Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat

Włóczęga

(J. Bolesławiecki)

MOTTO

Бродяга – włóczęga

По диким степям Забайкалья,
Где золото роют в горах,
Бродяга, судьбу проклиная,
Тащился с сумой на плечах.

Бежал из тюрьмы темной ночью,
В тюрьме он за правду страдал.
Идти дальше нет уже мочи –
Пред ним расстилался Байкал.

Бродяга к Байкалу подходит,
Рыбацкую лодку берет
И грустную песню заводит,
Про Родину что-то поёт.

Бродяга Байкал переехал,
Навстречу родимая мать.
«Ах, здравствуй, ах, здравствуй, родная,
Здоров ли отец мой и брат?»

«Отец твой давно уж в могиле,
Землею засыпан лежит,
А брат твой давно уж в Сибири,


BAJKAŁ

Jest najstarszym, najgłębszym i najczystszym jeziorem świata. Zaczął się tworzyć 25 mln lat temu. Bajkał jest niezwykle głęboki - koło północnego cypla wyspy Olchon osiąga on 1637m, co zapewnia mu miano najgłębszego jeziora świata. Jezioro leży w wąskiej szczelinie tektonicznej: przy długości 636 km ma ono przeciętnie zaledwie 40 km szerokości, a w najszerszym miejscu 80 km. Osobliwością Bajkału jest fakt, iż wpada doń 336 rzek i rzeczek, ale wypływa tylko jedna – wielka i wspaniała Angara. I wreszcie świat zwierzęcy. Obfituje on w liczne endemity i ciekawostki zoologiczne. Jest to jedno z nielicznych jezior zasiedlonych przez gąbki słodkowodne oraz jeden z niewielu gatunków fok ponad 60 tys. Foki te kiedyś dostały się tu z oceanu i tak tu się zadomowiły. Spotkać je można wszędzie, ale najliczniej w rejonie wysp Uszkanje..

Wycieczka po Bajkale czyli pływanie po rosyjsku.

Historia jest prawdziwa i miała miejsce rok temu. Opowiedział mi ją mój przyjaciel, gdy odpoczywaliśmy na działce, pijąc wspaniałą, aromatyczną kawę z filiżanki z bolesławieckiej ceramiki. Zorganizowana grupa turystyczna składająca się z 20 osób poleciała samolotem z Moskwy do Irkucka. Mieli również zaplanowany całodniowy rejs po największym słodkowodnym jeziorze świata - Bajkale. Rejs ok. 12 godzin. Tak oto relacjonował mój przyjaciel:


Wcześnie rano przyjechaliśmy wozami terenowymi na półwysep Święty Nos, a następnie w tzw. syberyjskim porcie przesiedliśmy się na kuter, który z kutra rybackiego przystosowany został do rejsów pasażerskich. Kilkanaście godzin spędziliśmy na tym kutrze, podziwiając wspaniałe jezioro i Zatokę Cziwyrkujską. Dalej opływaliśmy półwysep Święty Nos, aby skierować się na jedną z wysp archipelagu Uszanii do rezerwatu przyrody by zaczaić się i zobaczyć słodkowodne foki żyjące na wolności – tzw. nerpy. Pod koniec dnia wpłynęliśmy do cieśniny Małe Morze i dotarliśmy na wyspę Olchon, przybijając w nocy do portu we wsi Chużyr, przypominającej miasteczko westernowe. Rejs około 120 km.

Załoga dbająca o bezpieczeństwo grupy to kapitan Juri i trzech członków załogi.

Gdy tylko wypłynęliśmy z portu to zauważyliśmy, że załoga jest już dość mocno podcięta i chwieje się na nogach. Kapitan zasnął natychmiast w maszynowni przy pracujących czterech silnikach, płynęliśmy około 10 km/h. Za sterem kutra stał inny członek załogi, także chwiejący się na nogach. Pasażerowie na pokładzie kutra obserwowali wspaniałe jezioro, czystą wodę i góry otaczające to jezioro. Nie widać było żadnych przepływających statków, łódek, żaglowców czy innych pływających kutrów pasażerskich.

Po 3 - 4 godzinach, kiedy opływaliśmy półwysep Święty Nos, zobaczyliśmy po prawej stronie kutra mały stateczek i kilkunastu ludzi. Załoga naszego kutra nie była już wstanie stać na własnych nogach za sterem, dlatego my po kolei zaczęliśmy przejmować ster. Wcześniej krótkich instrukcji udzielił nam ledwie mówiący Kola: widzisz ten punkt, staraj się płynąć w tym kierunku.
Szczególną ochotę bycia za sterem przejawiały kobiety. Płynęliśmy już kilka godzin i widać było już z daleka maleńką wyspę w archipelagu Uszanii. W tym momencie ktoś zauważył na wskaźnikach, że wzrosła temperatura oleju w silnikach. Zbudziliśmy kapitana. Kapitan pomyślał i nakazał zmniejszyć prędkość o połowę. Przegrzaliście silniki - mówił z zażenowaniem. Po czym ponownie udał się do maszynowni.
Dopłynęliśmy do wyspy bardzo powoli, ale nie było tu żadnego portu tylko niewielka zatoczka. Kola podpływa delikatnie, wyłącza silniki, kuter osiada na mieliźnie, a na dziób statku przystawiają dość długą drabinę. Trzeba po niej zejść na ląd – mówią. Jest bardzo stromo, niebezpiecznie i trzeba schodzić w pozycji na czworaka, na kawałek leżącego w wodzie drewna. Kobiety bały się, ale jakoś udało się wszystkim zejść na ląd.
Była wspaniała pogoda, poszliśmy na drugą stronę wyspy, około 300 metrów, skradając się cichuteńko, aby nie wystraszyć dziko żyjących tu fok. Ta strona wyspy jest zamaskowana specjalnymi wojskowymi siatkami imitującymi trawę i szuwary już 50 m przed brzegiem. Po drodze rosną wspaniałe rydze. I wreszcie przed nami fantastyczny widok: kilkadziesiąt dziko żyjących fok „opala się” na kamieniu wynurzającym się z wody jeziora. Są dorodne, widać ich naturalne powolne ruchy, wspaniałe wąsy i duże oczy. Co chwilę wskakują do wody, wyłaniają się i pełzną na kamień. Widok jest fantastyczny. To tak jakbyśmy byli na innej planecie wolnej od działalności człowieka, zwierzęta są dorodne, żywe i szczęśliwe, bo mogą bez zakłóceń prowadzić swoje życie. Foki w wodzie wyglądają tak samo, jak pływający ludzie. Te widoki są niezapomniane. Po godzinie cichuteńko wracamy na kuter.

Pełni estetycznych wrażeń, ze zdjęciami i filmami z tej niezwykłej wysepki i jej mieszkańców, znowu wdrapujemy się na statek i wydostajemy się z mielizny. Za sterem ponownie na zmianę stają uczestnicy wycieczki.
Wodę na herbatę i kawę bierzemy z jeziora nabierając ją wiadrem przywiązanym do liny. Woda jest wspaniała, przezroczysta, klarowna, zimna i ma smak wody mineralnej. Pije się ją także bez przegotowywania.
Jest bardzo przytulnie i swojsko, trochę bolą nogi, bo nie mamy gdzie usiąść, ale to dopiero ósma godzina pływania. Widać wspaniałe różnokolorowe góry i skały wokół jeziora. Kolory zmieniają się tu w zależności od intensywności padających promieni słońca. Woda ma kolor zmienny od pięknej żywej zieleni, aż po seledyn i różnych niebiesko-zielonych kolorów w zależności od położenia kutra i cienia otaczających gór i ich różnokolorowych skał i ich kształtów.
Jesteśmy sami na jeziorze, woda chwilami jest bez ruchu, bez żadnej fali. Kapitan śpi dalej. Załoga budząc się od czasu do czasu kontroluje kurs statku. Płyniemy jednak wolniutko, silniki są przegrzane. Coraz bardziej zachodzi słońce, a widoki są niesamowite i niepowtarzalne Słońce zmienia swoją wielkość i jasność. Zaczyna chować się pod wodę, a skały i góry zmieniają się także, z kolorów szarych, najpierw w żółte, a potem czerwono brunatne topiąc się w jeziorze i widać je podwójnie: rzeczywiste i odbite jak w lustrze. Są to fantastyczne obrazy jakby były namalowane przez najlepszego artystę. Przy tym dynamiczna zmiana kolorów, które płyną na fali wytworzonej przez statek. Robi się coraz ciemniej i księżyc pokazuje nam dalszą drogę. Nie wiadomo jak płynąć do portu, daleko jakieś światła.
Zbudzony przez załogę kapitan, nie może zorientować się gdzie jest i dokąd płynąć. Wchodzi do kabiny i uruchamia zainstalowany radar. Nakazuje członkom załogi zapalić reflektory. Kuter płynie, a skały są coraz bliżej. Okazuje się, że wcześniej widziane światła to nie port, a jakaś osada na wyspie. Załoga wykonuje jakieś niezrozumiałe manewry, nic nie widać poza odbiciami świateł z reflektorów. Kuter cały czas płynie.
Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, podnieceni i szukamy portu. Na horyzoncie znowu światła - może to jest port? Jest już sporo po północy, księżyc ostro świeci i sprawia, że na kutrze jest dość jasno.
Załoga nerwowo pracuje - natychmiast wszyscy wytrzeźwieli. To nieco uspokaja pasażerów. Zbliżamy się do skał, robi się bardzo gorąco - tak blisko do brzegu. Statek wykonuje manewr, a kapitan stwierdza, że port jest już blisko. Okazuje się, że wszystkie miejsce są zajęte, nie ma gdzie przycumować statku. Nie jest to port w pełnym tego słowa znaczeniu, a tylko mała zatoczka z drewnianymi pomostami. Kapitan uzyskuje zgodę i cumuje kuter równolegle do stojącego już przy brzegu statku.. Koniec pływania !!!

Wszyscy bierzemy swoje bagaże i wychodzimy na ląd! To była podróż naszego życia! Taką przygodę można przeżyć tylko na Syberii.
Dobrze, że strach miał tylko wielkie oczy i wszyscy jesteśmy zdrowi. Mogliśmy spokojnie zjeść kolację i wypić kieliszek (lub więcej) syberyjskiego samogonu, po prawie siedemnastogodzinnej podróży po Bajkale. Należało się nam!
A jutro wyruszamy w drogę powrotną do Polski KOLEJĄ TRANSSYBERYJSKĄ!
Nowe przygody przed nami. Taka jest dola turysty „włóczęgi.”



A Wy, Bolecnauci, przeżyliście jakąś wakacyjną przygodę?

Pozdrawiam serdecznie z wakacji nad Bobrem,

J. Bolesławiecki



REKLAMAEfekt-Okna zaprasza