Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
23 grudnia 2020r. godz. 20:27, odsłon: 1769, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 32

Część w której Ola dowiaduje się prawdy o swoim ojcu i klnie na kierowców ciężarówek, wyprzedzających na autostradzie.
Szpitalna sala
Szpitalna sala (fot. pixabay)

Już jest trzydziesta druga część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Dwudziesta dziewiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M., pełen fenomenalnych pomysłów, znowu zdradza nam dalsze losy bohaterów. Zachęcamy gorąco wszystkich do komentowania! Czekamy na Wasze pomysły i opinie!

Dzisiaj poznamy nareszcie odpowiedzi na nękające nas pytania o Olę, czyli jak dowiedziała się ojcu i jaka była jej reakcja.


- Zjeżdżaj z drogi, do cholery! – wrzasnęła nagle Ola, nieco za ostro przyhamowując swojego żółtego volkswagena na lewym pasie zatłoczonej autostrady A4  w kierunku Wrocławia. Mama i pan Stefan, jej dawny nauczyciel fizyki z bolesławieckiego liceum, którzy poprosili ją o podwózkę w ten poniedziałkowy poranek na spotkanie na Politechnice Wrocławskiej, polecieli do przodu, aż pasy wbiły im się mocno w klatkę piersiową. Z prędkości 120 km/h w ciągu jakiejś sekundy musiała zwolnić do poniżej dziewięćdziesiątki, aby nie przykleić się do zderzaka jadącego przed nimi tira, wykonującego niedozwolony dla samochodów ciężarowych na tym odcinku drogi manewr wyprzedzania. Ola mrugnęła kilka razy światłami drogowymi i zaczęła narzekać. – Baran jeden. Takiemu wydaje się, że jak jedzie pięć na godzinę szybciej od innego tirowca, to zaoszczędzi kilka godzin na całej trasie, a to guzik prawda. A ty musisz wlec się za nim osobówką czasem przez paręnaście kilometrów...

- Ola, pilnuj jęzora. Coś taka nabuzowana? – napomniała ją Julia, nie dopuszczając do kolejnego w ostatnich dniach wybuchu złości Oli. – Pięć minut w tę czy we w tę nie zrobi nam różnicy. A na naszej słynnej, wąskiej „autostradzie” wszyscy grzeją, bo wiecznie się gdzieś spieszą, więc o wypadek nietrudno. A potem co chwilę korki.

- Masz rację, Tosiu – poparł ją pan Rybka. Od kiedy wsiadł do samochodu wyczuwał, że między matką a córką wisi w powietrzu jakieś napięcie. Nie dociekał jednak przyczyny. – Olu, nie ma się co denerwować. Lepiej dojechać później, ale bezpieczniej.

- Przepraszam, ale tym tirowcom wydaje się, że są królami szos – tłumaczyła się panu Stefanowi lekko zakłopotana Ola. – Nie popatrzy taki szeryf w lusterko, a pcha się na lewy pas. A przecież tutaj stoją jak wół zakazy wyprzedzania dla ciężarówek, bo nie ma pasa awaryjnego. Gdzie jest Policja, gdzie te kamery, do cho… inki jasnej – zreflektowała się w porę. Czuła się nadal nieco skrępowana przy starszej obcej osobie, którą poznała dopiero tego ranka, chociaż pan Rybka od początku dał się polubić.

- Więcej cierpliwości, Olu – dodał pan Stefan nadal próbując łagodzić temperament młodej i ładnej skądinąd, kierującej autem osóbki, ani w ząb niepodobnej jednak do Tosi vel Julii Polańskiej. Tak z charakteru, jak i z wyglądu. Oprócz wzrostu, sposobu uczesania i może jeszcze barwy głosu nie zauważał żadnych innych cech wspólnych między matką a córką. Widocznie musiała wszystko w genach odziedziczyć po swoim ojcu.

– Czytałem niedawno, że przebudowa tej drogi lub budowa nowej, równoległej jest w planach na najbliższe kilka lat. Ale to mentalność kierowców musi się przede wszystkim zmienić, inaczej cały czas na drogach będzie niebezpiecznie, jak szerokie i nowoczesne by one nie były, nieprawdaż?

Ola uspokoiła się nieco, kiedy łamiący przepisy kierowca ciężarówki zjechał wreszcie na swój pas, ale kiedy przejeżdżała po chwili obok wyprzedzanego czterdziestonowego kolosa nie odmówiła sobie zatrąbić kilkakrotnie klaksonem, na co z okna kabiny wysunęła się lewa ręka kierowcy czyniąc wiadomy znak. Nie był to na pewno znak pokoju, a kierowca nie wskazywał też, że dzień jest bezchmurny, a niebo nad nimi nabrało koloru azzurro, jak nad cudowną, utęsknioną przez Olę Italią.

- Cham jeden. I prostak. Chociaż nie, to to samo. A więc cham do kwadratu – gdyby Ola dysponowała odpowiednią na taką okazję bazooką, jak detektyw Billy Rosewood w „Gliniarzu z Beverly Hills 2”, ciężarówka jadąca z tyłu w chwili obecnej byłaby już jedną wielką kulą ognia, zamieniającą się powoli w atomowego czarnego grzyba widocznego we wstecznym lusterku.

Ten spektakularny widok być może nieco ostudziłby nerwy Oli i uspokoiłby kotłującą się w jej głowie burzę myśli. Ostatnio każda sytuacja, jak chociażby ta z wlokącą się lewym pasem ciężarówką, potrafiła wyprowadzić ją z równowagi, a jej reakcje bywały niewspółmiernie przesadzone i często irracjonalne. Ola, odkąd poznała ukrywaną dotąd przez całe jej życie prawdę o swoim ojcu, była jak wulkan w pierwszych dniach po erupcji.

Erupcja miała miejsce w piątek po południu, zaraz po powrocie Oli ze szpitala. Ola postanowiła wtedy poważnie rozmówić się z mamą-kłamczuchą, co nie skończyło się niestety na zbyt kulturalnej i pokojowej wymianie zdań, aż musiał interweniować przestraszony wujek Zygmunt. Gdyby w pobliżu ich domu na Granicznej zamontować aparaturę sejsmologiczną, od trzech dni po pierwszym wybuchu emocji Oli sprzęt ten non stop rejestrowałby wstrząsy wtórne, które w rzeczywistości były kolejnymi kłótniami między matką, a zrzucającą na nią winę za wszystkie nieszczęścia ludzkości córką.

Wcześniej, w szpitalu, Ola nie chciała robić sceny, chociaż miałaby do tego pełne prawo. Z trudem opanowała chęć rozszarpania mamy na strzępy, kiedy po obejrzeniu karty gorączkowej leżącego na OIOM-ie pacjenta Bolesława Wilczyńskiego lat 48, na pytanie „Mamo, czy my mamy w Bolesławcu jakichś krewnych?”, ta zmęczona, zrezygnowana i chyba nie mająca już siły kontynuować skrywania przez całe życie tej tajemnicy, siedząc na krześle z głową opartą na dłoniach, odpowiedziała po prostu „Nie denerwuj się, ale to twój tata, Olu”.

Ola, do której nie dotarło początkowo znaczenie wypowiedzianych przez jej matkę słów, stała przez kilka minut nieruchomo i wpatrywała się w wypełniony ręcznie formularz, na którym pielęgniarki rejestrują kilka podstawowych parametrów życiowych potrzebnych do oceny stanu pacjenta w czasie pobytu w szpitalu. Patrzyła na czerwone oraz niebieskie kropki, liczby oraz słowa i nie mogła przez moment przypomnieć sobie, co one znaczą. Zupełnie jakby ktoś wymazał jej wszystkie zdobyte podczas sześciu lat nauki i szpitalnych praktyk informacje z pamięci. Całkowity reset minął po chwili, ale Ola nadal nie patrzyła na mamę, tylko zapytała:

- Co ty powiedziałaś? Czyj tata? – zabrzmiało to jakby nie dosłyszała słów swojej mamy.

- Bolesław Wilczyński to twój ojciec. Powinnaś o tym wiedzieć, na wszelki wypadek, gdyby przegrał walkę o życie – Julia nadal nie wstawała z krzesła, choć podniosła już głowę i wpatrywała się w Olę, czekając na jej reakcję. – Wiem, że nawaliłam, Olu. Pewnie teraz mnie znienawidzisz.

Ola dziwnie zamilkła i mimo, że powinna w tej chwili cokolwiek matce odpowiedzieć, nadal analizowała trzymaną kartkę. Niewiele z niej wynikało, bo była świeżo założona i naniesiono na nią dopiero dwa odczyty tętna i temperatury. Ale nawet na podstawie tych skąpych informacji doskonale wiedziała, że rokowania dla pacjenta nie mogą na razie być ani pozytywne, ani jednoznaczne. Każda operacja niosła za sobą bowiem ryzyko powikłań i nigdy nie wiadomo w jaki sposób będzie reagował organizm człowieka. Gdyby przy sali, patrząc przez szybę na otoczone skomplikowaną medyczną aparaturą łóżko z chorym, czekali jego krewni, pewnie jako lekarz opisałaby im w jakim stanie znajduje się ich bliski oraz musiałaby uprzedzić, z czym się będą musieli liczyć w najbliższych godzinach, wlewając w nich nadzieję, albo delikatnie ich jej pozbawiając i przygotowując na najgorsze. Ola nie była na usłyszaną wiadomość nawet w niewielkim stopniu przygotowana.

- Został przed północą postrzelony w brzuch – postanowiła przekazać jej więcej informacji Julia. – Na szczęście pomoc przyszła bardzo szybko, ale i tak stracił wiele krwi. Operowano go przez kilka godzin dzisiejszej nocy. Jeśli chcesz, możesz oddać dla niego krew, bo macie taką samą rzadką grupę. Znajomy ratownik powiedział, że krwiobus jeszcze dzisiaj będzie stał na Placu Piłsudskiego, jak zwykle pod BOK-iem – Julia chyba chciała swoim słowotokiem zagadać Olę, aby zyskać choć trochę czasu przed nadchodzącą z pewnością eksplozją pretensji i złości, okłamywanej przez całe życie jedynej córki.

Ola wreszcie postanowiła się odezwać podnosząc głowę znad trzymanego dokumentu. Zmierzyła Julię wzrokiem. Siedząca przed nią, dręczona na pewno potwornymi wyrzutami sumienia mama, wydawała jej się taka malutka, jakby miała się za chwilę przenieść w świat liliputów razem z Guliwerem. Na pewno chciałaby, aby dziś było jutro i aby było już po tej rozmowie. Ale Ola wcale nie miała ochoty na normalną rozmowę ze swoją mamą. Nie było to też miejsce na jakąkolwiek awanturę, która bacząc na ich odmienne charaktery i tak wydawała się wkrótce nieunikniona.

- Przestań, mamo. Jak śmiesz mnie o to prosić! – podniosła głos Ola i trzymaną nadal w dłoni kartą pacjenta pokazała na leżącego za szybą, nieprzytomnego Bolesława Wilczyńskiego, jej świeżo upieczonego, nieświadomego jeszcze swojej nowej roli, ojca. Na jej podniesiony głos z pokoju pielęgniarek wyłoniła się korpulentna siostra, ale bez słowa szybko wróciła do pomieszczenia widząc, że tu raczej na pewno rozgrywa się jakaś ważka sprawa rodzinna.

– Chciałaś, żeby to był dla mnie obcy człowiek, to może niech tak zostanie, co? Po co mi to powiedziałaś? Mogłaś spokojnie wymyślić jakąś kolejną bajkę dla mnie o dalekich krewnych o tym samym nazwisku, a i tak bym ci uwierzyła, bo przecież u nas w rodzinie się nie kłamie, prawda? Chyba tak mnie uczyłaś, co nie?

- Ola, daj spokój. Nie kłóćmy się. Nie teraz. Po co nam to? – broniła się Julia. – Chciałam ci to powiedzieć. Już niedługo. Tylko musiałam poczekać na odpowiedni moment. Miałam zamiar najpierw przygotować was oboje na to. Chciałam dobrze, córeczko...

- A wyszło źle. Nawet fatalnie. Jeżeli on umrze, to chyba lepiej dla mnie byłoby, gdybym się o nim nie dowiedziała, co nie? Nie chcę z tobą teraz rozmawiać. Nie mogę – Ola wróciła do sali i powiesiła kartę na swoim miejscu, na poręczy metalowego łóżka.

Przez kilkanaście, a może kilkadziesiąt sekund stała jeszcze i wpatrywała się w twarz leżącego na łóżku mężczyzny w średnim wieku, którego jedyną obecnie oznaką życia było miarowe i powolne pikanie oznaczające rytm bicia serca oraz syk urządzenia wspomagającego oddychanie. Ola znała nazwy wszystkich tych urządzeń, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia.

Ola z zamętem w głowie mimowolnie szukała fizycznego podobieństwa. Oczywiście takie podobieństwo od razu rzucało się w oczy, nawet mimo wystających z ust chorego rurek i niezbyt dobrego oświetlenia zainstalowanego w pomieszczeniu. Oraz mimo tego, że ona była dwudziestoparoletnią kobietą, a on prawie pięćdziesięcioletnim, łysiejącym mężczyzną, którego kolor włosów jeszcze nie tak dawno musiał być identyczny jak u niej.

Kiedy Ola wyszła z sali, nie spojrzała już na twarz swojej mamy, tylko na jej splecione palcami jak do modlitwy dłonie. Dłonie mamy spoczywały na kolanach, zaciskane i rozluźniane na przemian, jakby gniotły kawałek ciasta. Te same dłonie, które trzymały Olę za jej ręce, kiedy uczyła się chodzić. Kiedy chodziły razem na spacery, do przedszkola, a potem do szkoły. Dłonie, które żegnały ją, kiedy wyjeżdżała na obozy, wakacje z dziadkami, a potem do akademika. Które tuliły jej głowę, kiedy potrzebowała pocieszenia i głaskały po plecach zastępując potrzebne jej słowa otuchy. A teraz? Ola nie chciała, aby te dłonie dotykały ją, kiedy mama na pewno spróbuje ją za chwilę uspokajać i przepraszać. Ale o dziwo, mama nie powiedziała już ani słowa więcej, jakby bała się, że każde kolejne może tylko pogorszyć jej sytuację.

Ola spojrzała na drugie krzesło i zauważyła otwartą torbę należącą do swojej mamy. Odezwała się powoli bardzo stonowanym głosem, którego Julia nie spodziewała się u niej po zdradzeniu jej skrywanej rodzinnej tajemnicy. Ewidentnie cecha Bolka, pomyślała Julia, jak nie musisz się drzeć, to się nie drzyj. Co ma być to będzie, więc szkoda głosu i nerwów, a potem możesz tego żałować, powiedział kiedyś Bolek, kiedy spytała go jak on to robi, że prawie wszystko znosi ze stoickim spokojem.

- Oddaj mi kluczyki od auta i papiery, bo nie będę miała jak wrócić. Połączenia autobusowe są dobre, ale nie w godzinach porannych. Poradzisz sobie. Jak zwykle.

Julia trzęsącą się trochę ręką przełożyła plecak na kolana i wyjęła ze środka puszysty brelok z kluczami oraz dowód rejestracyjny. Przekazała je Oli, która cały czas starała się unikać wzrokowego kontaktu. Ola schowała przedmioty do kieszeni lekarskiego fartucha i bez słowa pożegnania odwróciła się i odeszła. Po kilku krokach zatrzymała się jednak, jak gdyby sobie coś przypomniała. Julia liczyła po cichu na jakieś cieplejsze słowa, choć spodziewała się, że być może „Kocham cię, mamo” na razie nie przeszłoby Oli przez gardło.

- Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale masz chyba rozładowaną komórkę – powiedziała Ola i poszła korytarzem z powrotem do swojej pracy w sąsiednim budynku szpitala.

A gdzie się podziało „Mamo”, zapytała ją bezgłośnie Julia, odprowadzając odchodzącą córkę wzrokiem. Zanim odłożyła torbę z powrotem na krzesło, wyjęła telefon. Rzeczywiście bateria padła. I tak nie mam ładowarki, pomyślała i włożyła urządzenie z powrotem tam, skąd je wyjęła. Wstała i podeszła do szyby, za którą walczył o życie dopiero co odnaleziony po tylu latach dawny kandydat na jej drugą połowę. Zatroskana i roztrzęsiona próbowała pozbierać błąkające się po głowie myśli. Jak tu poskładać ich w jedną rodzinę, zastanawiała się. Jak to wszystko posklejać, zanim się jeszcze rozpadnie? Po policzkach popłynęły jej łzy, które zaczęła natychmiast wycierać wierzchem obu dłoni. Nie mogę przecież być teraz taką beksą, skarciła się w myślach.

Poczuła lekki głód. Trzeba będzie iść coś zjeść, pomyślała. No cóż, od wczorajszej kolacji nie jadła i nie piła nic oprócz kilku krakersów z herbatą podanych przez pana Rybkę, w mieszkaniu którego przed przyjazdem do szpitala zostawiła walizkę z georadarem i wyjątkowo pięknym, zawiniętym w brudną szmatę, zielonym klejnotem w środku. Później powie o tym dziwacznym, oszlifowanym kamieniu panu Stefanowi, a może temu uda się odgadnąć, co to za tajemniczy przedmiot i dlaczego z jego powodu Bolek skończył leżąc w tym szpitalu z dziurą w brzuchu.

Ciekawe, jak mam powiedzieć Bolkowi o Oli, kiedy już się obudzi, zastanawiała się Julia? Bo oczywiście musi się obudzić. Inaczej nie byłby Bolkiem, pocieszała się. Przez jedno z okien sali wpadł promień porannego słońca i oświetlił plątaninę rurek pozwalających Bolesławowi trwać przy życiu. Walcz, Bolek, bo masz już dla kogo żyć. Podwójnie. Dla mnie i dla naszej dorosłej, niesfornej i upartej córeczki. A jeśli Bolek zareaguje tak jak Ola? Cóż, wtedy to raczej o spacerze do ołtarza można zapomnieć, zmartwiła się. Ale nie wyprzedzajmy faktów.

Hmm… A co będzie, jak odzyskam Bolka, a stracę Olę? Chyba poczekam jednak z tą informacją dla niego, aż całkiem wydobrzeje, postanowiła. Tylko z Olą też trzeba będzie to ustalić. Jeżeli w ogóle jeszcze będzie chciała ją słuchać.

Julia zarzuciła niewielki plecak na ramię i udała się do pokoju pielęgniarek zapytać, gdzie stoją automaty z jakimiś przekąskami. Bar zdaje się był jeszcze o tej porze zamknięty. Ale dobry baton też nie jest zły. Ola przecież i tak się nie dowie, że jej matka zajada się potajemnie pustymi węglowodanami. Chociaż... czy nie powiedzieć to tak samo, jak skłamać?


Czy Ola wybaczy matce? Jak dogada się ze swoim biologicznym ojcem? Szwarccharakter już z pewnością knuje. Jak wielkie niebezpieczeństwo grozi naszym bohaterom? Dajcie znać w komentarzu! Czekamy na Wasze opinie!

Kolejny odcinek już w sobotę jak zawsze w godzinach popołudniowych!


Główny autor powieści Bolecnauta o pseudonimie M. oraz bohaterowie powieści i redakcja życzą wszystkim czytelnikom spokojnych i radosnych Świąt, pełnych dobrej literatury i humoru.

Lektura Bolesławieckiej Powieści w Odcinkach Tajemnica Szmaragdu zalecana jest na trawienie po Wigilii Bożego Narodzenia! :)

Tajemnica szmaragdu - odcinek 32

~Ziemistoszara Karagana niezalogowany
23 grudnia 2020r. o 19:22
Lektura Bolesławieckiej Powieści w Odcinkach Tajemnica Szmaragdu zalecana jest na trawienie po Wigilii Bożego Narodzenia! :)

Czy to oznacza że po Wigilii będziemy mogli liczyć na kolejny odcinek? Dwa tygodniowo to zdecydowanie za mało. Spokojnych, zdrowych, wesołych Świąt Panie M. i droga Redakcjo.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Ziemistoszara Karagana niezalogowany
23 grudnia 2020r. o 19:34
A skoro już mamy wątki jak z Zerwanych Więzi, to może już czas aby objawił się wujek Waldek? Tak jakoś subtelnie, ot miły starszy pan który pomylił sale szpitalne szukając krewnego po operacji hemoroidów.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Bladozielona Bakopa niezalogowany
23 grudnia 2020r. o 20:29
Może zabiorą go do szpitala modułowego.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Srebrnobiała Brzoza niezalogowany
23 grudnia 2020r. o 20:34
Wujek Waldek wkrótce odnajdzie się, ale w zupełnie nowej, zaskakującej roli. I może będzie miał okazję się zrehabilitować swojej rodzinie.
Dziękuję za propozycję i życzenia. Wzajemnie Spokojnych i Rodzinnych Świąt.
Pozdrawiam ciepło Czytelników i Redakcję,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Srebrnobiała Brzoza niezalogowany
26 grudnia 2020r. o 14:08
Cierpliwości, właśnie 33 kończy się pisać...
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Srebrnobiała Brzoza niezalogowany
26 grudnia 2020r. o 16:39
c.d.
-------------------------------------
- Idealny sześcian, Tosiu. O boku osiemdziesiąt sześć milimetrów – oznajmił siedzący na taborecie w swojej kuchni pan Rybka, odkładając linijkę na blat wyściełanego kraciastą ceratą stołu. – Dokładnie można by było zmierzyć suwmiarką, ale ja jej nie posiadam. Może Bolek ma taką w swoim garażu, no ale teraz się tam nie dostaniemy, prawda Tosiu?

Pan Stefan zaczął okręcać w kółko zielony, przezroczysty sześcian spoczywający teraz na złożonym na cztery pomarańczowym kocyku, służącym mu czasem do okrywania kolan podczas oglądania telewizji. Brudna szmata, w której znajdował się wcześniej klejnot powędrowała już do kosza, a przyniesiona przez policjanta w środku nocy różowa walizka, w której oprócz ciężkiego sprzętu do poszukiwań znajdowało się tajemnicze zawiniątko, została umieszczona przez pana Stefana w dużej, zamykanej na klucz szafie w jego sypialni. Teraz walizka stała otwarta w korytarzu, a oni z Julią wspólnie przyglądali się bliżej tajemniczemu klejnotowi.

- Tosia, słyszysz mnie? – podniósł głos Pan Rybka nie doczekawszy się odpowiedzi. – Julia?! Jesteś tu?

Starszy pan, będący od kilku lat sąsiadem Bolesława uniósł głowę i spojrzał na swoją byłą uczennicę, która od kilku minut stała zamyślona przy oknie kuchennym i przytrzymując odsuniętą na bok firankę, w milczeniu spoglądała przez szyby. Obserwowała z uwagą podwórko pomiędzy murem miejskim, a kamienicami przy ulicy 1 Maja, które minionej nocy stało się miejscem zbrodni. Zapewne bardzo niepokoi się o leżącego od kilkunastu godzin w szpitalu Bolka, pomyślał pan Stefan. Na jej miejscu też bym się martwił. Pan Stefan był dla Bolka i Tosi co prawda całkiem obcy, ale wiedział o nich już tak wiele, że zaczął się czuć jak ich bardzo bliski znajomy i do tego stał się powiernikiem skrywanych dotąd przez nich tajemnic. Tych dawnych i tych obecnych.

W rzeczywistości Julia patrzyła na oklejony policyjnymi taśmami garaż oraz mającą właśnie miejsce zmianę patroli pilnujących miejsca przestępstwa. Sekundy temu przyjechał na miejsce drugi radiowóz i stanął równolegle obok pierwszego tak, aby również nie blokować ruchu na podwórku. Funkcjonariusze pilnujący dotąd małego budynku i zamkniętego samochodu Bolka wysiedli, chwilę pogadali z nowo przybyłymi, mającymi ich zastąpić kolegami, po czym odjechali swoją srebrno-niebieską kią, tym razem bez syren i włączonych świateł. Za chwilę skończą swoją nudną akurat tego dnia służbę i udadzą się do domów, pomyślała Julia.

Ciekawe, czy Ola też dotarła już do domu, zastanawiała się bezgłośnie, a jej serce przyspieszyło nieco swój rytm. Po porannej wymianie zdań w szpitalu Julii wydawało się, jakby stanęła na rozdrożu i kompletnie nie miała pojęcia, w którą stronę ma się teraz udać. Znając Olę, czeka mnie z nią na pewno niejedna przeprawa, pomyślała. Oj, będzie jeszcze wiele pretensji i oskarżeń, uprzedziła sama siebie w myślach Julia.

Pan Stefan musiał zauważyć, że Julia po powrocie ze szpitala była wyraźnie smutniejsza i dużo mniej gadatliwa niż wcześniej, kiedy około drugiej w nocy rozstali się, a ona dopijając herbatkę oznajmiła, że musi jechać do Bolka, do szpitala.

- Słucham? – Julia oderwała wreszcie wzrok od widoku za oknem i spojrzała na pana Stefana, który wpatrując się w nią z pewnością chciał wiedzieć, czy jest przy nim obecna także duchem.

Niespodziewanie stanęły jej przed oczami licealne czasy. Gdyby kiedyś jakiś uczeń był tak nieobecny duchem na lekcji fizyki, jak ona przed chwilą, mógłby ostrzegawczo oberwać kredą. Ale to jeszcze nic. Byli nauczyciele, którzy rzucali ciężkimi kluczami. Julia na wspomnienie niektórych niesfornych osób ze swojej dawnej klasy i zwyczajów co poniektórych nauczycieli, próbowała uśmiechnąć się pod nosem. Musiał z tego jednak wyjść jakiś grymas, który został zinterpretowany przez pana Stefana jako oznaka zmartwienia, bo postanowił w tym momencie spróbować ją pocieszyć:

- Nie martw się tak, Tosiu. Wszystko będzie dobrze. On wyzdrowieje, zobaczysz – słowa wypowiadane spokojnym i ciepłym tonem przez pana Rybkę były jak balsam dla rozdartej duszy Julii. Nie zdawała sobie dotąd sprawy, że słowa mogą mieć takie działanie na drugiego człowieka. Miała nadzieję, że będzie potrafiła w ten sam sposób porozmawiać z córką, a potem z Bolkiem, który będzie przecież musiał się w końcu dowiedzieć, że łączy ich o wiele więcej, niż tylko wspólna, ukrywana przez tyle lat tajemnica ukradzionej w przeszłości skrzynki z niesamowicie pięknym klejnotem.

Kilkadziesiąt minut wcześniej, tuż po wyjęciu zielonego kamienia z nesesera i ustawieniu go na kuchennym stole, Julia szczegółowo opowiedziała swojemu byłemu profesorowi od fizyki zarówno o wydarzeniach sprzed trzydziestu lat, jak i tych z ostatnich trzech tygodni. Od rana, od momentu rozstania się z Olą, miała wystarczająco dużo czasu, by jeszcze raz wszystko sobie przypomnieć i poukładać w głowie oraz podjąć decyzję o przekazaniu swojemu dawnemu nauczycielowi całej tej historii. O wydrach, o myśliwym, o nocnym nurkowaniu, o podziemnych zalanych kanałach, o odkrytej złodziejskiej dziupli, o bracie Bolka, który ich wtedy uratował, o nocnej strzelaninie żołnierzy z bandytami i na koniec o stukniętej nastolatce, która kradzieży skrzynki z wojskowej ciężarówki omal nie przypłaciła własnym życiem. Pan Stefan nie zdradził, że wcześniej usłyszał niemal to samo od Bolka, tylko z jego perspektywy.

- Bolek jest twardym facetem, którego dotąd życie nie dało rady złamać. – kontynuował leczenie słowem pan Stefan. – Wierzę, że teraz nareszcie wam się wszystko w końcu poukłada tak, jak byście obydwoje tego chcieli. Nawet jestem tego pewny. Dobrzy ludzie zasługują na dobry los. Musicie wykorzystać swoją szansę. Dla siebie i dla waszej córki. Swoją drogą, Tosiu, myślałem, że tylko w filmach zdarzają się takie historie, jak wasza – uśmiechnął się szeroko przy ostatnich słowach pan Stefan. – Był kiedyś taki program „Zerwane Więzi”. Nadawalibyście się tam idealnie. Słowo honoru.

- Dziękuję panie Stefanie – nieco łamiącym się głosem odpowiedziała Julia, w ogóle nie spodziewając się, że słowa mogłyby ją tak głęboko poruszyć. – To dla mnie bardzo ważne, co pan powiedział.

- Nie ma za co. Polubiłem was i bardzo mi zależy, żebyście może wreszcie mieli życie jak z bajki.

- Ja też pana bardzo ceniłam i lubiłam w liceum, mimo, że był pan wymagający i czasem ostry – teraz uśmiech Julii wyglądał już jak uśmiech. – Cieszę się również, że los zetknął nas ponownie i że mogłam podzielić się z panem naszą tajemnicą. Nie znam drugiej osoby, dla której historia jest taką pasją, jak dla pana. Klejnot klejnotem, ale i pan, i ja wiemy, że w tym wszystkim jest coś, co jak dotąd nam umyka. Coś groźnego dla nas, a być może w przyszłości i dla pana, bo pan też już teraz o tym wszystkim wie. To coś, czego jak dotąd nie rozumiemy, może być bardzo ważne, inaczej może grozić nam kolejne niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że zdaje pan sobie z tego sprawę, panie Stefanie?

Julia popatrzyła panu Stefanowi prosto w oczy. Zrozumiała, że wciąga go być może w jakąś grubszą aferę i chcąc nie chcąc, zaczęła się o niego trochę bać, bardziej niż o siebie. Szczerze wierzyła jednak, że pan Stefan w swoim naukowym, analitycznym umyśle będzie w stanie pomóc jej i Bolkowi rozwikłać tę zagadkę i tym samym uniknąć niebezpieczeństwa, jakie mogło czyhać na nich wszystkich. Jako pasjonat historii i naukowiec na pewno będzie potrafił skrupulatnie przeanalizować wszystko, o czym mu opowiedziała, a wykorzystując swoje znajomości, wiedzę i możliwości powinien choćby z grubsza nakreślić im dalszą ścieżkę, po której powinni się poruszać.

- Jestem tego świadomy, moja droga, ale nie mógłbym spać, gdybym się odwrócił i nic w tej sprawie nie zrobił. Czuję się teraz za was odpowiedzialny. Tak jak tobie, mnie też się wydaje, Tosiu, że mimo nadal czającego się zagrożenia, powinniśmy spróbować dojść do prawdy – zaczął powoli artykułować swoje przemyślenia pan Rybka. – Jeżeli założymy, że usiłowanie zabójstwa Bolka nie było dziełem przypadku, a wszystko na to wskazuje, to musimy przyjąć, że tego artefaktu szuka ktoś jeszcze. Ktoś kto zna jego wartość, albo wie, jakie on miał lub ma przeznaczenie. Ktoś, kogo stać na wszystko, aby go zdobyć. Najpierw spróbujmy więc oszacować jego wartość, ponieważ, co także jest wysoce prawdopodobne, złodziej mógł mieć cel jedynie rabunkowy. Poza tym jest jeszcze sprawa obowiązującego prawa. Co w ziemi, należy do naszego państwa.

- Nawet jeśli to my to tam zakopaliśmy? – wyraziła swoją wątpliwość Julia.

Pan Stefan nie odpowiedział, podniósł się z taboretu i podszedł do blatu kuchennego, gdzie tuż koło chlebaka i ładującej się komórki Julii znajdowała się waga kuchenna, której używał od czasu do czasu, gotując dla siebie posiłki z użyciem przepisów „Kuchni polskiej”. Lubił kilka razy w miesiącu upichcić sobie coś ostrzejszego niż rosół z kury, chociaż w jego wieku lepiej opierać swoje menu na delikatnej diecie. Przeniósł niewielką wagę na stół i położył obok koca z oszlifowanym klejnotem. Następnie włączył wagę i położył zieloną, połyskującą bryłę na szalce. Julia podeszła do stołu i oparła się o niego rękami. Spojrzała na wyświetlacz.

- Tysiąc siedemset dwadzieścia trzy gramy – odczytała na głos i niemal wykrzyknęła. – Jezus Maria! Ponad półtora kilograma szmaragdu! To chyba musi być sporo warte, co nie?

- Poczekaj chwilę, Tosiu. – pan Stefan wstał i wyszedł z kuchni. Kiedy po chwili wrócił, trzymał w jednej ręce kalkulator, a w drugiej jakieś grube, nowe wydawnictwo encyklopedyczne z błyszczącymi, twardymi okładkami. Odłożył kalkulator i przerzucił spis treści w przyniesionej książce. Wypowiadając „Sto sześćdziesiąt dwa” wertował kartki, aż otworzył na stronie, na której widniało kilka zdjęć oszlifowanych zielonych kamieni. Położył książkę przed nimi na pustym kocyku.

- W zeszłym roku kupiłem tę encyklopedię na Lecie Agatowym we Lwówku. Więc dane na pewno są w miarę aktualne. Poczekaj no… - i zaczął czytać na głos. – Gęstość szmaragdu 2,63 do 2,8 grama na centymetr sześcienny… – Pan Rybka wziął kalkulator i zaczął wstukiwać liczby i analizować wyniki. – Przy tej objętości wszystko się zgadza i wskazuje, że to może być prawdziwy szmaragd. Jeżeli tak, to… to… - zaczął się jąkać pan Stefan nadal czytając opisy w encyklopedii, a po chwili wykrzyknął. - Matko Boska! On może być największy na świecie!

- Ile? – Julia próbowała wczytać się w zapisane informacje na temat tego jednego z najcenniejszych kamieni szlachetnych świata, ale ze zmęczenia po nieprzespanej nocy literki jej się rozmywały.

- Co ile? – zapytał pan Stefan, pogrążony w myślach o zupełnie czymś innym, niż wartość kamienia.

- No, ile on może być warty? – Julia miała ochotę jak najszybciej chwycić pana Stefana w ramiona i wytrząsnąć z niego tę informację.

- Spokojnie! Już czytam, Tosiu. Na świecie… ceny szmaragdów… od około 500 do 7500 dolarów za karat… zależnie od wielkości, koloru, czystości i szlifu… bywają jeszcze droższe… w Polsce… oszlifowane… o tutaj, tutaj są ceny polskie – pan Stefan pokazał palcem na prawą dolną część strony. – Od czterech do sześciu tysięcy złotych za karat.

- No dobra, a ile to to ma karatów? – Julia nie znała się zbytnio na jednostkach jubilerskich.

- Jeżeli jeden karat jubilerski ma dwie dziesiąte grama, to.. – pan Stefan znów stukał dość sprawnie na kalkulatorze. – Ten egzemplarz ma dokładnie 8615 karatów… i to razy trzy tysiące złotych daje… hmm… chyba się pomyliłem. Jeszcze raz. Osiem tysięcy sześćset piętnaście… razy trzy tysiące równa się… nie, nie chce być inaczej. Dwadzieścia pięć milionów osiemset czterdzieści pięć tysięcy złotych. No, co się tak patrzysz. Tyle wychodzi, Juleńko. I to jest minimalna wartość. A może być kilka razy większa…

- Przecież takiego klejnotu nie da się sprzedać ot tak sobie, choćby w lombardzie czy u jubilera, prawda, panie Stefanie? – właściwie stwierdziła, a nie zapytała Julia.

- Można go pociąć na maleńkie kawałki, a wtedy ich wartość będzie kilka albo nawet kilkunastokrotnie większa. Dla takich pieniędzy, Tosiu, niejeden byłby skłonny popełnić każdą, nawet najgorszą zbrodnię… Jeżeli ten ktoś się dowie, że jesteśmy w posiadaniu tego szmaragdu, to mamy krótko mówiąc… przechlapane. Że się tak wyrażę po młodzieżowemu.

Zapadła cisza. Julia miała szeroko otwarte oczy i usta. Poruszała wargami, na okrągło powtarzając słowa: dwadzieścia pięć milionów, dwadzieścia pięć milionów... Oboje próbowali sobie na pewno uzmysłowić, ile cyfr ma ta kwota i do czego można ją przyrównać. Wyglądali jakby nie potrafili sobie tego wyobrazić.

- Panie Stefanie? – wyszeptała wreszcie Julia słabym głosem.

- Co, Tosiu? – również szeptem odpowiedział pan Rybka, jakby wymieniali między sobą jakąś ogromną tajemnicę wagi państwowej, a w ścianach były podsłuchy.

- Naleje mi pan czegoś mocniejszego? Inaczej zaraz znów mogę odpłynąć…

- Wiesz co, moja droga? – stwierdził pan Stefan już normalnym głosem, kiedy wstał i właśnie nalewał do małego kieliszeczka likieru wiśniowego dla Julii. Potem sięgnął po drugi kieliszek. – Ja to się teraz wcale nie dziwię, że ktoś się uparł, żeby zdobyć ten drogocenny klejnot. I to nawet za cenę życia ludzkiego. Sobie też pozwolę na mały łyczek, bo widziałaś, że mam podobne skłonności do omdleń pod wpływem silnych emocji…

- Ale panie profesorze, to nadal nie daje nam odpowiedzi na pytanie, co taki drogi, schowany w pojemniku kamień mógł robić pośród jakichś niemieckich wojskowych skrzyń? – stwierdziła Julia popijając z podanego jej kieliszka. – Czyżby Rosjanie przypadkiem odkryli i wywozili zrabowane przez hitlerowców skarby?

- Tego pewnie się teraz nie dowiemy, ale coś mi mówi, że to nie o wartość jubilerską tego szmaragdu Niemcom chodziło. To, co mi opowiadałaś, te podejrzane tunele z wodą blisko jednostki… Jakieś to wszystko takie dziwne i tajemnicze. A może Niemcy robili tam jakieś eksperymenty? Hmmm… - pan Stefan odłożył puste kieliszki do zlewozmywaka i stał teraz zamyślony patrząc przez okno w kierunku pomnika Kutuzowa. Pomnik błyszczał w słońcu, sprawiając wrażenie, jakby jego powierzchnia pokryta była lusterkami albo wypolerowanym złotem. Zwrócił się do pomnika z pytaniem:

- A może ty nam podpowiesz rozwiązanie tej zagadki, drogi panie Marszałku? Wiem! – nagle wykrzyknął pasjonat bolesławieckiej historii. – Zaczniemy od tego, że pojedziemy do Wrocławia.

- A co, myśli pan, że tam znajdziemy jakieś stare poniemieckie, czy poradzieckie archiwa albo dokumenty? – spytała zaciekawiona Julia.

- Być może. Ale najpierw zadzwonię do kolegi ze studiów, który kiedyś pracował na Politechnice. Mają tam taki wydział, nie pamiętam już nazwy, bo ją jakiś czas temu zmieniono. Coś z optyką w każdym razie. Umówi nas z naukowcami, a oni będą na pewno wiedzieli, do czego mógł służyć tak idealnie oszlifowany szmaragd w kształcie sześcianu – pan Stefan wyszedł do korytarza i przyniósł swój telefon. Wręczył go Julii. – Zapisz mi swój numer telefonu. Zadzwonię do ciebie, kiedy umówię spotkanie.

- Dobrze, panie Stefanie – potwierdziła Julia zapisując swój numer w pamięci telefonu pana Rybki. – Będę musiała poprosić córkę, żeby mi pożyczyła samochód. Jakoś dam radę pojechać, chociaż Wrocław to takie duże miasto.

- Możemy jechać pociągiem, jakby co – zapewnił pan Stefan. Nagle jego mina zmieniła się. – Tosia? A co zrobimy z tym kamieniem? – pokazał palcem na zielony szmaragd nadal spoczywający na szalce wagi kuchennej.

- Jak to co? Zawijamy w kocyk, do walizki i z powrotem do szafy – odpowiedziała Julia.

- No, nie wiem, Tosiu… A jak się ten bandyta zorientuje, że jest schowany u mnie? Przecież dla niego to żaden problem, żeby się tu włamać. Nie, żebym się aż tak bał drania, ale nie lepiej gdzieś go bezpiecznie ukryć? – zaproponował pan Stefan.

- Właśnie… I u mnie też będzie ryzyko – zaczęła się zastanawiać Julia. Pan Rybka i u niej zasiał ziarno niepokoju i niepewności. – Nie mieszkam przecież sama. Przemyślę to jeszcze w takim razie, panie Stefanie. Może zakopiemy z powrotem? A może jakaś skrytka w banku? Ciekawe, czy mają tam jakieś sejfy jak w amerykańskich filmach?

***

Julia wysiadła z autobusu na drugim przystanku przed domem. Musiała jeszcze wejść do sklepu po parę rzeczy ze spożywki. Z panem Stefanem na razie postanowili, że szafa w jego sypialni musi wystarczyć za skrytkę dla klejnotu. Kiedy wchodziła do sklepu samoobsługowego na ulicy Staszica cały czas miała głowę zajętą sprawą znalezienia miejsca na ukrycie kamienia o takiej ogromnej wartości.

Julia była głodna, niewyspana i przemęczona myśleniem. Kiedy dotrze do domu weźmie prysznic, coś zje na ciepło i spróbuje pospać chociaż godzinkę, a może dwie. Stan Bolka wydawał się stabilny, kiedy wychodziła ze szpitala i szła do pana Rybki na piechotę, próbując zażyć trochę świeżego powietrza. Jednak ruch uliczny nie pozwolił jej wtedy na zbyt relaksujący spacer.

Chodziła między sklepowymi półkami oglądając szklane słoiki z daniami gotowymi oraz zielone butelki z piwem i w pewnym momencie przyszedł jej do głowy pewien szalony pomysł. Kiedy zapłaciła za zakupy i wyszła ze sklepu, usiadła na pobliskiej ławce na niewielkim placu zabaw, sięgnęła do plecaka i wyjęła telefon. Chwilę szukała właściwego, obecnego nazwiska swojej dawnej przyjaciółki z liceum, z którą nie tak dawno spotkała się na mieście i obiecywały sobie solennie ze trzydzieści razy, że muszą spotkać się na pogaduszki o starych czasach. Mika odebrała telefon po pierwszym sygnale. Może już wróciła z pracy do domu. Nadal zajmowała mieszkanie na Bielskiej, które zostawili jej rodzice, bo sami wybudowali się w Bożejowicach.

- Hej, Mika. Mówi Julia. No, dobrze pamiętasz. Polańska… Tak… Nie, nie rozwiodłam się, bo nie wyszłam za mąż… No jasne, że pamiętam… Taaa… Ja też to często wspominam… Wiesz, co? Poczekaj, Mika. Daj mi powiedzieć… No… Posłuchaj. Nasza koleżanka z klasy Monika… Wiesz, która… No właśnie ta… Ona mówiła, że obecnie pracujesz w hucie szkła w Tomaszowie… Tak, mówiła że pracowałaś kiedyś w ampułkach… Yhm... Jasne… No, nie mów... Wszystko sobie opowiemy, ale muszę się z tobą spotkać. Mam jedną sprawę… Dość poważną… No, poważnie mówię… Można by rzec sprawa życia i śmierci… Tak… Jeszcze dzisiaj? Zrobisz kolację? To świetnie… Dobra, o siódmej u ciebie na Bielskiej. Na razie. Pa!

Ktoś w słuchawce chyba się mocno ucieszył i rzucił na koniec jakimś żartem, bo Julia się roześmiała na głos.

– Jak mnie poznasz, pytasz? Jak zawsze, po długiej, rudej czuprynie – Julia pożegnała się i nacisnęła czerwoną słuchawkę, a resztę powiedziała już wyłącznie sama do siebie. – Ale gaduła z tej Miki, jak zawsze. Pewne osoby nigdy się nie zmieniają.
--------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMA Muzeum Ceramiki zaprasza
REKLAMAMrowka zaprasza