Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Wróć do komentowanego artykułu:
Tajemnica szmaragdu - odcinek trzeci
~~Bladoczerwona Rezeda niezalogowany
28 sierpnia 2020r. o 12:43
Dawaj dalej, pisz, co tam się wydarzyło, w tym Waldszlosie!!
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Ceglastoróżowy Agrest niezalogowany
28 sierpnia 2020r. o 14:45
No to daję:
-----------------------
Była sobota. Piękna, słoneczna, czerwcowa. Zapowiadali w Wiadomościach taki żar, że na pewno ta sobota powinna zakończyć się grzmotami. Po zmianach w TVP, tak jak wszystkim, Julii ciężko było przestawić się z nazwy Dziennik Telewizyjny na Wiadomości. Wiatr zmian wiał już od kilku miesięcy. Julia i Bolesław, jako wchodzący właśnie w dorosłość nastolatkowie i licealiści odczuwali ten wiatr na razie jako lekki wietrzyk. Wicher, czy też huragan miał nadejść potem. Jeszcze nie wiedzieli, co może oznaczać bezwzględny kapitalizm, czy prawdziwa demokracja i w jakim stopniu zmiany społeczne i gospodarcze wpłyną na nich, ich rodziny i otoczenie, kiedy to Polska będzie musiała przez kilkanaście lat dźwigać się z posocjalistycznej gospodarczej zapaści. Nie znali dotąd takich pojęć jak bezrobocie, czy hiperinflacja, ani tym bardziej skutków tych zjawisk, które czekały cały kraj w trudnym okresie przemian.

Ich głowy były zajęte sprawami im najbliższymi, przyziemnymi, jak choćby kończący się właśnie rok szkolny. Jeszcze tydzień i finisz. Oceny wystawione. Julia średnia 4,56 i czerwony pasek, a Bolesław odrobinę poniżej 4,0. Tragedii nie ma, jak mówił. Mówił też, że „Nie matura, a chęć szczera…” i tak dalej. I tutaj akurat się nie mylił.
Rozdanie świadectw za kilka dni. A potem? Potem wakacje, koniec wakacji, czwarta klasa, studniówka, strach w oczach, kawa na nieprzespane noce, waleriana i matura. A potem? A kto by się przejmował, co potem? Jeszcze dużo czasu na myślenie. Jeszcze rok na zastanawianie się nad wyborem drogi życiowej. Aż rok. A może tylko rok?

Umówili się o ósmej rano przy pomniku Kutuzowa. Najpierw śmignęli sprintem Kubika i Gdańską rowerami nad Bóbr. Oczywiście śmignęli na tyle szybko, na ile pozwalał sponiewierany, wiekowy, czerwony bicykl Bolesława, bo mimo swojej nazwy – Gazela – rower ten nie był taki rączy, ani nawet w połowie tak szybki jak afrykańska antylopa. Śmignęli, bo po prostu jeszcze wtedy ruch samochodowy był mały, a po drodze nie było żadnych świateł. Mimo braku dróg rowerowych nie groziła im także właściwie żadna kolizja z jakimś maluchem, wartburgiem, zastavą ani škodą 120 L. Używane auta z Niemiec dopiero zaczynały się na ulicach pojawiać i to w minimalnej ilości. O nowych nikt na razie nie marzył. A właściwie nikogo nie byłoby na nie stać, nawet jakby ewentualne salony samochodowe oferowały promocję „Kup nowe auto, a drugie dostaniesz za darmo!”. Zamiast sznurka aut minęli więc tylko kilka spieszących z rana z siatkami na bazar po włoszczyznę osób, które na widok dwojga wyglądających na szaleńców rowerzystów usuwali się im na wszelki wypadek z chodnika.

Wyhamowawszy bez pisku opon na piasku tuż przed malowniczym, poniemieckim jeszcze progiem wodnym na rzece Bóbr, zdjąwszy skarpetki postanowili pomoczyć nogi. Kiedyś próg ten tworzył piękną, dwustopniową falującą kaskadę, spiętrzając wyższą część płynącej rzeki tak, że dawała wrażenie nieruchomej tafli wody. Teraz jednak miejsce to nie wyglądało już na pewno tak, jak zamierzyli to sobie przedwojenni architekci, a to dlatego, że elementy zaniedbanej konstrukcji uległy zniszczeniu. Być może winny był upływ czasu, a być może po prostu ktoś potrzebował materiału budowlanego z cennego piaskowca. Jednak nadal, oczywiście przy zachowaniu ostrożności oraz przy niskim stanie wody, utrzymując równowagę dało się przejść po progu wodnym z jednej strony na drugą przy minimalnym zanurzeniu nóg.

Po kilkunastu minutach nad rzekę zaczęli schodzić się ludzie, głównie tacy z drącymi się i objadającymi się cukierkami dzieciakami, co skłoniło Julię i Bolesława do porzucenia przyjemnej kąpieli stóp. Osuszyli nogi, ubrali ponownie skarpety i wyruszyli rowerami, tym razem bez pośpiechu z powrotem ulicami Gdańską, Śluzową, Leśną, aż dotarli do Jeleniogórskiej. Zostawiając szpital z tyłu po lewej stronie już po kilkuset metrach dotarli do dawnego Waldschloss, co w dosłownym tłumaczeniu brzmiałoby Leśny Zamek lub Leśny Pałac. Oczywiście nawet kiedy budynek stał sobie w całości i w pełnej okazałości, wyglądem nie przypominał żadnego zamku ani pałacu w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, no chyba jedynie wtedy gdyby ktoś był „breszczaty” na jedno oko i to właśnie na to, którym patrzył.

W owym czasie miejsce, w którym tak chętnie spędzali swój wolny czas mieszkańcy przedwojennego Bunzlau, przypominało częściowo wyschnięte, zarastające mokradła, pokryte chaszczami, kikutami drzew i samymi drzewami, ale od strony lasu, tam, gdzie przed wojną stał budynek restauracji, wyraźnie widoczne były porośnięte pozostałości fundamentów budynku sporych rozmiarów. Spod gęstwiny krzaków wystawały jeszcze gdzieniegdzie porośnięte mchem, nikłe ceglane resztki dawnych murów. Trudno się było do nich dostać zwłaszcza z rowerami, ale dla chcącego nic trudnego. Wielu ciekawskich amatorów starych ruin próbowało dotąd tutaj swojego szczęścia w poszukiwaniu jakichkolwiek staroci czy śladów bytności ludzkiej.
A Julia i Bolesław właśnie do takich należeli...

---------------------------------------------
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Piernikowy Heliotrop niezalogowany
29 sierpnia 2020r. o 0:54
c.d. późną nocą
--------------------------------------------
W zasadzie, mimo rosnących na całym terenie dawnego kompleksu wypoczynkowego Waldschloss wyjątkowo chaotycznie i dziko drzew i krzewów, to z drogi prowadzącej do Lwówka Śląskiego, a dalej do Jeleniej Góry, każdy przejeżdżający tamtędy miał cały teren widoczny jak na dłoni. Nawet niewytrawny obserwator byłby w stanie określić zarówno w którym miejscu znajdowała się niecka stawu, utworzonego poprzez wybudowanie śluzy i spiętrzenie wód strumienia Złoty Potok, a także jakiego kształtu i wielkości był znajdujący się przy stawie budynek.

Wielu mieszkańców Bolesławca znało dość dobrze historię tego miejsca, lecz niewielu się tu zapuszczało w obawie przed możliwymi pułapkami zaniedbanych mokradeł, a także przed możliwymi, a raczej pewnymi rojami komarów. Julia i Bolesław przyjeżdżali tu już wcześniej wielokrotnie. Wiedzieli zatem, którędy prowadzić rowery, aby nie zamoczyć butów, a także nie zniszczyć i nie pobrudzić odzieży. Kiedy dotarli do ukrytych w gęstwinie ruin, oparli rowery o drzewa i poszli usiąść na jednym z przewróconych pni, z którego na siedząco można było bezpiecznie opuścić nogi do wody. Rozglądając się dokoła szybko stwierdzili jednak, że tego dnia komarzyce są zbyt wygłodniałe i aby uniknąć późniejszego rozdrapywania bąbli po ukąszeniach, nie zdjęli obuwia i zrezygnowali ze zwyczajowego mieszania wody bosymi stopami, służącego głównie do obserwacji rozchodzących się fal i prowadzenia towarzyszących tej frapującej czynności długich pogawędek. O wszystkim, a czasem o niczym.

Zamiast tego postanowili połazić po zanikających resztkach dawnego budynku restauracji. Wchodząc do jednego z największych nieistniejących już pomieszczeń, Julia wzięła Bolka pod rękę. Dostojnie krocząc przez trawę udawali przez moment, że są elegancką parą zmierzającą do zarezerwowanego wcześniej stolika w tej wytwornej jadłodajni. On był dowódcą tutejszych koszar w sile wieku i w stopniu generała, a ona jego niedawno poślubioną młodziutką małżonką. Drugą. Ich ślub był podobno obyczajowym skandalem. Po drodze mijali siedzące przy stolikach inne dystyngowane pary, w tym burmistrza z żoną, aptekarza z żoną, szefa policji ze swoim zastępcą, który na pewno nie był jego żoną oraz właściciela jednego ze znanych zakładów ceramicznych z mocno umalowaną kobietą, która także nie wyglądała na jego obecną żonę. Generalska para witała się z każdym mijanym, a zajętym już stolikiem, Bolesław kłaniając się krótko i po wojskowemu głową, a Julia dygając i odwzajemniając posyłane jej uśmiechy, w większości sztuczne i wymuszone, ale jakże towarzysko pożądane.

Gdy dotarli do swojego stolika generał Bolesław udał, że po dżentelmeńsku odsuwa krzesło, a Julia udała, że na nim siada. Odgrywając trochę zbyt przekonująco swoją rolę, zrobiła to jednak chyba za gwałtownie, nie utrzymała równowagi, przechyliła się do tyłu i gdyby nie refleks Bolesława, zaliczyłaby bolesny upadek na swoje damskie cztery litery. Generał Bolek nie dał się jednak zaskoczyć i wykazując niezły refleks, zdążył pochwycić Julię pod pachy. Nie mógł pozwolić, aby wybranka jego serca uszkodziła sobie jakąkolwiek część ciała, a już na pewno nie tą tylną, tak ponętną i kształtną w tych letnich krótkich spodenkach. Jednak Bolesław, jak to Bolesław, nie po raz pierwszy przecenił swoje siły i umiejętności, więc razem z Julią w objęciach polecieli w tył, lądując na jego tylnej części ciała, a potem na jego plecach.

Nie był to co prawda zbyt bolesny upadek, co nie przeszkodziło Bolkowi przez moment leżeć na wznak z rozłożonymi rękami i udawać nieprzytomnego. Julia z kolei udała, że dała się Bolkowi nabrać i dalej grała swoją rolę. Obróciła się i sturlała z Bolesława. Klęcząc na kolanach pochyliła się nad nim, zaczęła wykrzykiwać „Panie generale!” i udawać, że go cuci, potrząsając za wtedy jeszcze wątłe ramiona swojego chłopaka. Nagle Bolek otworzył oczy, krzyknął „Mam cię!”, wyciągnął do góry ręce, oplótł nimi Julię i mocno przyciągnął do siebie. Ich usta zetknęły się, co było fizycznie i anatomicznie nieuniknione ze względu na pozycję w jakiej się znajdowali. Julia nie protestowała i odwzajemniła pocałunek.

W tej jednej chwili Bolesław na pewno wreszcie zdał sobie sprawę, że cała scena aż do tego właśnie momentu była przez Julię wyreżyserowana. Nie była. No, może tylko do chwili dojścia do stolika. Upadku nie zaplanowała i nie przewidziała jego jakże jednak przyjemnych następstw. Co nie znaczy, że w prawdziwym starodawnym melodramacie nie uwzględniłaby identycznej romantycznej sceny w scenariuszu.

Julia zawsze twierdziła, że był to ich najbardziej zapamiętały i na całe życie zapamiętany pocałunek. Jednak wtedy tylko pocałunek. Za to tak długi, że wszystko dokoła zamarło, ucichło i zdawało się być świadome, że nie należy im tego momentu absolutnie zakłócać. Zdawało się, że nawet komary przestały bzyczeć i zawisły nieruchome w powietrzu. Ale nie zawisły i gdyby właśnie nie te wredne, żądne krwi małe wampiry, które zleciały się nagle wielką chmarą i obsiadły ich odkryte łydki i ramiona, fantastyczna chwila mogła przeciągać się w wieczność, a nawet jeszcze dłużej.

Zamiast tego musieli się zerwać na nogi i zacząć opędzać od natarczywych owadów. Atakująca chmara nie ustępowała w swojej wojowniczości, zajadłości i zażartości. Gdyby więc się stamtąd biegiem nie ewakuowali, mogliby stać się pierwszymi na świecie ofiarami, którym wyssano całą krew aż do ostatniej kropli, a ich wyschnięte i zmumifikowane ciała zostałyby wsadzone do formaliny i podróżowały po całym świecie, pokazywane na seminariach naukowych jako exempla przegranej walki człowieka z siłami natury.

Chcąc uniknąć tej niezbyt chlubnej roli w świecie medycznym, trzymając się za ręce, niezwłocznie podjęli kroki dość długie, za to zmierzające najkrótszą drogą do pozostawionych nieopodal rowerów. I już już mieli do nich dotrzeć, gdy prawa ręka Bolesława wyrwała się z lewej ręki Julii. Julia z trudem i niemal z piskiem podeszew wyhamowała, obróciła się i zdążyła jeszcze zobaczyć, jak właściciel wyrwanej prawej ręki pada na ziemię jak długi. Tym razem jednak na twarz. Sekunda, dwie, pięć, a Bolesław nie podnosił się. I nie ruszał. Ani trochę nie ruszał.
- Jezu, Bolek! Znowu udajesz? – krzyknęła przerażona Julia i podbiegła do leżącego nieruchomo chłopaka.
---------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M. (nie wiem jaki nick tym razem)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
4335
#Pannazdzieckiem nieaktywny
29 sierpnia 2020r. o 8:37
Palce lizać . Nawet nie będę próbował dopisać dalszy ciąg , nie dla mnie takie wysokie progi :)
Ale pomyślałem sobie , jako fantasta , żeby wysłać naszą Parę w kosmos . Oczyma wyobraźni widzę jak Bolesław sapiąc i pocąc się , taszczy w różowym neseserze butlę tlenową dla nich obojga , a lekko zaniepokojona Julia pilnie rozgląda się w poszukiwaniu obcych form życia .

Pomyśl nad tym EM :)

Miłej soboty :)

Ludzie w zasadzie myślą logicznie. Problem polega na tym , że operują na nie pełnych , bądź fałszywych informacjach. I dlatego taką logikę trzeba w du... ży kapelusz włożyć . Krzysztof Karoń.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Zielononiebieski Nagietek niezalogowany
29 sierpnia 2020r. o 15:39
Jak się wplecie kosmos, to już nie będzie opowiadanie kryminalno-przygodowe, tylko sf.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
4335
#Pannazdzieckiem nieaktywny
29 sierpnia 2020r. o 15:56
Jaki tam sYf ? Nie można okiełznać wyobraźni ... można poradzić sobie z różowym neseserem , górskim rowerem i nawet z georadarem , ale wyobraźnia jest nieskończona , jak Stwórca :)

Nie wtrącam się ... pisz dalej Karolino :)

Palce lizać :)

Ludzie w zasadzie myślą logicznie. Problem polega na tym , że operują na nie pełnych , bądź fałszywych informacjach. I dlatego taką logikę trzeba w du... ży kapelusz włożyć . Krzysztof Karoń.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.