~~Jasiu niezalogowany
20 czerwca 2025r. o 7:13
Byliśmy jednym narodem. Może nie idealnym, pewnie mieliśmy wady. W 1980 stanęliśmy przed najważniejszym z dotychczasowych, sprawdzianem. Myślę, że wypadliśmy dobrze. Wolny świat dowiedział się o nas. W krajach za żelazną kurtyną nasze postulaty zyskały naśladowców. W grudniu 81 po raz kolejny udowodniliśmy, że wolność jest naszym celem. Mieliśmy godnych przywódców, którzy w czasie próby nie zawiedli.
Po zmianie ustroju w 1989 wspólnie budowaliśmy swój wolny świat. Ludzie, którzy do tej pory działali ramię w ramię, zaczęli przedstawiać swoje wizje. Część poszła na lewo, część na prawo inni zostali w centrum. Coraz więcej do powiedzenia mieli ci, którzy wtedy, gdy odwaga nie była tania, siedzieli cicho. Dla zdobycia poparcia zaczęli podrasowywać swoje życiorysy. Z każdym rokiem przybywało kombatantów. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych powstał rząd, na czele którego stanął profesor, ministrem sprawiedliwości w tym rządzie zrobiono byłego szefa NIK, jednego z bliźniaków. Jego brat, natychmiast zaczął organizować ugrupowanie skupione wokół brata-ministra, okazało się to dobrym strzałem. W partii tej znaleźli się ludzie umoczeni w komunizm, w geszefty z pogranicza biznesu i gangsterki, którzy w poprzedniej partii, brali z państwowej półki jak w supermarkecie, z tym, że przy wyjściu ominęli kasę.
Brat-bliźniak ministra okazał się … no właśnie, kim? Budowniczym IV RP, jak pragną jego akolici? Czy zabójcą solidarności? Tej przez małe „s”. Bo tę przez duże „S” zamordowali jej przewodniczący. Budowanie partii, szło mu dobrze, ex minister został prezydentem stolicy. Zyskiwał na znaczeniu. Brat, który ciągle budował partię, budował też mit. Mit walecznych, dzielnych i niezłomnych. Zyskiwał coraz szersze grono wyznawców, bo ciężko ich nazwać zwolennikami. Budował ten mit na tyle skutecznie, że prezydent stolicy został prezydentem kraju, a jego partia zwyciężyła w wyborach do parlamentu. Wieczór wyborczy stał się początkiem końca narodu. Prezydent zameldował prezesowi – wykonanie zadania. Coś zaczęło pękać, nie ma już jednego narodu, są dwa plemiona. Te plemiona się nienawidzą i nie widzę szans na zmianę tego stanu.
Kampania prezydencka 2010 miała zacząć się od wysokiego C. Notowania prezydenta były słabe. Partia prezesa przegrała przedterminowe wybory. Jak skończyło się granie na emocjach? Nie muszę przypominać. 10 kwiecień 2010, katastrofa pod Smoleńskiem. Przyspieszone wybory prezydenckie, podniosła atmosfera, szansa na scalenie plemion. Niestety, nie udało się. A może nikomu na tym nie zależało? Partia prezesa nie mogąc wygrać wyborów uczciwie, wygrała je podstępem. Podsłuchy i kłamstwa, oczernianie przeciwników i obrzucanie ich błotem dało efekty. Partia wygrała wybory, zdobyła władzę. Aby móc rządzić skutecznie, pierwszy atak skierowano na trybunał. Nikt nic nie zrobił, ludzie stali ze świeczkami i patrzyli. Posłom opozycji wyłączali mikrofony, budżet uchwalali w taki sposób, w jaki nie wybiera się sołtysa. Zachwyconej gawiedzi rozdawali pożyczone pieniądze. Za to mogli kłamać, kraść, oszukiwać. Spacyfikowani prokuratorzy i sędziowskie miernoty, wyjęte z referatów w sądach rejonowych, zarządzające sądem najwyższym, nie dadzą zrobić krzywdy swoim protektorom. Kościół z przywilejami jak w średniowieczu. Jest połowa trzeciej dekady XXI wieku, a my cofamy się do wieku XIX. Zabijamy środowisko, nie myślimy o przyszłych pokoleniach. Po nas choćby potop? Tak mamy żyć? Mały, zakompleksiony, nienawidzący świata, którego się boi – NIKT, nas tak podzielił. To on wskazuje palcem kogo nienawidzić, kim gardzić. Złodziej, oszust, donosiciel, komunista – jeśli tylko spełniają wolę prezesa zostają posłami i senatorami. Ludzie, dzięki którym odzyskaliśmy wolność są wskazywani jako niegodni, jako sprzedawczyki i oszuści. Wyznawcy bezrefleksyjnie to akceptują. Na rozkaz wodza wyją i plują. Potrafią wyć nawet na cmentarzu.
2 lata temu przegrali wybory, pojawiła się szansa na zmiany, ale suweren tego nie chce i prezydentem zrobił alfonsa.