Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMA Muzeum Ceramiki zaprasza
BolecFORUM Nowy temat
Wróć do komentowanego artykułu:
Tajemnica szmaragdu - odcinek trzynasty
~Białoszary Wrzosiec niezalogowany
12 października 2020r. o 18:09
c.d. w garażu
*************************************
Bolesław, podając włamywaczowi prawdziwy kod szyfrowego zamka, wcale nie miał zamiaru czekać bezczynnie, aż ten wykona swój bandycki plan w całości, a wszyscy ewentualni świadkowie, głównie, a być może wyłącznie w osobie Bolesława, zostaną przez niego wysłani na łono Abrahama. Bolesław był przekonany, że zaraz po wyjęciu skrzynki z sejfu, złodziej wymieni broń, odda jeden cichy strzał, a może jeszcze dwa kolejne w klatkę piersiową dla pewności. A potem nie niepokojony przez nikogo opuści naprędce miejsce zabójstwa ze skrzynką pod pachą, pozostawiając go wykrwawiającego się na podłodze, a jego zimne już zwłoki znajdzie zapewne któryś z sąsiadów wyprowadzających o poranku swojego czworonoga.

Bolesław wyobraził sobie swoją skromną klepsydrę, wiszącą na tablicy ogłoszeń przed kościołem. „Bolesław Wilczyński, żył lat 48. Niczyj ukochany dziadek, niczyj ukochany mąż, niczyj ukochany ojciec. Pogrążeni w smutku sąsiedzi”. Szybko jednak odsunął od siebie zalewające go pesymistyczne myśli, uznając je za zdecydowanie przedwczesne. Gdyby tylko miał nieco więcej czasu niż następne kilka sekund, które pozostały mu na jakiekolwiek działanie dla uniknięcia przedwczesnej śmierci, z pewnością dokonałby głębszej analizy swoich osobistych osiągnięć, które tym, co Bolesława dobrze nie znali, wydawać się mogły niezbyt liczne i mało znaczące.

W zasadzie i w tej konkretnej chwili Bolesława nie za bardzo interesowało, po co ktoś zadał sobie tyle trudu, aby wynajmować profesjonalnego, płatnego i jakże elokwentnego mordercę jedynie w celu kradzieży jakieś tam starej skrzynki. Klejnot będący do niedawna jej zawartością, a obecnie znajdujący się w bagażniku mercedesa, miał na pewno ogromną wartość, ale Bolesław czuł pod skórą, że nie tylko o pieniądze tu chodzi. Za dużo zachodu. Dla Bolesława oczywistym było, że koleś nie chce też zawinąć szmaragdu tylko dla siebie w celu uzupełnienia swojej kolekcji największych i zarazem najdroższych kamieni szlachetnych świata. Za tym musiało kryć się coś jeszcze. I być może ktoś jeszcze, bogaty albo wpływowy. A zapewne jedno i drugie.

Jednak kto mógł być tym bogatym kolekcjonerem i jednocześnie zleceniodawcą kradzieży odkopanej skrzynki, Bolesław nie miał absolutnie żadnego pojęcia. Z chęcią by o to włamywacza zapytał, choć nie sądził, że ten nagle otworzy się przed nim, okaże skruchę i chcąc oczyścić sumienie może nawet pójdzie się wyspowiadać do miejscowego proboszcza z wszystkich dokonanych dotąd przez siebie niecnych uczynków. Bolesław również nie próbował zawracać głowy włamywaczowi pytaniem, czy może istnieje jakakolwiek suma, za którą mógłby zdradzić tożsamość swego klienta, albo która mogłaby go odwieść od realizacji dalszej, mniej przyjemnej dla Bolesława, części jego planu.

Biorąc pod uwagę miejsce, czas i chronologię minionych zdarzeń, Bolesław miał za to niejasne przeczucie, że wszystko to może mieć coś wspólnego z jakimiś tajemnicami wojskowymi oraz z nieodkrytym dotąd przez nikogo poza nim i Julią systemem tuneli pomiędzy Waldschloss, a dawnymi magazynami na terenach jednostki wojskowej. Na pace ciężarówki, która opuszczała pilnie strzeżone magazyny, a którą razem z Julką bezczelnie okradli tamtej feralnej czerwcowej nocy, znajdowało się bowiem dużo więcej interesujących, ogromnych skrzyń, a prawie wszystkie z nich opatrzone były niemieckimi napisami i swastykami.

Łącząc fakty i zbierając wszystkie, na razie prowadzące nie wiadomo dokąd nici i poszlaki, na które dotąd się natknęli, po głębszym zastanowieniu i równie głębokiej dedukcji, zapewne dałoby się wysunąć jakieś tezy, które po sprawdzeniu należałoby potem przyjąć lub odrzucić, aby rozwiązać tę zagadkę. Odłożył jednak na później szczegółową analizę ostatnich i dawniejszych wydarzeń, gdyż tu i teraz potrzebny był mu konkretny plan działania, dzięki któremu mógłby chociaż trochę zwiększyć swoje szanse na zachowanie i zdrowia, i życia. No i sowitej wojskowej emerytury, oczywiście.

Jako, że nie miał w rękach żadnej broni, a do jakiejkolwiek innej, jak pistolet z tłumikiem, czy choćby klucz do kół wiszący obok wielu innych narzędzi na tablicy nad stołem, miał zdecydowanie za daleko, zastanowił się jak wykorzystać to, co aktualnie miał pod ręką, a właściwie tuż za rękami. Powoli, ale pewnym chwytem objął palcami obu rąk po kilka szprych w każdym z kół zawieszonego za nim roweru i lekko uniósł swój nowiutki terenowy bicykl. Na tyle, aby móc go za chwilę zdjąć z wieszaków.

W półmroku panującym w garażu bandyta niczego nie zauważył. Szalony plan, pomyślał Bolesław, ale czemu nie? To się może udać, stwierdził, chociaż jeszcze nigdy w nikogo nie rzucał rowerem. Nawet tak lekkim, jak nabyty kilkanaście dni wcześniej ważący 12 kilogramów Cube Access 240 coś tam. W tym momencie Bolesław bardzo szybko ocenił, że zniszczenie wartego niecałe dwa tysiące złotych roweru będzie bardzo niewielką ceną za uratowanie własnego, bezcennego życia. Nie miał pojęcia, czy taką bronią można wyrządzić komukolwiek jakąś znaczącą krzywdę, ale i tak nie zawahał się zaryzykować.

Kiedy bandyta powoli powtarzał pod nosem podane mu cyfry: dwa, osiem, jeden, jeden, całkiem jakby chciał je sobie zapisać w głowie niewidzialnym długopisem, na chwilę odwrócił wzrok w stronę sejfu. Pewnie zastanawiał się, czy Bolesław postanowił go oszukać, czy może jednak powiedział prawdę. Prawdopodobnie obmyślał też, jak podejść do sejfu i wprowadzić szyfr, ciągle trzymając Bolesława na muszce. W tym momencie Bolesław jeszcze mocniej ścisnął palcami szprychy i odbijając się nagle plecami od ściany pchnął rower nad swoją głową w kierunku włamywacza. Sam odskoczył w prawo, w kierunku stołu i pistoletu leżącego nadal na tym stole. Liczył na to, że w zamieszaniu zdoła pochwycić broń i zrobić z niej użytek, zanim bandyta zrobi użytek ze swojego damskiego rewolweru.

Rzucony rower uderzył w złodzieja i docisnął go do ściany, ale ułamek sekundy wcześniej jego wyciągnięta prawa ręka z bronią szczęśliwie, bądź nieszczęśliwie uwięzła pomiędzy szprychami przedniego koła roweru. Lewą ręką bandyta starał się w ostatnim momencie zasłonić i w ten sposób przypadkiem chwycił nią za siodełko. Trzymając w ten dziwny sposób rower w powietrzu, przestępca nie mógł obracać prawą ręką tyle swobodnie, by kierować wylot lufy rewolweru za przemieszczającym się w kierunku stołu Bolesławem.

Impet uderzenia pchniętego roweru przycisnął jednak bandytę do ściany, a powodowany wstrząsem palec wskazujący prawej dłoni trzymanej na spuście zacisnął się i padł pierwszy głośny strzał. Chybiony, bo Bolesław nie stał już na wprost strzelającego. Po chwili padł drugi strzał, trzeci i kolejne. Bandyta, z rowerem wiszącym na nim i z dłonią utkwioną pomiędzy szprychami przedniego koła, naciskał spust raz za razem, sześć razy z rzędu, opróżniając cały bębenek i starając się obracać rower tak, aby jednocześnie z rowerem obracała się jego uwięziona między szprychami, uzbrojona dłoń.

Pojawiające się w równych odstępach dziury w ścianie podążały za Bolesławem mniej więcej na wysokości jego bioder, tworząc niemal poziomą, punktowaną linię. Dziur pojawiło się za Bolesławiem pięć. Znak, że włamywacz aż pięć razy chybił. Ale szósty otwór w ścianie niestety się już nie pojawił. Bolesław upadając na pachnącą jeszcze żywicą epoksydową podłogę, zamiast drzeć się z bólu, tak jak obiecywał wcześniej bandycie, zdążył jedynie poprosić w myślach Stwórcę „Boże, żeby tylko dziury były dwie!”.

Zanim podziurawiony Bolesław wyłożył się jak długi przed dosięgnięciem blatu stołu, tuż za nim na ścianie rozbryznęła się jego krew. Artystyczna i na swój sposób makabryczna plama na ścianie, zanim spłynęła i rozmazała się całkowicie, przez chwilę przybrała zakrzywiony kształt znaku zapytania. Jakby dalszy los Bolesława na tym ziemskim padole miał być jedną wielką niewiadomą.
*********************************
No i się porobiło.
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Indygowy Rumianek niezalogowany
13 października 2020r. o 8:31
C.d.
***********************
Nie wszyscy sąsiedzi okazali się aż tak nieczuli na podejrzane odgłosy dochodzące tego wieczora z garażu Bolesława, jak można było przypuszczać. Jeszcze przed pierwszym wystrzałem, pan Stefan Rybka, 78-letni emerytowany nauczyciel fizyki w liceum, pasjonat historii Bolesławca i jednocześnie lubiany przez Bolesława sąsiad z kamienicy obok i dwóch pięter wyżej, ubrany już w piżamę w tradycyjne paski, wszedł do swojej narożnej kuchni, aby uchylić na noc okna i napić się wody przed snem. Jego mieszkanie z dużymi oknami znajdującymi się od strony południowo-wschodniej i południowej cały dzień narażone było na działanie promieni słonecznych, więc latem nagrzewało się niemiłosiernie. Pomagało jedynie otwieranie okien całego mieszkania w chłodniejszej porze nocnej.

Po otwarciu obu okien w kuchni Pan Rybka nalał niegazowaną Staropolankę do wyjętego z szafki nad zlewem boleckubka, który otrzymał w redakcji miejscowego portalu podczas ostatniego wywiadu, poświęconego historii dawnych zakładów Concordia. Zerknął na tygodniowe pudełko z lekarstwami. Upewnił się, że wszystkie trzy okienka z napisem „Czwartek” były puste, co oznaczało, że łyknął już komplet pigułek na swoje dolegliwości przeznaczonych na ten dzień.

Popijając małymi łykami wodę patrzył przez okna, prawe wychodzące na wspólne podwórko kilku kamienic przy ulicy 1 Maja i średniowieczny kamienny mur miejski, a lewe na Muzeum Ceramiki przy ulicy Kutuzowa. Powyżej dachu muzeum widać było ostatnie piętra wysokiego budynku cukierni Malinka, a po jego prawej stronie w pustej przestrzeni pomiędzy muzeum, a kolejną wysoką kamienicą, Pan Rybka miał doskonały widok na pomnik Kutuzowa. Na podwórku w dole w słabym świetle jedynej działającej lampy na podwórku, zauważył stojącego przed otwartym garażem starego mercedesa należącego do Bolka Wilczyńskiego, jego dawnego ucznia, a obecnie bliskiego i dobrego sąsiada. Chyba dopiero co przyjechał i zaraz będzie wjeżdżał do garażu, pomyślał starszy pan.

Mimo ciekawych widoków z okien, Pan Rybka nie należał do równie wścibskich, co ta Kwiatkowska spod trójki, albo Wiśniewska spod siódemki w kamienicy obok. Namiętne podglądaczki i chyba największe gaduły w mieście. Lepiej im nic nie mówić, bo wszystko rozniosą po mieście i to jeszcze nieźle konfabulując i dodając co nieco od siebie. Mogłyby z powodzeniem prowadzić rubrykę plotkarską albo towarzyską w jakiejś lokalnej gazecie. Co innego Bolek. Jemu mógł opowiadać o wszystkim, a ten zawsze wysłuchał, doradził, ale nigdy nikomu niczego nie powtarzał. Twierdził, że to takie jego stare przyzwyczajenie, jeszcze z czasów czynnej służby wojskowej.

Chłopak od czasu śmierci w krótkim odstępie czasu obydwojga Wilczyńskich, jego dziadków, zamieszkał sam w ich dawnym mieszkaniu, na parterze w kamienicy obok. Pan Rybka dobrze to pamiętał. Dwa pogrzeby w jednym roku. To byli zdaje się jedyni krewni Bolka i dobrzy ludzie, bo zajęli się nim jak trzeba. Na pracowitego i porządnego człowieka go wychowali, a nie rozpuszczonego i roszczeniowego dzieciaka.

Pan Rybka pamiętał też, że chłopak nie był orłem z fizyki, przedmiotu, którego uczył przez wiele lat w bolesławieckim liceum. Jednak dzięki swojej sympatii, rudowłosej dziewczynie o pięknym i takim arystokratycznym imieniu Antonina, prymusce w całej szkole, Bolek jakoś dobrnął do matury, chociaż w czwartej klasie mocno się opuścił i samej matury nie zdał. Pan Rybka pamiętał, że od początku liceum bardzo byli za sobą i ładna z nich była para. Wszędzie włóczyli się razem, chociaż Pan Rybka ostrzegał ich o wszystkich niebezpiecznych miejscach w okolicy.

Zastanawiał się, co dalej działo się z tą dziewczyną po tym, jak nabroili z Bolkiem koło Waldschloss i Antonina klasę maturalną musiała robić leżąc w szpitalu i rehabilitując się potem podczas wielomiesięcznej domowej rekonwalescencji. Po maturze nigdy więcej jej nie spotkał. Pan Rybka znał także ojca Antoniny, Mariana Polańskiego, bo jego także uczył, tyle że dużo wcześniej, jeszcze jako bardzo młody nauczyciel. Znał z widzenia również jej matkę, nauczycielkę i wicedyrektorkę w jednej z bolesławieckich podstawówek. Polańscy zniknęli z Bolesławca nagle, zupełnie jakby wyprowadzili się wtedy gdzieś bardzo daleko.

Bolek, choć już swoje lata miał, był ogromnie uczynny i pracowity. Wcześniej bardzo często wyjeżdżał, bo był jakimś żołnierzem i brał udział w różnych kontynentach na różnych kontyngentach, czy może na odwrót. Chyba z tego powodu Bolek nie miał rodziny, ani nawet jakiejś kobity na stałe. Czasem Bolek wpadał do niego i pomagał w tym i w tamtym. Umiał wiele rzeczy samemu naprawić i na remontach dobrze się znał. Ten najładniejszy teraz garaż na podwórku Bolek też całkiem sam odremontował. Złoty chłopak. Ale taki samotny.

Noc była bardzo ciemna. Cukiernia zmarłego już dość dawno pana Kruka, z którym dobrze i wiele lat się znali, prowadzona teraz przez jego syna, była o tej porze już dawno zamknięta dla klientów, chociaż Pan Rybka przypuszczał, że w środku jacyś cukiernicy na nocnej zmianie zapewne sprawnie nadziewają przeznaczone do sprzedaży na następny dzień pyszne pączki. Stojąca obok cukierni i świeżo odremontowanego kina Orzeł, kolumna pomnika Kutuzowa, od zawsze strzeżona przez cztery czuwające przy nim czarne lwy, była ładnie oświetlona nocą, jak wiele innych zabytków, z których Bolesławiec słynął i którymi mógł się chwalić przybywającym turystom.

W ogóle planty po odrestaurowaniu były w Bolesławcu wreszcie piękne i zadbane. Pan Rybka uwielbiał po nich spacerować, gdyż okalały praktycznie całą zabytkową starówkę. Przechadzając się po mieście, zawsze w kapeluszu i z czarnym parasolem służącym mu czasem za laseczkę, często spotykał po drodze wielu swoich znajomych, a także byłych uczniów, którzy dotąd go serdecznie witali i pozdrawiali, bo pamiętali go jako dobrego, choć wymagającego nauczyciela, ale też i jako niesamowitego gawędziarza.

Pan Rybka zawsze i wszystkim powtarzał, że dwustuletni pomnik Kutuzowa, mimo dużej wartości historycznej, powinien już dawno być usunięty, a i nazwę ulicy powinno się przy okazji zmienić. Jednooki rosyjski marszałek, zasłużony dla Rosji, Austrii i Prus w walkach z armią Napoleona, do przyjaciół Polski na pewno nie należał. Delikatnie mówiąc, to wobec Polaków nie okazywał najmniejszej nawet przychylności, niewątpliwie z powodu sprzyjania francuskiemu cesarzowi, w którym nasi rodacy pokładali owego czasu nadzieję na zrzucenie zaborczego jarzma i trwałe odzyskanie niepodległości. Ale mało kto Pana Rybki słuchał w tej kwestii. Widać dekomunizacja nie sięgała dziewiętnastego stulecia.

Sam pomnik natomiast nie był brzydki. Gdyby był poświęcony jakiejś innej zasłużonej ważnej osobie, to niech by sobie stał, nawet na samym bolesławieckim rynku, jak wcześniej, zanim przeniesiono go na promenadę. Pan Rybka twierdził, że po zmianie ustroju ktoś powinien jednak podjąć decyzję o usunięciu lub na przykład przeniesieniu pomnika do jakiegoś muzeum. Albo, że powinni go Rosjanie sobie zabrać razem z innymi pamiątkami po marszałku wtedy, kiedy prawie trzydzieści lat temu wracali do siebie, wywożąc cały swój sprzęt i wyposażenie, nie żegnani tym razem bukietami kwiatów.

Starszy pan ponownie popatrzył w dół i zobaczył, że samochód Bolka wciąż stoi przed garażem. Dziwnie długo. Zastanawiał się, dlaczego Bolek po wejściu do garażu nie włączył wewnątrz światła. Czyżby mu się żarówki przepaliły? Jednak w środku panowała jakaś mrugająca, lekka poświata, więc może Bolek wszedł tam z latarką i teraz wymienia te przepalone żarówki. Znając Bolka, na pewno trzymał kilka w zapasie. Pan Rybka już miał odkładać pusty kubek na blat kuchennego stołu, kiedy z powodu głośnego huku cały aż podskoczył. Dobrze, że naczynie było puste, bo stałby teraz w kałuży wody i być może musiał zbierać z podłogi ceramiczne okruchy.

Szybko spojrzał na niebo w poszukiwaniu możliwych fajerwerków, ale ich nie było, więc skierował wzrok przez prawe okno na dół, przytykając wręcz nos do firanki. Może to jakaś młodzież się wygłupia? A może gdzieś wybuchł gaz?. I wtedy przez otwarte okna usłyszał kolejne głośne dochodzące w równych odstępach wybuchy, jakby ktoś rzucał petardami. Wraz z tymi odgłosami wybuchów, czy może strzałów, brzęczały szyby w starych podwójnych oknach skrzyniowych, których jako jedyny w kamienicy, mimo namowy Bolka, Pan Rybka jeszcze nie wymienił.

Głośnym dźwiękom towarzyszyły dziwne rozbłyski w garażu Bolka, ale to nie były raczej ani fajerwerki, ani petardy. Nie przypuszczał, że ten przecież taki porządny chłopak, nie tam jakiś łobuz czy piroman, mógłby w swoim garażu nielegalnie gromadzić jakiekolwiek materiały wybuchowe albo niewybuchy z poligonu, które mogły teraz przypadkowo eksplodować. Nie sądził też, żeby miały to być odgłosy wybuchających świetlówek. Pan Rybka widział kilka dni temu na własne oczy, jak Bolek po pomalowaniu garażu zamontował na ścianach bocznych nowe lampy wyłącznie na zwykłe żarówki z gwintem E27.

Wybuchów Pan Rybka naliczył razem sześć, a potem nastała cisza i rozbłyski u Bolka w garażu również ustały. Nikt nie wychodził z zaciemnionego pomieszczenia, więc Pan Rybka, tknięty złymi przeczuciami postanowił niezwłocznie zadzwonić na numer alarmowy. Bardzo zdenerwowany i zaniepokojony o stan zdrowia Bolka, szybkim krokiem wyszedł z kuchni do pokoju, podniósł ze stołu telefon komórkowy, odblokował go i wstukał numer 997, dzwoniąc prosto na Policję. W nerwach zapomniał, że przecież teraz powinno dzwonić się na inny alarmowy numer 112.

Telefon natychmiast odebrał dyżurny, który po wysłuchaniu rozmówcy właściwie nie musiał mu zadawać żadnych dodatkowych pytań. Pan Rybka nie był osobą nadmiernie gadatliwą, ani łatwo ulegającą emocjom, więc mówił zwięźle i konkretnie, jakby wyjaśniał policjantowi pierwszą zasadę dynamiki Newtona. Podał dyżurnemu tylko tyle szczegółów, ile to konieczne, aby ten po rozłączeniu zaczął bezzwłocznie uruchamiać odpowiednie procedury, jak przy każdym zgłoszeniu o możliwym napadzie z bronią w ręku.

Po rozłączeniu rozmowy Pan Rybka odłożył telefon, a potem z wieszaka w łazience zdjął granatowy szlafrok, włożył go na piżamę i zawiązał pasek na supeł. Na wszelki wypadek, gdyby policjanci mieli jednak dotrzeć na miejsce zbyt późno, postanowił zejść na podwórko i sprawdzić, co takiego mogło wydarzyć się tam na dole. Wyszedł z mieszkania, zamknął drzwi na klucz i schował go do kieszeni szlafroka. Schodził powoli po schodach, trzymając się poręczy, a przez otwarte okna klatki schodowej dobiegały go coraz głośniejsze dźwięki syren wielu nadjeżdżających wozów Policji.

Zwykle nie bywał panikarzem, ani czarnowidzem, ale tym razem miał bardzo wyraźne i bardzo niedobre przeczucie, że w garażu na podwórku musiało wydarzyć się coś naprawdę strasznego.
***********************
C.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.