25 października 2013r. godz. 17:17, odsłon: 17411, K.KrzemińskiJegoblog: List od sąsiada znaleziony za wycieraczką samochodu…
Różnie się ludzie w polskiej historii ze sobą witali. Czasem chlebem i solą, innym razem butelką wódki – mnie sąsiad przywitał anonimowym listem pełnym gróźb. Śmiać się czy płakać… a może zacząć się bać?!
List (fot. jgc)
Kilka słów wprowadzenia – od tygodnia mieszkam w nowym miejscu, wynajęliśmy od znajomego mieszkanie w pewnej dzielnicy, co to ponoć „już nie jest taka zła jak kiedyś”. Pod samą kamienicą jest olbrzymi, zbudowany niedawno parking, który pomieścić może spokojnie ze 50 autek – a parkuje na nim co najwyżej kilka. No i korzystamy z niego – stajemy po prostu na pierwszym-wolnym-miejscu. I wczorajszego poranka czekała nas nie lada niespodzianka:)
Yyyy… co?! – pomyślałem kiedy żona pokazała mi wspomniane pisemko, do niej przecież adresowane. Zdziwienie szybko przeszło w irytację – jak ten huncwot może?! Nie dość, że żonę mi straszy to jeszcze mojej bryczce grozi, w krzaki chce ją tarmosić i pewnie robić z nią rzeczy godne arcybiskupa z Dominikany. I to na dodatek „bardzo się gniewając” a każdy doskonale wie, że gniew to zły doradca jest i kreatywność tego tego Pana pod jego wpływem może wzrosnąć. Znaczy wydaje mi się, i przyznaję że myślę bardzo stereotypowo, że autorem anonimu jest „pan”.
Zastanawiałem się chwilkę co też powinienem w tej sytuacji zrobić – pukać po kolei do drzwi wszystkich sąsiadów i pytać ich „WTF?!” A może uciec moim bolidem gdzie pieprz rośnie? Oczywiście na początek… wrzuciłem ten przepiękny poemat na facebooka. Pomyślałem, że być może jest to taka nowa świecka tradycja i teraz wszystkich „nowych” sąsiedzi witają w podobny sposób.
Okazuje się… że niestety tak właśnie jest. Podzielę się z wami kilkoma komentarzami z mojego FB (a na blogu pojawiło się wiele innych).
Patrycja: – hahaha ja miałam ostatnio taki sam przypadek, tylko mój liścik nie był aż tak rozbudowany pozdrowienia dla wszystkich miłych sąsiadów:)
Kuba: – ja tak kiedyś miałem z rowerem na klatce schodowej, ktoś założył mi parę kłódek i powiedział ze mam przestać tu stawać albo ich nie zdejmie nigdy…
Artur: – to i tak ktoś spoko. mi koles postawil wysieraczki, spuscił powietrze z dwoch opon i zadzwonil na straz miejską. Ciekaw tylko po co spuszczal powietrze skoro chcial zebym odjechal;)?
Andrzej: – Krzysiu ja to juz nie raz przerabialem stawialem auto gdzie bylo wolne miejsce na parkingu i mialem gdzies takie kartki radze zrobic to samo
Irena: – Skąd ja to znam:) tak samo przywitali mnie moi sąsiedzi, liścik o parkowaniu szkoda słów…
Okazuje się więc, że nowoczesne tradycje zastępują te nieco bardziej „archaiczne”. Jeśli więc planujecie w najbliższym czasie przeprowadzkę, to spodziewajcie się raczej uprzejmych liścików niż chleba i soli. A o wódce najlepiej zapomnijcie.
A wy mieliście podobne przygody? Jak się skończyły? O moich perypetiach z sąsiadem pewnie przyjdzie mi jeszcze coś napisać. Uprzedzając pytania - więcej w tym miejscu nie parkujemy. Niech ma.
Tekst pochodzi z bloga prowadzonego przez dziennikarza Bolec.info Krzysztofa "Jegomościa" Krzemińskiego - www.JegoBlog.pl. Doczekał się ponad 100 000 unikalnych czytelników, trafił na stronę główną portalu Onet.pl i serwisu Wrzuta.pl