Ślusarczyk: Żyję swoimi marzeniami
Krzysztof Krzemiński rozmawia z pochodzącą z Bolesławca wizażystką, która pracuje dla największych sław świata mody.
Daria „Dariia Day” Ślusarczyk (fot. mat. Dariia Day)
Kim jest Dariia Day?
Nazywam się Daria Ślusarczyk, pochodzę z Bolesławca, obecnie mieszkam w Paryżu. Jestem wizażystką, pracuję w świecie mody, zarówno przy sesjach fotograficznych jak i przy pokazach. Mam szczęście pracować z najlepszymi fotografami, najlepszymi modelkami, z renomowanymi magazynami. Dzięki tej pracy zwiedziłam już pół świata i żyję swoimi marzeniami.
Mówisz, że pracujesz w „świecie mody”. To duży świat – gdybyś miała określić swoje w nim miejsce to byłoby to... NBA? Pierwsza liga?
To zawsze jest pewien niedosyt. Mieszkając w Paryżu otaczają mnie głównie ludzie z tej branży, na podobnym poziomie. Zawsze wydaje się, że mogę jeszcze dużo dalej zajść...
Masz na to czas, przecież jesteś bardzo młoda. No właśnie – a biorąc pod uwagę paryskie środowisko – tam też jesteś wciąż „młoda”?
Jeszcze jestem najmłodsza (śmiech). Często nawet młodsza od modelek, a to rzadko się zdarza. Czuję, że mam bardzo dużo energii, wciąż pojawiają się nowe możliwości, a ja staram się ciągle iść do przodu i nigdy nie przestawać.
Wróćmy jednak do początków. Jesteś z Bolesławca, tu skończyłaś w 2009 roku I Liceum. To wszystko działo się tak naprawdę całkiem niedawno. Jak to się stało, że w ciągu tych pięciu lat znalazłaś się tam, gdzie teraz jesteś?
Aby pracować w świecie mody to było moim marzeniem od wczesnych lat. Już we wczesnym gimnazjum się to wszystko zaczęło. Pamiętam, że miałam kiedyś zajęcia z pewną panią, która chciała nas zainspirować i zapytała wszystkich o ich plany. Inni uczniowie mówili raczej o rzeczach przyziemnych. Ja o tym, że chcę pracować w świecie mody. Namiętnie oglądałam Fashion TV u moich dziadków – notowałam kiedy będzie kolejna relacja z kulisów pokazów mody. Wtedy myślałam, że będę stylistą...nie wiedziałam wtedy nawet co to jest wizaż. Ale z czasem coraz więcej czytałam na ten temat w internecie. Mając 16 lat znalazłam szkołę wizażu we Wrocławiu i powiedziałam rodzicom, że nie chcę jechać na wakacje tylko chciałabym spędzić wakacje będąc uczennicą tej szkoły. Rodzice się zgodzili, ale szkoła nie chciała mnie przyjąć, bo byłam niepełnoletnia. Jednak udało się! To był kurs mocno przyśpieszony, ale bardzo mi się przydał. Wcześniej nie miałam zbyt dużej wiedzy np. o produktach do makijażu. Nauczyłam się tam podstaw i strasznie mnie to podbudowało, bo wielu ludzi od początku widziało mój talent.
Moi rodzice są właścicielami naszej bolesławieckiej firmy z odzieżą dziecięca ``DiD Polska Odzież Dziecięca”. Wiem, że to po mojej mamie mam artystyczną duszę i zapal do świata mody. Razem z nią pojechałyśmy razem do Paryża na targi modowe, chyba w 2006 roku. Było to świetne doświadczenie, które jeszcze bardziej zmotywowało mnie do działania.
Po kursie wizażu wraz z moja siostra, która jest fotografką zaczęłyśmy pracować razem nad zdjęciami. Wymalowałam do sesji chyba wszystkie moje najlepsze koleżanki z liceum. Założyłam swojego Myspace'a, który nazywał się „Pimp your face” (śmiech). Był to tak naprawdę blog, wrzucałam tam różne zdjęcia, a te moje makijaże były bardzo... kreatywne (śmiech). Bardzo kolorowe i oryginalne. Napisał do mnie, zupełnie niespodziewanie, jeden z londyńskich magazynów o modzie. Myśleli, że robię kosmetyki. Podczas naszej rozmowy dowiedzieli się ile mam lat i co robię i byli tak tym podekscytowani, że napisali o mnie wywiad. Strasznie to przeżywałam. Po tym wywiadzie powiedzieli, że chcą mieć okładkę z którymś z moich prac. Jedna z moich koleżanek z klasy pojawiła się więc na okładce, a zdjęcie zrobiła moja siostra w naszym pokoju. Było to niesamowite przeżycie i strasznie mnie to zmotywowało. Wierzyłam, że mogę wszystko.
Zaraz po tym zaczęłam szukać szkoły wizażu, aby kontynuować naukę w tej dziedzinie. Znalazłam taką w Hollywood i powiedziałam rodzicom, że nie chcę robić nic innego, jak tylko uczyć się wizażu w Hollywood.
I co na to rodzice? To nie jest standardowe wyznanie...
Moi Rodzice na początku chcieli, abym poszła na studia. Na politechnikę albo na medycynę. Ale z moją artystyczną duszą w młodym wieku już dokładnie wiedziałam co chcę robić. Czując moją zawziętość rodzice postawili mnie przed wyborem - Albo mogą zapewnić mi studia i pomagać mi finansowo przez kilka kolejnych lat w Polsce, albo decyduję się na wyjazd do Los Angeles, oni zapłacą za szkołę, ale dalej muszę będę musiała sobie poradzić sama. Teraz myślę, że to był poważny wybór, ale wtedy długo się nie zastanawiałam. Powiedziałam, że na pewno jadę.
Zgodzili się i ze to jestem im niezmiernie wdzięczna!
I pojechałaś zupełnie sama do Stanów? Nie było strachu?
Pojechałam zupełnie sama, ale zamiast strachu była raczej ekscytacja. Pamiętam, że odliczałam w ostatnim roku liceum dni do wyjazdu. Uczyłam się pilnie do matury, szlifowałam język i nie mogłam się doczekać.
Samo dostanie się do tej renomowanej szkoły też pewnie nie było łatwe.
W tej szkole na semestr przyjmuje się tylko dziewięć osób. Musiałam napisać esej dlaczego chcę tam się dostać, przesłać swoje portfolio, czyli to co zrobiłam ze swoją siostrą oraz przeszłam rozmowę wstępną po angielsku z dyrektorką szkoły. Mój angielski nie był najlepszy, ale myślę, że ona poczuła jak bardzo mi na tym zależy i zostałam przyjęta. Nauka tam to trzy, bardzo intensywne, miesiące.
I pewnie nie mają one za wiele wspólnego z trybem nauki znanym z polskich szkół...
To dość specyficzny tryb nauki. Szczególnie trudna była nauka teorii ze względu na język. Nie dość, że mój angielski był taki sobie, to jeszcze w Los Angeles mówi się zupełnie inaczej, jest to wręcz slang. Musiałam więc nocami siedzieć ze słownikiem. Później były już praktyki z doświadczonymi wizażystkami. Poznawaliśmy różne style i możliwości. Ta szkoła świetnie przygotowała mnie do tej życiowej podróży!
Trzy miesiące w szkole w LA, nowe doświadczenia, jakiś dokument w ręce i... co dalej?
Później zostałam tam kilka miesięcy i pracowałam. Chciałam zostać tyle na ile pozwalała mi wiza. Tam miałam swoich pierwszych ważnych klientów.
Jak się zaczyna taką pracę? Idzie się gdzieś ze swoim CV czy może daje się ogłoszenie?
W tym zawodzie świetnie sprawdza się internet, są serwisy łączące freelancerów z fotografami, klientami, modelkami. Wysyłałam bardzo dużo emaili i sporo nad tym pracowałam m.in. tworząc profesjonalną stronę internetową ze swoim portfolio aby zaprezentować się jak najlepiej.
I któregoś dnia Kalifornia ci się znudziła?
To nie do końca tak. Były święta Bożego Narodzenia i akurat kończyła mi się wiza. Postanowiłam wrócić na chwilę do Polski, to był mój pierwszy taki wyjazd i tęskniłam za domem. Będąc w Polsce zaczęłam szukać w internecie informacji o Paryżu, o pracy tam i tamtejszych kontaktach. W Stanach bardzo dużo słyszałam o Paryżu i o tym, że jest to najważniejsze miejsce w świecie mody i tam są wszyscy, z którymi chciałam pracować. Więc zaraz po świętach wzięłam swoją walizkę, wsiadłam w autobus i pojechałam do Francji. Nie znałam francuskiego (śmiech), nie wiedziałam gdzie będę spać.
I musiałaś sobie radzić sama? Nie było tam przypadkiem żadnych przyjaciół poznanych wcześniej w LA?
Nie. Tylko moja teczka z portfolio, walizka z makijażem i autobus.
Podsumowując, co jest potrzebne, żeby osiągnąć taki sukces? Trzeba być pewnym siebie? Ambitnym? Bo można powiedzieć, że przychodziło ci to relatywnie łatwo. Wiadomo, to dużo pracy, ale pewnie spotykałaś mnóstwo ludzi, którym tak dobrze nie szło.
Nie ma jednego przepisu na to, żeby coś osiągnąć. Są takie składniki, których na pewno nie może zabraknąć. Ambicja, zawziętość, ciężka praca, cel ... często też kosztuje to wiele wyrzeczeń. Trzeba rezygnować z jednego, żeby osiągnąć coś innego. Zawsze starałam się wszystkiego nie analizować bo to czasami jest zgubne. Zawsze wierzyłam , że wszystko się uda. Ważna jest odwaga i marzenia. I pozytywna energia.
Żeby zrozumieć miejsce, w którym się teraz znajdujesz powiedz proszę... co robiłaś w ostatnim czasie?
W moim życiu dzieje się tyle, że ostatni rok był jak ostatnie pięć. Zmieniłam swojego agenta we Francji i przez to zmieniła się też moja perspektywa i to do czego dążę. Oraz oczywiście klienci. Zrobiło się to bardziej selektywne, robię tylko te rzeczy, które mi pomogą zrobić kolejny krok w przód. Pracowałam przy polskiej reklamie Croopa na Tajwanie (w grudniu zeszłego roku). Pracowałam też na Malediwach dla pewnego ciekawego projektu fotograficznego do magazynu. Poza tym m.in. Mediolan i Londyn. W Polsce też mam swojego agenta. Pracowałam do wielu pokazów mody podczas tych fashion weeków, dla Louis Vuitton, Hermesa, Diora, Dolce&Gabanny na wyspie Capri. Z każdego z tych doświadczeń bardzo się cieszę, łzy często się w oku kręcą.
Pracowałam dla wielu magazynów m.in. Vogue Paris, Vogue UK, Vogue Deutsch, Vogue Russia, Vogue Spain, Vogue Italia, V Magazine, Numero Paris, Elle France, Vanity Fair France, L'Officiel Paris, Madame Figaro France. Publikacje w renomowanych magazynach są bardzo istotne, także fotografowie, klienci i modelki, z którymi pracuję.
A jeśli chodzi o ludzi, którym miałaś okazję robić makijaż, to kogo można by wymienić?
Miałam okazję pracować ostatnio z dwoma znanymi aktorami - Michael Fassbender i Simon Baker. Zawsze bardzo ich lubiłam. Malowałam też piosenkarki M.I.A. i Selah Sue. Praca z celebrytami jest fajna, bo każdy z nich ma swój styl i osobowość i zawsze wie czego chce. Co więcej przebywanie z aktorami czy piosenkarkami jest świetnym doświadczeniem. Jesteśmy od siebie jakieś 20cm często przed co najmniej godzinę. Często przeprowadzamy interesujące i inspirujące rozmowy.
Malowałam też wiele polskich modelek na pokazach. Często jest tak, że kiedy spotka się dwóch Polaków to zawsze od razu łączy nas przyjacielska relacja. Zawsze miło jest się spotkać za granicą.
Czyli ciągle jesteś na fali wznoszącej!
Zdecydowanie! Czuję to, że będzie coraz lepiej i jestem bardzo podekscytowana nadchodzącymi projektami.
Twoje najbliższe plany? Masz jakieś czy wszystko dzieje się nagle?
Jest bardzo dynamicznie. Ten tryb życia jest dość stresujący, bo ciężko cokolwiek zaplanować `”na jutro”. Rzadko się zdarza, że jestem czegoś pewna z dużym wyprzedzeniem. Najczęściej oferty pracy pojawiają się na tydzień do przodu, ale nierzadko dowiaduję się o czymś w ostatniej chwili. Czasami zdarza się, że zanim skończę telefoniczną rozmowę już mam bilety w skrzynce mailowej. Jest bardzo intensywnie fizycznie i mentalnie, ale jest to praca moich marzeń! Codziennie poznaje nowych ludzi i każdy dzień jest nową przygodą.
Wprawdzie na papierze nie będzie tego ani widać, ani słychać, ale to super, kiedy ktoś mówiąc o swojej pracy wciąż się uśmiecha! Dzięki za rozmowę i trzymam kciuki!