Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
25 listopada 2020r. godz. 15:50, odsłon: 1612, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek dwudziesty piąty

Część w której dowiadujemy się jak sypia Dymitr i skąd bierze informacje o własnej zbrodni.
Tajemnicza paląca postać
Tajemnicza paląca postać (fot. pixabay)

Już jest dwudziesta piąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Dwudziesta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dwudziesta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dwudziesta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. znowu zdradza nam dalsze losy bohaterów. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie i komentowania, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka opowieść toczy się w ten sposób. Dzisiaj przyjrzymy się naszemu arcywrogowi - tajemniczemu Dymitrowi. Zapraszamy do czytania:


Powoli budził się kolejny letni dzień. Jasne promienie wschodzącego słońca wpadały przez wysokie balkonowe okna wynajmowanego mieszkania na trzecim piętrze czteropiętrowego bloku, tworząc na przeciwległej ścianie jasne, kontrastujące z ciemnozieloną barwą starej tapety, duże geometryczne wzory. W szczelinach karniszy przykręconych do sufitu nad oknami tkwiło kilkadziesiąt chaotycznie poukładanych żabek, ale nie trzymały one ani firanek, ani zasłon. Szyby okien były wyjątkowo czyste, co było wyłączną zasługą lokatora, który widocznie nie cierpiał widoku smug na szkle, bo zarówno pod oknem w dużym pokoju, jak i pod oknami w małym pokoju i w kuchni znajdowały się pojemniki z płynem do mycia szyb oraz ściereczki.

Światło oślepiłoby drzemiącego w dużym, tapicerowanym fotelu mężczyznę, gdyby ten miał otwarte oczy. Mężczyzna spał jednak spokojnie w nietypowej pozycji i w niecodziennym stroju. Trzymał ręce na podłokietnikach, a głowę miał odchyloną do tyłu. Fotel ustawiony był pod takim kątem, aby siedzący na nim miał pod kontrolą zarówno widok okna, jak i drzwi wejściowe do pokoju. Mężczyzna zamiast piżamy miał na sobie zwykłe ubranie, jakby dopiero co usiadł i miał za chwilę dokądś wyjść. Nietypowe były u niego skórzane szelki, do których przyczepiona była pusta kabura, przesunięta obecnie pod lewą pachę. Pomiędzy podłokietnikiem a prawym udem mężczyzny wciśnięty był pistolet z tłumikiem. Wyglądało na to, że zasypianie na wygodnym fotelu w tej właśnie pozycji było jego normalnym zwyczajem. Tym bardziej, że w mieszkaniu nie było żadnego innego mebla do spania.

Mieszkanie było dwupokojowe, z kuchnią i niewielką łazienką. Po tej stronie budynku okna dużego pokoju wychodziły na szeroką, reprezentacyjną ulicę 1000-lecia prowadzącą przez Chojnów do Legnicy. Za ulicą, w otoczeniu sporej ilości drzew, znajdowało się kilkanaście ładnych, zbudowanych z piaskowca, poniemieckich jeszcze budynków szpitala psychiatrycznego. Z drugiej strony budynku okna niewielkiego pokoiku i równie skromnej kuchni wychodziły na podwórko, na którym znajdował się plac zabaw, a nieco dalej położone były parkingi zapchane rzędami samochodów do tego stopnia, że wieczorami, aby zaparkować, trzeba było zawsze się trochę najeździć i naszukać wolnego miejsca.

Blok, jak i całe osiedle nazywano wielką płytą. Osiedli takich było całe mnóstwo we wszystkich polskich miastach, wliczając Bolesławiec. Zupełnie jak w kraju, z którego pochodził najmujący mieszkanie mężczyzna. Czuł się tutaj trochę jak w swojej ojczyźnie. Różnica była tylko taka, że w Polsce bloki były już docieplone, elewacje kolorowe, przed blokami stały auta coraz nowsze i coraz droższe, a gospodarka rwała do przodu, co można było liczyć ilością centrów handlowych oraz kolejnych powstających przy głównych drogach i węzłach drogowych halach firm z kapitałem zagranicznym. No i te ceny. W Polsce żyje się drogo, coraz drożej.

Mieszkanie można było uznać za wyjątkowo ponure. Właściciel mieszkania wynajętego z ogłoszenia na lokalnym portalu internetowym, któremu Dymitr zapłacił gotówką czynsz za trzy miesiące z góry, lubował się w ciemnych tapetach i ciemnych kolorach paneli podłogowych. Wyposażenie mieszkania było więcej niż skromne. Fotel służący mu do spania kupił w sklepie z używanymi meblami jeszcze tego samego dnia, w którym wynajął to mieszkanie. Dymitr nigdy nie lubił otaczać się zbyt wieloma przedmiotami, jako że w większości nie były mu one do niczego potrzebne. Poza tym często przenosił się z miejsca na miejsce. Dzięki temu trudniej było go wytropić. Jak dotąd.

Poprzedniego dnia wrócił taksówką z Legnicy do Bolesławca, tuż po lunchu z Albertem. Zanim się pożegnali Albert podziękował mu ponownie za częściowe wykonanie zlecenia i oprócz dwóch kopert z dziesięcioma tysiącami dolarów każda, kazał zabrać z powrotem niepotrzebną mu pustą skrzynkę. Obiecał też przesłać posiadane dodatkowe zdjęcia i informacje o partnerce mężczyzny zastrzelonego w garażu. Zostawił także Dymitrowi swój numer telefonu i poprosił go, aby w razie konieczności zdobycia kolejnych informacji dał mu znać, czego potrzebuje. Fajny i wszechmogący ten Albert, pomyślał wtedy Dymitr i zaciekawił się ile ten z kolei miał zainkasować za jakiś tam durnowaty kamień ze skrzynki, skoro zdecydował się mu zapłacić za jego zdobycie aż trzydzieści pięć tysięcy zielonych.

Po przytaszczeniu podniszczonego nesesera z powrotem do mieszkania, Dymitr zaniósł go do małego pokoju i pozostawił tam razem ze skrzynką w środku. Rzucił okiem na zgromadzone w tym pomieszczeniu narzędzia, urządzenia elektroniczne i inne przedmioty przydatne do wykonywania jego obecnego zajęcia - specjalisty od nietypowych, trudnych i czasem brudnych zleceń. Następnie poszedł do lodówki, wyjął napoczętą butelkę wódki, litrową colę i zrobił sobie z nich szklankę drinka pół na pół, którego wypił jednym haustem. Przeszedł do dużego pokoju, usiadł w fotelu i przejrzał na smartfonie ogłoszenia o sprzedaży samochodów marki audi na kilku portalach motoryzacyjnych, wpisując w okienku filtra „lokalizacja” nazwę miejscowości Bolesławiec. Zanotował telefony z czterech najbardziej interesujących ogłoszeń, zadzwonił pod zapisane numery i umówił się z ogłoszeniodawcami na oglądanie pojazdów kolejnego dnia od rana. To miała być pracowita sobota.

Coś go tknęło i zajrzał także do aktualnych wiadomości podawanych na dwóch znanych mu już lokalnych portalach internetowych. Na obu z nich znalazł sensacyjne tytuły o zdarzeniu, jakie miało miejsce ostatniej nocy. Jeden z portali informował o ofierze strzelaniny krzycząco-pytającym nagłówkiem „Czyżby krwawe porachunki mafii?”, a drugi „Zagadkowa zbrodnia w garażu”. Widać było wyraźnie, że redakcje prześcigają się na ściąganie tytułami jak największej ilości internautów i nastawiają na maksymalizację ilości kliknięć. Interes musi się kręcić.

Kliknął w ten drugi artykuł na portalu wbolcu.net, bo chciał dowiedzieć się, w jakim kierunku prokuratura ma zamiar prowadzić śledztwo. Już pod tytułem zauważył ogromną ilość odsłon. Niezależnie od miejsca na świecie uwagę ludzi zawsze najbardziej przyciąga sensacja, krew i śmierć. Sześć tysięcy kliknięć w niecałą dobę! Poczytny ten portal, pomyślał i zaczął czytać, co takiego ustalili jak dotąd dociekliwi redaktorzy. Już pierwszy akapit spowodował, że Dymitr zaklął i sięgnął po paczkę papierosów.

Czytając kolejne linijki przewijanego palcem tekstu, wypalił w niecałe dwie minuty całego papierosa, zgasił go w stojącej na podłodze popielniczce i szybko sięgnął po następnego. Niedobrze, pomyślał, facet jakimś cudem przeżył. Wiedział, że było to możliwe tylko dlatego, że jakiś wścibski sąsiad zadzwonił gdzie trzeba, jak tylko usłyszał feralne strzały z jego idiotycznego rowerolweru. Pamiętał dobrze widok karetki, która razem z radiowozem jechała do postrzelonego krótko po tym, kiedy on, obciążony ciężkim pakunkiem, w dość nietypowy sposób zdążył pieszo ewakuować się z miejsca włamania. Gościu miał niewyobrażalnie dużo szczęścia w nieszczęściu. Typ spod jasnej gwiazdy.

Autor artykułu, Gerard Skrętkowski donosił, że poprzedniej nocy, około dwudziestej trzeciej doszło do strzelaniny w garażu na ulicy 1 Maja. Właściciel garażu, niejaki Bolesław W., w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala. Lekarz, który operował rannego odmówił dziennikarzowi wywiadu, ale redaktor swoimi kanałami dotarł do informacji i nie omieszkał o tym wspomnieć, że po kilkugodzinnej nocnej operacji pacjent obecnie przebywa na OIOM-ie i utrzymywany jest w stanie śpiączki farmakologicznej. Redaktor nie użył słów „walczy o życie”, co oznaczało, że stan postrzelonego jest ciężki, ale nie zagraża jego życiu.

Dziennikarz informował następnie, że to jeden z czujnych sąsiadów powiadomił Policję i że właśnie szybko udzielona pomoc prawdopodobnie uratowała ofierze życie. Jak dotąd redaktorowi nie udało się porozmawiać z bohaterskim sąsiadem, ale niejakie panie Malinowska i Kwiatkowska z sąsiednich kamienic z chęcią dzieliły się z czytelnikami wiedzą o swoim rannym sąsiedzie, o pozostałych podejrzanych sąsiadach i swoimi spostrzeżeniami na temat ewentualnych motywów napadu, których prawdziwość mogła budzić uzasadnione wątpliwości.

Dalej redaktor donosił w artykule, że śledczy i prokurator zastrzegli, że nie będą udzielać prasie żadnych informacji do czasu zakończenia śledztwa, ale poprosili czytelników o zgłaszanie informacji o jakiejkolwiek postaci czy podejrzanym pojeździe, zauważonych w rejonie starego miasta i kilku ulic w centrum minionej nocy. Obiecali, że jak tylko dobro śledztwa na to pozwoli, będą informować redakcję i czytelników na bieżąco. Dali do zrozumienia, że mają odciski palców sprawcy i wiedzą też, co zostało z garażu skradzione, a zdjęcie lub rysunek przedmiotu zostanie wkrótce opublikowany w specjalnym komunikacie z prośba o pomoc w jego odnalezieniu. Zablefowali przy okazji, że już posiadają wizerunek sprawcy. Dymitr pomyślał, że jak się facet w szpitalu obudzi, to na pewno taki portret przygotują i wtedy z jego pokrytą bliznami, charakterystyczną gębą może zrobić się niebezpiecznie. Później zastanowi się co z tym zrobić, ale być może zanim koleś się ocknie i będzie w stanie mówić, jemu uda się dokończyć robotę za pozostałe piętnaście tysięcy dolarów.

Dymitr zauważył, że pod artykułem rozpętała się burza komentarzy. Przejrzał dwanaście pierwszych stron z wypowiedziami internautów o śmiesznych ksywkach, po czym przerwał czytanie, bo wpisy zaczęły się powtarzać, wiele stało się wulgarnych, a niektóre zeszły nawet na tematy polityczne i mieszały z błotem zarówno rządzących krajem, jak i miejscowych polityków. Nowe komentarze nadal pojawiały się w pewnych odstępach czasu, a wiele z nich było wynikiem snucia mniej lub bardziej sensownych domysłów i teorii spiskowych, zapewne rodzących się w głowach ludzi, którzy naoglądali się seriali z serii CSI, naczytali o Sherlocku Holmesie, a być może i o przygodach Harry’ego Pottera.

Potem Dymitr przerzucił drugi artykuł na konkurencyjnym portalu, ale ten nie informował o niczym dużo ciekawszym. Skończył czytać oba artykuły mniej więcej w połowie nowo otwartej paczki papierosów.

Policja będzie miała sporo pracy, żeby te wszystkie doniesienia posprawdzać i zweryfikować ich prawdziwość. Dymitr na razie jako jedyny oprócz leżącego w szpitalu, nieprzytomnego Bolesława W., wiedział jednak, że każda podpowiadana przez bujną wyobraźnię komentujących wersja wydarzeń lub hipoteza nie może być prawdziwa i zawiedzie śledczych donikąd.

Pomyślał, że jego podejrzane auto na pewno zostało dokładnie sprawdzone i znaleziono w nim jego odciski palców. Po raz kolejny pożałował, że zaparkował zbyt blisko miejsca, w którym miał wykonać swoją, trochę spapraną zdaniem Alberta, robotę. Zastanowił się też, czy mógł zostawić po sobie jakiekolwiek inne ślady, oprócz rozwalonej skrzynki w garażu i odcisków w samochodzie. Łomu nie znajdą, pocieszył się, ale co z sejfem? Przecież otwierał go także bez rękawiczek. Policja przez to zapewne szybko powiąże włamanie z porzuconym samochodem.

Kiedy Dymitr zasypiał w swojej ulubionej, siedzącej pozycji, myślał już tylko o tym, że za kilka dni, kiedy już poobserwuje sobie interesującą go obecnie, ale na razie tylko zawodowo rudowłosą osobę płci żeńskiej i zmusi ją do oddania kamienia, zainkasuje resztę wynagrodzenia i być może zrobi sobie kilkutygodniowe wakacje na Kanarach. Albo może na Krecie. Albo na jego ulubionym Krymie. Czemu nie? Wyjedzie z Polski przynajmniej do czasu, kiedy sprawa tutaj nie ucichnie, a ludzie zapomną twarz, która za kilka dni ukaże się pewnie w lokalnej prasie i na lokalnych portalach, o ile niejaki podziurawiony Bolesław W. nie straci pamięci ani mowy. Albert miał rację, że robota została trochę spaprana. Ale co było, minęło. Kto wie, może uda się jeszcze naprawić ten mały błąd?

*****

Z telefonu leżącego blisko fotela, tuż koło przepełnionej popielniczki odezwała się melodia „Biełyje rozy”, ustawiona przez Dymitra jako sygnał budzika. Ósma zero zero. Dymitr otworzył oczy i pozostawiając na fotelu broń przeszedł do łazienki. Wykąpał się, ogolił, nie zapominając o delikatnym traktowaniu skóry pokrytej bliznami, po czym przebrał dokładnie w taki sam, lecz czysty komplet ubrań. Tylko skórzany pasek z kaburą był ten sam, co dnia poprzedniego.

Wrócił do pokoju, podniósł z podłogi popielniczkę, zaniósł ją do kuchni i wypróżnił do kosza pod zlewozmywakiem. Przygotował sobie skromne śniadanie z kilku składników, które trzymał w lodówce. Kawa rozpuszczalna z marketu w ogóle mu nie smakowała. Jak wymieni dolary w kantorze, kupi sobie dzisiaj wreszcie lepszą, a tą wywali do kosza. Zjadł kromki, zmył naczynia i wrócił do dużego pokoju. Wziął napoczętą paczkę papierosów, wyszedł na balkon i paląc przyglądał się jeżdżącym samochodom, jakby wybierał, którym z nich mógłby sobie kiedyś pojeździć. Jak już kupi nowe audi, czeka go nieco żmudnej, ale koniecznej roboty, jak śledzenie, obserwowanie, robienie zdjęć i dużo innych, oczywiście niezgodnych z prawem działań.

Wrócił na fotel, chwycił telefon i zadzwonił po taksówkę. Miękki mebel oprócz spania służył mu także do analizowania i planowania działań. Po drugiej stronie fotela trzymał notes. Podniósł go i znajdującym się w środku długopisem zapisał sobie najważniejsze, posiadane i otrzymane dotąd informacje. Otworzył w telefonie galerię i zaczął przeglądać otrzymane trzy zdjęcia oraz skąpe, jak na razie informacje, zebrane wcześniej przez ludzi Alberta na temat Antoniny Polańskiej i Aleksandry Wilczyńskiej. Ciekawe, czemu mają różne nazwiska? Zapisał adres zamieszkania tej ciekawej rodzinki. Zacznie od śledzenia i zbadania rozkładu dnia zarówno matki, jak i córki. Musi wiedzieć dokładnie, gdzie pracują, jakie mają zainteresowania i przyzwyczajenia, gdzie i kiedy robią zakupy, czy chodzą do kina, do knajpy oraz jak często i z kim się spotykają.

Pomyślał też, że przed zorganizowaniem porwania ważne będzie znalezienie odpowiedniego lokum na planowane przez niego ukrycie i przetrzymywanie dorosłej, ale młodej jeszcze dziewczyny. Nie będzie to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Pojedzie najpierw obejrzeć miejsca, które dawniej doskonale znał. Może na byłe lotnisko do Osłej, może do Trzebienia, a może i nawet trochę dalej, do Pstrąża. Wszędzie tam można jeszcze dzisiaj znaleźć odosobnione i dobrze ukryte, nadające się do tego celu dawne piwnice, czy opuszczone budynki. Kiedy już wybierze to najlepsze, trzeba będzie je przystosować do funkcji czegoś w rodzaju więziennej celi na co najmniej kilkudniowy, przymusowy pobyt skrępowanej ofiary, bez konieczności pełnienia stałego, całodobowego nadzoru.

Przygotowanie kryjówki będzie wymagało trochę fatygi, zdobycia jakichś materiałów, wykonania prowizorycznych zabezpieczeń, ale wszystko to jest konieczne, żeby szantaż mógł być skuteczny. Ale to i tak tylko na wypadek, gdyby mamusia zdecydowała się odmówić współpracy i nie zechciała dobrowolnie podać miejsca ukrycia kamienia ze skrzynki. Dymitr miał jednak nadzieję, że kobitka już przy pierwszej rozmowie zmięknie i bardziej brutalne, siłowe czy psychologicznie metody okażą się zbędne. A Dymitr tych metod znał dość sporo.

Po zrobieniu notatek, wstał z fotela i schował do tylnych kieszeni spodni notes i telefon. Poszedł do kuchni i zabrał jedną z dwóch pozostawionych poprzedniego wieczora w chlebaku kopert. Pomyślał, że to powinno wystarczyć, bo dolar ostatnio dobrze stoi. Zanim wyszedł z mieszkania ubrał swój długi, nieodzowny według niego płaszcz. Pod płaszczem, ponownie rozdzielone, zajęły jeszcze swoje miejsca w kaburze pistolet i tłumik.

Zamknął drzwi i wyszedł z klatki. Na pobliskim parkingu czekała zamówiona taksówka, którą miał zamiar pojeździć dzisiaj po Bolesławcu i po okolicach, aby wybrać dla siebie wreszcie nowy środek lokomocji. Bez tego dalsza część opracowanego planu odzyskania zaginionej zawartości skrzynki nie będzie możliwa do sprawnego i szybkiego zrealizowania. Wsiadł do czekającej taksówki, rzucił do kierowcy „Proszę najpierw do jakiegoś czynnego kantoru, a potem do autokomisu w Łące” i auto odjechało.


Czyli jednak nasza dopiero co upieczona studentka medycyny jest jednak zagrożona? Czy Ola da się tak łatwo porwać? Czy Bolek jeszcze pamięta dokładnie twarz sprawcy i jest w stanie ją odtworzyć? Koniecznie napiszcie w komentarzu jak podobają Wam się losy naszych bohaterów! Jak wyobrażacie sobie ich dalsze historie? Kolejny odcinek już w sobotę!

Tajemnica szmaragdu - odcinek dwudziesty piąty

~Malachitowa Kosodrzewina niezalogowany
25 listopada 2020r. o 15:52
Ciekawe to wszystko.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Łososiowy Czosnek niezalogowany
28 listopada 2020r. o 0:13
c.d. i jesteśmy właściwie blisko wyjaśnienia skąd się wzięła skrzynka
------------------------------------------

Gdy Bolek z Julką wyszli z ciemnej piwnicy na jeszcze ciemniejszą otwartą przestrzeń, zorientowali się, że wejście do podziemnego pomieszczenia musiało być wcześniej sprytnie ukryte w ruinach dawnej restauracji. Skąd szajka dowiedziała się o tej piwnicy, tego zapewne nie dane im się będzie dowiedzieć. Zobaczyli, że właz zamykający dostęp do wejścia z obu stron posiadał przykręcone skoble, umożliwiające założenie kłódki zarówno od wewnętrznej, jak i zewnętrznej strony. Przestępcy każdorazowo po opuszczeniu tej trudnej do odnalezienia kryjówki, wykorzystywanej do przechowywania kradzionych towarów, zamykali skonstruowany przez siebie właz, zasypywali go piachem i przykrywali gałęziami, które obecnie były odrzucone na bok.

Zaraz za nimi, mierząc do nich z pistoletu szedł Waldek. Za Waldkiem wyszedł po schodach Gienek, a na końcu Wiewiórski.

- I pamiętaj, Waldek! Pif paf, dwie kule, dwa trupy! Celuj w głowy i nie marnuj naboi. – ochrypłym głosem radził Gienek.

- I zaraz wracaj pomóc nam nosić te kartony. Liczymy i czekamy na ciebie – dorzucił szef bandy.

Niedaleko, na skraju lasu stał polonez z włączonymi reflektorami, skierowanymi prawie dokładnie w kierunku wejścia do podziemi. Bolek ujrzał byle jak poukładaną piramidę kartonowych pudeł, którą przed chwilą skonstruował własnoręcznie Waldek, niestety bez pomocy leżącego obecnie na ziemi i półprzytomnego Mańka. Bolkowi przemknęło przez myśl, że jeśli wsiądą do samochodu we czterech, to za nic w świecie wszystkie te pudła do poloneza się nie zmieszczą. Być może więc Maniek wróci zaraz z powrotem do Hadesu, zaniesiony tam za ręce i nogi przez swoich kompanów. Niestety jeszcze przez jakiś czas nie mogli liczyć na to, że pijany w sztok Maniek będzie w stanie pełnić rolę Cerbera, więc pewnie zamkną swój Sezam na kłódkę tym razem z zewnątrz.

To jednak nie nurtowało Bolka tak bardzo jak fakt, że jego rodzony brat, przez którego stracił oboje rodziców prowadzi w tym momencie jego i jego dziewczynę na śmierć przez rozstrzelanie. Czyżby Waldek aż tak został zepsuty przez odsiadkę w więzieniu, że teraz bez wahania wykona polecenie swojego szefa? Czy będzie w stanie dopisać do swojego rachunku kolejne dwie zabite osoby? Czy może jednak ma jakieś inne zamiary?

- Idziemy, gnojki! – rzucił groźnie do nastolatków Waldek.

Zostawiając trójkę pozostałych bandytów za sobą, w nikłym świetle latarki Waldka ruszyli gęsiego w kierunku lasu. Julka przed Bolkiem, a Waldek za nim. Bolek zastanawiał się, czy powinien zdradzić Julce prawdę o Waldku, czy lepiej nie. Stąpali z Julką gołymi stopami po trawie, liściach, igliwiu, starych żołędziach i świeżych szyszkach, co chwilę sycząc z bólu. Minęli poloneza i już po chwili znaleźli się poza zasięgiem wzroku i słuchu Wiewiórskiego i Gienka. Bolek postanowił przerwać milczenie:

- Waldek, nic takiego nie zrobiliśmy, ani nie widzieliśmy, żebyśmy mieli zasłużyć na śmierć, braciszku.

- Co powiedziałeś, Bolek? – podniosła głos Julia. – Ty go znasz?

- Ucisz się, dziewczyno, jeśli chcesz żyć! – skarcił ją półgłośnym szeptem Waldek. – Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Musimy załatwić to szybko, bo inaczej tamci zorientują się, że coś jest nie tak.

- Co chcesz z nami zrobić? Jeśli musisz znów kogoś zabić, to zabij mnie, ale ją wypuść, morderco! – zaperzył się Bolek i zacisnął pięści. Bał się jednak odwrócić i zaatakować Waldka, bo kula jak wiadomo jest szybsza od ręki, a musiał chronić przynajmniej Julkę.

- Młody, przestań! – zniósł obelgę Bolka Waldek, chociaż musiał zacisnąć zęby, kiedy wypowiadał następne słowa. – Przymknij się i słuchaj. Musimy przejść jeszcze kawałek, żeby nas stracili z oczu, a potem…

- Co? Myślisz, że tak po prostu pójdziemy na rzeź, jak potulne owieczki? – przerwał mu Bolek. – Pomyślałeś, co by na to powiedzieli ojciec i matka?

- Bolek… - bezskutecznie próbowała wtrącić się do nienawistnej wymiany zdań dwóch braci Julia.

- Dzieciaku, jak się nie zamkniesz, to naprawdę ci zaraz przyłożę! – Waldek patrząc na Bolka z trudem panował nad emocjami. – Nie widzisz, że właśnie kombinuję, jak z tego wybrnąć?! Nie obrażaj mnie i przestań się do mnie rzucać, bo nie mam nerwów ze stali. Nie będę ci teraz niczego tłumaczył, bo i tak nie zrozumiesz. Tamci w żadnym wypadku nie mogą się dowiedzieć, że jesteśmy spokrewnieni, inaczej wszystko szlag trafi. Idźcie dalej, jesteśmy jeszcze za blisko… – nakazał Waldek.

- Niedoczekanie twoje, bandyto! Nie dam ci skrzywdzić Julki! – niemal zapiszczał Bolek. Odwrócił się do Waldka i gdyby nie refleks Julki, która go chwyciła od tyłu, ruszyłby rozjuszony na brata jak byk na torreadora, nie bacząc już na różnicę w uzbrojeniu. Wzrostem i budową byli bardzo podobni, więc w walce wręcz mieliby raczej równe szanse. – Zabiłeś ich, zabij i mnie, kryminalisto! Spieprzyłeś całe moje życie!

- Bolek, odpuść już. Nie będę teraz przepraszał za to, co się stało. – lekko odsunął się do tyłu Waldek, ale już z opuszczonym pistoletem. – Może kiedyś ci powiem, dlaczego jestem z tą bandą, ale na pewno nie dzisiaj. Wiedz tylko, że jeżeli mnie teraz zdemaskują, na pewno mnie zabiją. Chyba, że tego właśnie chcesz…

- Myśl, chłopaku! – znów próbowała interweniować rozdygotana Julia. Z trudem utrzymywała Bolka, aby nie rzucił się na brata. – Nie słyszysz, co mówi? Przecież on chce nas puścić!

- Należałaby ci się kulka od twoich kolesiów, Waldek – Bolek zdawał się w ogóle nie słuchać ani brata, ani Julki. – Mama z tatą mogliby jeszcze żyć, gdyby nie ty i ta twoja wóda – załkał teraz Bolek ze łzami w oczach. Przestał się wyrywać Julce. – Nigdy ci tego nie zapomnę! Nigdy!

- Bolek… Proszę cię, uspokój się już. Myślisz, że zapomniałem, kto prowadził samochód? Co się stało, to się nie odstanie – cichym, lecz stanowczym głosem próbował łagodzić sytuację Waldek. – Nie tylko ty musisz z tym żyć. Wcale nie oczekuję, że zapomnisz. Mnie poczucie winy nie opuści do końca mojego życia. Ale kiedyś będę musiał cię poprosić o wybaczenie. Oni na pewno by chcieli, żebyśmy się pogodzili.

- Przez ciebie już nigdy się nie dowiemy, czego oni by chcieli, Waldek – Bolek wypuścił powietrze i zrezygnowany opuścił barki, jakby miał zapaść się do środka samego siebie.

Julia chwyciła go za ramiona, odwróciła do siebie i mocno przytuliła. Było to dokładnie to, czego w tej chwili potrzebował, więc Bolek również ją objął. Poleciało mu z oczu jeszcze kilka łez. Waldek odczekał chwilę w milczeniu, a potem popędził ich:

- Nie mamy czasu. Nie bójcie się, nie zastrzelę was. Ale oni muszą uwierzyć, że to zrobiłem. Nie mogę na razie nic więcej powiedzieć – wyjaśnił enigmatycznie Waldek. – Jak mi się nie uda ich teraz przekonać, że jestem wobec nich lojalny, nie pozwolą mi zostać w bandzie i wrócę do pudła, a tego nie zniosę.

Przeszli w ciemności jeszcze kilkadziesiąt kroków i Waldek nakazał im się zatrzymać. Bolkowi gdzieś pomiędzy drzewami mignęły w oddali światła jakichś latarni. Wydawało mu się też, że słyszy niski pomruk silników. Julka była zbyt przerażona i zdezorientowana całą tą sytuacją, aby zwrócić uwagę na takie szczegóły. Stała teraz obok Bolka i milczała, trzymając go pod rękę i mocno wtulając się w jego bok. Bolek także nigdy dotąd nie odczuwał tak silnej potrzeby bliskości, a Julka widocznie doskonale to wyczuwała. Taka właśnie łączyła ich szczególna więź. Dopasowani jak dwie połówki jabłka. Na dobre i na złe.

- Poczekajcie – poprosił ich Waldek. Upchnął pod pachą pistolet i latarkę. Wyjął z tylnej kieszeni spodni rozkładany scyzoryk. Rozłożył ostrze, podniósł rękaw koszuli i przeciął niezbyt głęboko skórę na przedramieniu. Poleciało kilkanaście kropel krwi, którą rozsmarował po dłoniach i w kilku miejscach koszuli, głównie na rękawach i na piersi – Musi wyglądać trochę, jakby mnie obryzgało krwią. Na wszelki wypadek weź ten scyzoryk, Bolek. Może się przyda, gdyby mi nie uwierzyli i znów postanowili was złapać.

Waldek złożył scyzoryk i podał go bratu, a ten schował go do małej kieszonki w swoim stroju. Potem brat Bolka wyjął latarkę i pistolet spod pachy. Wsadził latarkę za pasek od spodni tak, że oświetlała teraz jego tors i twarz, co wyglądało nieco upiornie. Zupełnie jak kiedyś, gdy jeszcze jako małe dzieci straszyli się nawzajem w ciemności, kiedy mieszkali razem w jednym pokoju, w małym mieszkaniu rodziców na osiedlu robotniczym w Iwinach. Waldek odbezpieczył i przeładował pistolet poprzez odciągnięcie górnej części zamka i pierwszy nabój z magazynka znalazł się w lufie, czyniąc broń gotową do strzału. I do zabijania.

Kiedy Waldek unosił broń, Julka kompletnie zdezorientowana zamknęła oczy. Nadal nie była do końca przekonana co od intencji dopiero co poznanego starszego brata Bolka. W stresie niewiele do niej docierało. Rozumiała tylko tyle, że Bolek i Waldek to bracia, którzy nie darzą się sympatią od momentu wypadku ich rodziców, a wypadek ten spowodował starszy z nich. Wcześniej Bolek nigdy o tym nie wspominał. Ale to Waldek właśnie miał teraz broń i panował nad sytuacją. Zanim oddał pierwszy strzał powiedział do nich powoli, spokojnie i wyraźnie:

- Julka, nie znasz mnie i nigdy mnie nie widziałaś. Bolek, ty też nikomu nic nie mów o naszym spotkaniu, ani o kryjówce. Niedługo może cię odnajdę i może jeszcze poukładamy sobie nasze sprawy. A teraz zamknijcie uszy, bo będzie głośno – podniósł pistolet w górę i oddał strzał. Policzył do pięciu, a następnie oddał drugi strzał, także w kierunku granatowego, rozgwieżdżonego nieba. Potem zamienił miejscami pistolet z latarką i powiedział:

- A teraz zmykajcie i nie wracajcie tutaj przez jakiś czas. Uważajcie na siebie, bo w lesie mogą grasować duchy – zażartował. – No to na razie. Cześć! – zawahał się chwilę, poświecił w dół na ich bose stopy i się uśmiechnął. – Nie pytam nawet, gdzieżeście podziali swoje buty, stuknięte wariaty. Ciekawe, jak w ogóle wleźliście do tej piwnicy? Może kiedyś mi opowiecie. Trzymajcie się, młodszy braciszku i ryża piękności. I weźcie moją latarkę, bo się pozabijacie – Waldek wyciągnął rękę do Bolka, ale nie doczekawszy się uścisku, poklepał go tylko po ramieniu, a drugą ręką wcisnął mu swoją latarkę.

Brat Bolka odwrócił się i dziwnym krokiem, na początku unosząc na wszelki wypadek wysoko nogi jak żuraw, aby się nie potknąć, odszedł w kierunku widocznych w oddali zapalonych świateł poloneza. Zapewne za chwilę pokazując plamy krwi na rękach i ubraniu pochwali się rozwaleniem przypadkowych świadków przestępczego procederu, którzy zawinili wyłącznie tym, że zjawili się w złym miejscu o złym czasie.

Bolek i Julka stali jeszcze przez chwilę, próbując ochłonąć po tym wszystkim, co się przed momentem wydarzyło. Potem chwycili się za ręce, lecz zanim ruszyli chcąc jak najszybciej oddalić się od odkrytej przypadkowo kryjówki przestępców, gdzieś całkiem niedaleko rozległy się krzyki. Można było zrozumieć niemal każde wykrzyczane słowo, choć krzyczało na pewno kilka głosów. Trochę po polsku, a trochę po rosyjsku. Był to ewidentnie żargon wojskowy. No jasne, przecież za lasem zaczynają się tereny jednostki wojskowej, nagle zdał sobie sprawę Bolek i zaklął w duchu. Cholera, musieli usłyszeć strzały Waldka!

Bolek chwycił Julkę za rękę i razem przykucnęli cichutko za drzewem. Zgasił latarkę i obydwoje wytężyli wzrok i słuch, aby dojrzeć bądź usłyszeć, skąd mogły dochodzić te różnojęzyczne krzyki. Widzieli, że po prawej stronie nadal paliły się światła poloneza. Gdzieś w oddali, po ich lewej stronie po chwili zapaliły się dużo mocniejsze reflektory, które zaczęły przeczesywać las. Bolek przezornie pociągnął Julię w dół i obydwoje natychmiast padli na igliwie.

Zaraz potem w lesie rozpętało się piekło, jak na wojnie. Zaczęły rozbrzmiewać kolejne strzały. Były to zarówno krótsze, jak i dłuższe serie z pistoletów maszynowych. Na pewno zaś nie w powietrze, bo od czasu do czasu z okolicznych drzew ze stukotem odpadała kora i drzazgi. Sytuacja pogorszyła się, kiedy od strony poloneza, w odpowiedzi na serie z karabinów, bandycka szajka zamiast wziąć nogi za pas zaczęła odpowiadać pojedynczym ogniem z broni krótkiej. Niewątpliwie pomyśleli, że zostali właśnie nakryci przez oddział funkcjonariuszy niedawnej MO, a obecnie już Policji, więc zaczęli bronić siebie i swojej cennej zdobyczy.

Julia z Bolkiem z przerażeniem stwierdzili, że wbrew własnej woli znaleźli się w krzyżowej nawale ognia. Pozostało im tylko leżeć i czekać, aż któraś ze stron przegra tę walkę, tracąc życie albo zużywając całą amunicję. Po jakichś trzech minutach strzelanina ustała. Ale przerażeni nastolatkowie nadal nie podnosili się, ponieważ nie mogli jeszcze znać wyniku tej potyczki i nie chcieli stać się kolejnym ruchomym celem. Usłyszeli za to od strony jednostki „Tyralierą naprzód”, a potem ten sam głos wydał podobną komendę, tylko w drugim języku „Wpieriod, tawariszczi”.

W swoich ciemnych kombinezonach musieli zlać się z podłożem, bo mimo, że słyszeli w pobliżu trzask łamanych wojskowymi butami gałązek i chrzęst deptanego igliwia, żaden z przechodzących dość blisko pochylonych żołnierzy z wycelowanymi przed siebie kałasznikowami nie zauważył leżących, wstrzymujących oddechy postaci. Bolek miał nadzieję, że Julki nie oblezą teraz żadne mrówki, bo wtedy na pewno zdradziłaby ich drąc się, drapiąc i uciekając w popłochu przed siebie, byle dalej od morderczych owadów.

Tyraliera przeszła mimo i podążyła w kierunku, skąd banda Wiewiórskiego usiłowała się przed chwilą bronić i odpowiadać ogniem, chociaż ich szanse od początku wynosiły gdzieś tak jeden do dziesięciu, podobnie jak liczebność obu walczących uzbrojonych oddziałów. Bolek pomyślał, że albo bandytom skończyły im się naboje, albo po prostu podkulili ogony i zwiali, realnie oceniając swoje szanse na zwycięstwo jako zerowe. Od kiedy strzały ucichły, z miejsca, w którym nadal stał na światłach samochód należący do bandy, nie dochodziły żadne dźwięki. Jezu, a może wszyscy tam zginęli od postrzałów?

Bolek podniósł głowę i zobaczył, że linia utworzona przez żołnierzy przesunęła się już jakieś dwadzieścia metrów w kierunku ruin Waldschloss. Podjął decyzję, że jeśli mają stąd uciec, to właśnie teraz jest na to najlepszy moment, bo zanim żołnierze z jednostki dotrą do „twierdzy” Wiewiórskiego, a potem wrócą, da im to czas na wyniesienie się z lasu i być może jakoś uratują w ten sposób swoje durne, zmarznięte tyłki. Nie zamierzał tego mówić Julce, ale obiecał sobie, że już nigdy więcej nie wyrwie się i nie będzie namawiał nikogo na niebezpieczne, nocne eskapady. W innej sytuacji walnąłby się dłonią w czoło, próbując wybić sobie z głowy wszystkie swoje szalone pomysły, ale teraz klepnął tylko Julkę lekko w plecy i szepnął do niej „Chodu”.

Ostrożnie podnieśli się i mocno pochyleni ruszyli lawirując między drzewami. Bolek zamierzał najpierw zbliżyć się do terenu jednostki, aby potem wzdłuż ogrodzenia dotrzeć do drogi prowadzącej na Żeliszów. Wiedział, że asfaltem bez problemu powinni jakoś dotrzeć do miasta. W końcu to nie tak daleko. O pozostawionych rowerach i torbach z ciuchami na razie mogli zapomnieć. Może jutro spróbują je jakoś odzyskać. A rodzicom i dziadkom niestety będą się musieli długo i głupio tłumaczyć. Na pewno będą z tego jakieś konsekwencje. Nie bacząc na to, najpierw trzeba jednak dotrzeć do domów.

Zanim wyszli spomiędzy drzew, w świetle mocnych reflektorów wojskowych umieszczonych na słupach po obu stronach bramy wjazdowej do jednostki zobaczyli kręcących się przy szlabanie wojskowych. Wartownicy rozmawiali chyba z jakimś oficerem, bo stali przed nim na baczność i żywo gestykulując zdawali relację z wydarzeń z ostatnich kilku minut. Pokazywali wyraźnie kierunek, z którego padły strzały i w którym pobiegł oddział żołnierzy. Za bramą, na terenie jednostki zauważyli kolumnę kilkunastu ciężarówek z włączonymi światłami, wyraźnie przygotowanych do wyjazdu na zewnątrz.

Bolek pokazał Julce, że muszą skrajem lasu oddalić się od wartowni, żeby ich nikt nie zauważył. Jakby mało mieli kłopotów brakowało jeszcze, aby zostali złapani przez jakichś żandarmów. Po niecałych stu metrach natrafili na stojący na poboczu wojskowy pojazd z włączonym silnikiem. Wyglądało na to, że ciężarówce tej jako jedynej z całego konwoju udało się przed paroma minutami opuścić tereny jednostki wojskowej i pewnie została zatrzymana, kiedy rozpoczęła się strzelanina w lesie.

Julia i Bolek przykucnęli za dużym drzewem. Zobaczyli dwóch żołnierzy stojących przy otwartych drzwiach od strony kierowcy. Usłyszeli ich rozmowę w języku rosyjskim.

- Wy dałżny padażdat’, kaprał. Kapitan prikazał – odezwał się jeden z nich i odszedł drogą w kierunku jednostki, przechodząc tylko parę metrów od nich.

- Da, da. Ja budu żdat’ – rzucił kierowca odchodzącemu towarzyszowi. A kiedy już tamten nie mógł usłyszeć, zwrócił się do kogoś siedzącego w ciężarówce – Mnje prosta nużna slit’ kartoszku. Ja wiernus’ czieriez minutu, slyszysz mjenja Sasza? Sasza? – Wot, k cziertu, on zasnuł! – zaklął pod nosem żołnierz zdenerwowany na kolegę, który zapewne zdążył już sobie uciąć drzemkę w kabinie.

Kierowca zatrzasnął drzwi, poprawił spodnie, przeszedł na druga stronę drogi i zniknął za jednym ze starych dębów. Drzewo było bardzo podobne do tego, za którym schowali się Julka i Bolek. Julka, którą widocznie opuścił już paraliżujący strach, kuksnęła Bolka w bok i powiedziała cicho:

- Bolek, zobacz, plandeka jest luźna. Nie ciekawi cię, co te wszystkie radzieckie ciężarówki mogą stamtąd wywozić? Przecież to jest nasza polska jednostka.

I zanim Bolek zdążył zaprotestować, Julka wyrwała mu z ręki zgaszoną Waldkową latarkę i na palcach podbiegła do ciężarówki. Bolek natychmiast ruszył za nią, chcąc ją powstrzymać przed wyraźnym zamiarem zajrzenia do środka.

- Stój, wariatko! Mało ci jeszcze przygód?! – prawie na nią nakrzyczał piskliwym szeptem.

Julka uniosła róg plandeki do góry. Włożyła głowę od środka i zapaliła wewnątrz latarkę.

- Bolek, rzuć okiem! Nie bój się, nikt nie widzi – odezwała się półszeptem do Bolka, kiedy stanął już obok niej i zaczął się nerwowo rozglądać. – Zobacz, szybko!

Jak nie zajrzę, nie odpuści, pomyślał Bolek i wsadził również głowę pod plandekę.

- Co to może być, do diaska! – zdziwił się widząc wypełnioną skrzyniami przestrzeń ładunkową ciężarówki.

Zobaczyli sporą ilość drewnianych skrzyń. Były różnej wielkości, ale każda z nich była na tyle duża, że nie było szans, aby jedna osoba, a nawet dwie mogły ruszyć je z miejsca. Najciekawsze było to, że nie były one oznakowane napisami rosyjskimi ani polskim, tylko niemieckimi. Na wielu skrzyniach znajdowały się widoczne swastyki, co by oznaczało, że nie należały do obecnej Bundswehry, lecz raczej do dawniejszego Wehrmachtu. Ciekawe, pomyślał Bolek, ale to nie ich sprawa.

- No i co, zaspokoiłaś ciekawość, wścibska babo? – nie omieszkał ochrzanić Julki. – Wracamy do lasu, bo ileż ten sałdat może sikać? – Wysunął się spod plandeki i skradając się jak Don Pedro, szpieg z Krainy Deszczowców, wrócił na oddaloną o kilka metrów, ich wcześniejszą pozycję za grubym drzewem na skraju drogi. Tam kucnął i spojrzał za siebie, czy również i Julka wraca za drzewo. Ale nie, ona zniknęła! Zapadła się pod ziemię?! Nagle zauważył, że plandeka samochodu wybrzusza się w kilku miejscach. Serce podeszło Bolkowi do gardła, a krew odpłynęła mu z głowy i pociemniało mu w oczach. Rany boskie! Stuknięta Julka wlazła na pakę! Ale to jeszcze nie był koniec jej pomysłów.

- Bolek! Łap! – usłyszał cichy krzyk Julki, która stęknąwszy rzuciła jakąś niewielką skrzynką spod uchylonej plandeki tak mocno, że ta wylądowała w wysokich krzakach jagód rosnących na małym wzgórku na poboczu drogi i sturlała się w stronę lasu.

W tym momencie rozległo się trzaśnięcie drzwi. Widocznie kierowca wrócił z toalety. Zgrzytnęła skrzynia biegów, ciężarówka szarpnęła i ruszyła. Ale na wstecznym biegu, z powrotem do jednostki i krzątających się nerwowo przy bramie kilkunastu żołnierzy dwóch, póki co jeszcze sojuszniczych armii.
-----------------------------------------------
c.d.n.
Mam nadzieję, że pojawią się wreszcie liczniejsze komentarze.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).