7 listopada 2012r. godz. 22:17, odsłon: 7808, BolecMamaNerwy w konserwy!
Rodzice to mądrzy ludzie… tak w każdym razie myśli większość małych dzieci... tak powiedzmy do 10. roku życia. Mama jest najpiękniejsza, tata to superman. W każdej sytuacji mają dla nas dobrą radę.
BolecMama (fot. sxc.hu)
Pamiętam, jak dziewczęciem niewielkim, wzrostem i wiekiem, będąc wróciłam do domu zanosząc się rzęsistym płaczem. Z pomocą pośpieszyła moja rodzicielka. Zapytała w te pędy co się stało. A ja wyrzuciłam z siebie wszystkie żale. Że Zośka, ta co chodzi do starszej klasy, ciągle się mnie czepia, niewybrednie przezywa i z moich warkoczy się przy koleżankach naśmiewa. A jak się gdzieś przypadkiem tylko we dwie spotkamy to dziwnie miła jest, cześć powie, zagada, o pogodę zapyta i o lalkach pogadamy. Mama jak zwykle miała prostą receptę. „Kochanie, nie zwracaj na nią uwagi i nie reaguj.” Tia… łatwo powiedzieć. „Zrób tak, to najlepszy sposób, by zrobić takiej osobie na złość – powiedziała mi matka – to naprawdę działa!”
Gdybym była córką nieposłuszną, to pewnie dzisiejszy odcinek „Przygód mamy w (nie)wielkim mieście” traktowałby o tekście pewnej pani, w którym z regularnością godną mantry powtarzane jest słowo „pasta”. Ale o tym traktować nie będzie i to z dwóch powodów. Raz, że wychowanie z domu wyniesione sobie cenię, dwa, że słowo „pasta” dzięki kulinarnym wyczynom mojego męża kojarzy mi się głównie z makaronem. I nie chcę sobie tego smakowitego skojarzenia żółcią psuć.
Nie lubię krytykanctwa, szczególnie jeśli dotyczy ono czegoś, co ktoś robi „na swoim podwórku”. Do takich rozważań pchnęły mnie ostatnie dni, czyli tzw. święto zmarłych. Autentycznie dziwi mnie tak powszechne ocenianie tego jak kto te dni przeżywa, tworzenie jakiegoś „jedynie słusznego ideału” zachowania podczas Wszystkich Świętych. Święta te, czy nam się to podoba czy nie, coraz częściej zaliczane są przez socjologów w poczet tzw. „świąt rodzinnych”, a coraz rzadziej mówi się o ich religijnym znaczeniu.
Lubię czasem posłuchać tłumu. No wiecie, zatrzymać się na chwilę i łowić słowa wyrwane z kontekstu. Szczególnie ciekawe rzeczy można usłyszeć przechadzając się po nekropolii w godzinach szczytu. Między wieloma tematami bardzo często słychać utyskiwania wielu ludzi na… garderobę innych ludzi! „Józek, ty patrz jak ta się ubrała. Jak na dyskotekę, a nie jak na cmentarz”. To autentyk. A porównania często są jeszcze mocniejsze. A co cię to, jedna z drugą, obchodzi? Czy w Biblii nie napisano, że nie nam dane jest sądzenie?
To samo tyczy się podziału na fanów i „antyfanów” Halloween. O ile miłośnicy przebierania się w straszne stroje i robienia sobie wycinanek z dyni najzwyczajniej w świecie chcą się dobrze bawić (i nikomu tym krzywdy nie robią), to często spotykają się z głośną krytyką sięgającą nawet agresji. Dlaczego? Skąd się w nas bierze tak wielka ilość agresji i chęci oceniania (oraz negowania) zachowań innych ludzi, którzy totalnie nam nie szkodzą? Tu znów przychodzi z pomocą Biblia i jej fragment o drzazdze w oku bliźniego. Bo przecież Halloween to święto komercyjne, a nasze „polskie” zwyczaje odwiedzania cmentarzy nie, mimo, że wydać trzeba grubą kasę na wiązanki, znicze i odświętne posiłki dla gości.
Nie lubię w swoich tekstach prawić morałów. Raz, że kiepsko mi to wychodzi, a dwa, że podstaw jakichś wielkich do tego nie mam. Ale ten jeden raz zrobię wyjątek i na koniec powiem to, co nieraz mówiła do mnie moja mama. „Nerwy w konserwy” moi drodzy. A wtedy będzie nam się żyło lepiej. Wszystkim.