27 sierpnia 2013r. godz. 12:19, odsłon: 12073, K.KrzemińskiJegoblog: Największa zbrodnia? Chcieć osiągnąć sukces!
Dobra, może to nie jest najgorsza zbrodnia – gorsze jest jeszcze ów sukces osiągnąć i bez żenady się do tego przyznać - pisze Jegomość.
Parada Gliniada 2013 (fot. Bolec.Info)
Dobra, może to nie jest najgorsza zbrodnia – gorsze jest jeszcze ów sukces osiągnąć i bez żenady się do tego przyznać. Przyznać się do tego, że w życiu idzie ci coraz lepiej, że lubisz swoją pracę, że zarabiasz coraz więcej pieniędzy i na dodatek masz w nosie staropolskie przysłowie, że „im ciszej jedziesz, tym dalej zajedziesz”. Wywołuje to u niektórych straszliwy wręcz ból dupy.
Do napisania tych kilku słów zachęciły mnie trzy twarze tego samego zjawiska, które ostatnio miałem okazję sobie poobserwować. Na łamach portalu Bolec.Info, dla którego mam przyjemność sobie pracować zaczął ukazywać się cykl tekstów pewnej młodej, zdolnej i całkiem niebrzydkiej pani zajmującej się na co dzień fitnesem. Już pierwszy tekst z tego cyklu doczekał się fantastycznych komentarzy – mnie rozbroiły te, w których hejterzy zarzucają wspomnianej instruktorce chęć „zrobienia kariery”. To zbrodnia? No jasne, że wspomniana pani chce zrobić "karierę" – każdy chce. Tyle, że żyjemy w kraju, w którym nie wolno mówić o swoich marzeniach, aspiracjach czy ambicjach… szczególnie jeśli mamy zamiar osiągnąć sukces robiąc to co sprawia nam przyjemność, a nie harując po kilkanaście godzin dziennie w korporacji. O marzeniach można mówić tylko wtedy, gdy zaczniemy zdanie od „jakbym wygrał w totka, to bym sobie kupił…”.
Drugi przykład? Wziąłem ostatnio udział (po raz trzeci zresztą), wraz z moim małolatem w Gliniadzie. Pomysł na imprezę jest prosty – przebieramy się w bardziej lub mniej fantazyjne przebrania, malujemy stroje i ciała płynną gliną i ruszamy ulicami miasta. Fajne, nieszkodliwe, wesołe i cholernie widowiskowe. Pomysł chwycił, właśni zakończyła się siódma edycja imprezy – pełen sukces, pomalowało się około 1000 osób! I teraz ci przebrzydli organizatorzy mają czelność chełpić się, publicznie cieszyć się z tego, że im coś wyszło i na dodatek używać słowa „sukces”. Nie ma nic gorszego!
W poszukiwaniu fotek z wydarzenia (na których mógłbym zobaczyć siebie i małolata) zaglądam na różne portale – i te lokalne i te ogólnopolskie. Wydźwięk komentarzy jest z gołą różny. Gdy czyta się komentarze ludzi „stamtąd” widać ekscytację, radość a czasem wręcz podziw. Zdarzają się i negatywne teksty, kiedy ktoś stwierdzi, że nie rozumie idei, albo że dla niego to dziwne. Tyle. Niełatwo znaleźć jakiekolwiek inwektywy. Co innego lokalnie – tu zaraz dowiadujemy się, że cała impreza to kicha, chała, jarmarczna szmira itp. Zastanawia mnie ile samozaparcia muszą mieć autorzy takich wpisów – taki ktoś musi wejść na portal, odnaleźć odpowiedni tekst, patrzeć przez chwilę na fotki ze znienawidzonego i gorszącego go (lub chociaż uderzającego w jego poczucie estetyki) wydarzenia, napisać komentarz, podpisać się „zosia” albo „franek”, wstać od kompa, zresetować router i zrobić to wszystko po raz kolejny, tym razem podpisują się „edward” albo „kasia”.
Mógłby ktoś pomyśleć, że ów „ból dupy” spowodowany czyimś sukcesem to domena „bidnych ludzi z małego miasteczka”. Nic bardziej mylnego. W sieci pojawił się bardzo fajny wywiad z cyklu Small Talk, którego bohaterem jest Tomek Tomczyk, znany bardziej jako „Kominek”. Jeśli ktoś nie wie, to jest to taki bardzo znany polski bloger, taki co to często o swoim własnym sukcesie mówi i na swojej pasji porządnie zarabia. I ma klawe życie, co powoduje u wielu wspomniany „ból dupy”, którego w żadnym wypadku nie można mylić z prostą zazdrością. O zazdrości napiszę już niedługo. Jak chcecie, możecie sobie obejrzeć ten wywiadzik. A jak nie to czytajcie dalej… Okazuje się, że wspomniane schorzenie, czyli chorobliwa zawiść, to zjawisko równie powszechne wśród „młodych-wykształconych- z-wielkich-miast”. Smutne i zastanawiające.
Czy musi tak być?! Mam nadzieję, że nie. Że w końcu za wzór będziemy stawiać sobie gościa, który odbierając złoty medal powie „wygrałem, bo jestem najlepszy” a nie „przepraszam przeciwników, że ich pokonałem i teraz im smutno, wygrałem zupełnie niechcący”. Moim zdaniem nadzieją na zmianę tej mentalności są… telewizyjne programy tupu talent show, w których wciąż słyszy się „walcz o swoje marzenia, możesz żyć robiąc to co tak bardzo kochasz, musi tylko chcieć i dążyć do tego z całego serca”. A później wykorzystać swoje pięć minut, zwrócić na siebie uwagę, „robić karierę”. I się tego nie wstydzić.
Tekst pochodzi z bloga prowadzonego przez dziennikarza Bolec.info Krzysztofa "Jegomościa" Krzemińskiego - www.JegoBlog.pl.