12 lipca 2013r. godz. 11:56, odsłon: 7090, Kazimierz MarczewskiOjcowska miłość
Jestem taksówkarzem, wożę czasem zabieganych i zdenerwowanych prezesów i dyrektorów, słucham ich rozmów telefonicznych i myślę sobie: Po co wam to wszystko?
Redakcja Bolec.Info ul. Kościuszki 8, 59-700 Bolesławiec (fot. Kazimierz Marczewski)
Niedawno do redakcji Bolec.Info przyszedł 38 letni Jerzy. Prosił, aby opisać jego historię, historię wzruszającą i pouczającą.
- Moja córka Kasia zarzuciła mi ręce na szyję. – Kocham Cię, tatusiu! Uśmiechnęła się słodko i pocałowała mnie w policzek. Pobiegła bawić się z innymi dziećmi – opowiada bolesławianin. - Wyszedłem na ulicę, popatrzyłem na swoją taksówkę, oblepioną różnymi naklejkami. Jeszcze kilka lat temu nie spojrzałbym na taki samochód. Ten, którym jeździłem kiedyś, był luksusowy, jak mój dom i moje życie z cudowną żoną i córeczką i dyrektorską posadą, dzięki której żyłem jak w bajce - wspomina Jerzy.
Nigdy nie miał czasu, do domu wracał w nocy, weekendy spędzał na biznesowych rozmowach, a na wakacjach nie rozstawał się ze swoim laptopem i komórką. Drażniło go nawet to, gdy jego córka Kasia o świcie wdrapywała się do łóżka, po to, aby tatuś ją przytulił i opowiedział bajeczkę.
Nie reagował na prośby swojej cudownej żony Iwony, aby wrócił wcześniej albo nie wyjeżdżał w delegację.
- Robiłem to wszystko, aby zapewnić im lepsze życie - mówi Jerzy - I ani się spostrzegłem, kiedy ono szybko się skończyło - dodaje rozgoryczony. Moja kochana żona Iwona zachorowała, gasła w oczach, nie pomogły pieniądze, aż któregoś dnia zmarła.
- Zostałem sam z wyrwą w sercu i nic nierozumiejącą córeczką. Nie mogłem znieść jej wołania mama, mama! Nie umiałem jej wytłumaczyć co się stało. Z prawdziwą ulgą zostawiałem ją u babci i dziadka, u swoich teściów. Robiłem wszystko, żeby tylko nie myśleć o Kasi- wspomina Jerzy. - Co miesiąc przelewałem dużą, okrągłą sumkę teściom i wydawało mi się, że wszystko jest w należytym porządku. Coraz rzadziej odwiedzałem swoją córeczkę, bo praca dyrektora zajmowała mi cały wolny czas – dodaje.
- Pewnego dnia przyszło do mnie pismo z Sądu Rodzinnego. Teściowa wniosła o ograniczenie mi praw rodzicielskich. Tłumaczyła to tym, że przez ponad pół roku nie odwiedziłem swojej córki – przypomina sobie pan Jerzy. - Po przeczytaniu tego listu rozpłakałem się po raz pierwszy od śmierci żony. A potem upiłem się do nieprzytomności. Na drugi dzień miałem jechać na naradę biznesową, ale coś mnie zatrzymało w pół drogi i kazało jechać do domu moich teściów - mówi.
Tutaj spotkała go niespodzianka. Córka nie rzuciła mu się na jego ramiona. Stała skulona za dziadkiem i na wszystkie prośby dziadka, aby podeszła do niego mówiła stanowcze „nie!”.
Długo wszyscy milczeli nim teściowa powiedziała wszystko, co leżało jej na sercu.
- Nie chcieliśmy dawać sprawy do sądu, ale bolało nas Twoje postępowanie, córka Twoja nie potrzebuje pieniędzy, tylko potrzebuje Ciebie. Straciła mamę i teraz traci tatę, i nie potrafi się odnaleźć – wspomina słowa teściowej pan Jerzy.
Teściowa miała miała rację. Jerzy zmienił swoje postępowanie. Kiedyś myślał, że praca i pieniądze są najważniejsze. Że ma jeszcze czas, żeby pokazać Iwonie, że ją kocha. Pomyślał, że jak będzie robił tak dalej, to straci także swoją najukochańszą córeczkę Kasię.
- Po jakimś czasie córeczka przeprowadziła się do mnie. Powoli przyzwyczailiśmy się do siebie. Teściowa wycofała wniosek do Sądu - powiedział z radością Jerzy.
- Dyrektora urywającego się z pracy, ze spotkań po to, żeby podwieźć córeczkę do lekarza, najpierw zdegradowano, a potem, dlatego, że nie chciał szkolić się w weekendy, zwolniono z pracy - wspomina nasz bohater.
- W ogóle się tym nie przejąłem. Sprzedałem brykę i dom, zresztą za duży dla nas obojga. Znalazłem zajęcie, dzięki któremu mogę dużo czasu poświęcić moje ukochanej córeczce. Teraz jestem taksówkarzem, wożę czasem zabieganych i zdenerwowanych prezesów i dyrektorów, słucham ich rozmów telefonicznych i myślę sobie: Po co wam to wszystko?
Kazimierz Marczewski