Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
7 lipca 2021r. godz. 15:30, odsłon: 1520, Bolecnauta Pan M./Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 85, czyli warkot silników i głuche uderzenie

Część w której dziennikarz zostaje wojskowym strategiem.
Rozbita szyba
Rozbita szyba (fot. pixabay)

Jest już kolejny odcinek naszej bolesławieckiej powieści!

Indeks bohaterów - kto jest kim?

Osiemdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Osiemdziesiąta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Osiemdziesiąta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Zapraszamy do lektury:


- Komisarz Szymon Lasota, SPKP we Wrocławiu – niepozorny jak przystało na antyterrorystę funkcjonariusz, który wyskoczył z jednego z dwóch przybyłych helikopterów S70i Black Hawk, próbował przekrzyczeć warkot silników. I co ciekawe, udało mu się to. Uścisnął wyciągniętą dłoń podkomisarza Kamińskiego, który drugą ręką próbował osłonić oczy od wywołanego przez kręcące się łopaty wiatru, wciskającego do oczu drobiny piasku i kurzu.

- Podkomisarz Kamiński z bolesławieckiej komendy. Będę dowodził tą akcją. Miło mi powitać naszą kawalerię. Mam nadzieję, że wystarczy, że was zobaczą, a sami zwieją gdzie pieprz rośnie – zażartował podkomisarz, choć wiedział, że jeśli informacje od redaktora są prawdziwe, prawdopodobnie czeka ich wszystkich długa i krwawa potyczka.

- Kto wie? Ale byłby to pierwszy raz w historii. Bandyci zwykle nie witają nas kwiatami ani salwami na wiwat. Ma pan mapę terenu? – dowódca kominiarzy nie chciał tracić czasu.

Obaj mężczyźni oświetlani mnóstwem pulsujących, różnokolorowych świateł przeszli szybkim krokiem z tymczasowego lądowiska, urządzonego na sporym, oczyszczonym uprzednio z pojazdów parkingu, do grupy cywilnych i oznakowanych radiowozów. Jeden z policjantów ubrany po cywilnemu, ale także w kamizelce, na polecenie podkomisarza rozwinął papierową wersję map Google’a w wersji satelitarnej. Wydrukowaną na służbowej drukarce mapę położył na masce jednego z aut, po czym poświecił na dokument silną latarką. Podkomisarz Kamiński wyraził wzrokową dezaprobatę dla pomysłowości swojego współpracownika, a potem palcem odszukał interesujące go miejsce. Cóż, przynajmniej nie potrzebował lupy, bo wydruk był wielkości A3. Nie, no. Postarał się kolega…

- Stary poradziecki hangar. Okolica płaska, same łąki. Jakieś tysiąc dwieście metrów stąd. Dojazd jedną jedyną, starą betonową drogą.

- Znaczy, nie ma jak niezauważenie podejść, mimo że jest już ciemno. Jeśli mają termowizyjne lornetki, od razu nas zauważą – ocenił dowódca jednostki specjalnej. – Wiemy cokolwiek o sytuacji na miejscu?

- Nic pewnego. Pojechał tam jeden z naszych, powiedzmy na zwiad, ale jeszcze się nie odezwał. Uprzedzam, że nietypowa będzie to akcja, bo zgodnie z niepotwierdzoną informacją spodziewamy się rozrachunków pomiędzy grupami przestępczymi.

- To może poczekamy, aż się wystrzelają, a potem wyłapiemy pojedynczo, jak się będą ewakuować? – zaproponował bez przekonania dowódca antyterrorystów, licząc być może na łatwe i szybkie zakończenie wyprawy.

Podkomisarz Kamiński uśmiechnął się. Poprawił zapięcia w kamizelce taktycznej, mając nadzieję, że nie przyda się tej nocy. A jeżeli miałaby się przydać, że go nie zawiedzie.

- Gdyby chodziło tylko o jakąś ustawkę albo zwykłą wojnę gangów, pewnie posiedzielibyśmy sobie tutaj przy grillu i piwku. Lecz przestępca, na którego przylecieli zapolować członkowie jakiejś zorganizowanej grupy z Legnicy, dysponuje podobno sporym arsenałem, więc pewnie będzie się próbował bronić w tym hangarze i tanio skóry nie sprzeda. A poszukujemy go od kilku dni, bo nieźle tu u nas w Bolesławcu narozrabiał. Natomiast do tego wszystkiego dochodzi zakładniczka, prawdopodobnie przetrzymywana w hangarze przez naszego poszukiwanego. I gdyby nie to, obojętne byłoby, jak to zrobimy, ważne, żeby ich wszystkich skutecznie unieszkodliwić.

- Okej, rozumiem. Znamy liczebność przeciwnika? – zadał kolejne pytanie oficer z Wrocławia.

- Jakiś kierowca tira opowiadał, że niecałe pół godziny temu widział dwa cywilne śmigłowce, które leciały wzdłuż autostrady, ale skręciły w kierunku Osłej. To ta wioska tutaj – podkomisarz wskazał palcem na mapę. – Spodziewamy się kilkunastu, maksymalnie dwudziestu zbirów. Musieli wylądować na jakimś polu i resztę drogi zapewne planowali pokonać na nogach. Wysłałem w okolicę dwa radiowozy, ale nocą bardzo trudno będzie zauważyć te śmigłowce.

- Jakieś pojęcie o ich uzbrojeniu? – wyglądało na to, że szef antyterrorystów ma w głowie gotową listę pytań.

- Nieznane, ale spodziewałbym się pełnego asortymentu broni, także automatycznej. A jeżeli to najemnicy, to dochodzi wyposażenie taktyczne, jak choćby granaty czy lornetki. Musicie być czujni i ostrożni.

- Jak zawsze, podkomisarzu. Spróbujemy wykorzystać element zaskoczenia, chyba, że się nas spodziewają…

- Nie sądzę – między policjantów wcisnął się redaktor „gumowe ucho” Skrętkowski. Wcześniej podszedł na tyle blisko, żeby wyjątkowo skutecznie podsłuchiwać. W swojej kamizelce świetnie wtopił się między profesjonalistów i dzielnie udawał kolejnego członka oddziału. – Ktoś u nich się wygadał, że akcja podobno została zorganizowana naprędce, bez większych przygotowań.

- A więc co pan proponuje, kolego? – szef antyterrorystów zwrócił się do dziennikarza, jak gdyby nigdy nic. No bo skąd miał wiedzieć, że to cywil?

Redaktor, mimo bólu ramienia, wyprostował się i uniósł głowę, jak gdyby ponownie wstąpił w niego podniosły nastrój. Prawdopodobnie mówimy tutaj o czymś w rodzaju niezłomnego ducha walki, którego mu zresztą, jak Don Kichotowi, nigdy nie brakowało. Jeszcze żywe w nim było wspomnienie zaatakowanego i pokonanego wiatraka, który w rzeczywistości okazał się być zamkniętymi na klucz drzwiami w szpitalu.

- Otóż… – redaktor Skrętkowski rozejrzał się po wszystkich zgromadzonych, jak gdyby zaraz miał wyjawić prawdziwe miejsce ukrycia Złotego Pociągu. Zanim pozwolił sobie kontynuować, chwilę delektował się skupioną na nim uwagą. – Trzeba podjechać na rympał, jak najbliżej się da. Samochody przynajmniej mogą dać jako taką osłonę. Tam wyskoczymy i wystrzelamy gangsterów. A jeżeli nie, to użyjmy śmigłowców! Desant z powietrza jeszcze bardziej ich zaskoczy!

- Niegłupie z tymi wjazdem, ale to raczej byłoby samobójstwo – komisarz Lasota rzucił okiem na kilka policyjnych osobowych aut marki kia, opel i ford. – Jazda w kolumnie odpada, a takimi samochodami po terenie trawiastym, to za duże ryzyko. Zakopią się i utkną, a ja nie mogę niepotrzebnie ryzykować życia chłopaków. Ale helikopterami? W sumie, czemu nie… Jakby podlecieć z tej i z tej strony… Można by ich wziąć w kleszcze.

Dowódca jednostki specjalnej zaczął spokojnie i rzeczowo tłumaczyć pozostałym swoją strategię. Wszyscy funkcjonariusze i jeden cywil nachylili się nad mapą. Dalsza część planu została naświetlona w ciągu nie więcej niż minuty i potwierdzona kiwnięciem głów wszystkich zgromadzonych. Następnie dowódcy jednostek z Wrocławia i z Bolesławca udali się do swoich podwładnych, aby wytłumaczyć im podział zadań.

Kiedy trzy minuty później drogą dojazdową do autostrady przemknął ambulans na sygnale, w tym samym momencie dwa Black Hawki wzleciały na kilkanaście metrów, ich ogony lekko opadły i helikoptery powoli, jak mityczne olbrzymy, ruszyły do akcji. W jednym z nich, w którym miejsce drugiego pilota zajmował dowódca SPKP, pomiędzy rosłymi antyterrorystami zdołał się jakoś upchnąć drobnej postury podkomisarz Kamiński. Czuł się trochę jak dżokej wśród koszykarzy NBA. Aby dodać sobie wigoru, wyjął pistolet i trzymając lufą w dół sprawdził jego gotowość do użycia.

Zastanawiał się, dlaczego aspirant Świgoń się nie odzywa? Od kiedy pojechali z tą Wilczyńską karetką w stronę hangaru, telefon milczał, a przydałoby się wiedzieć, co tam się dzieje. Sekundy wcześniej podkomisarz zauważył, że karetka wraca. Tylko kogo wiozła? Kiedy schował służbową broń z powrotem do kabury nagle wnętrze helikoptera wypełniła jasna poświata. Podkomisarz odwrócił się i spojrzał przez jedno z okien w samą porę, aby w odległości kilkuset metrów zobaczyć kulę ognia. Oho, chyba się właśnie zaczęło…

***

Żaklina zdążyła przekląć się w myślach za swój nie najmądrzejszy pomysł włączenia oślepiających świateł drogowych, zanim zobaczyła i poczuła wbijające się tyłem w busa piękne, czerwone auto. Miała ogromne szczęście, że nadal stała między rzędami siedzeń, ponieważ gdyby zajmowała któryś z przednich foteli, z pewnością wyleciałaby przez przednią szybę. A zaraz potem spłonęłaby podczas wybuchu benzyny, do którego doszło niemal natychmiast z powodu uszkodzenia zbiornika paliwa sportowego samochodu. Ale mocne zderzenie tylko rzuciło jej ciałem do przodu, a następnie do tyłu i ostatecznie wylądowała w pozycji leżącej na fotelach w drugim rzędzie. Natychmiast opuściły ją wszelkie skrupuły i tylko trochę poddając się panice, postanowiła zaryzykować i bezzwłocznie opuścić pojazd.

W pozycji leżącej uniosła kolana i uderzyła obunóż stopami w suwane drzwi. Kolizja, do której doszło, musiała poprzestawiać coś w geometrii samochodu, bo drzwi zaskakująco łatwo zostały jej uderzeniem wypchnięte i po prostu wypadły na zewnątrz. W pierwszym odruchu Żaklina miała zamiar wyskoczyć i zwyczajnie uciec na oślep. Pierwsza część jej planu została zrealizowana w ułamku sekundy, ale po wylądowaniu na betonowej nawierzchni nogi w dziwny sposób odmówiły jej posłuszeństwa. Dlaczego nie chcą unieść mnie jak najdalej stąd? – zastanawiała się w swojej głowie.

Ten samochód… Przecież to nie autostrada, a on po prostu wjechał w mercedesa… Dziwne. Zupełnie, jakby zrobił to celowo… Ale po co? Może to jakiś wariat samobójca? Spojrzała przez lewe ramię. Zauważyła ruch w środku zmiażdżonego auta. O, cholera. Tam wewnątrz nadal ktoś jest! I próbuje się wydostać... Żaklina zauważyła, że ktoś na miejscu pasażera bezskutecznie szarpie od środka za klamkę. Kto to może być, do cholery?

Rozbity samochód szybko obejmowały od tyłu płomienie. Coraz bardziej łakome języki ognia już lizały tylną szybę. Jeżeli ktoś tam przeżył i utknął, to zaraz ani chybi się usmaży – wyobraźnia Żakliny podsuwała jej obrazy z wielu widzianych dotąd w pracy reporterskiej na żywo i na zdjęciach wypadków. Przecież nie mogę stąd po prostu zwiać… Bo co, jeśli to ktoś nie powiązany z tym bandytą? Będę mieć go potem na sumieniu, a przecież jeszcze mogą mnie zapuszkować za nieudzielenie pomocy.

Osłaniając twarz od bijącej gorącem łuny, podbiegła schylona do zablokowanych drzwi. Środek auta wypełniał gęsty dym i nie mogła dostrzec szczegółów wyglądu osoby, panicznie próbującej się uwolnić z tej śmiertelnej pułapki. Żaklina szarpnęła za klamkę, ale zamek drzwi nie puścił. Nadal trzymając klamkę, zaparła się nogą i ciągnęła z całej siły. Nie da rady. Co robić? Tylnych drzwi w tym aucie nie było. Szyba! Żaklina ustawiła się tyłem do drzwi i spróbowała silnie uderzyć łokciem. O, Jezu! Ale zabolało. Nie ma szans, połamie tylko kości. Szybko trzeba wymyślić inny sposób. Trzeba znaleźć coś, czym można by było uderzyć i stłuc hartowane szkło, tylko co?

Płomienie były bardzo jasne, ale mimo tego w zasięgu wzroku, Żaklina nie wypatrzyła żadnego kamienia. Potrzeba czegoś innego, na tyle twardego, żeby ta szyba pękła… Torba! W torbie na pewno coś znajdzie! Rzuciła się z powrotem do busa, którego przód również zaczęły ogarniać płomienie. Na szczęście dało się jeszcze wsiąść do środka. Gdzie ta torba…? A, jest. Przy uderzeniu spadła tylko na podłogę…

Zamiast grzebać w jej wnętrzu, złapała za uchwyty, wyskoczyła z powrotem na zewnątrz i dopadła do zablokowanych drzwi płonącego samochodu. Rzuciła torbę na ziemię, rozciągnęła jej krawędzie i wyciągnęła pierwszy lepszy twardy, metalowy przedmiot. Oczywiście pistolet! No bo cóż by innego. Chwyciła za rękojeść, skierowała lufę w szybę, położyła palec na spuście, zamknęła oczy i… Jakiś przebłysk zdrowego rozsądku nakazał jej nie ciągnąć za cyngiel i otworzyć oczy. Przecież mogłaby kogoś w środku zastrzelić! Kogoś, kto właśnie przytknął twarz do szyby i przerażonymi oczami obserwował zapewne w jej mniemaniu przerwaną próbę morderstwa. Kogoś, czyja twarz bardzo przypominała Żaklinie… Olę! Matko Boska, a ta tu skąd się wzięła?

W Żaklinę wstąpiły pokłady nowych sił i nowych, strach się bać, pomysłów. Uniosła pistolet i popukała palcem w okno, tłumacząc na migi, co ma zamiar zrobić. Wgapiająca się w nią z niedowierzaniem Ola zrozumiała jej gesty i odsunęła się najdalej jak tylko mogła. Żaklina, zamiast testować kuloodporność szyby, ujęła lufę pistoletu i z nieco zbyt wielkim rozmachem przywaliła kolbą w samochodowe szybę, która z głośnym trzaskiem pękła i pokruszyła się na tysiąc drobnych kawałków. Tak właśnie została zaprojektowana przez konstruktorów.

Kaszląca głowa Oli wychynęła przez powstały otwór i przez wydostający się ze środka dym. Dziewczyny krzyknęły jednocześnie.

- Żaklina!

- Ola! Możesz wyleźć przez to okno?

- Pomóż mi! – Ola wyciągnęła ręce i Żaklina wyjęła ją tak, jak wydostaje się pierwszego kiszeniaka upchniętego na siłę w słoiku z ogórkami.

Było to trudne zadanie, mimo że Ola naprawdę robiła co mogła, aby jak najszybciej opuścić płonący pojazd. Żaklinie wydawało się, że to ten wredny samochód robi wszystko, aby Olę zatrzymać w swoim śmiertelnie niebezpiecznym wnętrzu.

Opierając ratowaną przyjaciółkę na sobie, Żaklina upadła razem z nią. Jęknęła z bólu przy uderzeniu plecami o betonową nawierzchnię placu, przygnieciona dodatkowo ciężarem koleżanki. Ola zrozumiała to i wciąż kaszląc sturlała się z niej. Przez chwilę obie leżały na plecach. Szybko dyszały i patrzyły w górę, w usłane gwiazdami niebo, do którego wydawało się tak daleko, a czasem, jak teraz, tak blisko. Jeżeli ktoś wierzył w niebo i piekło, oczywiście.

- Trochę jak w Mielnie, co nie? Uciekajmy stąd. Byle, jak najdalej od tego piekielnego koszmaru – zaproponowała mająca te skojarzenia Żaklina, kiedy unormował się jej oddech.

- Nie możemy, bo on tam jeszcze jest…

- Ola, daj spokój! Nie zgrywajmy bohaterek – Żaklina nie miała ochoty na ponowne spotkanie z porywaczem. – Same gościa nie dorwiemy. Ty nie widziałaś, jakim on dysponuje arsenałem. W tym busie miał całą wielką torbę pełną plujących ogniem spluw… I masz szczęście, że nie widziałaś, jak on mnie wcześniej potraktował…

- Ale ja nie o tym… nie o nim… Tam w aucie jest jeszcze ten policjant. Ten aspirant… To on prowadził… – Ola nadal ciężko oddychała, raz po raz pokasłując i oczyszczając w ten sposób płuca. Przez moment szukała w pamięci, jakby miała problemy z przypomnieniem sobie imienia młodego policjanta. – Hieronim!

- Gdzie? – Żaklina nie do końca rozumiała, o czym Ola mówi, ale podniosła głowę i zaczęła się uważne rozglądać mając nadzieję ujrzeć inteligentnego przystojniaka, który wcześniej tego dnia poruszył jej serce i „dobrowolnie” oddał do korekty swoje okulary.

- Tam, w aucie! To on prowadził, kiedy jechaliśmy ciebie ratować… Nagle ktoś nas oślepił światłem i wpadliśmy w poślizg… Żaklina, on się nie rusza. Nie wiem, czy żyje. Ale musimy spróbować go wyciągnąć! Może nie jest jeszcze za późno! – wyczerpana Ola uniosła się na łokciach i z trudem zaczęła się podnosić.

Zakłopotana Żaklina milczała. Nie zamierzała przyznawać się do winy w kwestii spowodowania tego koszmarnego zdarzenia. Zerwała się i bez chwili zwłoki rzuciła do zniszczonego, płonącego jak pochodnia chevroleta. Czyżby przez własną głupotę uśmierciła super faceta i ojca swoich przyszłych dzieci?


Czy uda się uratować Hieronima? Dajcie znać, co uważacie! Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów?

Bolecnautka Lola, członkini M.A.F.I. (czyli najaktywniej komentujących) pyta:

Dlaczego w tej szmaragdowej powieści,
Profesor Rybka gdzieś zgubił się w treści?
Wszak to przez tego miłego staruszka,
Skutków przedziwnych otwarła się puszka…

Jak Wy myślicie? Tęsknicie za Panem Rybką?

Bolecnauta Pan M. dzielnie pisze i wymyśla, zaskakując czytelników swoimi pomysłami i nadając bohaterom dwie i więcej twarzy. Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów? Dajcie znać!

Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 85, czyli warkot silników i głuche uderzenie

~~Żółtopomarańczowy Narcyz niezalogowany
25 grudnia 2021r. o 20:53
Moderator, halo!!
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~GeorgeJof niezalogowany
8 listopada 2023r. o 0:47
nakrutka
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).