Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
BolecPolecamy
5 stycznia 2013r. godz. 20:34, odsłon: 8960, Bolec.info/Natalia Rajfur

Wolontariuszka na końcu świata

Natalia Rajfur, młoda bolesławianka, postanowiła porzucić wygodne życie i pomagać ludziom... na Madagaskarze!
(fot. Natalia Rajfur)
Natalia pisze w liście wysłanym do naszej redakcji: - postanowiłam zostawić na jakiś czas moje bardzo aktywne życie nauczyciela języka francuskiego w międzynarodowej szkole językowej w Lyonie i poświęcić kilka miesięcy na pomoc potrzebującym. Uczestniczę w Projekcie JET (Jeunes à l'etranger - Młodzież za granicą) Wspólnoty Chemin Neuf (Nowa Droga), która wysyła młodych wolontariuszy do swoich domów w różnych częściach świata, by wspomagali ją w pracy na rzecz społeczności lokalnych.

Bolec.Info - zdjęcie

Młoda wolontariuszka regularnie spisuje swoje wspomnienia, refleksje i spostrzeżenia z misji. Od dziś można je przeczytać również na portalu Bolec.Info - kolejne odcinki publikować będziemy w każdy weekend. Zachęcamy do lektury!

Madagaskar - Antsirabe
JETnews n°1

Manahoana!!! (Dzień dobry!) Salama ve ? (Jak się macie?)
Od czego zacząć? Chyba od początku :)

PRZYGOTOWANIA DO WYJAZDU:
To był przepiękny czas, pełen niesamowitych zdarzeń, gestów, świadectw, mogłabym powiedzieć nawet: pełen cudów :) Każdy kolejny dzień utwierdzał mnie w przekonaniu, że decyzja o wyjeździe była słuszna. Radość w sercu rosła. Ostatnie dwa tygodnie były wypełnione pożegnaniami: przyjaciele, znajomi, koledzy z pracy. Mimo że czekałam na wyjazd z niecierpliwością, niektóre « au revoir » były trudne i łzawe. Pewien rozdział mojego życia zamykał się, jednocześnie pokazując, jak wiele osób wspiera mnie w misyjnym projekcie i ma nadzieje na mój szczęśliwy powrót :)

MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ:
2 lipca o poranku ujrzałam przez okno samolotu czerwoną ziemię Madagaskaru. Serce biło jakoś tak inaczej niż zwykle, niby szybciej, ale z wielkim pokojem i ufnością. Pierwsze wrażenie: zimno! I wszystko tak jakby w zwolnionym tempie... typowe dla stylu życia Malgaszów. Pierwszy szok: droga z lotniska na dworzec taxi-brousse ( to taki busik 9-12 osobowy, którym podróżuje tutaj spokojnie 16 osób :), bagaże na dachu) : 20 minut pierwszych obrazów malgaskiego życia. Ulice to jedne wielkie bazary, gdzie można kupić wszystko, co się da: od piasku po stare puszki, szprychy i inne cuda. Poza tym czerwony kurz wszędzie, ludzie w czapkach, bo zimno: 17°C, kwitnące drzewa « gwiazdy betlejemskie », nie istniejące przepisy ruchu drogowego: na drodze auta, piesi, riksze, wózki inwalidzkie, rowery; każdy jedzie jak chce, kierunkowskazy nie istnieją, jedyna reguła: uważaj na drugiego, a i to nie zawsze. Rozglądałam się na prawo i lewo, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Bieda przykryła całe piękno natury. Uśmiechnięte buzie niektórych mieszkańców i pełno kolorów dodawało odrobinę optymizmu temu, co dostrzegłam przez szybę samochodu. Dotarliśmy na dworzec. Hmmm... trudno to nazwać dworcem: w środku bazaru stoją busy, wokół nich krążą kierowcy i każdy zapewnia, ze jego taxi-brousse odjedzie za chwilę. Ryzyk-fizyk. Nie wpadli jeszcze na pomysł, że można by najpierw wypełnić jeden bus, niech już jedzie, potem kolejny i tak dalej. Nie, każdy nagania sobie klientów i ci, co już są w środku, cierpliwie czekają. W 3 minuty moje bagaże znalazły się na dachu, a ja ściśnięta w busie przy oknie. Podczas czekania na odjazd (50 minut - wyjątkowo krotko, jak się później dowiedziałam) zaczepiło mnie co najmniej 25 osób, chcąc mi coś sprzedać, prosząc o pieniądze albo dotykając mojej białej skóry. Serce się krajało. Modliłam się, żeby to taxi-brousse ruszyło, a kiedy ruszyło to już wolałam, żeby stanęło: zakręty + szalony kierowca = wesołe miasteczko:) 3 godziny pięknych pejzaży za oknem, ale niestety na pierwszym planie wciąż bieda. Chrzest bojowy zaliczony! Ksiądz Henri, który czekał na mnie na dworcu w Antsirabe, prawie wyrwał mnie z rąk Malgaszów proponujących mi usilnie transport rikszą. W domu wspólnoty ciepło przywitali mnie moi nowi współmieszkańcy i … tarta bananowa zrobiona przez nikogo innego jak Jean, wolontariusza, którego znałam jeszcze zanim tu przyjechał. To był dla mnie pierwszy znak, ze ta misja zmienia ludzi:)

Kilka pierwszych spostrzeżeń, tak na gorąco:
SŁOŃCE:
Jak tylko zajdzie (17.30) i zanim dobrze wzejdzie (6.00) jest zimno, rano można nawet dojrzeć szron na trawie. W końcu jesteśmy na wysokości 1500 m.n.p.m. Spaceruje po niebie po stronie północnej, co mnie wciąż lekko irytuje. No cóż, to mój pierwszy raz po drugiej stronie równika:) Kiedy zachodzi za górami widok jest przecudny, codziennie inny i niepowtarzalny. A jak zajdzie, na niebie jak lampy zapalają się gwiazdy. Mam wrażenie że tutaj są o wiele bliżej nas niż w Europie, widać je tak wyraźnie! Poza tym to nie te same konstelacje, co u nas. Wciąż odkrywam to niebo nocą. Krzyż Południa zastępuje mi Wielki Wóz.

Bolec.Info - zdjęcie

DOM I OKOLICE
Mieszkamy w jednej z biedniejszych dzielnic Antsirabe, otoczeni polami ryżowymi, na których zimową porą, czyli teraz, wyrastają mury z cegieł, które mieszkańcy wyrabiają z gliny z pól. Naszym największym sąsiadem jest Wyższa Szkoła Turystyki i Hotelarstwa, której ok 30 studentów mieszka w akademiku prowadzonym przez Chemin Neuf. Tydzień temu zakończyli rok szkolny i pojechali na wakacje do domów. Szkoda, bo całkiem wesoło było tutaj z nimi. Ale wrócą w październiku. Najbliżsi mojemu sercu sąsiedzi to dwie ubogie rodziny. Jedna mieszka w drewnianym szałasie o powierzchni 5m2, druga w lepiance za naszym murem. Dzieciaki są urocze, przychodzą do nas po jedzenie, zawsze uśmiechnięte, choć umorusane od góry do dołu. Dwa dni po moim przyjeździe o 8 rano słyszę: Natalia, Natalia!! Wychodzę na balkon, a tam cała trójka macha mi z drzewa przed ich lepianką. Czasem wołają, żeby pokazać mi jak chodzą na szczudłach, czasem tylko czekają na uśmiech i pomachanie ręką, to nic wielkiego, ale dla nich to ważne. Mamy i jego rodzeństwo od dwóch lat przychodzą tu do nas na zajęcia wyrównawcze, które wspólnota i wolontariusze prowadza dla 200 uczniów z pobliskich szkół. Projekt przynosi wiele owoców, nie tylko dla dzieci. Nauczycielami są głownie studenci z akademika, dla których często jest to pierwszy kontakt z ubóstwem. Księdzu Henri bardzo zależy na tym, żeby przyszła elita Madagaskaru miała kontakt z ludźmi z najniższych sfer. Kiedy w połowie lipca przed naszym domem defilowały « pielgrzymki » dzieciaków ze świadectwami, żeby nam je pokazać, studenci promienieli radością i dumą. Jak wielkie było moje zdziwienie i wzruszenie, kiedy okazało się, że nasi podopieczni z lepianki i szałasu są najlepsi w swoich 60 osobowych klasach. Zamiast prymusa w białej koszuli i spodenkach w kancik, z grzywką zaczesaną na bok, miałam przed sobą rozczochrańca umorusanego w kurzu z wielkimi radosnymi oczami i uśmiechem na pól twarzy! Niesamowite!

MOI WSPÓŁMIESZKAŃCY:
Ekipa w domu jest mocno międzynarodowa: czwórka Malgaszów, w tym 2 księży, siostra Francuzka, siostra z Wybrzeża Kości Słoniowej i jedna wolontariuszka z Niemiec, która wyjechała kilka dni temu. Niezwykłe dla mnie jest to, że mimo tak wielu różnic (narodowości, wieku, wyznań, obyczajów, kultury, charakterów), udaje się nam budować wspólnotę. Zostałam przez wszystkich przyjęta bardzo ciepło i życzliwie. Dzięki ich uśmiechom i otwartości czuję się tu jak u siebie. Nie ma lepszych i gorszych, wszyscy są równi i troszczą się o siebie nawzajem, bezinteresownie. Jedność w różnorodności : to jeden z celów wspólnoty Chemin Neuf. W naszym domu naprawdę da się to odczuć.

Bolec.Info - zdjęcie

VAZAHA, czyli biały człowiek.
Chyba już wiem, jak czuli się pierwsi czarnoskórzy emigranci w Polsce. Biały człowiek przyciąga tutaj uwagę. Jakoś nie mogę się jeszcze do tego przyzwyczaić i czuję się nieswojo, kiedy dzieciaki krzyczą za mną: Vazaha! Vazaha! Kiedyś wdrapałam się z jednym studentem na wygasły krater wulkanu, w środku którego zrobili boisko. Kiedy dotarliśmy na górę, trwał mecz, ale w chwili, kiedy mnie zauważono, przestał być interesujący. Przybiegło do mnie z 50 dzieci, chciały mnie dotknąć, obejrzeć, niektóre się bały, inne przepychały się, by trzymać mnie za rękę. Przez dobre pół godziny krążyliśmy wokół boiska. Meczu już nikt nie oglądał.

JĘZYK MALGASKI:
Chciałabym chociaż opanować podstawy, by móc swobodnie rozmawiać z ludźmi. Językiem nauczania na Madagaskarze jest francuski, ale mówi nim tylko 15% społeczeństwa. To jeden z większych problemów w szkolnictwie. We wspólnocie, ze studentami, z rodzinami wykształconymi porozumiewam się po francusku; z dziećmi – to nie język jest najważniejszy, ale mam nadzieję, że pewnego dnia będę mogła porozmawiać tak po prostu z ich rodzicami. Przede mną więc ogromne wyzwanie, bo ten język nie należy do najprostszych, ale nie ma się co dziwić, to mieszanka języków europejskich, azjatyckich, afrykańskich z domieszką arabskich. Gramatyka nie jest skomplikowana, gorzej ze słownictwem - słowa maja wiele sylab i łatwo się mieszają. Moi malgascy współmieszkańcy od pierwszego dnia cierpliwie tłumaczą mi dziwne zasady i odpowiadają na moje nieustanne pytania: A jak to się mówi po waszemu? Jak to się wymawia? A dlaczego tak? Moja motywacja jest wielka, tylko czasu brakuje.. Przerabiałam już dyktanda na tablicy podczas gotowania w kuchni, kartkówki przy wieczornej herbacie, zdążyłam przepytać wszystkich studentów ile mają lat i skąd pochodzą. Ach, ile przy tym śmiechu! Puki co, najskuteczniejszy sposób nauki to pieśni i piosenki. Malgasze to rozśpiewany naród! Śpiewają nie tylko podczas liturgii, ale i przy zmywaniu, w samochodzie, na spacerze, pod prysznicem. I to jak śpiewają! Głośno przede wszystkim. Ale te ich pieśni są przepiękne, mają wyspiarską duszę!

Bolec.Info - zdjęcie

JEDZONKO:
Królem pożywienia jest bezapelacyjnie RYŻ. Zawsze z czymś. A to coś, to głównie warzywa (pomidory, ziemniaki, cebula, marchewki, liście manioku, kapusta i inne tutejsze dziwne zieleninki). Proporcje ryżu do « sosu » 5:1. Mięso głównie z krów zebu, jak dla mnie lepsze od naszej wołowiny, jednakże w bardzo niewielkich ilościach. Ale to, o co Europejczycy walczą, tu jest czymś normalnym: wszystko jest BIO. Tak dobrych marchewek w życiu nie jadłam. Warzywa i owoce nie są tak piękne jak w naszych sklepach, ale smakiem bija je na głowę. Nie wiem, czy zjem jeszcze kiedyś ze smakiem banana z francuskiego supermarketu. Ogólnie jeśli chodzi o jedzenie, trzeba nauczyć się robić coś z niczego i co najlepsze, dajemy rade :) Ostatnio hitem jest moja konfitura z marchewki o smaku pomarańczy, hehe.

I CO JA ROBIĘ TU, CO TY TUTAJ ROBISZ?
Pierwsze dwa tygodnie mojego pobytu upłynęły pod znakiem przygotowań do półkolonii dla dzieci z dzielnicy. Wszystko na spokojnie i w zwolnionym tempie. To była prawdziwa szkoła cierpliwości. Nie było łatwo przestawić się z maxiaktywnego trybu życia, który prowadzę we Francji na styl MORA MORA, czyli POWOLI, POWOLI. Czasami tempo pracy denerwowało mnie strasznie, według mnie można było to zrobić 5 razy szybciej. Tutaj każdy ma czas, a wszystko do ostatniej chwili jest wielką niewiadomą. Nie ma co planować. Ktoś się umawia, przychodzi godzinę po czasie, normalka; nie przychodzi, tez normalka. 2 tony ryżu, które kupiliśmy na półkolonie odpowiednio wcześniej, dotarły na dzień przed ich rozpoczęciem, czyli 3 tygodnie po umówionym terminie. Nikogo to nie zdziwiło. Wszystko jest MORA MORA.

Bolec.Info - zdjęcie

PÓŁKOLONIE:
Już od 4 lat w połowie lipca robi się w domu tłoczno. Z Francji przylatuje grupa młodzieży z jednego z lyonskich liceów, dołączają do nich licealiści z Antsirabe i międzynarodowa ekipa 10 opiekunów (tutejsza wspólnota + nauczyciele z Francji) i 50 animatorów (licealiści) rusza do dzieła! A dzieło jest wielkie: 2 tygodnie animacji dla 500 dzieciaków z okolicy. Ach, działo się, działo. Wraz z inwazją Europejczyków mora mora przestało istnieć! Właśnie przyjęto : Allez! Allez! Przedsięwzięcie niecodzienne: dwie grupy 16-17-latków, z różnych krajów, o różnych mentalnościach, przyzwyczajeniach, charakterach miały razem współpracować, by dać coś z siebie małym Malgaszom. To nie oni, młodzi, byli w centrum, cel był inny: radość dzieciaków. Nie było łatwo: wczesne wstawanie, śniadanie i już o 8h30 dzieci krzyczały pod bramą. Do południa zajęcia szkolne i plastyczne w grupach wiekowych, posiłek (ukłony w stronę pań kucharek-wolontariuszek, które gotowały dla 550 osób), odpoczynek w ciszy (na tyle, na ile się dało) i po południu wielkie gry i zabawy na boisku dla wszystkich grup razem. Te dwa tygodnie były naprawdę intensywne. Moją rolą, oprócz wspierania animatorów, było koordynowanie posiłków. Dość spore wyzwanie, ale udało mi się. Późnym wieczorem, kiedy gasły światła w pokojach animatorów, zdarzało mi się zatęsknić za mora mora. Najlepszym antidotum na zmęczenie było jednak szczęście na twarzach dzieci. Ich szerokie uśmiechy działały jak sok z gumijagód. Nigdy nie zapomnę ich entuzjazmu, krzyków i tupotu 1000 stop w czerwonym kurzu, kiedy w 500 osób bawiliśmy się w « Gąski, gąski do domu ». Wielką radością był też widok animatorów, którzy stworzyli naprawdę zgraną grupę i razem doskonale ogarniali tę « dziecięcą wioskę ». Nie wiem, kto otrzymał więcej, te ubogie malgaskie dzieci, czy ci młodzi ludzie, którzy wyjechali stąd zupełnie odmienieni. Rozstania, najpierw to z dziećmi, później wśród animatorów, były naprawdę wzruszające. Przez kilkanaście dni utkaliśmy wielką pajęczynę jedności, jedności wśród opiekunów, animatorów, Francuzów i Malgaszów, młodzieży z rodzin zamożnych i dzieci z ubogich domów. Każdy wyjechał bogatszy i tym bogactwem będzie mógł się teraz dzielić. Chwała Panu za ten cudowny czas!

Koniec kolonii zbiegł się z końcem miesiąca. Odpoczynku nie było za wiele, bo zaraz rozpoczęły się... ale o tym to już w następnym odcinku, tym sierpniowym :)

Bolec.Info - zdjęcie

Mój pierwszy miesiąc na Madagaskarze upłynął pod znakiem DZIECI. To one pokazały mi pierwsze oblicze Czerwonej Wyspy. Ubóstwo ich rodzin nie przestaje mnie przerażać, do tego nie da się chyba przyzwyczaić. Ale tym, co dodaje mi sił i nadziei, jest ich radość życia, która promienieje z uśmiechniętych twarzy. To prawdziwy skarb, o wiele cenniejszy od tego materialnego. Każdego dnia ich drobne gesty uczą mnie cieszyć się z małych rzeczy i uświadamiają mi jak bardzo nie doceniam tego, co mam. Do przedniej zabawy wystarczy im kilka kamyków, stara opona od roweru, czy puszka po koncentracie pomidorowym. Te kilkuletnie dzieci przycupnięte pod płotem z młodszym bratem lub siostrą w chuście na plecach i bawiące się stukając kamyczkiem o kamyczek to przyszłość Madagaskaru, jednego z biedniejszych krajów świata. Ich rodziców nie stać nawet na kartkę i długopis, nie mówiąc już o posłaniu do szkoły. Jak to się dzieje, że podczas gdy tutejsze maluchy niosą w swych brudnych rączkach otrzymane zeszyty niczym największe trofea czy skarby, tysiące kilometrów stad pod europejskimi biurkami leży pełno zeszytów niedbale ciśniętych w kąt?

Jak sobie przypomnę moje szkolne bunty, kiedy trzeba było ćwiczyć kaligrafie i pisać, i pisać, i pisać w tych znienawidzonych zeszytach, to nie mogę uwierzyć, że tutaj dzieciaki tylko na to czekają. Takiej motywacji to tylko pozazdrościć :)

Polecam malgaskie dzieci i ich rodziny Waszym modlitwom. Jeśli oprócz duchowego wsparcia chcielibyście wesprzeć tutejsza misje również finansowo, nie wahajcie się ani chwili, każdy grosz się liczy! W załączniku przesyłam blankiety dla Polski i Francji.

Pozdrawiam Was zimowo, aczkolwiek słonecznie z Czerwonej Wyspy. Do napisania! Veloma!!!

Natalia z ryżowej krainy

Więcej zdjęć Natalii możecie znaleźć TUTAJ.

Wolontariuszka na końcu świata

~ niezalogowany
6 stycznia 2013r. o 9:41
gover napisał(a): Gdzie sa dyzurni antyklerykalowie...


Znowu jątrzysz??? :>

Marsz do spowiedzi! :>
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
7646
#Akiwa nieaktywny
6 stycznia 2013r. o 10:19
Natalio cel wspaniały:)
A jak pięknie piszesz :) Czyta się Twoje wspomnienia jak świetną książkę przygodową:)
Czekam z niecierpliwością na dalsze części :)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Paweł DLW niezalogowany
6 stycznia 2013r. o 11:03
Piekna sprawa Charytatywność nosi Pani w sercu, widać że w sercu ma dużo Pani miłości, wierności i szacunku. Też bym chciał tak pomagać jak Pani Natalia bo pomoc Bliżniemu jest najważniejsza nie ważne jacy jesteśmy najważniejsze pomoc drugiemu człowiekowi
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
211
skorn
6 stycznia 2013r. o 16:04
~ napisał(a):
gover napisał(a): Gdzie sa dyzurni antyklerykalowie...


Znowu jątrzysz??? :>


Ciekawe czemu nie piszesz o jątrzeniu, gdy falco robi swoje tyrady, hipokryto : )

<i>
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~zacofany moher niezalogowany
6 stycznia 2013r. o 17:30
O ile się orientuję, to program, w którym uczestniczy pani Rajfur nie ma charakteru misyjnego ani innego religijnego.
To program udziału młodzieży w działaniach charytatywnych o różnym charakterze i w różnych częściach świata.
A patrząc na tytuł i treść opowieści zastanawiam się, czy koniec świata to raczej nie od naszej strony jest?
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Pro futuro niezalogowany
6 stycznia 2013r. o 17:56
Natalio z ryżowej krainy , napisałaś pięknie.Czytałam z zainteresowaniem.Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.Serdecznie pozdrawiam. :*
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~norbert 62 ks niezalogowany
7 stycznia 2013r. o 15:38
Pieknie!!! WIELKI SZACUNEK!!tak trzymaj pozdrawiam i zycze powodzenia!
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~K niezalogowany
24 stycznia 2013r. o 13:52
Zawistni ludzie, którzy nie mają swoich zainteresowań i celów w życiu, zazdroszcząc tym, którzy coś dają z siebie dla innych. Zróbcie swój rachunek sumienia, a później możecie krytykować innych.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMAMrowka zaprasza