Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
4 listopada 2020r. godz. 15:30, odsłon: 2060, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek dziewiętnasty

Część, w której pijany klucznik wstaje, a Bolek poznaje w podziemiach dwóch podejrzanych obywateli.
Stare schody do piwnicy
Stare schody do piwnicy (fot. pixabay)

Już jest dziewiętnasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Szesnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Siedemnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Osiemnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. wciąż dzieli się z nami swoją fantazją i szeroką wiedzą o dawnych czasach. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka powieść toczy się w ten sposób. Dzisiaj jesteśmy dalej w piwnicy pod Waldschloss i razem z naszymi bohaterami spróbujemy zdobyć klucz. Zapraszamy do czytania:


- Klucz…

Próba siłowego wyważenia drzwi, prowadzących, jak się domyślali, gdzieś do nieistniejących kuchennych pomieszczeń dawnej restauracji, na razie odpadała, gdyż zakłócenie snu strażnika podziemi mogłoby oznaczać, że ulegnie on obudzeniu, a może i zdenerwowaniu. Kto wie, czy nie był aby uzbrojony w jakąś broń palną, co zważywszy na wartość pilnowanego przez niego ukradzionego majątku, byłoby całkiem zrozumiałe i prawdopodobne. Jeszcze mógłby w pijackim zamroczeniu sięgnąć po tę posiadaną broń i nawet strzelając na oślep trafić przypadkiem w którekolwiek z nich. Jedyne co na razie wymyślili, to spróbować odnaleźć ten cholerny klucz.

Bolek i Julia zdecydowali się zawrócić i podjąć próbę na tyle delikatnego przeszukania kieszeni garderoby śpiącego bandyty, aby ten nie wybudził się ze swojej, jak na razie niezakłóconej drzemki. Liczyli na to, że upojenie, w jakim się znajduje, jest wystarczająco wielkie i podchmielony delikwent nawet nie poczuje przeszukujących go kieszonkowców-amatorów, w jakich za chwilę będą musieli się wcielić.

Zanim jednak jeszcze zeszli z ostatniego stopnia schodów i zanim mieli okazję do wypróbowania swoich złodziejskich umiejętności na drzemiącym członku gangu, usłyszeli na górze jakieś hałasy. Najpierw był to wyraźny warkot silnika jakiegoś pojazdu, potem kroki i rozmowy, aż wreszcie coś jakby szuranie łopat i stukanie metalu o drewno. Na końcu wszystko ucichło i ktoś zaczął głośno walić pięścią w drewniane drzwi od góry. Chyba był to jakiś kod, jaki bandyci ustalili między sobą, bo najpierw rozległy się dwa szybkie stuknięcia, potem trzy z większymi odstępami czasu i ponownie dwa szybkie. Przez chwilę panowała cisza, jakby osobnicy na górze oczekiwali na klucznika, którego jednakże się nie doczekali, bo ten nadal był pogrążony w bardzo głębokim śnie.

Julia i Bolek w przerażeniu rozejrzeli się w prawo i w lewo. Nie mieli czasu wracać z powrotem do drzwi obrotowych znajdujących się dokładnie po drugiej stronie ciemnego pomieszczenia. Byli pewni, że tym razem narobiliby wielkiego rumoru, przewracając po drodze co najmniej kilka pustych butelek po winie. A nie mieli zamiaru w tej chwili zwracać na siebie czyjejkolwiek uwagi.

- Tam, za kartony! Szybko! – szeptem zakomenderował Bolek i pokazał latarką miejsce, które wydawało mu się obecnie najlepszą z możliwych kryjówek.

Przebiegli na palcach za jedną z kartonowych piramid ustawionych pod ścianami. Kucnęli za pakunkami, zgasili latarki i niemal wstrzymali oddechy, chociaż ci na górze na pewno nie mogli ich usłyszeć. Ale za to oni nie chcieli uronić ani jednego słowa z rozmów bandytów. Wierzyli, że coś z tego co usłyszą, może pomóc im wyjść cało z pułapki, w jakiej się znaleźli.

Śpiący przestępca nic sobie oczywiście nie robił z walenia w drzwi przez jego kompanów. Widać opróżnił tym razem zbyt wiele starego wina. Może co najwyżej śniło mu się stukanie dzięcioła, ale on nie miał ochoty jeszcze wracać ze swojej sennej leśnej wyprawy. Zaczął za to jakby głośniej chrapać. Walenie pięścią w ustalonym między członkami gangu kodzie powtórzyło się. Wreszcie tam na górze ktoś musiał nerwowo nie wytrzymać:

- Maniek! Otwieraj, baranie! – krzyknął wysoki, zdecydowany głos.

- Pewnie znowu się uchlał! – stwierdził drugi głos, nieco niższy i bardziej schrypiały.

- Jak ja go dorwę, to mu resztę zębów powybijam i nie będzie miał czym piwa odkapslować – odezwał się trzeci męski głos, stonowany i bardzo spokojny, jak na zaistniałe okoliczności – Waldek, zastukaj ostatni raz. Jak tym razem nie otworzy, to kopniesz się, Gienek, do poloneza po łom. Trochę się nam spieszy.

- Tak jest, szefie – potwierdził drugi głos, należący do Gienka.

- A potem trzymajcie mnie, żebym mu tego łomu, że się tak wyrażę, nie wraził tam gdzie światło nie dochodzi, bo będzie chodził wyprostowany jak ten oficer, co nas próbował ścigać wartburgiem. Pamiętacie robotę w Zgorzelcu? – tu wszystkie głosy na górze zaczęły rechotać i chichotać, widocznie przypominając sobie szczegóły któregoś z ich niedawnych włamań.

- Pamiętamy, szefie – odpowiedział właściciel pierwszego z głosów, Waldek, próbując stłumić śmiech.

Pukanie szyfrem powtórzyło się po raz trzeci i chyba musiało zawrócić śpiącego z leśnej wyprawy szlakiem ciekawostek ornitologicznych, bo w tym momencie Julia i Bolek usłyszeli, jak gangster o imieniu Maniek z głośnym jękiem zwalił się ze skrzyń na podłogę. Stękając podniósł się, zakaszlał i dość głośno zakrzyknął do swoich kompanów, aby mogli go z dołu usłyszeć:

- Ide, ide! Przestańcze tak walicz, bo mnie od tego łeb rożboli!

Dykcja Mańka pozostawiała wiele do życzenia, być może z powodu braków w uzębieniu, a być może wynikała po prostu ze stanu fizycznego, w jakim się znajdował po jednoosobowej libacji. Julka i Bolek rozpoznali ciężkie szuranie butów po posadzce i pstryknięcie włącznika latarki, po którym w pomieszczeniu zapanowała lekka poświata. Maniek oświetlając przed sobą drogę i zataczając się, szedł pomiędzy kartonami, aby otworzyć drzwi. Droga strasznie mu się dłużyła, bo oczywiście nie poruszał się po linii prostej.

- Chyba od tej wódy cię rozboli! – odkrzyknął do Mańka przez zamknięte drzwi Waldek.

- Słyszę kroki, nareszcie idzie – stwierdził schrypnięty głos Gienka – Dawaj, dawaj, Maniek! Mamy dzisiaj trochę tego do wyniesienia! A ty pewnie nam niewiele pomożesz, pijaku jeden!

Bolek wychylił się znad kartonów i zobaczył, jak Maniek, przedstawiający obecnie sobą w każdym względzie obraz nędzy i rozpaczy, powoli i chwiejnie wchodzi po schodach, przytrzymując się ściany. Pijany bandyta zatrzymał się, oparł o ścianę prawym barkiem, aby nie upaść i wolną lewą ręką próbował wyjąć ze spodni klucz, co w jego stanie nie było takie łatwe. Chwilę mocował się z zaplątaną w kieszeni ręką, mamrocząc pod nosem stek przekleństw. W końcu wyłuskał klucz i rozpoczął trudną batalię z równowagą, usiłując jednocześnie trafić kluczem w dziurkę wiszącej nad jego głową kłódki. Maniek musiał mieć dużo samozaparcia, albo też dużo szczęścia, bo udało mu się to już za czwartą próbą. Przekręcił klucz i kłódka się otworzyła. Zdjął kłódkę z tkwiącym w niej kluczem ze skobli, odwrócił się i stoczył kolejną walkę, tym razem z grawitacją i może ośmioma schodkami dzielącymi go od posadzki w piwnicy, schodząc z latarką w jednej, a z kłódką w drugiej ręce. Po drodze rzucił w przestrzeń:

- Juuuuż! Możecze włażicz!

Drzwi zostały uniesione, co wzbudziło niemałą chmurę pyłu, dobrze widocznego w poświacie kilku latarek świecących się na górze. Kiedy piaszczysty obłok nieco się rozwiał, Bolek ze swojego stanowiska mógł zobaczyć wszystkich nowoprzybyłych członków bandy schodzących jeden za drugim w świetle trzymanych przez nich latarek. Bandytów było tylu, ile wcześniej rozpoznanych głosów, czyli trzech. Pierwszy wszedł Gienek, co Bolek poznał po jego schrypniętym głosie, kiedy ten schodząc na dół ponownie, ale bardziej szczegółowo poinformował Mańka o celu ich wizyty:

- Jest frajer, co chce kupić parę fantów. Jeszcze przed północą musimy dostarczyć je do stodoły w jakiejś wichurze pod Bolesławcem.

- Taaa, jasne, hyp, nie ma spławy, hyp. Bierzcze, co chcecze. Czujcze sie jak u szebie, hyp – odpowiedział Maniek, którego właśnie zaatakowała intensywna czkawka. Widocznie wysiłek dotarcia do schodów był dla niego trochę zbyt męczący. Miał głęboko gdzieś usłyszaną ważną informację od Gienka, bo zataczając się zaczął kierować się z powrotem w stronę swojego legowiska, aby kontynuować trzeźwienie w jego ulubionej pozycji poziomej.

Bolek w myślach podziękował Julii za roztropność i zamknięcie drzwi, którymi dostali się do tego pomieszczenia. Nadal dyskretnie zerkał z ciemnego kąta na schodzących mężczyzn. Julia, skulona obok, milczała, chociaż zaczęła się coś dziwnie nerwowo wiercić. Pewnie znów powoli nadchodzi panika, pomyślał Bolek. Obydwoje doskonale rozumieli, że sytuacja staje się niebezpieczna. Jak ich bandyci znajdą, zrobi się naprawdę nieciekawie.

Drugi osobnik, który pojawił się na schodach wyróżniał się tym, że był ubrany bardzo elegancko. Uwagę przykuwał drogi garnitur i skórzane, obecnie nieco zakurzone półbuty. Miał krótkie, ostrzyżone na jeża włosy i precyzyjnie docięte, średniej długości wąsy. Jego chód, czujne spojrzenie i zachowanie zdradzały pewność siebie i inteligencję.

Mężczyzna z twarzy i postury przypominał Bolkowi jednego z aktorów sensacyjnego filmu „Komando”, grającego rolę Bennetta, ostatniej ofiary Johna Matrixa. Matrix, były komandos, w którego postać wcielił się Arnold Schwarzenegger, zdenerwowany porwaniem swojej córki, praktycznie w pojedynkę pokonuje całą, uzbrojoną po zęby armię jakiegoś żądnego władzy watażki. Wynik tej wojny był z góry przesądzony, a z matematycznego punktu widzenia można byłoby go w przybliżeniu przestawić jako tysiąc do zera. Zdradziecki szwarccharakter Bennett, jego dawny kumpel z oddziału, mimo doskonałego wyszkolenia, zostaje w ostatniej scenie walki przybity rurą do bojlera, co Arnold kwituje w swoim stylu kwestią „Upuść trochę pary, Bennett”.

Bolek uwielbiał klimaty amerykańskich filmów lat osiemdziesiątych. Zwłaszcza sensacyjnych i przygodowych, chociaż te muzyczne, czy romantyczne, zarówno dla dzieci jak i młodzieży, także z chęcią oglądał. W polskich kinach puszczano jak dotąd tylko wybrane amerykańskie produkcje, ale dzięki uprzejmości niektórych kolegów i ich rodziców mógł obejrzeć większość z nich na kasetach wideo, przywożonych z Zachodniej Europy. Niektóre filmy oglądali z kolegami po kilkanaście razy, więc pewne sceny Bolek mógłby w dowolnej chwili odtworzyć w głowie klatka po klatce, posługując się nawet oryginalnymi dialogami w języku angielskim.

W drugiej połowie lat 80-tych wielu co bardziej obrotnych nie tylko mieszkańców Bolesławca, odkryło w sobie żyłkę przedsiębiorcy i zaczęło parać się handlem. Wyjeżdżali przeważnie do Berlina Zachodniego, handlując głównie wyrobami tytoniowymi i mocnym alkoholem, bo te produkty były w Polsce jeszcze stosunkowo łatwe do dostania, a dla mieszkańców RFN - stosunkowo tanie. W drodze powrotnej nasi pierwsi prywatni przedsiębiorcy przywozili różne niedostępne w ojczyźnie towary, a przy okazji dla dzieci słodycze, modne ciuchy, ale także i pożądane przez nastolatków płyty, kasety magnetofonowe czy kolorowe plakaty.

W pokoju Bolka, w mieszkaniu jego dziadków, ściany były pokryte zdobytymi od osób wracających zza żelaznej kurtyny plakatami Rambo, Terminatora, Indiana Jones, serii Star Wars, ale też E.T., Footloose, czy Dirty Dancing. Oczywiście jedna ze ścian obowiązkowo oklejona była plakatami zespołów muzycznych oraz artystów solowych polskich i zagranicznych. Niektóre z nich były prezentami, ale większość pochodziła z rubryki „Znani i lubiani” Dziennika Ludowego, za którym trzeba było w sobotę rano wytrwale nastać się w kolejce do kiosku „Ruchu”, a rzucali zazwyczaj tylko kilka egzemplarzy na jeden kiosk...

W każdym razie schodzący do złodziejskiego skarbca mężczyzna w wyszukanym gajerze w paski i tak bardzo podobny do Bennetta z filmu Komando, na pewno był tym, do którego pozostali wcześniej zwracali się per „szef”. Bolek rozpoznał go jednak nie na podstawie któregokolwiek z posiadanych plakatów, ale z wielokrotnie pokazywanych w Dzienniku TV przez Komendę Główną Milicji zdjęć. Był to z pewnością niejaki Wiewiórski vel „Taśma”. Najbardziej poszukiwany i pomysłowy złodziej ostatniego dziesięciolecia komunistycznej Polski. Mistrz ucieczek pieszych i samochodowych. Houdini złodziejskiego półświatka.

Kiedy Bolek zdał sobie sprawę, kogo ma przed sobą, ze strachu zrobiło mu się słabo, poczuł skurcz w żołądku, a serce wyraźnie przyspieszyło swój rytm. Ale dla Bolka to jeszcze nie był koniec niemiłych wrażeń tego wieczora. Kiedy zobaczył ostatniego z trójki bandytów, schodzących po schodach, zrobiło mu się na moment ciemno przed oczami. Gdyby nie przytrzymał się jedną ręką klęczącej obok Julii, na pewno byłby się przewrócił. Mimo upływu lat, bez najmniejszego problemu rozpoznał tego młodego mężczyznę.

To był jego rodzony, starszy o osiem lat brat Waldemar Wilczyński, którego nie powinno tu w ogóle być, bo przecież jeszcze przez jakieś 5 lat powinien przebywać za kratkami odsiadując wyrok za kierowanie samochodem pod wpływem alkoholu i spowodowanie wypadku, w którym ponieśli śmierć ich rodzice.

Z tego, co mówili mu dziadkowie, Waldek został osadzony w zakładzie karnym gdzieś na drugim końcu Polski. Bolek nigdy nie chciał odwiedzić jedynego brata w więzieniu, co oznaczało, że nie widział go od jakichś siedmiu lat. Nie chciał się z nim spotkać, bo od czasu tragicznego wypadku szczerze go znienawidził. Do dzisiaj obwiniał brata o zabranie mu rodziców i gdzieś w środku zawsze życzył mu, aby i jego spotkał podobny los.

Wyglądało na to, że braciszek nie czekając na koniec odsiadki, uciekł z więzienia i dołączył do sławnej bandy Wiewiórskiego. Kto wie, być może to nawet sam „Taśma” pomógł mu w ucieczce, służąc swoim bogatym doświadczeniem.

Bolesław nigdy nie spodziewałby się, że będzie mieć okazję zobaczyć swojego brata na żywo. A już z pewnością nie w takich okolicznościach. Niemoc szoku walczyła w nim z przemożną chęcią rzucenia się na brata z wściekłości i uduszenia go gołymi rękoma. Cóż za okrutna ironia losu, pomyślał, gdyby to zrobił z pewnością sam zostałby zastrzelony przez brata lub kogoś z jego bandy. Na dodatek naraziłby na niebezpieczeństwo Julię. Nie mógł sobie pozwolić, żeby z rąk jego brata jeszcze komukolwiek, kogo uważał za ważnego i bliskiego dla niego człowieka, zdarzyła się krzywda. Kolejna fala lodowatego zimna, a potem ciepła zalała jego ciało. Mocniej chwycił się ramienia Julii i zacisnął na chwilę powieki, żeby ulżyć nagłemu bólowi skroni. Bardzo zapragnął być teraz gdzie indziej.


Bolek pragnie być gdzie indziej, ale my ani trochę. Śledzimy historię z zapartym tchem. Za to w naszej głowie kłębią się kolejne pytania. Jak to się stało że Julia została postrzelona? Czy nasi bohaterowie nie mają już żadnych szans na wyjście cało z opresji? Na jaki pomysł wpadnie rezolutny Bolesław tym razem? Czy może będzie za bardzo zamroczony swoim odkryciem? Jesteśmy ogromnie ciekawi Waszych pomysłów! Cieszymy się że jesteście z nami. Dajcie koniecznie znać w komentarzu jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Kolejny odcinek już w sobotę!

PS. Coś nam mówi, że powieść przeciągnie się i będzie trwać dłużej niż 20 odcinków. Ani trochę nas to nie martwi, wręcz przeciwnie! Nie możemy doczekać się Waszych pomysłów!

PPS. To nie sensacyjno- kryminalny lead tak działa, ale Wasza wyobraźnia.

Tajemnica szmaragdu - odcinek dziewiętnasty

~Mysi Krokus niezalogowany
7 listopada 2020r. o 3:04
c.d.
***
Kiedy nosze z nieprzytomnym, postrzelonym mężczyzną zostały już wsunięte do wnętrza karetki i zabezpieczone blokadą, ratownicy i policjanci usłyszeli głośne wołanie innego z funkcjonariuszy, wzywające do pilnej pomocy. Lekarz odwrócił się, popatrzył na leżącego strażaka, potem na policjanta kucającego przy jakiejś ubranej w szlafrok postaci leżącej w otwartych drzwiach jednej z kamienic i polecił ratownikowi Rafałowi:

- My lecimy z Markiem na SOR. A ty weź torbę i sprawdź, co tam się dzieje. W razie potrzeby poproście o następny ambulans. Mam nadzieję, że to tylko omdlenia. Daj potem znać, czy cię podrzucą, czy może trzeba będzie po ciebie przyjechać. Na razie! Trzymaj się.

Rafał posłuchał kolegi i bezzwłocznie ruszył ku leżącemu nieopodal strażakowi, bo ten znajdował się bliżej. Lekarz wsiadł do środka karetki przez tylne drzwi wraz z kierowcą Markiem. Szybko przygotowali i podłączyli urządzenia do monitorowania stanu pacjenta podczas transportu. Po chwili ratownik Marek zgasił zewnętrzne lampy, wyskoczył przez drzwi boczne, zasunął je, po czym przeszedł na tył i zamknął oba skrzydła drzwi tylnych. Szybkim krokiem przeszedł do drzwi kierowcy i po kolejnych kilkunastu sekundach pojazd z włączonym sygnałem wyruszył w drogę powrotną do szpitala.

Zawsze kiedy karetka ruszała, wewnątrz najmocniej trzęsło. Zmiany biegów, kilka ostrych zakrętów, a potem do końca już tylko jazda po gładkich, głównych drogach. Lekarz jedną ręką trzymał się więc uchwytu, a wolną ręką podwiesił kroplówkę, leżącą dotąd na brzuchu pacjenta blisko krwawiącej rany i upewnił się, że płyn prawidłowo sączy się do żył, w coraz większym stopniu uzupełniając braki krwi. Do szpitala mieli dwie do trzech minut drogi, więc pacjent powinien bardzo szybko trafić pod skalpel. Mówią, że czas to pieniądz. W tej robocie czas to życie, pomyślał lekarz, obserwując blade oblicze nieszczęśnika.

Facet miał pecha, że trafił na złodziei samochodów we własnym garażu. I do tego uzbrojonych. Ale z drugiej strony miał też szczęście, że nie był to garaż na jakimś odludziu i że miał czujnych sąsiadów. Godzina później, a zakończyłoby się pewnie wypisaniem świadectwa zgonu. A to już zupełnie inna procedura, chociaż papierów z grubsza tyle samo. W przypadku transportu rannego nikt jednak nie nazywał karetki karawanem, tak jak w przypadku transportu nieboszczyka. Kiedy zaś już ratownicy jechali karawanem, zdarzało się im dla żartu rzucać kierowcy do kieszeni albo do schowka na kokpicie monetę i żartować „Masz obola, Charonie” albo „Tylko nie utop nas w Styksie, posępny flisaku”.

Czarny humor nierzadko pomagał ratownikom rozładować napięcie i obniżyć poziom stresu, towarzyszącego nieodłącznie ich trudnej i nie zawsze wdzięcznej pracy. Pomagał uporać się z uczuciem bezsilności wobec przerażającej mocy kostuchy, wedle własnego uznania zatrzymującej oddech i bicie serca bezbronnego człowieka, bez względu na wiek, zamożność czy pozycję społeczną. Pomagał radzić sobie z poczuciem wszechogarniającej niemocy, kiedy niejednokrotnie zdarzało się przegrać walkę o życie chorego lub poszkodowanego, czy to w jego domu, czy gdziekolwiek w plenerze. Czasem pomagał tłumić poczucie winy, jakie odczuwali przy przekazywaniu tragicznych wiadomości, kiedy nie starczało siły, aby wytrzymać błagalne spojrzenia matek, żon, czy córek, aby otrzymana informacja okazała się jednak pomyłką. Ale na pewno nie pomagał po pracy oczyścić głowy z natłoku dramatycznych obrazów i nie pomagał zasypiać w ciepłym, bezpiecznym domu, przy własnej, kochającej rodzinie.

Ratownik-kierowca Marek prowadził jak zwykle dynamicznie i pewnie. Puste ulice ułatwiły szybki przejazd wyjącego i błyskającego ambulansu do tego stopnia, że już dwie i pół minuty później ratownicy wyciągali nosze z pacjentem i przekazywali go czekającemu na SOR zespołowi. Lekarz z ambulansu zauważył, że oprócz pielęgniarek byli tam już obecni chirurg i anestezjolog. Brakowało tylko chirurga naczyniowego, ale ten powinien czekać na sali operacyjnej, gdyż i dla niego szykowała się żmudna, precyzyjna, wręcz zegarmistrzowska praca przy naprawie uszkodzonego mechanizmu, jakim było rosłe ciało byłego żołnierza.

Życie Bolesława znajdowało się odtąd w rękach ludzi, którzy na co dzień mieli do czynienia z zagrażającymi życiu obrażeniami, choć nie co dzień były to rany postrzałowe.
***
c.d.n.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Żółtorudy Dąb niezalogowany
7 listopada 2020r. o 3:30
c.d.
***
Policjanci, którzy pomogli ratownikom przetransportować poszkodowanego do czekającego ambulansu, nie widząc pilnej potrzeby asystowania przy omdleńcach na podwórku, wrócili do garażu. Postanowili, że jeszcze trochę rozejrzą się po miejscu przestępstwa w oczekiwaniu na zapowiedziane przez dyżurnego rychłe przybycie technika od zabezpieczenia śladów i kolegów z wydziału dochodzeniowo-śledczego. Otrzymali także informację, że w ciągu maksymalnie pół godziny na miejscu powinien pojawić się prokurator. A wtedy oni dwaj nie będą już mieli zbyt wiele do roboty, oprócz zdania relacji z momentu przyjazdu na miejsce zgłoszenia, szczegółowego opisania zastanej sytuacji, a potem napisania kilku raportów.

Ratownik Rafał minął radiowóz i podszedł do leżącego na ziemi strażaka. Kiedy go zobaczył z bliska uniósł brwi i szerzej otworzył oczy, gdyż mimo ciemności natychmiast rozpoznał ubraną w kurtkę strażaka kobietę.

- Pani Nina! – niemal krzyknął zaskoczony. Z drugiej strony nie powinien się dziwić. Bardzo często spotykali się w różnych okolicznościach, w różnych miejscach i o różnych porach dnia, ale wyłącznie, można by tak ująć, na niwie zawodowej. A szkoda, bo Nina, a tak się do niej zwracał na razie tylko w myślach Rafał, bo nie miał odwagi zwracać się do niej per „ty”, miała w sobie to coś. Co prawda była od niego parę lat starsza, a on był kawalerem z odzysku, ale kto wie, może kiedyś zainteresuje się nim jako mężczyzną i zwróci się do niego nieco innymi słowami niż „przytrzymaj mi ten opatrunek” podczas zaopatrywania rannych na miejscu wypadku.

Oboje wykonywali bardzo podobną pracę, tylko że w dwóch różnych służbach. Ratowanie życia i zdrowia ludzkiego w ekstremalnych warunkach należy do przeżyć, które bardzo zbliżają. Rafał nie miał dotąd śmiałości wymaganej do ewentualnego rozwinięcia ich znajomości, ale zawsze przyjeżdżając na miejsce wezwania wyglądał w zespole strażaków jej rudych włosów, czasem puszczonych luzem, a czasem splecionych w warkocze, jak u Heleny Kurcewiczówny z „Ogniem i Mieczem”.

Ratownik kucnął, uniósł delikatnie nogi omdlałej Niny, a pod spód podłożył przyniesioną torbę. Sprawdził tętno na szyi. Było w porządku. Przed spoliczkowaniem niewiasty, od którego na razie próbował się powstrzymać, postanowił jednak najpierw spróbować lekko potrząsnąć j za ramiona, jakby czynność ta miała na powrót poukładać w jej głowie jakieś rozsypane elementy.

- Halo! Słyszy mnie pani?! – krzyknął i odetchnął z ulgą, bo wstrząśnięta Julia nagle otworzyła oczy i zamrugała nimi kilka razy.

- O, kurczę. Chyba zemdlałam – stwierdziła już całkowicie świadomie i z wyczuwalnym zakłopotaniem leżąca Julia. Podniosła głowę, a następnie bez pomocy Rafała zaczęła sprawnie wstawać. Po chwili, już w pozycji stojącej, rozejrzała się nerwowo po podwórku, a potem zwróciła się do znanego jej z twarzy i z imienia ratownika z pogotowia, ściskając dłonią jego ramię – Rafał? A gdzie Bolek? Powiedz, co z nim?

- Mówisz o ofierze tamtej strzelaniny? – skoro ona przeszła na „ty”, również i on przestał się krępować. Kiwnął głową w kierunku otwartego garażu – To nie musisz się martwić na zapas. Jest w ciężkim, ale stabilnym stanie. Chłopaki z Policji twierdzą, że podczas włamania do jego garażu dostał postrzał na wylot. Lekarz stwierdził, że się z tego wyliże. Jak zemdlałaś, odjechali z nim do szpitala. Myślę, że dadzą radę go połatać, ale może być problem, bo stracił dużo krwi. Widziałem jego tautaż, ma bardzo rzadką grupę…

- Zero Rh minus – dokończyła Julia.

- Tak, a skąd wiesz? – zapytał zaskoczony Rafał – Czyżbyś znała tego faceta?

- Jasne, że go znam, to mój… ten, no… jesteśmy razem – Julia przy ostatnich słowach zakryła dłonią usta i dziwacznie zabełkotała, tak, aby słowa te koniecznie zabrzmiały cicho i niezrozumiale. Zaczęła zastanawiać się, czy nie zabrnęła już zbyt daleko, ale doszła do wniosku, że nie miało obecnie znaczenia, jakie tajemnice zdradzi temu obcemu, choć znanemu jej ratownikowi – Słuchaj, jeżeli potrzebna będzie krew, to znam jedną osobę z taką samą grupą. To nasza córka. Moja i Bolka znaczy – Julia poszła na całość. Miała nadzieję, że Rafał nie współpracuje z żadnym lokalnym portalem plotkarskim i zostawi tę informację dla siebie.

- Zatem powiedz jej, że świetnie by było, gdyby się zgłosiła jutro przed południem na Plac Piłsudskiego. Stoi tam jeszcze do jutra krwiobus. Wystarczy, że przed oddaniem krwi powie, że to dla jej ojca i poda jego dane, a wszystko zostanie zapisane i przekazane bankom krwi.

Ratownik Rafał, chcąc jednocześnie zamaskować zmieszanie, rozczarowanie i zawód z powodu usłyszanych właśnie informacji, pokazał ręką w kierunku otwartych drzwi kamienicy i szybko zaproponował:

- A teraz chodźmy sprawdzić, czy tam potrzebna jest nasza pomoc – schylił się, podniósł leżącą na ziemi torbę i wziął Julię pod rękę. Ta lekko odsunęła się od niego i ruszyła przed siebie już bez jego pomocy. Nie lubiła nachalności. Z doświadczenia wiedziała, że wszelkie nie mające szans na powodzenie podchody facetów należało dusić w zarodku, zanim ich wyobraźnia zaczynała podpowiadać im jakiekolwiek obrazy o ich dalszej, wspólnej drodze życiowej.

Kiedy podeszli do funkcjonariusza, ten klęczał odwrócony do nich plecami i starał się cucić jakiegoś staruszka w szlafroku. Julia postanowiła przejąć kontrolę nad sytuacją, wyręczając ratownika z karetki:

- Proszę zrobić mi miejsce, jestem ratownikiem medycznym ze straży pożarnej. Antonina Polańska. – wyjaśniła Julia policjantowi - Ale wolę, jak się do mnie mówi Julia, a nie Nina – poprosiła nie zwracając uwagi na zakłopotanie malujące się tym razem na twarzy ratownika.
Policjant wstał, odsunął się i stanął z boku, a Julia mogła wreszcie zobaczyć twarz starszego pana. Natychmiast rozpoznała pana Rybkę.

- Pan profesor! – niemal krzyknęła.

Od ich ostatniego spotkania mogło minąć ile? Jezu, to już ze dwadzieścia osiem albo dwadzieścia dziewięć lat, stwierdziła nieco skonsternowana Julia. Wydawało się to niemożliwe, a jednak. Szmat czasu.

- Znasz wszystkich w tej okolicy, Nina… znaczy Julia? – zaśmiał się na głos ratownik Rafał, a potem zakrył usta i szepnął do policjanta – To jest żona albo partnerka tego postrzelonego faceta z garażu.

- Naprawdę? To będzie musiała potem odpowiedzieć nam na kilka pytań – również zakrywając usta i szeptem odpowiedział funkcjonariusz.

Julia nie mogła usłyszeć tej szeptanej konwersacji za jej plecami. Sprawdziła puls i oddech swojego byłego nauczyciela. Położyła go delikatnie na ziemi, zdjęła kurtkę strażaka i wsunęła ją pod nogi nieprzytomnego. Krew musiała zacząć dostarczać więcej tlenu do mózgu, a wtedy szansa, że świadomość szybko wróci, zwiększała się znacząco.

- Panie Stefanie! Halo, panie profesorze! Budzimy się! – Julia próbowała głośnym wołaniem nawiązać kontakt z leżącym. Stojącym za nią kolegom z Policji i Pogotowia wyjaśniła – To mój dawny nauczyciel fizyki z liceum, Pan Stefan Rybka. Świetny pedagog, taki wiecie, starej daty. Znajdzie się gdzieś może jakaś chłodna woda? Mogłabym odrobinę skropić jego twarz.

- Mam w wozie butelkę wody niegazowanej. Polecę po nią – odpowiedział policjant i ruszył do swojego radiowozu stojącego pod murem.

- To świetnie. Dziękuję bardzo – rzuciła Julia do odchodzącego funkcjonariusza i ponownie podniesionym głosem zaczęła wołać do nadal nieprzytomnego staruszka – Panie profesorze! Panie Stefanie! – i wreszcie pan Stefan stęknął i otworzył oczy.

- Tosia? Czy ja śnię? – odezwał się wybudzony staruszek, a Rafał już całkiem zgłupiał w kwestii imion Niny o wielu imionach.

Kilkanaście sekund trwało zanim do pana Stefana prawdopodobnie dotarło, dlaczego znajduje się z pozycji poziomej, a nad nim klęczy jakaś kobieta podobna do jego dawnej uczennicy. Julia pomogła mu się podnieść do pozycji siedzącej. Oparła go plecami o ościeżnicę drzwi. Wrócił policjant i podał Julii butelkę wody, a Julia szybko odkręciła korek butelki.

Kiedy policjant wracał z butelką wody, na podwórko wjechał samochód bez tradycyjnych policyjnych oznaczeń. Wysiadło z niego trzech nieumundurowanych mężczyzn. Jeden z nich trzymał dość dużą torbę, a dwaj nieśli niezbyt opasłe teczki. Wszyscy mieli przewieszone przez szyję, dyndające odznaki policyjne. Popatrzyli na grupkę osób przy drzwiach kamienicy, ale zdecydowali się skierować swoje kroki do garażu. Po chwili weszli do środka i zaczęli rozmawiać z dwoma policjantami, którzy kilkanaście minut temu przybyli na miejsce przestępstwa jako pierwsi.

- Proszę wypić troszkę wody, panie profesorze! – Julia podsunęła panu Rybce butelkę, a ten wziął kilka małych łyków – Ale niech pan jeszcze nie wstaje, bo znowu się może panu w głowie zakręcić.

Pan Rybka Powoli wracał do rzeczywistości. Mimo wszystko poprosił Julię, aby mu pomogła wstać. Podtrzymywany przez nią pod ramię, rozglądał się niespokojnie po podwórku. Próbował też zajrzeć ponad mercedesem do wnętrza garażu po drugiej stronie podwórka.

- Co z Bolkiem? Żyje? – zapytał zgromadzoną przy nim trójkę słabym jeszcze głosem i popatrzył na nich z niepokojem. Przypomniał sobie co zobaczył, zanim zemdlał.

- Rannego zabrano do szpitala – poinformował go ratownik Rafał, a pan Stefan wreszcie zaczął się trochę uspokajać.

- Żyje dzięki panu, panie Rybka – dodał policjant – Dzięki temu, że tak szybko zadzwonił pan do nas. Świetnie się pan zachował. Kiedy ten Bolek wyjdzie ze szpitala, będzie chyba musiał panu postawić dobrą wódkę.

- I jakąś dobrą rybkę na zagrychę – błyskotliwie dorzucił Rafał, a wszyscy włącznie ze starszym panem zaśmiali się głośno.

- Świetny żart, Rafał – podsumowała z przekąsem Julia i zwróciła się już do pana Stefana – Cieszę się, że nic panu nie jest, panie profesorze.

- Widziałem, że zajechali koledzy z dochodzeniówki i technik od śladów – wtrącił się policjant – Więc my z panem Rafałem pójdziemy sprawdzić, czy czegoś od nas nie potrzebują, a wy sobie tu chwilę pogadajcie o starych czasach, dobrze? Tylko nie odchodźcie na razie donikąd, bo za chwilę na pewno ktoś będzie chciał z wami krótko porozmawiać. Powiem im, aby nie zwlekali z tym, bo późno się zrobiło, a nasz bohater powinien przecież solidnie wypocząć i odzyskać siły, co nie, panie Rybka? Myślę, że nie będą mieli więcej niż kilka pytań. Szanse na złapanie bandyty lub bandytów są największe tuż po popełnieniu przestępstwa, a potem jest coraz trudniej.

Kiedy policjant z ratownikiem Rafałem odeszli w kierunku garażu, Julia rozejrzała się i zauważyła obok drzwi sąsiedniej kamienicy niewielką ławeczkę, na której każdego dnia sąsiedzi zapewne wymieniali się najświeższymi i najczęściej także sensacyjnymi wiadomościami podwórkowymi. Zabrała z ziemi strażacką kurtkę i poprowadziła Pana Stefana do tej ławeczki. Chcąc nie chcąc, rzeczywiście rozpoczęli rozmowę wracając do czasów liceum.

- Antonina, ciężko uwierzyć, że to naprawdę ty – zaczął pan Rybka, przypominając sobie zdarzenia sprzed prawie trzydziestu lat.

- To ja panie profesorze. Antonina Polańska, rocznik maturalny 1991 – odpowiedziała Julia, gdyby jednak dawny nauczyciel nie zapamiętał tych szczegółów - Jak to miło, że pan mnie rozpoznał. Przecież od czasów liceum minęło tyle lat! Musiałam się chyba mocno zmienić, co nie?

- Mam pamięć do twarzy, Tosiu. Aż tak wiele się nie zmieniłaś. Pamiętam doskonale ciebie i Bolka, kiedy byliście razem. I wasze wyprawy połączone ze szwendaniem się po niebezpiecznych miejscach, o których was ostrzegałem. No i jak pamiętasz, niestety wykrakałem nieszczęście – pan Rybka kilka razy potakująco pokiwał głową.

- To wcale nie było tak. Pan słyszał tylko oficjalną wersję, panie profesorze, bo wojsko nie chciało ujawniać prawdziwych szczegółów. Prawda była zupełnie inna – odparła Julia – jak będziemy mieć więcej czasu, opowiem panu.

- Słyszałem, że wyjechałaś z Bolesławca z rodzicami. Bolek chodził potem strasznie smutny. Zupełnie stracił chęć do nauki i do życia. Nie mogłaś mu dalej pomagać w nauce, no i nie zdał matury, a potem wzięli go prosto do wojska.

- To moi rodzice zakazali mu się ze mną widywać. A jak wydobrzałam i zdałam maturę zdecydowali, że wyjedziemy - wytłumaczyła Julia – Ja też to wszystko bardzo mocno przeżyłam.

- Potem Bolek wiele lat jako żołnierz jeździł po świecie, ale w końcu wrócił – nie dał się przegadać pan Stefan – A jak wrócił, to poszedł na wojskową emeryturę. Ale nadal pracuje w wojsku. Podobno uczy i trenuje młodych, czy coś takiego.

- Tak, wiem. Zdążył mi się już pochwalić, że jest emerytem, ale nadal pracuje w wojsku – potwierdziła Julia.

- A wiesz, że mieszka w tej właśnie klatce, przy której siedzimy? – zapytał pan Rybka – Na parterze, w mieszkaniu po swoich dziadkach. Może ich pamiętasz, boście przecież co chwilę przyjeżdżali tymi waszymi rowerami. Tutaj, na to właśnie podwórko. Będzie już jakieś osiem lat, jak mu dziadkowie poumierali. W jednym roku, wyobrażasz sobie? Najpierw odeszli jego rodzice, kiedy był mały. A potem dziadkowie. No i został się całkowicie sam. Mogę jeszcze tej wody?

- Proszę bardzo – odparła Julia i ponownie podała swojemu dawnemu profesorowi odkręconą butelkę z wodą – Ale Bolek nie był i nie jest sam – Julia przypomniała sobie o bracie Bolka, Waldku, który wiele lat temu związał się ze światkiem przestępczym, a teraz nie wiadomo, co się z nim działo – Ale to już historia, panie profesorze. A wie pan, że teraz ta historia pisze się na nowo? Znów się spotkaliśmy. I chyba wróciło, to co było między mną a Bolkiem.

- No to lepiej, żeby go tam w tym szpitalu jakoś poskładali i pozszywali, bo bardzo bym chciał, żeby Bolek przestał być wreszcie taki samotny… – stwierdził z nadzieją w głosie pan Stefan, ale przerwał wywód, bo podeszli do nich dwaj policjanci w cywilu, ci co przybyli niedawno z teczkami. Teraz mieli w rękach wyciągnięte z teczek notatniki i długopisy.

- Dobry wieczór. Podkomisarz Kamiński, wydział dochodzeniowo-śledczy, Komenda Powiatowa Policji w Bolesławcu – przywitał się i przedstawił starszy z policjantów, niewysoki i z wąsem – A mój kolega to aspirant Świgoń – podkomisarz wskazał głową młodszego policjanta, który był dużo wyższy, ale bardzo szczupły, bez wąsa, a za to w okularach o dość grubych szkłach. Co chwilę poprawiał te okulary ręką z długopisem. Widocznie noski były ustawione zbyt szeroko, a może to jego nos był zbyt wąski.

- Wskazano nam państwa, jako tych, którzy mogą nam pomóc w rozwikłaniu tej sprawy – wtrącił aspirant Świgoń nienaturalnie wysokim głosem, jak gdyby mutacja się u niego jeszcze nie zakończyła – Ratownik mówił też, że oboje państwo przed chwilą źle się poczuliście, więc teraz zadamy tylko kilka najważniejszych pytań, a jutro zaprosimy państwa do nas na dłuższą rozmowę, dobrze?

- A aby było szybciej i pan mógł pójść już do domu odpocząć, zrobimy tak – postanowił podkomisarz i zwrócił się do obojga siedzących na ławeczce – aspirant porozmawia chwilę z panem, a ja poproszę panią do garażu i samochodu poszkodowanego. Policjant mówił, że jest pani żoną ofiary napadu…

- Tylko jego partnerką – szybko poprawiła Julia, tylko leciutko mijając się z prawdą – jeszcze nie żoną.

- Ale już wkrótce mają się pobrać – oświadczył oficjalnym tonem pan Stefan, znacząco mijając się z prawdą – Mam nadzieję być świadkiem na ich ślubie! – dorzucił wesoło kolejne kłamstewko, uśmiechając się i mrugając okiem do Julii.

- A to świetnie, gratuluję! – odpowiedział podkomisarz Kamiński, wyraźnie nadużywający spójnika „a” – A zatem pani obejrzy garaż i samochód, a potem powie nam, co mogło zostać pani zdaniem ukradzione przez włamywaczy. Zapraszam ze mną.

Julia idąc koło policjanta ubrała z powrotem pożyczoną wcześniej kurtkę. Na chwilę obróciła głowę i zobaczyła, jak aspirant przysiada się do pana Rybki, wyjmuje latarkę i rozkłada notatnik, przygotowując się do zapisu rozmowy. Stwierdziła, że policjant będzie miał co pisać, bo pan profesor był zawsze wspaniałym gawędziarzem, któremu nie miało się odwagi ani ochoty przerywać.

- A widzę, że pani pracuje w straży? – zagaił zaciekawiony podkomisarz – A jako kto?

- Zgadza się, panie podkomisarzu. A jako ratownik medyczny – Julia szybko przejęła manierę podkomisarza – Zwykle jeżdżę do różnych wypadków. A tutaj zaś przyjechałam bardziej prywatnie, do narzeczonego.

- A, jasne. Ma się rozumieć – odparł podkomisarz – Jeżeli pani nie była jeszcze w garażu, to uprzedzam, że widok może nie być dla pani przyjemny.

Doszli do mercedesa i minęli go. Przy radiowozie stojącym nadal na światłach obok mercedesa Julia zobaczyła łącznie teraz trzech rozmawiających ze sobą policjantów i ratownika, który odprowadzał ją wzrokiem, zanim weszli do garażu. W środku nie było nikogo oprócz technika policyjnego. Technik właśnie próbował wyjąć z jednej z dziur w ścianie tkwiący tam pocisk za pomocą czegoś w rodzaju pęsety. Przy wejściu do garażu leżała jego duża, otwarta torba, a obok niej aparat fotograficzny z lampą błyskową, trochę różnych narzędzi, pojemniczków z różnymi substancjami i duża ilość torebek strunowych.

Julia rzeczywiście wolałaby nie widzieć tego, co właśnie zobaczyła na własne oczy. Krew Bolka na podłodze, pięć dziur w tynku na ścianie pod wiszącym nowym, błyszczącym jeszcze rowerem, rozwalona szafka na stole po prawej stronie garażu i otwarty sejf pod stołem po jego lewej stronie. Z miejsca, w którym stała, widziała wyraźnie, że w sejfie nie było skrzynki, którą przywieźli z Bolkiem tu wcześniej tego dnia. Na własne oczy widziała, jak Bolek tę skrzynkę do garażu wnosił i wkładał do sejfu.

Julia tak bardzo się przestraszyła, że aż przeszły ją dreszcze. Przełknęła ślinę i na wszelki wypadek wzięła kilka głębszych wdechów, aby tlen lepiej i szybciej został dostarczony do mózgu. Skoro nie było skrzynki, to czy mogła ona być przyczyną i celem włamania? Czy może jednak Bolek zabrał gdzieś stąd tę cholerną skrzynkę? Chciała się puknąć w czoło, bo przecież Bolek raczej by sam skrzynki nie zabrał i natychmiast potem sam się nie postrzelił, jeszcze do tego pięć razy nie trafiając. W policji to by raczej miejsca nie zagrzała jako detektyw.

- A wszystko w porządku? – podkomisarz zwrócił uwagę na niepokojące objawy i zachowanie Julii. Najwidoczniej pomyślał, że ujrzana krew jej partnera tak na nią zadziałała.

- Nic mi nie jest, ale nie mogę sobie wyobrazić, co Bolek musiał tu przeżyć – zatroskanie w głosie Julii było prawdziwe i szczere.

- A i to właśnie musimy rozszyfrować. Kto, jak i po co tu się włamał. Wtedy jest szansa na odnalezienie przestępcy. A jest pani w stanie teraz powiedzieć mi, co mogło stąd zginąć? – podkomisarz rozpoczął już właściwy wywiad.

- Jestem niemal pewna, że brakuje tylko jednej rzeczy – odpowiedziała Julia.

- A jakiej konkretnie? – wyraźnie zainteresował się śledczy. Otworzył notatnik i przygotował się do zapisywania.

- A takiej skrzynki. Mniej więcej takich o rozmiarów – Julia starała się pokazać dłońmi trzy zapamiętane wymiary skrzynki.

- A co w niej się znajdowało? – zapytał podkomisarz Kamiński.

- I tego właśnie nie wiem. To Bolek ją znalazł i nie powiedział mi tego. Myślę nawet, że sam mógł nie wiedzieć. A możemy sprawdzić jeszcze na wszelki wypadek w bagażniku samochodu? Może tam jest schowana? – zaproponowała Julia.

- A oczywiście, chodźmy. Tylko proszę, niech pani niczego sama nie dotyka – poprosił podkomisarz i wyjął ze swojej kieszeni rękawiczki – Nie możemy zniszczyć ani zatrzeć żadnych śladów. Technik będzie musiał wszystko dokładnie przejrzeć zarówno w garażu, jak i w mercedesie.

Zanim wyszli z garażu, podkomisarz poprosił technika, aby dał też Julii jakieś lateksowe, jednorazowe rękawiczki, co ten uczynił, a nawet zaoferował Julii pomoc w ich zakładaniu. Podkomisarz wyciągnął z teczki i zaświecił małą latarkę. Podeszli do mercedesa i zajrzeli do wewnątrz, upewniając się, że w kabinie nie ma skrzynki o rozmiarach zasugerowanych przez Julię, ani jakiejkolwiek innej. Następnie stanęli przy bagażniku. Śledczy ręką ubraną w rękawiczkę nacisnął guzik zamka i pokrywa bagażnika głośno skrzypiąc uniosła się na siłownikach. Zobaczyli różowy neseser i najzwyklejszy na świecie bałagan, który większość bałaganiarzy ma w bagażnikach swoich samochodów po kilku latach niesprzątania i nieodkurzania tamże. Podkomisarz poświecił Julii do wnętrza bagażnika.

- Tutaj też nie ma niestety tej skrzynki – pewnie stwierdziła Julia.

- A w tym neseserze w kolorze pinky? – zapytał podkomisarz.

- Może pan otworzyć, ale tam jest tylko georadar – oznajmiła Julia.

- A, czyli przyszły małżonek to pasjonat historii? – dopytywał się śledczy.

- A jakże. Prawie taki, jak pan profesor. Tyle, że Bolek szuka, a pan Rybka opowiada. Ale ten sprzęt Bolek pożyczył od znajomych z grupy poszukiwawczej – poinformowała Julia.

- A niech pani jednak sprawdzi, czy ten georadar rzeczywiście wciąż tam jest. Z tego co wiem, nie jest to tanie ustrojstwo, więc może złodzieje także i je skroili – poprosił podkomisarz.

Julia pochyliła się nad bagażnikiem, rękami w lateksowych rękawiczkach zwolniła zatrzaski nesesera i otworzyła wieko.

- Stąd nic nie zginęło, panie podkomisarzu. Jestem pewna. Ale chciałabym stąd zabrać tę walizkę ze sprzętem. Ten sprzęt jest cały pożyczony, więc lepiej, żebym go przeniosła w bezpieczne miejsce, dopóki Bolek nie wróci ze szpitala.

- A to najpierw technik musi popatrzeć, czy jest sens zdejmować ślady z tego nesesera. Za chwilę go poproszę, chociaż wszystko wskazuje na to, że bandyci bagażnika samochodu nie otwierali – stwierdził podkomisarz i powędrował do garażu po technika.

Julia zamknęła wieko, a kiedy zabierała prawą rękę, rękaw jej kurtki zahaczył o jedną ze szmat luźno wrzuconych koło nesesera. Ponieważ rękaw był nie zapięty, a na rękawie znajdował się odsłonięty rzep, to haczyki rzepa pociągnęły tę szmatę za sobą. Spod szmaty wyłonił się jakiś duży sześcienny przedmiot o gładkich ścianach, którego koloru w słabym świetle Julia nie była w stanie rozpoznać.

Na wszelki wypadek szybciutko owinęła ten sześcian z powrotem w tę samą szmatę, otworzyła neseser i włożyła pakunek do środka, chociaż ledwie się tam zmieścił, po czym jeszcze raz zamknęła wieko. Jak się uda zabrać neseser, później go otworzy i sprawdzi, co to za nieznany artefakt Bolek mógł przewozić w swoim bagażniku.
--------------------------------
Pozdrawiam,
M.
c.d.n.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).