#Jowita nieaktywny
19 grudnia 2011r. o 11:20
Margotko :* :* :* Baxik :* :* :* Panniusia :*
Cieszy mnie, że Wam się podoba :) Ranniusia powinna za chwilkę wkleić tygodniowy (tak myślę). Margolciu , chyba już się nie możesz doczekać :* :*
Dopisane 19.12.2011r. o godz. 10:51:
Sorki, już wkleiła :D :D
Dopisane 19.12.2011r. o godz. 11:20:
Mikołaj wprawdzie już był,ale może podobna przygoda trafić się również Gwiazdorowi :> ;( Oczywiście nie życzę Mu tego, bo uwielbiam prezenty
z pod choinki :D
Święta tuż-tuż
Po niebie sunie swoim reniferowym zaprzęgiem Święty Mikołaj. Och… Oczywiście,że nie ten nasz, bo on żadnych reniferów nigdy na oczy nie widział, ale ten amerykański –Santaklausem zwany. Sanie są wielkie, wykonane z jakiegoś najnowszego stopu metali. Santa
siedzi na koźle i wesoło popędza swój zwierzęcy napęd. Krzyczy: „Ho, ho, ho…” i myśli, że jest zabawny. Wnętrze sań wypełnione jest po brzegi prezentami dla grzecznych dzieci, które przez cały rok słuchały rodziców, myły zęby i dokarmiały chomiki. Dzieci bezsprzecznie
czekają już z niecierpliwością na jego odwiedziny.
Tak, to przyjemne zajęcie, choć warunki pracy nie są zbytnio atrakcyjne. Przez cały rok trzeba pić czysty spirytus, aby utrzymywać nos i policzki w kolorze ćwikłowego buraka,sportu uprawiać nie można, by waga nie spadła, a o kosmetyczce w ogóle nie wspominam –spoza watowanej brody muszą przecież wystawać zmarszczki. I po roku nieróbstwa trzeba nagle szybko się zebrać, wskoczyć do sań i objechać wszystkie grzeczne dzieci na całym świecie. W jedną noc! Ech, warunki urągają wszelkim przepisom kodeksu pracy… Cóż, ale
cel szczytny, więc i do tego okropnego spirytusu można się jakoś przekonać.
Wszystkie amerykańskie dzieci wiedzą, że ten ich Klaus mieszka na Biegunie Północnym. Magia jakaś musi stać za tym, bo żaden odkrywca, czy zwykły podróżnik nigdy nie znalazł tam nawet najmniejszej kurnej chatki, a co mówić o pałacach. Już więcej sensu ma europejska wersja, która Santę wysłała mieszkać do Laponii. Lasy tam gęste, więc i ukryć się łacniej.
No, ale my teraz śledzimy lot amerykańskiego Santy Klausa, który wyruszył był z Bieguna, odwiedził już wszystkie amerykańskie dzieci, podarkami je uszczęśliwił i teraz może się zająć bachorami reszty globu. Dla wszystkich znowu pewnie nie starczy prezentów – biedne Afrykanięta – ale przynajmniej Europę zadowolić się uda. Całe szczęście, że można pominąć Rosję, bo byłoby krucho. Na marginesie wyjaśnię tylko, że rosyjskie maluszki płakać nie będą, bo do nich w Nowy Rok przybędzie Dziadek Mróz i też jakimś drobiazgiem
humorek poprawi.
Zwykle Santa rozpoczyna pracę od Wschodniego Wybrzeża i leci na zachód kontynentu. Następnie na Alaskę i szybki skok na Hawaje, a później z powrotem na wschód i przez Atlantyk do Europy. Trasa trochę zakręcona, mil trzeba nadrabiać, ale taki rozkład
uświęciła tradycja. Tego roku nasz bohater postanowił wprowadzić drobną modyfikację –najpierw skoczył na Hawaje, a po nich wspiął się na Alaskę i teraz z Alaski – tranzytem nad Rosją – chce się dostać do Europy. Obliczył ostatnio, że to mu wyjdzie ekonomiczniej.
Leci nad Morzem Beringa, za chwilę znajdzie się nad Syberią. Jest dobrze! Zyskał mnóstwo czasu. Rosja, to ogromny kraj, ale i tak będzie do przodu. Renifery wesoło parskają,dzwoneczki raźno dzynglą, a Santa pokrzykuje i przyjaźnie się uśmiecha. To ci sanna!…
Na wschodniej granicy Rosji, w tajnej bazie wojskowej siedzi przy radarze młody żołnierz. Zalicza już drugą noc pod rząd, bo dostał służbę poza kolejnością za nie dopięty guzik przy mundurze. Ech, wojsko – rozkoszna zabawa!… Młody z lekka przysypia, ale co
chwilę się wybudza i spogląda na monitory.
Nagle dostrzega na ekranie jasną plamę, która się szybko porusza od strony Alaski.Konsternacja! Nawet, spora konsternacja. Wojak przeciera oczy, szczypie się w rękę i sprawdza, czy aby to nie sen. Nie, to jawa! Chwyta za słuchawkę – chce zapytać, czy ktoś
nie zapomniał go poinformować o przelocie, którego nie ma w grafiku.
Telefon milczy. Zima, mróz, stara technika – połączenia nie będzie! Trzeba radzić sobie samemu. Tylko, co robić? Jak to, co? Sprawdzić, a jeśli nie nasz, to zestrzelić!
Procedury są jasne. Sprawdzić, sprawdzić… Gdzie, jak?… Nic nie działa, w grafiku o tej plamce ani słowa… Zupełne bagno!
Wołać oficera! Tak, to jedyne wyjście. Odskakuje od ekranów i pędzi do izby,w której śpi kapitan Markow. Próbuje go budzić regulaminowo, ale to nie daje efektów, bo kapitan pijany. Wreszcie wali w zapitą gębę. Tak, to jeszcze jeden dowód na to, że alkohol
dodaje odwagi – nawet, jeśli pił go kto inny… – bo za pobicie oficera karna kompania murowana!
Na kamiennej twarzy pojawiły się pierwsze oznaki życia – powieki zafalowały, usta się rozwarły i wydały z siebie rzężenia, których byśmy nie zrozumieli, gdybyśmy nie znali okoliczności ich wydania, a które można spróbować zapisać w ukulturalnionej wersji, jako:
„Paszoł won!”.
Szeregowiec przyjmuje postawę zasadniczą, regulaminowo salutuje i wyrzucając z siebie „Tak jest!”, odwraca się do drzwi. Pędzi przed swoje monitory.
Czas ucieka. Niezidentyfikowany pojazd latający, który w umyśle młodzika staje się
wrogim samolotem, naruszającym przestrzeń powietrzną kraju, nieubłaganie zmierza do skraju ekranu. Jeśli go spokojnie przepuści, sąd wojenny i pod ścianę… Z dwojga istnień,jego własne jest mu bardziej milsze i droższe, niż tego w powietrzu. Po co wlatywał w zasięg jego radaru, podczas jego służby? Bydlak! Na szkoleniu mówili mu, że z Ameryką panuje teraz pokój, ale kto ich tam wie tych… Trzeba działać!
Kapitan Markow, zanim się zaprawił, włożył do szufladki biurka klucz od przycisku uruchamiającego rakietę. Żołnierz rzuca się do szuflady, wyciąga klucz i szybko wciska w zamek. Przekręca w prawo. Obok przycisku zapaliła się lampka. Chwila już ostatnia!
Szybko wstukuje w klawiaturę parametry lotu wrogiego obiektu latającego i wciska przycisk.
Oddalona o wiele kilometrów od bunkra dowodzenia wyrzutnia rakietowa zbudziła się ze snu. Przyjęła zadysponowaną pozycję. Kierunek obrany, współrzędne celu jasne… Ognia!
Rakieta wyleciała w powietrze i ruszyła w pogoń za intruzem. Leci szybko… Już go dogania, zbliża się i…
Czy ktoś widział ten wybuch? Trudno powiedzieć. Komisja sprawdzać tego raczej nie będzie. Może jakiś zajączek, może wilk, niedźwiedź, czy inne dzikie zwierzątko widziało błysk i usłyszało huk… Czy to ważne? Cel został trafiony! Zniknął z ekranu w sposób nie
budzący wątpliwości. Trzeba napisać raport, w którym zwróci się uwagę na problemy techniczne i podkreśli wzorową postawę kapitana Markowa, który w zaistniałej sytuacji nie miał innego wyjścia, niż wydanie rozkazu o zestrzeleniu. Kiedy dojedzie tu jakaś komisja, to
kapitan z pewnością będzie już trzeźwy… Może dadzą parę dni urlopu? Nie jest tak źle…
Rakieta rzeczywiście dosięgła celu. Prześlizgnęła się po lewej płozie sań i trafiła w skorupę zaprzęgu, tuż pod kozłem. Podróżny i jego zwierzęcy napęd nie mieli żadnych szans. Zginęli na miejscu, gdzieś około dwóch kilometrów nad ziemią. Santa nie doleciał do
grzecznych dzieci w Europie, nie rozdał prezentów. Świąt nie będzie! Trzeba je odwołać!
Może… Powtarzam – może! Może odbędą się w przyszłym roku, jeśli uda się znaleźć czerwononosego pijaka, który zgodzi się na mało atrakcyjną pracę, odbywającą się nocą,w trudnych warunkach atmosferycznych…
:D :D :D :P ;(