Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
10 marca 2021r. godz. 18:14, odsłon: 1776, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 53

Część w której pojawiają się rozważania nad śmiercią, mieszkaniem z bandytą w jednym domu i skąpej babci z okupem.
Ciemność
Ciemność (fot. pixabay)

Już jest pięćdziesiąta trzecia część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Jubileuszowa część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Pięćdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Pięćdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ

Dzisiaj Pan M. przedstawia nam przemyślenia Oli w zamknięciu. Zapraszamy do lektury:


Gdyby tak miało wyglądać życie wieczne po śmierci, to ja dziękuję, nie wybieram się na tamten świat, pomyślała Ola, wolę żyć wiecznie na tym padole. Obojętne, kto by ci tego nie wmawiał: naukowiec, kaznodzieja czy sprzedawca dragów, nie daj się zwieść, że światełko w tunelu doprowadzi cię do ciepłej, słonecznej, szczęśliwej, niebiańskiej krainy. Do Elizjum, pokrytego falującymi łąkami, wypełnionej puchowymi chmurkami i pląsającymi między nimi cherubinkami z maleńkimi lirami. To bajki, fantazje, mity greckie albo tylko biblijne przypowieści. Pic na wodę, fotomontaż. Religijny Matrix. Demo.

A gdyby jednak niebo z ludzkich wyobrażeń czy wierzeń istniało, to na pewno miejsce, w którym Ola się ocknęła, znajdowało się po jego przeciwnej stronie. Absolutna ciemność, zimno, wilgotno. Tak może być co najwyżej w głębi Hadesu, piekieł, jak zwał, tak zwał. No i ta cisza, nie do końca dzwoniąca w uszach. Skądś dochodził jakiś cichy pomruk, a może raczej buczenie, trochę jakby w pobliżu znajdował się jakiś wielki transformator. Choć bardziej brzmiało to jak słyszany przez sen dźwięk silnika samolotu w trakcie lotu, podczas którego zmorzyło cię i zasnąłeś w ciasnym fotelu klasy ekonomicznej.

Ale to wszystko to jeszcze żaden problem, kontynuowała wewnętrzne dywagacje Ola. Da się znieść. Nie do wytrzymania były dla Oli dwa inne odczucia. Ogromny smród i jeszcze większy ból głowy. Jej pulsująca czaszka zdawał się pękać w szwach. Miała wrażenie. że każda próba skrętu szyją skończy się odpadnięciem kiepsko przykręconego przerdzewiałymi śrubami czerepu. Z drugiej strony może to i lepiej, bo razem z głową odpadłby jej nos i straciłaby też zmysł powonienia. Zaczęła przeklinać swój wrażliwy węch, który normalnie pozwalał jej odróżnić różne delikatne nuty perfum, dzięki czemu jak dotąd każdy prezent dla mamy z drogerii był zawsze trafiony.

Fetor dochodzący do jej nozdrzy był niemożliwy do zniesienia. W trakcie praktyk na studiach medycznych miała wątpliwą przyjemność zapoznać się z odorem rozkładających się zwłok i innych materii pochodzenia organicznego. Ale zdawała sobie sprawę, że zawód jaki wybrała będzie wiązał się nieodłącznie z koniecznością kontaktu z nie zawsze higienicznie zadbanymi chorymi lub nie zawsze pachnącymi konwaliami nieboszczykami. Musiała tylko nauczyć się blokować receptory węchowe.

Wypracowała sobie własną, skuteczną metodę walki z nadwrażliwością na bodźce. Najpierw zmieniała system oddychania. Starała się szybko wdychać powietrze przez usta, a powoli wydmuchiwać nosem. Dodatkowo usiłowała się mocno skupiać na czymś innym, całkowicie nie związanym z daną sytuacją, niemal kompletnie przenosząc się w inną, równoległą rzeczywistość. Skupienie się na czymś odległym przeważnie pomagało. Nie na długo, ale zyskiwała wystarczająco dużo czasu na dokończenie obdukcji czy zabiegu.

Ktoś mógłby porównać to do odlotu na haju, ale nie Ola. Nigdy nie tknęła nawet dawki trawki. Przy twardym spojrzeniu na życie i stawianiu czoła temu, co się spotyka, nie potrzebujesz ścieżki na skróty, pozornie tylko łatwiejszej i przyjemniejszej. Tym bardziej, kiedy zawsze z boku stoi ktoś, kto w razie potrzeby podtrzyma cię za łokieć i pomoże postawić kilka następnych kroków, abyś się nie przewrócił. Jeśli ktoś taki jest w pobliżu i to dokładnie wtedy, kiedy tego potrzebujesz, to znaczy, że miałeś szczęście mieć taką matkę, jak mama Oli. Rodzic i przyjaciel w jednym. Opoka, bastion, port macierzysty. Tylko dlaczego kiedy doroślejesz, tak szybko przestajesz matkę traktować w ten sposób? Pewnie dlatego, że Ona nigdy nie przestaje cię traktować jak dziecka. Dziecku trudno to pojąć. Ale czy matkom łatwiej?

Przypomniała sobie nieoczekiwanie, kiedy jeszcze jako mała dziewczynka, próbowała, nieskutecznie zresztą, blokować receptory łaskotkowe, kiedy mama gilała ją pod paszkami. Niby starała się bronić przed palcami mamy i uciekała na swoich jeszcze wtedy krótkich nóżkach, chowając się gdzieś za meble, ale ostatecznie dawała się złapać i poddawała wyczekiwanym pieszczotom. Uwielbiała ich wspólny, głośny i nieskrępowany śmiech, czasem aż do łez. Jakże teraz chciałaby wtulić się w pachnące włosy mamy i zasnąć na jej spracowanych, cierpliwych rękach… Poprosić, aby ją czule pogłaskała po głowie i przeprosić, że ostatnio była dla niej taka wredna… A’propos, co z mamą i wujkiem? Co tam się stało u nas w domu?

Oli zachciało się płakać. Trochę z tęsknoty, a trochę z bezradności. I spore trochę z powodu bólu głowy. Poczuła spływającą łzę. Chciała sięgnąć do policzka i ją wytrzeć, ale ręce miała boleśnie skrępowane za plecami, a plecy ułożone poziomo względem podłoża. A właśnie. Przecież trzeba się wziąć w garść i przeanalizować swoje położenie. Dosłownie i w przenośni. Stwierdziła, że leży na prawym boku, na czymś twardym, ale nie była to betonowa posadzka. Oprócz rąk, nie mogła także poruszyć nogami, równie mocno skrępowanymi w kostkach. Zaciśnięte więzy jakiegoś sznurka czy drutu boleśnie wpijały się w gołą skórę, a każda próba uwolnienia mogła przeciąć naskórek i pozbawić ją części którejś z kończyn. A chciała uniknąć wykrwawienia się przez odciętego kikuta, więc na razie wolała jednak się nie ruszać.

Jej antyfetorowa metoda oddechowa usta-wdech nos-wydech okazała się aktualnie niemożliwa do zastosowania. Do jamy ustnej Ola miała wepchnięty bowiem jakiś miękki, szmaciany gałgan. Język przyciśnięty do dolnego podniebienia zdrętwiał jej całkowicie. Dodatkowo usta miała zaklejone jakąś szeroką taśmą, więc nawet gdyby jej język funkcjonował prawidłowo, to i tak nie dałoby się tego knebla wypchnąć, co potwierdzało w zasadzie stuprocentową skuteczność tej, widzianej wielokrotnie w filmach, metody uciszania ofiar porwań. Znaczy, że porywacz nie chciałby, żeby krzyczała. A to znaczy, że boi się, że gdyby krzyknęła, to ktoś mógłby ją usłyszeć. Więc to z kolei oznacza, że za wszelką cenę trzeba się odkneblować i bezzwłocznie zacząć krzyczeć, zanim tu sczeźnie i zamieni się w rozkładające się zwłoki.

Nie ulega wątpliwości, że właśnie stała się ofiarą porwania. No cóż, zdarza się. Porywać wszak rzeczą ludzką. Pozostaje tylko mała drobnostka. Dowiedzieć się, po co ktoś mógł zapragnąć ją uwięzić. Wtedy przynajmniej będzie w stanie oszacować szanse na to, że uda się jej przeżyć. Z męskiego punktu widzenia, byłaby nawet w stanie zrozumieć zachowanie spotkanego na szpitalnym korytarzu faceta w płaszczu. Zobaczył młodą dziewoję, od pierwszego wejrzenia przepełniło go nagłe uczucie i stając się mimowolnym kleptomanem, po prostu ukradł sobie kobietę, żeby rozładować napięcie. Cóż, jest i taka jednostka chorobowa. Ma nawet swoją klasyfikację. A może to dewiacje seksualne? Ale tak o, w biały dzień? Dziunię na plecy i w nogi? Meandry ludzkiej psychiki są kręte, ale żeby aż tak?

Raczej nie chodziło o złodziejstwo, ani o popęd seksualny. Za proste by to było. To z pewnością nie był przypadek, ani żadna impulsywna improwizacja. Wyglądało raczej na zaplanowane działanie. Tylko wciąż zastanawiające są te dziwne słowa. Nie pasujące absolutnie do kontekstu. Trzeba koniecznie pogłówkować tą bolącą łepetyną i przypomnieć sobie, co facet wtedy powiedział. Jak to było? „Czy twój ojciec cię skrzywdził, Natasza? Nie bój się. Ja cię przed nim obronię”. Tylko „ojciec” się w tym zgadzał, bo znajdował się wtedy kilkanaście metrów dalej od nich. Reszta to chyba jakaś sfinksowa zagadka, rozwiązywalna tylko dla Roberta Langdona. Co to za Natasza? Może to jest imię klucz? Może trzeba spróbować przejąć kontrolę nad sytuacją i zagrać tą jego Nataszę? Szkoda, że nie studiowałam psychologii, stwierdziła Ola zawiedziona.

A może chodzi zwyczajnie o pieniądze? Ona, Aleksandra Wilczyńska, na koncie bankowym miała niecałe trzy i pół tysiąca złotych, więc jeśli facet w płaszczu porwał ja dla kasy, to się raczej zbyt sowicie nie obłowi. No to po co ją skrępował i zamknął? Chyba nie dla tej ćwiartki domu w Głogowie, którego była właśnie w takiej części prawowitym posiadaczem? Przecież babcia nie zgodzi się, żeby zamieszkał z nią jakiś bandyta. Nawet w jednej czwartej domu. No bo pozostanie jeszcze kwestia korzystania z jednej łazienki i określenie pór przygotowywania posiłków w kuchni… Zaraz, co ja bredzę! Mózg mi fiksuje, poważnie zaniepokoiła się Ola.

No dobrze. To po jaką cholerę podejrzany typ wyniósł ją ze szpitala, wiszącą na jego plecach, jak worek kartofli? Nie wisiała nikomu kasy, nie była podwójnym szpiegiem, nie uwiodła niczyjego męża ani nie była córką milionerów… A może jednak? Może kiedyś, tuż po urodzeniu, została podmieniona w szpitalu i tak naprawdę powinna nazywać się Rothschild albo Gates? Takie historie się przecież zdarzają. Co z tego, że głównie w filmach?

Finanse mamy znała doskonale. Zapewne lepiej niż sama mama. To ona nauczyła mamę obsługi konta bankowego przez Internet. Mimo, że w końcu mama pojęła o co biega w bankowości internetowej, to w ich domu i tak Ola musiała wklepywać wszystkie rachunki do zapłacenia. Znała więc z grubsza stan konta swojej mamy. Stąd wiedziała, że i jej saldo z pewnością nie mogło stać się przedmiotem pożądania żadnego oprycha, chyba że marzyłby o sprawieniu sobie nowego markowego ekspresu do kawy z młynkiem ceramicznym i funkcją spieniania mleka.

No dobra, mama do krezusów nie należy. Ale może babcia mogłaby wyłożyć jakąś gotówkę za ocalenie swojej wnuczki? Chociaż z drugiej strony… Po ostatniej rozmowie i napaści słownej na babcię Basię, Ola wcale by się nie zdziwiła, gdyby babcia jednak nie wypchała walizki żywą gotówką, a za to w odwecie za podłe potraktowanie jej podczas ich ostatniej rozmowy telefonicznej, zdecydowała zostawić swą niewdzięczną, choć jedyną wnuczkę, na pastwę losu i na łaskę porywacza. A gdyby jednak zgodziła się ją wykupić, to ciekawe, na ile zgodziłaby się wycenić jej życie? Znając babcię, Ola była przekonana, że jeszcze by chciała jakiś rabat wynegocjować na okupie za wnuczkę. Może to i dobrze, że póki co humor Oli nie opuszczał. Choćby i czarny.

Ja groszem nie śmierdzę, mama kasy za wiele nie ma, babcia może się okazać zbyt chytra. A ojciec? Ola dotąd nic o nim wiedziała. Teraz zmieniło się tylko tyle, że dowiedziała się, że żyje i że jest bardzo do niego fizycznie podobna. Ale czy on może być aż taki forsiasty? Tutaj? W Bolesławcu? Milioner? Chyba tylko z przypadku. Chociaż, kto wie, może kiedyś był wielkim podróżnikiem i trafił gdzieś tam kiedyś na Alasce na żyłę złota? Tylko, czy Ola dożyje, aby wysłuchać jego awanturniczo-przygodowych relacji z podróży na Dziki Zachód lub do źródeł Amazonki? A może to daleki kuzyn Indiany Jonesa? Fajnie by było. Szkoda, że go tu nie ma.

Ola spróbowała sobie przypomnieć i odtworzyć ostatnie minuty przez porwaniem. Na szczęście, mimo mocnego uderzenia w głowę, nie miała dziur w pamięci. Już po chwili zastanowienia mogła ocenić, że tak naprawdę mało było prawdopodobne, aby porywacz stał tam sobie w szpitalu tak po prostu i cierpliwie na nią czekał. Czy to nie było tak, że gościu z blizną miał zamiar właśnie wejść na oddział? Czy to możliwe, że jej najście zmieniło jakieś jego zbrodnicze plany? Jeśli tak, to co zamierzał robić za tym drzwiami? A co, jeśli miało to związek z napadem, po którym jej ojciec niemal stracił życie i trafił do szpitala?

Jezu, a może to nawet ten sam facet? Może przypadkiem zapobiegła kolejnemu nieszczęściu? Może niechcący uratowała życie własnemu ojcu? Ale co jej teraz po tej satysfakcji, kiedy za chwilę może stracić swoje własne życie? No dobra, ale skoro coś jej ojcu groziło, to dlaczego policja nie przyznała mu ochrony? Pewnie nie spodziewali się, że w miejscu, jak by nie było publicznym, napastnik zdecyduje się powrócić i ponownie zaatakować. A skoro ten bandyta wrócił, to znaczy, że albo chciał dopaść i uciszyć swą niedoszłą ofiarę, albo przyszedł po coś, czego wcześniej nie znalazł. Może po jakieś informacje? W co ten ojciec się wplątał, do cholery? Jeszcze nie zdążyła go odzyskać, a już miałaby go stracić? No, a co w tym wszystkim robi mama? Może ona też ma coś z tym wspólnego? To jej ostatnie, podejrzane znikanie z domu w ostatnich dniach, skryte rozmowy telefoniczne i ogólne zachowanie. Teraz widać wyraźnie, że to wszystko z pewnością jest jakoś ze sobą powiązane.

Trochę dużo tych pytań. Zbyt wiele. Ale tak to jest, jak się przed kimś próbuje coś uparcie ukrywać. Intuicja podpowiadała Oli, że wszystko to stanowi elementy jednego obrazka, jak w puzzlach. Ale czemu nikt jak dotąd nie usiłował jej w to wszystko wtajemniczyć. Co oni sobie wszyscy myślą? Że nie jest częścią ich życia i nie zasługuje na prawdę, czy co? Znowu będzie się musiała na kogoś zdenerwować za jakieś rodzinne sekrety? O ile uda się jej ocalić z tego swój nienaruszony tyłek, to wszyscy dostaną za swoje. Na razie jednak trzeba pilnie o ten tyłek samemu się zatroszczyć. Póki co, nie miała na kogo liczyć.

Która to w ogóle może być godzina? Ile czasu mogła być nieprzytomna? Z doświadczenia wiedziała, że po urazie głowy okres utraty świadomości najczęściej trwa od kilku do kilkunastu godzin. A potem dość często zdarzają się problemy z pamięcią, zwłaszcza z chwil tuż przed zdarzeniem. Ale ona doskonale wszystko pamiętała. Jednak głowa nie przestawała boleć. Może to od pracy szarych komórek? Trzeba przestać myśleć i zacząć działać. Tylko co w jej opłakanej i beznadziejnej sytuacji w ogóle można zrobić? Gdyby Houdini był jej ojcem, to co innego. Za dwie, no maksymalnie trzy minuty, pozbawiona więzów mogłaby już podziwiać obłoki i słuchać ptaków.

Co to w ogóle za śmierdzące miejsce. Czy jest tu ktoś? Chciała zapytać, ale tylko cichutko zamruczała.

Wtem gdzieś obok rozległ się jakiś szelest. I ktoś zajęczał. Ewidentnie człowiek. Porywacz? A może, co nie daj Boże, jakaś druga oferma, która dała się temu bandycie z taką łatwością uprowadzić? Może facet porywa kobiety hurtem i jakiś harem będzie tu zakładał? Ech, słaby ten żart.

Drugi żyjący i przebywający w tej ciemności obiekt chwilę pomruczał, postękał i Ola usłyszała głośny dźwięk wyplucia czegoś, co cicho upadło na podłogę. Natychmiast potem nastąpiło kilkunastokrotne kaszlanie i jednoczesne wypluwanie śliny. Czyżby ten tajemniczy Ktoś właśnie próbował pozbyć się jakichś resztek swojego knebla i próbował przywrócić język do normalnej funkcjonalności?

- Ola? Jesteś tutaj? Żyjesz? – zapytała w końcu mocno schrypniętym, ale ewidentnie młodym głosem jakaś osoba za plecami Oli.

Ta młoda, plująca Ktosia ją znała. I Ola znała skądś ten głos, tylko za Chiny Ludowe nie mogła sobie przypomnieć, skąd?


Czy Ola zna ten głos z wywiadów z lokalnego portalu? A może to wcale nie Żaklina dała się złapać po raz wtóry do bagażnika? Czy to znaczy że jej kopniak wymierzony w Szwarccharakter nie pomógł? Czy podkomisarz i agent ABW dadzą radę złapać Jacenkę? Co jeszcze spotka naszych bohaterów? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie ich dalsze losy!

Bolecnauta Pan M., któremu jeszcze niedawno życzyliśmy powrotu do zdrowia, dzisiaj wraca w wielkim stylu i zaskakuje nas swoimi pomysłami i niezwykłą wyobraźnią! Jak sam pisze: jest z Nim Moc. Cieszymy się, że razem z nami czytacie i emocjonujecie się tą historią!

Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 53

~Cynobrowa Scewola niezalogowany
13 marca 2021r. o 7:36
c.d. wcześniej tego dnia w archiwum…
------------
Kapitan Adam Mleczko w milczeniu przypatrywał się siedzącemu w jego biurze mężczyźnie w eleganckim garniturze, który tak bardzo przypominał mu George’a Clooney’a, że ogarnęło go przekonanie, iż za chwilę ten przybyły z Warszawy oficer kontrwywiadu zacznie mu zadawać pytania w języku angielskim. Oczywiście mimo braku stałej i długoletniej praktyki, całkiem dobrze jeszcze pamiętał angielski, a że miał zdolności językowe, to pewnie nawet teraz poradził by sobie z pogawędką w języku członków zespołu The Beatles i Królowej Elżbiety. Nauka języków obcych przychodziła mu w latach szkolnych z łatwością, więc w ramach niemal dwudziestoletniego procesu swojej edukacji zdążył opanować na poziomie konwersacyjnym angielski, włoski, niemiecki i rosyjski. Ale jedynie angielski miał okazję czynnie praktykować, bo w Bolesławcu od kilku lat stacjonowali Amerykanie, co dało mu dodatkowo okazję do poćwiczenia english w wersji american.

Drugi z agentów, ten bardziej agresywny, a do tego ewidentnie mniej rozgarnięty, wniósł otrzymaną od Sylwii z drugiego pokoju opasłą księgę, cicho pogwizdując i uśmiechając się, zapewne na wspomnienie jej długich nóg. Położył książkę wpisów wejść i udostępnień akt na biurku, zrzucając przy tym przypadkiem (a może jednak celowo?) kilka arkuszy, nad którymi pracował szef archiwum bolesławieckiej jednostki, zanim pojawili się jego niespodziewani goście. Adam musiał schylić się, by podnieść kartki z podłogi, a agent Moczydło z wyraźną, irytującą satysfakcją złośliwego dzieciaka jeszcze mocniej wyszczerzył zęby. Nie wyglądał na zainteresowanego zawartością przyniesionego tomiska, tylko na jak najszybszym powrocie do sąsiedniego pomieszczenia. Ciekawe, czego tak naprawdę szukają agenci w jego archiwum, zastanawiał się Adam.

Agent Waldemar Wilczyński, na którego nazwisko dopiero teraz Adam zwrócił uwagę zastanawiając się nad możliwym spokrewnieniem z jego kolegą, Bolesławem i jego ledwie co poznaną młodszą siostrą, przysunął się do biurka. Nie wstając z krzesła, wyciągnął prawą rękę przed siebie i popukał palcem wskazującym w okładkę zamkniętej księgi.

- Panie kapitanie, proszę otworzyć w miejscu, w którym znajdują się wpisy sprzed kilku tygodni dotyczące udostępnienia dokumentów, o których wspomniałem – poprosił pewnym siebie i zdecydowanym głosem. – Sądzę, że doskonale pan wie, o jaki okres mi chodzi. Tym bardziej, że jak mniemam, rzadko ktoś bywa już dzisiaj zainteresowany starymi, poniemieckimi mapami.

Kapitan Mleczko przewrócił twardą okładkę, a następnie zaczął wertować kartki. Prawdę powiedziawszy nie musiał długo szukać, gdyż z roku na rok zainteresowanych archiwaliami osób ubywało, a więc i wpisów było coraz mniej. A datę wizyty Bolka zapamiętał dość dobrze. To było dzień przed tym, kiedy Kora gorzej się poczuła, on musiał wziąć wolne, a weterynarz oznajmił mu wesoło, że zostanie dziadkiem bokserowych szczeniąt.

Po przerzuceniu ledwie kilku stron rzucił okiem na ręczne zapisy w tabelkach, upewniając się, że znalazł to, o co poprosił agent Wilczyński, a potem odwrócił otwartą księgę w jego kierunku i identycznym jak on gestem wskazał palcem miejsce w tabeli.

- O, tutaj – w sumie to mógł się nieco wysilić i odczytać treść swojego własnego wpisu, ale wolał, aby zrobił to sam zainteresowany. Czuł, że dzisiejsza wizyta przybyszów z Warszawy może nie skończyć się tylko na spokojnej, przyjacielskiej pogawędce. Wolał więc, póki co, wykazać daleko idącą ostrożność i zdecydował się zachować oszczędność w słowach i w czynach.

O dziwo, nagle to Antek postanowił uaktywnić swój detektywistyczny nos i wykazać się znajomością deszyfracji pisma ręcznego. Przysunął się do biurka, pochylił się nad zapisanymi stronami i uprzedził Waldka, a właściwie to wyręczył go w odczytaniu na głos treści wypełnionych rubryk tabeli.

– O, jasny pieron! Stare mapy przeglądał Bolesław Wilczyński! – wykrzyknął na cały głos, aż Waldek podskoczył na krześle. – Ty, Waldek, co to ma znaczyć? Co ten twój brat nakombinował?

Waldka solidnie zamurowało, tak samo jak i Antka. Musiał spojrzeć własnymi oczami na ręczne, w większości dość niechlujnie sporządzane notatki, jakby zwątpił w wiarygodność swojego kolegi i jego poziom umiejętności czytania.

Przy jednej z lipcowych dat faktycznie znajdowało się nazwisko jego brata. No, tak. Bolek pracował w wojsku, więc bez specjalnego wysiłku i czyjegokolwiek pozwolenia mógł dostać się zarówno do archiwum, jak i przechowywanych w nim nieutajnionych dokumentów. Tego się Waldek nie spodziewał, choć w sumie nagle okazało się to być dobrze pasującym elementem układanki. Jakże ważnym elementem. Prokurator się ucieszy, że prawdopodobnie udało im się właśnie poznać motyw groźnego napadu na Bolka.

Po chwili zdecydował jednak, że najpierw porozmawia o tym z Bolkiem, a dopiero potem przekaże tą informację prokuratorowi Pietrzakowi. Zanim bowiem zaczął zadawać kolejne pytania kapitanowi Mleczce, postanowił przejrzeć kilka stron wpisów przed wizytą Bolka i wszystkie zapisy po jego wizycie. Jak się okazało, miał nosa. Nie znalazł niczego ciekawego szukając wstecz, ale kiedy tylko odwrócił kartkę w chronologiczny przód, znalazł drugi, dużo bardziej interesujący wpis. Dotyczył wypożyczenia tych samych dokumentów, które oglądał Bolek. A jeszcze bardziej interesująca była osoba, wymieniona jako wypożyczająca te same stare, poniemieckie mapy i coś jeszcze oprócz nich. Mimo, że zawodowe doświadczenie powinno całkowicie przykryć zdenerwowanie, Waldek poczuł uścisk w żołądku. Momenty, w których zbliżał się do finału prowadzonego dochodzenia, zawsze wywoływały u niego chłopięcą ekscytację, jak u znajdującego się już bardzo blisko celu poszukiwacza skarbów.

Spojrzał wymownie na kierownika archiwum. Kapitan Mleczko siedział jednak spokojnie, jak gdyby nigdy nic, zero nerwowej reakcji. Wyglądał wręcz na znudzonego. Jeszcze chwila i pewnie zacznie w geście zniecierpliwienia robić przegląd swoich zadbanych paznokci. Dobry jest, pomyślał Waldek. Idealnie nadawałby się do pracy u nas. Inteligentny, przystojny i do tego nieźle gra. Trochę do Delona podobny to on jest, przeszło Waldkowi przez myśl. Tylko tego Delona za młodu, oczywiście.

- Czy wiedział pan, że Bolesław to mój brat, kapitanie Mleczko? – Waldek zaczął na razie krążyć naokoło, jak drapieżnik osaczający swoją ofiarę przed atakiem.

- A skąd! Nigdy bym się nie domyślił – słowa Adama Mleczki mogły zabrzmieć jak ironia, a być może był to tylko kolejny dowód jego zniecierpliwienia brakiem konkretów w ich rozmowie. – Poza tym, nie widzę podobieństwa. A pan przecież przyjechał z Warszawy.

- Dobrze się znacie? – drążył boczny korytarz Waldek, pomijając już nieistotny wątek pokrewieństwa. Drapieżnik próbuje uśpić czujność potencjalnej ofiary.

- Całkiem dobrze, a co? – odpowiedział pytaniem Adam, skupiwszy już uwagę na szczegółach pytań. Chyba wyczuł szóstym zmysłem, że trzeba wzmóc ostrożność. Ofiara zwęszyła niepokojący zapach drapieżnika i ustawiała się pod wiatr, aby nie dać się zlokalizować.

- Koło jego wpisu jest pana podpis. Czy zawsze osobiście biega pan po archiwum i udostępnia akta? Czy to tylko może taka przyjacielska przysługa? – już bardziej celnie zaczął strzelać Waldek. Drapieżnik wykonuje pozorowany atak w miejscu innym niż nastąpi ten właściwy. Szkoda, że ich dialogu nie czytała Krystyna Czubówna. Jej głos oddałby dużo lepiej dramatyzm całej sytuacji.

W ramach podnoszenia swoich kwalifikacji Waldek był wielokrotnie szkolony z odczytywania zarówno sygnałów zawartych w czyimś głosie, jak mowy ciała, więc z łatwością zauważył u przesłuchiwanego klasyczne objawy zdenerwowania. Kolego Mleczko, nie powinien pan tak często pocierać nosa i splatać palców u rąk. A zatem mamy coś na sumieniu, prawda, Pinokio?

- Zdarza mi się przynosić dokumenty osobiście, chociaż prawdą jest, że zwykle robią to moje dziewczyny, mimo że niektóre kartony są faktycznie dość ciężkie. No, ale przecież mamy wakacje. Nie pamiętam, czy tego dnia obie panie były w pracy. Mogę to zaraz sprawdzić. Albo szybciej będzie jeżeli je osobiście o to zapytamy… – kapitan Mleczko jeszcze nie dokończył wypowiedzi, a Antek już się podnosił z kolejną misją wywiadowczą połączoną z wyprawą do pokoju obok.

Waldek zdążył go powstrzymać lewą ręką, a potem ponownie wyciągnął prawą rękę i wskazał na jeszcze jedną odszukaną przez siebie pozycję na liście zapisów, uważnie przypatrując się Adamowi Mleczce.

- Na razie nie będziemy pana pracownic fatygować. Ale proszę mi powiedzieć, która to z miłych pań ma taki bazgrołowaty, nieczytelny podpis? – palec Waldka wskazywał na zauważony przez niego wcześniej wpis, dokonany na kolejnej stronie księgi, następnego dnia po wizycie Bolka. - A może to pana podpis, tylko specjalnie zniekształcony, co? Tylko niech mi pan nie mówi, że miał pan wtedy rękę w gipsie…

- To nie jest mój podpis. Podobny do podpisu pani Sylwii, chociaż faktycznie wygląda nieco dziwnie – wyjaśnił kapitan Mleczko odwróciwszy do siebie ciężką księgę. – Zawołać ją tutaj?

- Za chwilę to sobie wyjaśnimy. Antek, nie! – Waldek przyłożył dłoń do ust kolegi, spodziewając się, że jego gromkie wołanie do rzeczonej Sylwii spłoszyłoby wszystkie ptaki w okolicy. – Teraz proszę przeczytać, co sobie wtedy ktoś wypożyczył do oglądania…

Adam Mleczko zaczął czytać treść wpisu. Mimo, że były tam tylko dwa krótkie zdania, zajęło mu to minutę, podczas której kilkakrotnie szeptał na przemian „Co?”, „Skąd?” i „Jak?”.

- Tak, tak, kapitanie Mleczko. Te same akta z tymi samymi sygnaturami – Waldek miał wrażenie, że w głowie szefa archiwum zaczyna coś bulgotać, jakby gotował mu się mózg, ale ten zdaje się po prostu mówił coś sam do siebie z zamkniętymi ustami. Prawie jak brzuchomówca, pomyślał. – Ktoś dzień po Bolku postanowił pooglądać sobie wasze, a właściwie nasze archiwa. Teraz niech pan rzuci okiem, komu na to pozwoliliście?

- Andrzej Bojko, historyk – odczytał na głos Adam Mleczko. Podniósł wzrok i spojrzał pytająco na agenta Wilczyńskiego. – No i co w tym dziwnego, że historyk interesuje się źródłami historycznymi, których w naszym archiwum jeszcze trochę pozostało? – w jego głosie słychać było nieudawane zdziwienie.

- W sumie nic. Tyle, że pan udaje, że nie wie, albo może i faktycznie pan nie wie, a my wiemy, kim tak naprawdę jest i czym się obecnie zajmuje ów Andrzej Bojko. Od bardzo dawna ten człowiek jest obiektem naszego zainteresowania. Obserwujemy go od wielu lat, ponieważ wiemy kim był i czym się zajmował będąc jeszcze oficerem Armii Radzieckiej.

- A kim był i czym się zajmował? – z uwagą i prawdziwym zaciekawieniem spytał Adam Mleczko. – Przecież kiedy Rosjanie opuszczali nasz kraj, to ja wtedy jeszcze pod stół na stojaka wchodziłem.

- Tak naprawdę nazywa się Andriej Boiko – recytował z pamięci dane wyczytane w otrzymanym z centrali raporcie Waldek. – To były wiceszef Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej, której główna siedziba znajdowała się w Legnicy. Obecnie pracuje w konsulacie Federacji Rosyjskiej w Poznaniu. Wiemy też, że nadal posiada dom w Legnicy, w tak zwanym dawnym „kwadracie”, chociaż nie na swoje nazwisko. Wiemy także, że prowadzi stamtąd jakieś niejasne interesy, z których część może zagrażać bezpieczeństwu naszego kraju.

- Panie Wilczyński, jak ja panu zazdroszczę! – nieoczekiwanie zareagował na te rewelacje, zupełnie jak z filmu szpiegowsko-sensacyjnego, Adam Mleczko.

- A czego mi pan zazdrości? – spytał Waldek, najwyraźniej zaskoczony i zbity z tropu jego wypowiedzią.

- No właśnie, czego tu zazdrościć staremu prykowi tuż przed emeryturą? – nie wiadomo, czy Antek żartował, czy powiedział co naprawdę myśli. Waldek stawiał na to drugie, ale zapamiętał jednak i wziął do serca tę uwagę i jeszcze bardziej znielubił mało lotnego Antka.

- Że ma pan nie tylko fascynującą pracę – odpowiedział kapitan Adam Mleczko, drapiąc się po policzku.

- Dlaczego nie tylko? A co jeszcze mam, czego pan mi zazdrości, kapitanie Mleczko? – Waldek nadal nie rozumiał, do czego zmierza jego rozmówca.

- Naprawdę żałuję, że ja sam nie zdecydowałem się na pracę w kontrwywiadzie – Adam Mleczko wyciągnął zwiniętą prawą pięść i zaczął wyliczać odginając po kolei palce, począwszy od kciuka. – Drogie samochody, eleganckie garnitury, dostęp do wiedzy, kobiety, o jakich zwykły śmiertelnik nie może nawet pomarzyć… – został mu jeden palec, z którym nie za bardzo wiedział, co ma zrobić. Po chwili namysłu jego też go wyprostował. – Pościgi, walki wręcz i ściganie szpiegów z lądu, morza i powietrza! Ech… A ja kiszę się w tym archiwum od tylu lat!

Waldek kompletnie zgłupiał. O co biega temu Mleczce? Facet czegoś się nawąchał, czy jak? Nie wytrzymał presji przesłuchania? To się zdarza. Gościu ewidentnie był na krawędzi jakiegoś odlotu. A może... hmmm… Waldek zmarszczył czoło i rozszerzyły mu się dziurki w nosie.

- I co, znudziło się panu i postanowił pan sprzedać Rosjanom jakieś tajemnice, a przy okazji zarobić trochę grosza? – donośny werbalny atak Waldka był z gatunku „gruborurowych” i odniósł zamierzony skutek, przywracając natychmiast kapitana Mleczkę do rzeczywistości.

- A skąd! Ja tylko lubię czytać Folletta, Ludluma i Le Carre’a. Tak tylko się rozmarzyłem. Chodziło mi o coś innego, kapitanie Wilczyński. Ma pan całkiem fajną rodzinę, a ponieważ Bolek jest w lekkiej niedyspozycji, to zamiast jego chciałem pana o coś poprosić… – Adamowi Mleczce najwyraźniej wydawało się, że właśnie coś wyjaśnił, a tak naprawdę zagmatwał wszystko jeszcze bardziej.

- Człowieku, wyrażaj się jaśniej, bo mnie łeb zaczyna migrenować. – wtrącił swoje sześć i pół grosza Antek. – Łączy cię coś z tymi Ruskami, czy nie?

- Rany koguta! Co wy wymyślacie, ludzie! Mnie tego dnia nie było w pracy, bo moja kochana Kora się źle poczuła i musiałem z nią iść do lekarza. Możecie sprawdzić! Kiedy ten Rosjanin tu był, ja miałem tamtego dnia zwyczajny urlop – także podniósł głos Adam.

- Dobra, dosyć tych pierdół! – Waldek wstał, podszedł do biurka i opierając się o jego krawędź, pochylił do przodu. Wyglądało na to, że za chwilę chwyci Mleczkę za krawat i zacznie go dusić. Następne słowa niemal wykrzyczał. – Albo powiesz wreszcie, kolego, co wiesz i o co tu chodzi, albo dzwonimy po żandarmów i wyprowadzamy cię stąd w kajdankach! Może po dwóch dobach w izolatce zaczniesz wreszcie składniej śpiewać!

- No, właśnie! – dorzucił Antek, który jak klon także wstał i także się nachylił do nieco przerażonego i skulonego za biurkiem Adama Mleczki. – Zaśpiewasz nam takie arie jak Cavaletto, syberyjski szpiegunie!

- Panowie, jasny gwint! Co wy gadacie?! – zaatakowany Adam nagle cofnął się razem z krzesłem i patrzył to na jednego, to na drugiego agenta, ale ostatecznie w odruchu rozpaczy i poszukując zrozumienia zatrzymał wzrok na Waldku. - Ja chciałem tylko poprosić pana o pozwolenie na spotykanie się z pana siostrą!

- Jaką siostrą! Wszyscy wiedzą, że Waldek nie ma żadnej siostry! – Antek walnął pięścią w blat taniego biurka tak mocno, że mało nie pękło w pół, a tylko niepokojąco zatrzeszczało. Waldek stał jak słup soli, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa. Za to Antek jeszcze nie skończył i zaczął obchodzić biurko w zamiarze dokonania jakiegoś zbrodniczego, wykraczającego poza zakres jego zwykłych obowiązków, rękoczynu. – Znowu coś pan zmyślasz!!

Nagle jednak zastygł w bezruchu. Z drugiego pokoju rozległ się trzask zamykanych z hukiem drzwi. Wszyscy trzej jednocześnie spojrzeli w kierunku przejścia do pomieszczenia obok.

- Sylwia, a ty dokąd?! – zdziwionym głosem krzyknęła zza ściany Aldona. Musiała chyba zrobić to już do zamkniętych za czmychającą koleżanką drzwi, bo odpowiedziała jej tylko cisza.
---------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).